Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 16: Dr.Jekyll and Mr.Hyde (Casper Cartie)


                Siedziałem przy stole z kubkiem wypełnionym kawą w dłoni. Rozglądałem się, jednak wszystko co mnie otaczało okazało się być jednie głęboką czernią, otchłanią bez widocznego końca. Podobało mi się tu. Ucieczka od tej brutalnej rzeczywistości faktycznie była mi potrzebna. Gdybym mógł, nie chciałbym w ogóle wracać. Cholernie bałem się samego siebie. Miałem wątpliwości czy Casper Cartie w ogóle jeszcze gdzieś istnieje.
- Siema, Casper. – Znajomy głos zwrócił się do mnie z naprzeciwka. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Zawiodłem go, samego siebie i wszystkich dookoła. To było wystarczającą karą, nie chciałem niczego więcej.
- Nie żyjesz, Jake. Odejdź, proszę… - Błagalnym głosem wydusiłem z siebie. Widmo mężczyzny podeszło jednak bliżej, swoimi chrupiącymi od ilości połamanych kości dłońmi złapało mnie za podbródek i podniosło moją głowę do góry. Zmarszczyłem brwi. Widok zwisających wnętrzności przyprawiał mnie o mdłości, a sam barman trwał w przerażającym, szerokim uśmiechu.
- Oj, ale czy ty tego naprawdę chcesz? Myślałem, że moja śmierć pomaga ci w adaptacji do warunków, Casper. Zastanów się jeszcze raz, chcesz przetrwać czy zginąć jak zbłąkane cielę? – Saladsky się uniósł, a na końcu uderzył otwartą dłonią w stół. Spojrzałem w miejsce uderzenia, gdzie teraz niespodziewanie leżała średniej wielkości kartka. Długo się nie zastanawiając chwyciłem ją w swoją dłoń i odwróciłem.
,,Wierzyłam w niego. Każde dziecko ma taką stronę, którą widzi tylko matka. Nawet mimo braku pokrewieństwa krwi, czułam się jak takowa dla niego. Teraz jednak jego życie stało się totalną ruiną. Jego ojciec nigdy go nie chciał, matka bała się ojca, wszyscy się od niego odwrócili. Został sam. Reszta świata myśli, że jest potworem. Niezdolnym do odczuwania empatii monstrum, łaknącym krwi, lecz jako jego matka powinnam być w stanie odrzucić na bok jego okropne zachowanie i przygarnąć, nawet jeśli nikt inny by tego nie zrobił. Wprawdzie jednak, nigdy go nie kochałam. Zawsze był tylko niepotrzebnym brzemieniem i powodem do wstydu, lepiej by było gdyby po prostu nie istniał’’.
- H-huh? – Przeczytałem treść od deski do deski. Kto to napisał? Czy to na pewno było skierowane do mnie? J-ja… Myślałem, że we mnie wierzyła. Myślałem, że ta więź między nami jest szczera..
- Zdziwiony, co? Prawda jest taka, że Julia nigdy cię nie kochała. Byłeś dla niej zawsze tylko dodatkowym kłopotem, Cartie. Ale wiesz co? Ja w ciebie wierzę! Wierzę, że możesz rozpierdolić tę grę w drobny mak i być zasłużonym zwycięzcą. Co ty na to? Będziesz wilkiem dla tego stada owieczek? – Wszystko co mówił to kłamstwo, tak samo jak ta kartka. Pokładałem wiarę w Mushial… a tak przynajmniej chciałem myśleć. Odrzucałem od siebie tę myśl na każdym kroku, jednak zawsze wracała. To miejsce udowodniło, że każdy musi polegać tylko na sobie. A co jeśli oni mnie zdradzą? Czy byłbym z tym w porządku..? Nic nie wiem, kurwa!
                Obudziłem się łapiąc powietrze. ,,To był tylko koszmar, Casper.’’ – Pokrzepiałem siebie powoli dochodząc do pełni sił. Czy to była jednak prawda? Jake naprawdę nie żył, a gra była realnym wydarzeniem. Wziąłem do rąk latarkę i zacząłem rozglądać się dookoła. Byłem w swoim pokoju, w towarzystwie śpiącego Charlesa oraz Chestera. Tom jak zwykle wyszedł do swojego pokoju, a przynajmniej tak nam się tłumaczył kiedy go brakowało. Zatrzymałem wzrok na Braidzie. To co się stało podczas procesu odcisnęło piętno, którego nie byłem w stanie się pozbyć. Cierpiałem z powodu śmierci barmana, jednak to wszystko miało drugie dno. Zamoczyłem po raz drugi swoje ręce w czyjejś krwi. Nieważne jak wiele razy wmawiałem sobie że to nic, nadal rozdrapywało stare rany na psychice. Charles był czynnikiem wzmacniającym ten stan. Bałem się tego, że przestawałem się bać. Zacząłem odczuwać ekscytację. Czyjaś śmierć zaczynała być dla mnie zabawą, co samo w sobie brzmi okropnie. Chciałem to negować, nie myśleć o tym, jednak to zawsze wracało. Wiedziałem, że potrzebowałem pomocy, ale już teraz moja reputacja znacznie zleciała w dół, nie chciałem jej jeszcze pogorszyć sięgając po nią. To było coś z czym musiałem poradzić sobie sam.
- Hej, mógłbyś przestać mi świecić w oczy? Próbuję spać. – Oburzył się rozbudzony już Charles. Przypomniała mi się scena kiedy to on świecił w oczy Antonowi.
- Prowokacja udana. Teraz już mogę przestać. – Odrzuciłem rozśmieszonym głosem. Braid tylko szyderczo prychnął.
- Thomasa znowu nie ma. Myślicie, że siedzi u siebie w pokoju? – Zagaił przecierając oczy Chester.
- Najprawdopodobniej. No chyba, że właśnie kogoś wali na sukę i znajdziemy dzisiaj ciało, ja nie oceniam. – Odpowiedział mu niepoważnie Charles. Takie zaczepki mnie nie ruszały, a przynajmniej nie w takim stopniu jak wszyscy myśleli.
- Dobra, nie że nie cenię sobie waszego towarzystwa, ale serdecznie możecie sobie już wyjść, bo chcę się ogarnąć. – Nie chciałem być dla nich niemiły, myślałem że raczej wszyscy będą mieli te same plany.
- Oooh, wstydzisz się rozbierać przy nas? A może chcesz, żebym umył ci plecki? – Zapytał prześmiewczo tłumacz.
- Chętnie skorzystam z propozycji w przyszłości, a teraz żegnam. – Z uśmiechem na twarzy, jednak mówiąc poważnym tonem, odprowadziłem ich uprzejmie do drzwi. Jedyne o czym teraz myślałem to ciepły prysznic i założenie nowych, świeżych ubrań. Nie ociągałem się z tym, od razu ruszyłem do działania.
                Wycierałem bardzo dokładnie włosy ręcznikiem. Jeśli musiałbym wskazać w sobie największy atut pod względem wyglądu, to właśnie one wygrywały. Sprawdziłem swój telefon tylko żeby ujrzeć sms’a od Rapha, chciał przyjść i razem pójść na śniadanie. Nie miałem nic przeciwko, był osobą na którą wiedziałem że mogę polegać. Zacząłem się zastanawiać co dzisiaj chcę robić, oprócz oczywistego planu. Na pewno chciałem chociaż chwilkę pogadać z Charlesem. Był osobą, która ciekawiła mnie od samego początku, jednak proces uświadomił mi że mamy coś wspólnego. Chęć rywalizacji. Wiedziałem, że na następnym procesie będę musiał się bronić jak lew, ale poniekąd przygotowywałem się na to mentalnie. Nieważne jak długo myślałem nad tym, że nie chcę zostawiać Loży to wkradała się inna myśl – wyjdę stąd już jutro.
                Ucieszyłem się kiedy usłyszałem pukanie, nienawidziłem na długo zostawać sam na sam ze swoimi myślami. Jak najszybciej podszedłem do nich i gwałtownie otworzyłem. Po drugiej stronie przywitał mnie półuśmiech marynarza.
- Hej, jak ci się spało? – Standardowo zadał to samo pytanie. Byłem przekonany, że też miewa koszmary związane z barmanem. Wszyscy je teraz pewnie miewaliśmy…
- Nie najgorzej. Spanie w jednym pokoju z Charlesem to jakby życzenie śmierci, ale chyba dobrze sobie radzę. – Odpowiedziałem jasnym tonem.
- Hah, w takim razie się cieszę! Możemy iść już na śniadanie? Obstawiam, że Anton czeka na nas przy schodach. – Poinformował mnie. Chciałem to wszystko z siebie wyrzucić jeszcze przed kolejnym procesem, a kto inny miałby nie wysłuchać niż mój najlepszy przyjaciel?
- Raph, poczekaj. Chciałbym porozmawiać odnośnie… procesu i tego co tam zaszło. Możesz na chwilę wejść? – Cicho zapytałem.
- Możemy zrobić to troszkę później? Przepraszam, ale nie wiem czy będę w stanie rozmawiać normalnie na ten temat. – Odparł przygnębiony.
- Jasne, nie będę naciskać. Jak ty się czujesz? Nigdy nie pytałem, chociaż wiedziałem że powinienem. – Odrzekłem z nutką zawodu w głosie. Chciałem być dobrym przyjacielem chociaż dla niego, bałem się samotności..
- Stosunkowo dobrze. Spanie w lesie jakoś mi nie leży, strasznie boli mnie od tego łeb. – Odpowiedział drapiąc się po głowie.
- Jestem w stanie się domyślić. Pamiętasz jak raz prawie podpaliliśmy las, bo robiliśmy jebną wyrzutnię rakiet z kilku beczek i wszystkiego co znaleźliśmy dookoła? Jak usłyszałem wtedy dźwięk policyjnych syren to myślałem że się posram ze śmiechu kiedy uciekaliśmy. – Odrzuciłem, przywracając ciepło starego wspomnienia. Robiłem to automatycznie, nawet jeśli nie pomagało mi w podjęciu ostatecznej decyzji.
- Hahaha, ano. Widziałeś wtedy gdziekolwiek Adę? Chyba skakała po drzewach, jebana. Dobrze, że ten las się ostatecznie nie spalił bo prędzej czy później by nas zamknęli. – Stwierdził z melancholią w głosie.
- Nie no, panowie strażacy raz dwa ugasili.
- W dwa dni, jednak to nadal szybko, trzeba im przyznać. – Prychnął Doca. Uderzyłem go delikatnie w ramię, włożyłem swoją latarkę o ciemnoniebieskim uchwycie do kieszeni i zamknąłem za sobą drzwi.
- Dobra, chodźmy bo zaczną się jeszcze martwić. – Uciąłem rozmowę, którą i tak prędzej czy później mieliśmy zamiar kontynuować. Raph prowadził ze swoją wyciągniętą latarką, szliśmy razem w stronę schodów do salonu gdzie stał Anton.
- Oh, jesteście w końcu. Hej, Casper, ciebie dzisiaj jeszcze nie witałem. – Oznajmił z uśmiechem na twarzy. W rękach trzymał jakąś księgę, ciężko było rozczytać jej tytuł.
- Siemasz, Anton. Pierwsze pytanie dnia, co tam ciekawego czytasz? – Podszedłem bliżej i wyciągnąłem własną latarkę aby sobie poświecić, jednak model szybko zatrzasnął książkę. Zszokowało to mnie jak i marynarza. Borsch głośno westchnął.
- N-nic ciekawego. Przepraszam, ale moglibyśmy już iść? Jestem strasznie głodny. – Zająknął się po czym nie czekając na naszą odpowiedź poszedł przodem. Nie ufał nam? Albo nie ufał przynajmniej mi. Tak czy siak, na jego nieszczęście, zdążyłem ujrzeć urywek tekstu który studiował. Będę musiał coś z tym zrobić.
                Przysiadłem się do stołu wraz ze wziętym wcześniej na talerz jedzeniem. Ciężko było mi określić kto dokładnie znajdował się w restauracji, ale na pewno widziałem Adalberta i Braida przy jednym ze stołów. Siedziała przy nich Julia, ale nie mogłem pozwolić sobie się na niej skupić.
- A gdzie zgubiłeś swojego niedźwiedzia, Borsch? – Zaczął rozmowę siedzący naprzeciwko mnie Chester.
- Kiedy wychodziłem to spał, a ja nie chciałem być takim brutalem aby go budzić. Jak się rozbudzi to przyjdzie. – Odpowiedział Anton zajadając się naleśnikami z twarożkiem.
- Yukino dała wam już spokój? – Dopytałem. Miałem nadzieję że tak, bo jej zachowanie dotknęło również mnie i Matthew, co niekoniecznie mi się podobało.
- Hmm… Można tak powiedzieć? W sensie, dawno nie słyszałem jej bzdur, ale nie wiem czy już sobie ostatecznie odpuściła. Przekonamy się na dniach. – Obojętnie rzucił model.
- Szczerze myślę, że wie co robi. Naprawdę nie czujesz nic do Sebastiana? – Drążył Chester. Na to pytanie Borsch spłonął rumieńcem. Nawet jeśli coś do siebie czuli, to ukrywali się z tym, a ja nie byłem zdziwiony. Związki w miejscu takim jak to nie mogą wypalić.
- N-nie. Jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi i to jest maksimum. – Wyrzucił z siebie pomimo tej wyczuwalnej dozy niepewności. Ja i Raph popatrzyliśmy po sobie z lekkimi uśmieszkami na twarzach.
- Jak sobie chcesz, jednak radzę ci tego nie odpychać bo potem będzie coraz gorzej mu to powiedzieć. Daję ci radę jako prawdziwy protagonista swojemu drugoplanowemu przyjacielowi, a teraz wybaczcie mi panowie, ale muszę porozmawiać o czymś z Sunny. – Stwierdził pisarz fanfiction po czym wstał ze swojego krzesła i poszedł w nieznanym nam kierunku. Nagle usłyszeliśmy pukanie w kieliszek, a światła latarek skierowały się w stronę stojącego Adalberta i znajdującej się nieopodal niego Mushial.
- Słuchajcie nas wszyscy! – Zaczęła Julia. – Zamierzamy od dnia dzisiejszego intensywnie zacząć przeszukiwać archiwum w przeszukiwaniu informacji. Sunny coś znalazła, ale wierzymy że to nie wszystko. Kto chce nam pomóc, wie gdzie szukać.
- Musimy się z powrotem zjednoczyć i zapomnieć o przeszłości, zrozumiano? Jeżeli nie chcecie kolejnej śmierci, radziłbym zrobić to jak najszybciej. – Słowa wypowiedziane przez Adalberta miały bardzo wrogi wydźwięk, a jednak się uśmiechał. Analityk był personą, która zawsze przypominała mi, że nieważne jaki był cel, nie mogę się zniżyć do jego poziomu. Następnie usiedli, a światła latarek skierowane w ich stronę przeniosły się gdzieś indziej.
- Zamierzacie iść im teraz pomóc? – Zaczął marynarz.
- W moich planach było pójście do pokoju relaksacyjnego, jestem pewien że będą mieli wystarczającą liczbę ochotników. – Odrzekł Anton popijając herbatę. – Chcecie iść ze mną?
- Z chęcią pójdę. A ty, Casper? – Oznajmił Raph. Chciałem spędzić jak najwięcej czasu z nimi zanim stanę się ich wrogiem i winowajcą kolejnego piekła, jednak miałem jedno pytanie do marionetek. Koryfeus i Venice byli pod renowacją, dlatego miałem nadzieję, że młodziaki pozwolą mi to zrobić.
- Jasne, ale dajcie mi chwilę, okej? – Odpowiedziałem, po czym wstałem od stołu i z włączoną latarką skierowałem w stronę własnego pokoju.
                Pomieszczenie było dźwiękoszczelne, dlatego nie bałem się że ktokolwiek mnie usłyszy. Zamknąłem drzwi na klucz i usiadłem na łóżku. Położyłem dłonie na swojej twarzy, trząsłem się. Czy naprawdę chcę to robić? Jeśli o to zapytam, dam równoznaczną odpowiedź. Zadecydowałem.
- Sally! Theodore! – Zawołałem, a byty pojawiły się przede mną. Przestałem się bać ich nagłego pojawiania, tym bardziej teraz kiedy było ciemno mogły po prostu przyjść z którejś strony.
- Słuchamy Pana, Panie Cartie. – Odpowiedziały z poszanowaniem. Wziąłem ostatni wdech.
- Mam pytanie odnośnie ciał poległych. Czy gdziekolwiek je trzymacie?
- Ależ oczywiście, jednak nie możemy zdradzić dokładnej informacji. Czy chciał Pan zapytać o coś więcej? – W ich głosach słyszałem zniecierpliwienie.
- Zamierzam stać się Wyniesionym. Czy jeśli przetrwam proces, będę mógł zabrać ze sobą ciała niektórych poległych? – Głos mi się załamał. Casper sprzed Szczypty Perfekcji nigdy nie pomyślałby o śmierci swojej rodziny, jednak on nie miał już prawa głosu. Byłem samotnym wilkiem, walczącym o przetrwanie.
- Myślimy, że gdy stanie się Pan Wyniesionym będzie Pan mógł to zrobić. – Troszkę mnie uspokoiły. Nie mogę powierzyć im ich ciał… Prawidłowy pogrzeb to minimum, które będę musiał spełnić aby odpokutować.
- To dobrze. W takim razie radzę wam już trzymać wasze małe rączki na włączniku prądu. Już niedługo stanie się światłość.
                Po kilkunastu minutach znalazłem w końcu drogę do pokoju relaksacyjnego. Musiałem przyznać, zabicie kogoś w takiej ciemności było nie lada wyzywaniem, tym bardziej jeśli wiedziałem, że światło wróci. Nie mogłem popełnić błędu. Kiedy otworzyłem drzwi do pomieszczenia, momentalnie zalała mnie fala zimnego deszczu. Oznaczało to, że ktoś już tu jest i nie myliłem się, na leżakach znajdowali się Raph, Anton i niespodziewanie Yukino.
- Oh, jesteś! Dawaj obok nas, właśnie rozmawialiśmy o tym co będziemy robić jak się stąd wydostaniemy. Trzeba mieć chociaż dozę optymizmu w takich czasach. – Przywitała mnie Yukino. ,,Nie mogli wybrać lepszego tematu, co?’’ – Stwierdziłem w myślach powoli do nich podchodząc.
- Ty co chcesz zrobić kiedy stąd już wyjdziesz, Casper? – Dopytywał Anton. ,,Pochować Jake’a’’ – Pomyślałem, jednak wiedziałem że powiedzenie tego na głos nie było dobrym pomysłem.
- Hm… Na pewno chciałbym pójść do domu i pokazać się matce. Pewnie się teraz cholernie o mnie martwi, a przynajmniej taką mam nadzieję… - Mówiłem coraz to ciszej. Mogłem pozwolić sobie na to aby się troszkę przed nimi otworzyć, jednak co za dużo to nie zdrowo.
- Oczywiście, że się martwi. Rodzice zawsze kochają swoje dzieci, nieważne co zrobiły złego. – Próbował utrzymać mnie w humorze model. Pewnie miał dobre kontakty ze swoimi starszymi..
- Przynajmniej jeden z nich. Rzadko się zdarza by obydwoje rodziców było negatywnie nastawione do swoich dzieci. – Odpowiedziała z poważnym tonem Yukino. Poniekąd mogłem jej zaufać ze względu na profesję i to, że w moim przypadku to tak właśnie wyglądało.
- Tak czy siak, koniec o tym. A wy co chcecie robić kiedy stąd wyjdziecie? – Zapytałem. Byłem troszkę ciekawy, ale nie tak żeby cierpieć jeśli mi nie powiedzą.
- Dzwonię do swojego agenta i mówię o wszystkim co mnie spotkało, a następnie zamierzam odszukać to miejsce i zrujnować je z ziemią. – Czuć było w głosie modela zawiść, chyba pierwszy raz odkąd się tutaj zjawiliśmy.
 - W sumie bardzo chętnie ci z tym pomogę. – Odparła na to Yukino. – Ogarniam się życiowo, wracam do pracy i potem wszyscy razem niszczymy z samymi korzeniami Szczyptę Perfekcji. Brzmi jak dobry plan, co panowie? – Wszyscy byli we w miarę dobrych humorach oprócz mnie, któremu faktycznie było przykro. Jeśli wygram proces, to żaden z waszych planów się nie spełni.. Krople deszczu działały kojąco. Spojrzałem na leżącego nieopodal marynarza, który teraz głęboko drzemał na leżaku, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo kleją mi się oczy…
                Pokój relaksacyjny opustoszał. Byłem w nim tylko ja, a światło wróciło. Czułem jak pot spływa mi po czole, a kąciki oczu zaczynają być mokre. Dlaczego na powrót jest jasno i gdzie są wszyscy?! Podniosłem się raz dwa z leżaka. Krople przestały padać, najwidoczniej ktoś wyłączył mechanizm. Otworzyłem drzwi i wybiegłem na korytarz, a następnie po schodach. Kiedy znalazłem się w salonie, pojawiło się coś niepokojącego. Plamy krwi. Ogromna kałuża pokrywała centrum, a pojedyncze smugi tworzyły ślad prowadzący poza pomieszczenie. Postanowiłem nim podążać. Ostatecznie po chwili znajdowałem się w sali teatralnej. Upadłem na kolana i zacząłem łkać. Scena była widokiem, który najchętniej wymazałbym sobie z pamięci. Wszyscy tam wisieli. Dyndali w rzędzie, a Julia miała pięć noży wbitych w brzuch. O co tutaj chodziło? Co się kurwa dzieje?
- Gratuluję, Cartie. Wygrałeś! – Głos Jake pojawił się za mną, a następnie zjawa poklepała mnie po plecach. Nie miałem nawet siły wstać. – Widzisz, było to takie trudne? Teraz możesz stąd wyjść! Ale do kogo pójdziesz? Przecież cała twoja rodzina wisi tutaj. – On.. on miał rację. Loża stała się moją rodziną, innej na wolności nie miałem. Do czego zamierzam wracać? To nie było warte.
                Obudziłem się po raz kolejny w szoku. Poderwałem ciało z leżaka i trzymałem twarz w kolanach. Leżący obok Raph na ten widok się przeraził.
- C-casper? Wszystko w porządku? – Słyszałem w jego głosie przejęcie. Nie, nic nie było w porządku, Doca. Miałem wątpliwości. Czy to co robiłem było jakkolwiek słuszne? Jake chciał żebym się nimi opiekował, ale to co robię teraz w żadnym stopniu się do tego nie zalicza. Jeszcze te pierdolone sny..
- Chyba tak. Miałem kolejny koszmar, Raph. Wszyscy.. Wszyscy.. – Nie zdążyłem dokończyć. Marynarz rzucił się na mnie i przytulił najmocniej jak potrafił. Gładził dłonią moje plecy, a w końcu czułem spokój. Czy taki ktoś jak on mógłby wbić mi sztylet w plecy? Jakie ja mam prawo żeby to zrobić?
- Ćśś.. już wszystko w porządku. Pomyśl o tym co zrobimy jak stąd wyjdziemy. Zabiorę cię na wodną przygodę, jak kiedyś.
- Faktycznie by mi się takowa teraz przydała… - Odrzuciłem cichym głosem. Po chwili puścił uścisk, a ja chowając ręce do kieszeni kurtki niespodziewanie znalazłem jakąś kartkę złożoną w prostokąt. Rozłożyłem ją i zacząłem czytać:
,,Wierzyłam w niego. Każde dziecko ma taką stronę, którą widzi tylko matka. Nawet mimo braku pokrewieństwa krwi, czułam się jak takowa dla niego. Teraz…’’ - …? Przetarłem oczy, niedowierzając. Miałem tylko zwidy, bo po chwili kartka mówiła:
,,Poszukiwanie skarbów! Casper i Raph, po całym kurorcie ukryliśmy pięć kapeluszy Antona. Jeśli je znajdziecie, musicie zwrócić je do salonu gdzie siedzę ja i model. Matthias i Ada pomogą wam w poszukiwaniach. Powodzenia! ~~ Yukino.’’ – Co to miało być? Na takie pomysły zawsze wpada Cambell, nie mówię że to źle, ale wydaje mi się to troszkę dziecinne.
- Musicie znaleźć te kapelusze, bo Yukino nie da nam spokoju. – Odparł stojący nad nami szczęściarz, którego wcześniej nie zauważyliśmy. Ja i marynarz poderwaliśmy się ze strachu.
- Hahahaha, nie widzieliście nas wcześniej? Warto było chwilę poczekać. – Zaśmiała się nieopodal obecna Ada.
- W tych ciemnościach chuja widać, dziwisz się? – Burknąłem. Wstaliśmy razem z marynarzem i dokładnie przyglądaliśmy osobom przed nami. Ada i Matthias ubrali się w dostojne, ciemnobrązowe stroje, przypominające uniformy lokajów.
- Prawda. – Potwierdził moje słowa Wail. – Jednak nie wypuścimy was z tego pokoju dopóki nie znajdziecie kapelusza. Takie zasady.
- A co jeśli będę chciał przebić się siłą? – Zapytałem przekornie. Matthias głośno westchnął.
- Wtedy będziemy mieli bitkę. No weź, Cartie, co ci szkodzi? – Szczęściarz szczerze się uśmiechnął, co było rzadkim u niego zjawiskiem.
- Żartuję tylko, będę się bawić, bo czemu nie. – Wyrzuciłem. – Raph, wchodzisz w to?
- No jacha, w kupie raźniej i szybciej to znajdziemy. – Odpowiedział podekscytowany.
                Szukaliśmy tego kapelusza wszędzie. Ciemność nam zdecydowanie nie pomagała. Szczęściarz i kominiarka mówili nam jak blisko jesteśmy, ale ostatecznie było to trudniejsze niż mogło się wydawać.
- Musicie pomyśleć niekonwencjonalnie. – Dał nam podpowiedź Matthias. Nie rozumiałem o co mu mogło chodzić, ale jeśli kapelusz był ukryty w wodzie to trochę chamsko, że kazali nam do niej wchodzić. Zacząłem się rozglądać dookoła i dogłębniej zastanawiać, gdzie ja bym pochował takie rzeczy gdybym musiał. Pewna konstrukcja przykuła moją uwagę. Szybko i zgrabnie wdrapałem się na szczyt, a następnie zjechałem zjeżdżalnią. Zatrzymałem się na samym końcu aby nie wylądować w kaskadach, jednak faktycznie znajdował się tam kapelusz z czerwoną wstążką.
- Mamy to panowie, ale gdybym się wjebał do wody to bym się tak wkurwił. – Oznajmiłem pokazując obecnym w pomieszczeniu moje znalezisko.
- Nieźle. – Odrzucił marynarz.
- No dobra, teraz możemy was w sumie wypuścić. Idziemy od razu do Yukino, ona da wam dalsze wskazówki. – Oznajmiła Deresad, gestem dłoni wskazując w stronę wyjścia. Posłusznie się posłuchaliśmy i ruszyliśmy w stronę salonu.
- No no, widzę że poradziliście sobie z pierwszym zadaniem. – Zaczęła fujoshi. – Następny kapelusz znajdziecie po waszej prawej stronie. Kaplica i sala teatralna stoją otworem. – Dała nam bardzo oczywistą wskazówkę.
- Pójdę z Adą do Kaplicy, natomiast ty idź z Matthiasem do sali teatralnej, okej? – Na głos opowiedział nam swój plan Raph.
- Spoko, mi pasuje. – Oznajmiłem, a szczęściarz przytaknął. Wszyscy ruszyli w swoją stronę.
                - Cieszę się, że cię tutaj widzę, Matthias. – Zacząłem rozmowę po chwili ciszy. Nie mogłem dać po sobie niczego poznać.
- Hm? Co tak nagle? – Zdziwił się.
- Po prostu jestem szczęśliwy, że zacząłeś się bardziej socjalizować. Najpierw wygrany pokaz mody, a teraz poszukiwanie cylindrów? Naprawdę cię nie poznaję. – Uśmiechnąłem się i klepnąłem go w akcie zabawy w ramię.
- Wiesz, niektórzy mi bardzo pomogli. To nie oznacza, że zmieniłem się całkowicie, po prostu na razie nic takiego się nie stało za co mogłbym się obwiniać. Ale boję się, że kiedy te osoby znikną, wrócę do starego siebie…
- Tak się nie stanie, zaufaj mi. Nikt więcej nie zginie. – Odpowiedziałem poważnym głosem bez chwili zawahania. Jestem dupkiem… jestem pieprzonym dupkiem.
- Sam w to nie wierzysz, Casper, więc jak ja mam w to uwierzyć? Ty w połowie zacząłeś tę grę.. – Miał rację. Zacząłem ją i zaraz potem chciałem ją zakończyć. Chciałem dać mu fałszywą nadzieję, ale miał ich pewnie w życiu tyle, że nie da się nabrać kolejny raz.
- Zacząłem ją i zamierzam doprowadzić do jej końca, Matt. To mogę ci obiecać. – Odrzuciłem na szybko. Znajdowaliśmy się już w przedsionku sali teatralnej. To był odpowiedni czas aby się rozdzielić i obadać dokładnie każdy zakamarek tego pomieszczenia.
                Kiedy wracaliśmy do salonu, zobaczyliśmy Adę i Rapha oddających Yukino drugi kapelusz, tym razem z zieloną wstążką. Podeszliśmy bliżej.
- Oh, widzę że wy coś przynajmniej znaleźliście. – Zacząłem rozmowę.
- Stary, ten cylinder był wrzucony na samiutką górę posągu Jezusa. Gdyby nie pomoc pani małpy, nie dałbym rady go zebrać. – Oznajmił z wykrzywionym grymasem marynarz.
- Po coś wam przydzieliłam pomagierów, prawda? – Puściła nam oczko Cambell.
- Dobra, gdzie teraz mamy iść? – Zapytał zniecierpliwiony Wail.
- Archiwum. Siedzi tam Bleslav, ale jak ładnie przeprosicie to nie powinien wam sprawiać kłopotów. – Oznajmiła, sącząc herbatę z eleganckiej filiżanki.
- Dobra, no to w drogę. – Rzuciłem kierując się w stronę schodów.
                Wparowaliśmy do archiwum pełną parą. Było całkowicie oświetlony dzięki trzem latarkom osób tam przebywającym. Julia, Sunny i Bleslav siedzieli na podłodze i wertowali po kolei przez dokumenty, aby znaleźć cokolwiek związanego ze Szczyptą Perfekcji.
- Czego chcecie? Obstawiam, że pewnie nie jesteście tutaj aby pomóc przeglądać dokumenty. – Warknął agresywnie analityk. Ktoś wcześniej tutaj przyszedł i mu nie pomógł? Nie było innego wytłumaczenia dla jego złości.
- Właściwie to masz rację, nie przyszliśmy po to. – Odpowiedział nijako Matthias. – Wiesz, to po co wcześniej przyszła tutaj Yukino.
- Cylinder znajduje się tam, wśród dokumentów. – Wskazał palcami masywną górę papieru. Kapelusz musiał być nimi przykryty. – Bierzcie i wynoście się.
- Nie umiesz się ani trochę bawić, prawda Adalbert? – Zarzuciła zdenerwowana Ada.
- Umiem bawić się lepiej niż ty byś kiedykolwiek przypuszczała. Możecie się streszczać? – Kominiara parsknęła. Julia odwróciła swoją głowę.
- Zostaw ją, Bleslav. Zajmij się faktyczną robotą. – Zganiła go. Analityk faktycznie posłuchał i przycichł. Marynarz który wcześniej poszedł w stronę góry papierów, teraz wrócił mając cylinder z pomarańczową wstążką.
- Dziękujemy za pomyślną współpracę! – Oznajmiłem ironicznie na głos, po czym się ukłoniłem. Analityk różnił się od Braida pewną, jedną rzeczą. Był pierdolonym dupkiem i niczym więcej.
                Kolejny kapelusz leżał niedaleko fujoshi. Kobieta odłożyła filiżankę na stół i delikatnie zaklaskała.
- I jak? Były z nim problemy? – Powiedziała szydzącym tonem głosu.
- A czy dzik sra w lesie? – Odparł na to Matthias. Lekko się zaśmiałem.
- Dobra, bez ociągania. Kolejny cylinder znaleźć możecie jeśli salę sportową odwiedzicie. – Zarymowała, wskazując wyjście z salonu prowadzące na salę.
- Dziękujemy mistrzu, my iść już będziemy. – Odpowiedział marynarz, pokornie się kłaniając. Ta gra powoli stawała się nudna.
                Weszliśmy na salę sportową, a przed naszymi oczami ukazał się dziwny widok. Reżyser rozłożył się cały na podłodze, natomiast Matthew patrzył coś przy konsolecie.
- Siema, co tam chcecie? Może pomóc? – Alvaro na nas nawet nie spojrzał. Leżał wraz ze swoją latarką na ziemi i patrzył w sufit.
- Przydałaby się jedna osoba, która faktycznie CHCE mi pomóc. – Odrzucił na to agresywnie Matthew.
- W sumie to nie, my tylko przyszliśmy po cylinder. Wiecie może gdzie jest? – Zapytał marynarz.
- Ah, jest tam na reflektorze. Jak nie jesteście pomóc to wynocha, bo jeszcze wszystko ustawiamy. – Nie ukrywał swoich odczuć standuper. Wiedziałem, że zdjęcie tego kapelusza ręcznie będzie bólem w dupie, dlatego wymacałem w kieszeniach swoich spodni kilka kauczukowych piłeczek. Idealnie dawały się do takiego typu zadania. Nawet nie musiałem długo celować. Rzuciłem zgrabnie jedną w taki sposób, że odbiła się od ściany i trafiła idealnie w cylinder, który spadł przed naszymi oczami. ,,Z włączonym światłem byłoby trochę łatwiej..’’ – Pomyślałem, kiedy co chwilę zmieniałem obiekt na który świeciłem  tylko po to aby odbił się idealnie.
- Muszę przyznać, to było imponujące. – Skomentował całą sytuację szczęściarz.
- Nie nazwali mnie perfekcyjną celnością bez przyczyny. – Odpowiedziałem całkowicie dumny z siebie. Lubiłem momenty w których faktycznie mogłem udowodnić, że nie jestem bezużyteczny.
- Dobra dobra, teraz już możecie wyjść. Żegnam. – Przegonił nas swoją dłonią reżyser. To był czas na oddanie kolejnego cylindra w ręce fujoshi. Po krótkiej chwili byliśmy na miejscu.
- Masz. – Powiedziałem rzucając kolejny kapelusz na stół obok wcześniejszych. – Gdzie mamy iść teraz?
- Hmm… Na dach. – Przez chwilę miałem nadzieję, że się przesłyszałem. Nie chciałem tam wracać, nie teraz, nie w takim stanie. Powrót do tego miejsca bolałby jak cholera. Nie, nie wrócę… nie wrócę.. Rozejrzałem się po ludziach. Raph zdecydowanie posmutniał, a Ada stanęła w szoku. Yukino musiała wiedzieć, więc dlaczego nam to zrobiła?
- Zakończymy to najszybciej jak będziemy potrafili. Chodźcie za mną. – Wyrzucił z siebie przyciszonym głosem Wail. Podążyliśmy za nim powoli, każdy zamyślony i zagubiony we własnym zakresie.
                - Ty nie wchodź. – Zatrzymał Adę przed wejściem Matthias. – Nie musisz tego znowu przeżywać.
- On ma rację. – Zgodziłem się z nim. – Nie powinnaś tam być, daj nam się tym zająć, Ada. – Dziewczyna tylko przytaknęła. Marynarz trwał przy nas w ciszy, wolałem dać mu chwilę dla siebie. Razem ze szczęściarzem pchnęliśmy drzwi, a następnie oślepiła nas wiązka światła i białość śniegu. Moje oczy automatycznie powędrowały w jedno, konkretne miejsce. Krew zniknęła, ślady zostały zasypane, zupełnie jakby wszystko co się stało było tylko koszmarem.
- Matthias.. – Zwróciłem się drżącym głosem do chłopaka. – Wiesz gdzie jest ten cylinder, prawda? Możesz go nam po prostu dać?
- Jasne. – Odparł kierując się w stronę wieży, a dokładniej za nią. Nie chciałem za nim iść, jednak czułem jak moja własna podświadomość mnie zmusza. Stawiałem niepewny krok za krokiem, aż w końcu zauważyłem leżący na śniegu cylinder z fioletową wstążką. Wspomnienia wróciły. Szalone bicie serca, które towarzyszyło mi tamtej nocy powróciło. Czułem, jak dusi mnie poczucie winy. – Casper, wszystko w porządku?
- A jak kurwa myślisz, Matt? Nie, nie jest w porządku. To wszystko nie jest, kurwa, zabawne. – Wyładowałem się na bogu ducha winnym szczęściarzu. Nie chciałem tego robić, ale nie kontrolowałem tego. Długo nie myśląc wziąłem cylinder w swoje dłonie i agresywnie ruszyłem w drogę powrotną.
- C-casper? Znalazłeś cylinder? – Usłyszałem za sobą głos Rapha, ale nie miałem zamiaru się odwracać. Chciałem zakończyć tę głupią grę.
                - Masz. To wszystko czego chciałaś, prawda? A teraz przestań nas torturować. – Wycedziłem przez zęby. Miałem o-ochotę..
- Coś ty taki poddenerwowany? Dach to normalne piętro, jak reszta. – Odrzekła z pełną nonszalancją w głosie. Sama prosiła się o zemstę.
- Jesteś wkurwiająca, wiesz to? Mam nadzieję, że osiągnęłaś swój cel, nieważne co nim było.
- Hej, po co się denerwować? – Do dyskusji dołączył się marynarz. – Ona ma rację, to tylko piętro.
- Ty też? Akurat ty doskonale powinieneś wiedzieć, że dla niektórych nie jest to ,,tylko piętro’’. Zresztą, wygraliśmy, ja spadam się położyć. – Na szybko rzuciłem i poszedłem w swoją stronę. Miałem jeszcze kilka rzeczy do załatwienia przed położeniem się spać. Nie zapomniałem o książeczce Antona. Nie zwlekając ruszyłem do pokoju Simona. Musiałem zniszczyć wszystko co mogło pomóc im w śledztwie. Równocześnie mogłem tym zrzucić na siebie podejrzenia jeżeli ktoś mnie widział, ale czy czułem się z tym jakkolwiek źle…? Okazało się jednak, że nie byłem tam sam. Cały plan poszedł psu w dupę.
                Wszedłem cicho i tak samo zamknąłem za sobą drzwi. Zastanawiałem się jak to wszystko zacząć. Był zakaz podpalania pomieszczeń w kurorcie, dlatego nie mogłem użyć benzyny z zajezdni. Mogłem to wszystko po prostu porozrzucać ręcznie, co nie było tak kuszącą opcją jak podpalenie, ale jakąś na pewno. Z latarką w ręku zacząłem się dokładnie przyglądać temu co miał w asortymencie pokój Simona. Moim oczom nie umknęła biała tablica ze zdjęciami wszystkich uczestników i zaznaczoną fotografią Julii. ,,Od tego się wszystko zaczęło..’’ – Pomyślałem spoglądając na nią. Przemieściłem się bliżej gablotek z medykamentami. Szukałem tylko czegoś co miało pomóc mi szybko i skutecznie zasnąć. Przeglądałem dłuższą chwilę aż ostatecznie znalazłem ,,Pigeum’’. Po opisie był idealny do rozwiązania mojego problemu. Dopiero teraz mogłem zacząć rozwałkę.
- Casper? A co ty tutaj robisz? – Głos modela wziął mnie z zaskoczenia. Był tutaj cały czas? Skierowałem na niego strumień światła z latarki. Anton wychodził z piwniczki Simona.
- W sumie równie dobrze mógłbym zadać to pytanie tobie. Ja przyszedłem tylko aby wziąć tabletki nasenne. A ty? – Połowicznie skłamałem. Przecież nie powiem mu, że przyszedłem rozjebać to w drobny mak.
- Chciałem po prostu zobaczyć jak wyglądała jego piwniczka. Gdyby tutaj był, pewnie mielibyśmy sesję RPG… - Posmutniał.
- Nie mielibyście żadnej sesji, tylko bylibyście martwi. Simon chciał stąd uciec, nie ważne jakim kosztem. – Przypomniałem mu. Wydawało mi się, że wszyscy magicznie zapominali że mistrz gry sam sprowadził na siebie taki los.
- Wiem.. To wszystko jest takie pogmatwane.
- Niestety, cały świat taki jest. Trzymasz się w porządku? Wydawało mi się, że rano raczej byłeś do mnie niechętny. – Powiedziałem mu szczerze. Mężczyzna westchnął.
- Może troszkę? Przepraszam... Ale chyba rozumiesz, dlaczego. Potrzebuję czasu. – Zmarszczył brwi i wyrzucił z siebie błagalnym głosem.
- Oczywiście, że rozumiem. Pamiętasz naszą rozmowę na korytarzu z pokojami po grze w zbijaka?
- Połowicznie. A co?
- Chyba mi ostatecznie wyszło, Anton. Naprawdę jestem do niczego. – Odrzuciłem z najsłabszym uśmiechem jaki umiałem teraz przywdziać.
- Wszystko u ciebie w porządku, Casper? Wiem, że ostatnie dni nie były łatwe… - Teraz zaczął się mną przejmować? Teraz, kiedy było już za późno?
- Nie jest, ale czy to naprawdę twoje zmartwienie? – Odparłem i nie czekając na jego odpowiedź wyszedłem z pomieszczenia i udałem do swojego pokoju. To było za dużo jak na jeden dzień, potrzebowałem odpoczynku w postaci snu. Zamknąłem drzwi na klucz, połknąłem kilka tabletek i przytuliłem do poduszki. To był czas aby się wyłączyć.
                - …także jakbyście znaleźli jakiś stary telewizor to równie dobrze mógłbym przerobić go na karabin albo coś innego. – Byłem całkiem zaskoczony wachlarzem możliwości Toma. Było około 20, szedłem razem z improwizatorem i standuperem na obiado-kolację.
- Zapamiętam. Jestem ciekawy jakby wyglądał karabin zrobiony z telewizora. – Szczerze odpowiedziałem.
- Pewnie byłby jakimś rewolwerem, bo musiałby mieć kanały. – Odrzekł na to z wyprostowaną twarzą Matthew. Ten żart był okropny i nie miał sensu, czyli trafiał idealnie w moje gusta. Zaśmiałem się, zażenowany równocześnie sobą jak i nim.
- Ja pierdolę.. – Nie wiedziałem jak miałem się po tym czuć.
- Cieszę się, że doceniłeś ten jakże chujowy żart. – Nie ukrywał uśmiechu standuper.
- Ależ proszę cię bardzo, takie są moje ulubione. – Odpowiedziałem podśmiechując się z Thomasem kiedy wchodziliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy jednym ze stołów blisko wejścia, a po chwili dosiadł się do nas jeszcze Habber. Wziąłem z bufetu pierwsze lepsze, dobrze wyglądające danie i wróciłem do swoich kolegów.
- W sumie chętnie bym zobaczył jak wygląda twoja piwniczka, Matthew. – Zaczął bokser. – Zastanawia mnie czy dali ci coś innego niż to co potrzeba stereotypowemu standuperowi.
- Ja też bym ją odwiedził, ale w sumie tylko po to żeby zobaczyć jaką ciekawą elektronikę tam możesz mieć. Coś, co pomogłoby nam się stąd wydostać by się przydało… - Oznajmił improwizator.
- Duża ilość mikrofonów, to na pewno. Jakieś ciekawe kurtyny i zasłony, dużo dekoracji czy rekwizytów których mogę użyć. Raczej innej elektroniki niż systemy nagłaśniające tam nie ma. – Odpowiedział nijako.
- Szkoda. – Zawiódł się Herring.
- Czy to czasem ty nie powinieneś mieć najwięcej takich czysto technicznych rzeczy w tym kurorcie? – Zapytałem improwizatora.
- Niby tak, ale wiesz, im więcej tym lepiej. Nigdy nie wybrzydzam jeśli chodzi o dostępność materiałów.
- Coś o tym wiem. – Dopowiedział Matthew, a na to Thomas trochę się zarumienił.
- Kiedyś uratuję ci życie tym co zbuduję i zrozumiesz. – Jąkającym się głosem powiedział improwizator.
- Trochę na to liczę. – Nonszalancko dorzucił Tailorwich.
- Widział ktoś z was może Antona? – Nagle zmienił temat Habber.
- W sumie to tak, szedł z Sebastianem do kaplicy, prawdopodobnie się pomodlić przed posiłkiem czy coś. A po co ci on? – Byłem ciekawy.
- Chciałem zaproponować mu wspólny trening czy coś takiego, jest modelem więc powinien trzymać formę i ćwiczyć. 
- A to nam nie zaproponujesz? Jesteśmy gorsi niż Anton? – Zażartowałem sobie z niego. Ten tylko się obruszył.
- N-nie, nie o to chodzi. Aaa, przepraszam! To było strasznie głupie z mojej strony.. – Czuć było jak bardzo spalił się ze wstydu.
- Tylko żartowałem, powiedzmy że wyglądamy dla ciebie dobrze i nie potrzeba nam treningów. – Puściłem do niego oczko, na co ten tylko wskazał na mnie palcem.
- Otóż to! Dobra panowie, ja lecę do kaplicy, może spotkam ich jak będą wracać. – Pomachał nam i pobiegł. Dużo ludzi zaczynało powoli wychodzić z restauracji. Musiałem czekać aż zostanę całkowicie sam.
                Restaurację przepełniała doskonała cisza. Nie mogłem używać latarki, a przynajmniej nie w takim stopniu w jakim chciałem jej używać. Dyskrecja była kluczem do realizacji mojego planu. Poruszałem się powoli, na paluszkach przemieszczać do kuchni. Po kilku minutach ostatecznie znalazłem się na tyle blisko aby być w stanie schować kilka noży pod pazuchą swojej kurtki. Mój mózg był w rozsypce. W głębi liczyłem że ktoś mnie powstrzyma, jednak równocześnie chciałem aby mi się powiodło. Następnym przystankiem był teraz pokój dziecięcy. Wychodząc z restauracji upewniłem się, że nikt mnie nie obserwuje. W samym pomieszczeniu stałem przy komodzie. Otworzyłem jedną, losową półkę i zacząłem wkładać do niej noże. Kiedy do moich uszu dotarł szeleszczenie dokładnie za mną, wiedziałem że jestem już spalony.
- Hm… A co ty tutaj robisz, Cartie? – Spodziewałem się każdego, tylko nie jego. Odwróciłem się do niezwykle szerokiego uśmiechu Charlesa Braid.
- Chyba nie ma sensu teraz tego ukrywać, co? – Odwzajemniłem szyderczy uśmiech. Będąc koło niego czułem swego rodzaju ,,pozwolenie’’ aby pokazywać tę gorszą stronę.
- Nope. Będziesz kazał mi zgadywać czy powiesz kogo to miałeś na swoim celowniku? – Stał teraz bardzo blisko mnie. Mogłem zrobić to już teraz. Zmienić swoją ofiarę i działać impulsywnie, jednak… nie chciałem żeby on umarł. Przynajmniej nie teraz.
- Matthias. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Przestudiowałem jego zachowania i miejsca do których chodzi, jak książkę.
- Oh! To widzisz, dobrze się składa, bo ja.. też chciałem zabić właśnie jego.
                To nie była informacja której się spodziewałem. Tłumacz też chciał popełnić morderstwo, a nawet zabić dokładnie tę samą osobę co ja. Los naprawdę ze mnie szydził. Nie miałem pojęcia jak teraz to rozwiązać.
- I co teraz zamierzamy z tym zrobić? – Zadałem mu pytanie bez konkretnej odpowiedzi. Liczyłem na pewną propozycję, jednak była ona dosyć specyficzna.
- Skoro obydwoje przestudiowaliśmy go jak książkę i w sumie dołożyliśmy starań aby go zabić to czemu by nie zorganizować zawodów? Kto dopadnie go pierwszy wygrywa. Na procesie nie mówimy nikomu że to ten drugi i zobaczymy, czy będą w stanie rozwiązać sprawę własnymi siłami. Co ty na to? – Byłem bardziej niż zadowolony z propozycji. Nie mogłem być pewny czy Braid nie planuje mnie sprzątnąć, ale też byłem przygotowany na pozbycie się go w ostateczności.
- Jutro w nocy ostateczny termin polowania, zgoda? – Zapytałem mając nadzieję, że ustaliliśmy dogodne dla obydwu stron warunki.
- Ależ oczywiście. Dobrej nocy w takim razie, Cas. – Pożegnał się i puścił mi oczko. Na co ja się właśnie zgodziłem?
                Siedziałem od tamtej pory w salonie i piłem wódkę w samotności przy barku. Musiałem uciszyć swoje wewnętrzne wątpliwości, a ten sposób był niewątpliwie dobry. Nie liczyłem czasu, jednak wydawało mi się że już sporo przesiedziałem. W pewnym momencie stało się coś niespodziewanego. Przed moim wzrokiem mignęła sylwetka marynarza, który chwiejnym krokiem szedł do sali teatralnej. Zdziwiony i zaciekawiony tym co się stało postanowiłem za nim podążać. Byłem pewien, że to nie było coś co sobie wymyśliłem. Kiedy postawiłem stopę w sali teatralnej, nie wiedziałem gdzie mógł pójść. Postanowiłem, że będę po kolei sprawdzać dostępne miejsca aż w końcu go znajdę. Nie było go na siedzeniach czy w rekwizytorni, więc pozostawała mi makieta statku. Niechlujnie się na nią wdrapałem i wszedłem do środka. Przed moimi oczami znajdowała się teraz średniej wielkości kajuta z czerwono-białymi hamakami po bokach we wnękach. Na jednym z nich leżał Raph, który zasłaniał oczy ręką.
- Hej, co robisz poza pokojem o takiej porze? Ludzie będą coś podejrzewać. – Uświadomiłem go. Wiedziałem, że nie śpi, nie zdążyłby usnąć tak szybko.
- Równie dobrze mogę to samo pytanie zadać tobie. Nie umiem spać u Sebastiana, co noc napierdala mnie głowa i mam koszmary.. – Odparł przygnębionym głosem.
- Wiesz, ty zdążyłeś odzyskać utracone zaufanie, ja najwyraźniej nie, więc zbytnio się tym już nie przejmuję. – Odpowiedziałem na jego obawy.
- Wierzę, że prędzej czy później wszyscy je odzyskamy. Wcześniej chciałeś porozmawiać odnośnie procesu… chyba teraz jestem w stanie gadać.
- Cieszę się. Nie wiem czy zauważyłeś, ale od czasu procesu ja… zmieniłem się trochę. – Zacząłem poważną konwersację.
- Wszyscy się zmieniliśmy.
- Wiem, ale u mnie była to całkiem niecodzienna zmiana.. Mam problemy, Raph. Boję się sięgnąć po pomoc, ale wiem że jej potrzebuję. – Wyjąkałem.
- Nie powiedziałbym, że się boisz, skoro teraz o tym rozmawiamy. Co się dzieje? Dokładnie. – Zmienił swój głosu na bardziej metodyczny i poważny.
- Widzisz, nie mogę ci powiedzieć. Chcę, ale coś wewnętrznie mnie blokuje. Nieważne co będę chciał w przyszłości zrobić, powstrzymaj mnie, Raph. – Czułem, że pieprzę totalnym bełkotem, liczyłem jednak że on jako jedyny będzie potrafił to rozszyfrować.
- Ja.. Obiecuję, że cię powstrzymam, chociaż nie do końca wiem co to znaczy…
- Nie kłam.. Po prostu powiedz, że tego nie zrobisz. Nienawidzę kłamstw.. 
- Przepraszam..
- Nie masz za co. To wszystko moja wina. Też mam koszmary, Raph. Obwiniam się o śmierć Jake’a tak samo jak inni, a nawet bardziej. Nie chcę was skrzywdzić tak, jak skrzywdziłem jego.
- Nie zrobisz tego.
- Ale skąd ty to możesz wiedzieć? Staram się, nie rozmawiam z Julią bo mam faktyczny powód, jednak coraz bardziej przekonuje się że to niezależne od niej. To ja jestem pojebany. – Mówiłem wszystko, co miałem na sercu.
- Nie mów tak. Wszystko jest do wypracowania, powinieneś pogodzić się z Julią, to po pierwsze, a po drugie trzeba będzie umówić cię na jakąś rozmowę z Yukino. Ona była psycholożką, może będzie w stanie pomóc ci bardziej niż ktokolwiek inny z nas. – Wątpiłem w to, ale nie chciałem tego mówić. Cieszyłem się, że faktycznie zastanawia się jak mi pomóc. Tego potrzebowałem, czyjegoś zaangażowania.
- Mówiłeś, że nie możesz spać. Chcesz może tabletki nasenne? Mi pomogły. – Wyciągnąłem z kieszeni opakowanie i rzuciłem w jego dłonie.
- Czemu nie. – Odparł i połknął kilka na raz po czym z powrotem się położył. Zająłem hamak blisko niego i postanowiłem na nim odpocząć. Po kilkunastu minutach rozmowy obydwoje usnęliśmy w makiecie.
                Była godzina 19 następnego dnia. Siedziałem w jadalni razem z marynarzem, kominiarką i reżyserem.
- Wiecie, że jutro będzie standup Matthew zaraz po śniadaniu, na sali sportowej, prawda? – Powiedział nam Alvaro.
- W sumie to nie, nie wiedzieliśmy. – Odpowiedziałem szczerze.
- No to teraz już wiecie. Obecność obowiązkowa, bo jak nie będziecie to się chłopak zamknie w sobie no i co ja z nim wtedy zrobię? – Zaśmiał się po czym poszedł po coś do bufetu.
- W sumie czemu nie? Jestem ciekawy prawdziwego potencjału Matthew, bo jeśli będzie opowiadał takie żarty jak wczoraj to mu dobrze nie życzę, chociaż mnie bawi. – Oznajmiłem reszcie.
- Pewnie opowiada żarty, które są żałosne i bezsensu? – Dopytał marynarz.
- Skąd wiedziałeś? – Nie udawałem zaskoczenia.
- Bo w sumie taki jest twój target. Z takowych się najczęściej śmiejesz. – Odparł ze szczerym uśmiechem na ustach.
- Eh, kurwa, prawda. – Nie zamierzałem się z nim kłócić na tym punkcie.
- Tak swoją drogą, widzieliście może Julię? – Raph zmienił temat. Nie zamierzałem się już o nią kłócić ani być taki defensywny jeśli rozmowa zbaczała na jej temat.
- Ja nie widziałam. – Przyznała Ada.
- Ja też nie. Po co ci ona? – Byłem ciekawy.
- Nieważne, po prostu muszę z nią pogadać. Życzę wam miłej kolacyjki, a ja spadam szukać. – Szybko uciął rozmowę i wybiegł z restauracji.
- Ja też będę w sumie spadać, bo umówiłam się z Yukino. – Kominiarka poklepała mnie po plecach po czy wstała od stołu. – Do zobaczenia później, Casper.
- Do zobaczenia… - Zawtórowałem jej. Alvaro który wcześniej poszedł po coś do bufetu nie wrócił już do stołu, a ja jakoś niekoniecznie miałem ochotę na szukanie go. Zacząłem się rozglądać po całkiem pustej restauracji.
- Siemasz, Cas! – Tłumacz gwałtownie się do mnie przysiadł. – Jak tam ci mija dzionek?
- Weź mnie tak kurwa nie strasz. Całkiem dobrze, ale będzie jeszcze lepiej. – Ostatnie słowa zaakcentowałem i puściłem mu oczko. Wiedział o co chodzi.
- Mam dla ciebie propozycję zanim stanie się nieuniknione. – Po tych słowach wyciągnął zza siebie dwa pistolety. Moje oczy się rozszerzyły. Czy on miał to z mojej piwniczki? Wszystkie dostępne tam naboje były ślepakami, ale nadal był to dosyć niepokojący widok. – Może zagramy? Obydwa te pistolety wypełniłem ślepakami, jednak jeden nabój w każdym magazynku jest prawdziwy. Wygrywa osoba, która pozbędzie się wszystkich naboi jako pierwsza i zabije przeciwnika. Wchodzisz w to? – Miałem wrażenie, że mnie rozgryzł. To co właśnie zaproponował było czystym szaleństwem, ale jedyne co pozostało mi ze starego Caspra kazało przyjąć wyzwanie. Duch rywalizacji.
- To czyste szaleństwo, Braid. – Wyrzuciłem z siebie.
- Wiem. Jednak coś mi mówi, że jesteś w stanie podjąć to ryzyko, tak samo jak ja. – Jego cholerny uśmiech sprawiał, że nie pozostawiał mi wyboru.
- Skąd w ogóle wziąłeś ostrą amunicję? – Zapytałem, biorąc w swoje dłonie proponowaną mi broń.
- Nie mogę ci tego zdradzić, to element niespodzianki. – Odparł. Nadal mnie to zastanawiało. W kurorcie nie było miejsca w którym mógłby coś takiego zdobyć. Musiał kłamać. – Rozegramy nasz mecz na sali sportowej. Zamkniemy drzwi tak, aby nikt nie słyszał strzałów. Zgoda? – Podstawił mi pod twarz swoją dłoń.
- Zgoda. – Odpowiedziałem, ściskając ją.
                Pozostały mi trzy naboje. Nie miałem pojęcia gdzie teraz mógłby być Braid, a mój oddech szalał. Mecz był bardzo wyrównany, a nie wydawało mi się aby mój prawdziwy nabój opuścił już magazynek. Uklęknąłem w miejscu na środku i rozglądałem po całym pomieszczeniu. Mijała minuta za minutą, a ja nie potrafiłem go namierzyć. Nagle usłyszałem głośne kroki w takim natężeniu, jakby osoba biegła w moją stronę. Zacząłem się intensywnie pocić. Gdzie on jest?! Gdzie on jest?! Ostatecznie postanowiłem zdać się na swój instynkt. W odpowiednim momencie byłem przygotowany go przerzucić i tak się stało. Tłumacz zaszarżował na mnie, jednak z pełną swoją siłą przerzuciłem go za siebie tak, że upadł na plecy. To zdecydowanie była moja szansa. Wskoczyłem na niego i obezwładniłem, wyrzucając pistolet z jego dłoni daleko w ciemność.
- No no! – Zaczął komentować Charles. – Cieszę się, że cię poznałem, Cas! Cały czas pozytywnie mnie zaskakujesz. – Broń która do tej pory wycelowana była w Braida teraz wycelowałem w siebie. Chciałem mu coś przekazać.
- Nie poznałeś mnie, Charles. Nigdy nie będziesz tak naprawdę w stanie poznać Caspra. – Poważnym tonem odrzuciłem i przyłożyłem lufę do skroni. Pot spływał mi po czole kiedy kilkukrotnie naciskałem spust. Wszystkie były ślepakami.
- HAHAHAHAHAHAH. Uwielbiam cię, Cartie! – Słyszałem jego śmiech kiedy wychodziłem z sali sportowej. Obydwoje przegraliśmy.
                Czekaliśmy tylko aż Chester uśnie. Nadeszła ta chwila, której tak bardzo z tłumaczem wyczekiwaliśmy. Przed ostatecznym wyjściem z pokoju chciałem zebrać jeszcze kilka noży do rzucania. Do końca nie byłem pewien co może mi się przydać przy zabijaniu Matthiasa, ale wierzyłem że poleganie na talencie ma sens. Charles wyszedł pierwszy, nie zamykał za sobą drzwi, dobrze wiedział iż długo zamknięte nie pozostaną. Uważając aby nie nadepnąć na Chestera przemieszczałem się przez pokój aby na końcu zamknąć za sobą drzwi. Braid zdążył się ewakuować, jednak wiedziałem gdzie iść aby sprawdzić czy już go nie zabił. Musiałem równocześnie uważać, żeby szczęściarz mnie nie zauważył jeśli jeszcze żył.
                Na dachu było zimno, jak zawsze. Z latarką w dłoni rozglądałem się za tłumaczem.
- Pstt! Tutaj! – Rzucił w moją stronę. Obejrzałem się dookoła i w końcu zauważyłem go klęczącego na dachu. – Co tam, Cas?
- Nic takiego, przyszedłem sprawdzić czy już nie odebrałeś mi ofiary. – Szczerze oznajmiłem.
- Jeszcze nie, ale czekam z niecierpliwością. Radzę ci iść do siebie, bo nie wiem gdzie teraz jest nasza kupka szczęścia. – Odpowiedział. Miał rację. Nie mogłem marnować ani chwili dłużej, miałem swoje własne plany.
                Minęło półtorej godziny spędzone w ciszy, której akompaniowało szybkie bicie serca. Przez ten czas Wail nie zajrzał do tego pomieszczenia ani razu. Miałem gdzieś w głębi duszy przeczucie, że było po wszystkim. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na godzinę. 23:37. Nie mając lepszego pomysłu stwierdziłem, że zadzwonię. Miałem nadzieję, że odbierze.
- Co chcesz, Cartie? Oznajmić mi, że wygrałeś? – Brzmiał na zirytowanego, tak samo jak ja.
- Huh? Myślałem, że ty wygrałeś. – Byłem w szoku. On też go jeszcze nie zabił? Gdzie w takim razie był Wail?
- Oh… to zaczyna robić się interesujące. Wracamy do pokoju? – Zapytał. Nie miałem lepszego pomysłu, jednak musiałem sprawdzić zanim będę mógł zrezygnować. Poszedłem prosto na dach, zachowując środki ostrożności. Tłumacz zniknął, a nigdzie dookoła nie mogłem znaleźć ciała. Nie okłamał mnie.
- Masz pomysł co mogło się z nim stać? – Odpytywałem Charlesa kiedy wracaliśmy do pokoju. Spotkałem go na korytarzu.
- Nie mam bladego pojęcia, ale jeśli to ty go zabiłeś to jestem ciekawy, gdzie jest ciało. – Odparł.
- I vice versa. – Odrzuciłem na szybko. To był czas żeby położyć się spać, jutro musiałem dopytać gdzie był szczęściarz w nocy.
                Przez całą noc budziłem się kilkakrotnie, jednak tłumacz nie wykonał żadnego ruchu, za każdym razem leżał tak jak go widziałem przed zasypianiem. Rano, jak co dzień wygoniłem Chestera i Charlesa, ogarnąłem się, po czym sam wyszedłem z pokoju. Na śniadaniu usiadłem z Thomas’em, Sunny i Adą, ta ostatnia mimo dyżuru była pełna życia.
- Chyba naprawdę się wciągnęłaś w ten stand-up. – Powiedziałem między kęsami jedzenia.
- Dziwisz się? Mamy szanse zobaczyć perfekcyjnego komika w akcji, już nie mogę się doczekać. – Dziewczyna się praktycznie trzęsła z ekscytacji.
Po zjedzonym śniadaniu prawie całą grupa skierowaliśmy się do sali sportowej, występ miał się zacząć za około 10 minut. Kiedy przeszliśmy przez próg sali improwizator poprosił nas o swoje latarki, pewnie chciał ich użyć w swoim reflektorze, skoro już go zrobił to dobrze z niego korzystać. Bez namysłu oddałem mu swoją latarkę, kilka innych osób postąpiło podobnie, po czym staneliśmy przy barierkach dzielących nas od wybiegu, który miał posłużyć Matthew za scenę. Standuper siedział na krześle i przyglądał nam się z uśmiechem. Przed nim, na statywie, spoczywał mikrofon. Kiedy wybiła godzina 9, Tom włączył reflektor i skierował strumień światła w kierunku występującego, na co ten oblizał wargi i wstał ze swojego siedzenia.
- Hej, hej. Powinniście czuć się zaszczyceni, bo za kilka chwil będziecie ofiarami mojego kunsztu. Wiecie, kiedy za dzieciaka mówiłem że chcę zostać komikiem ludzie się ze mnie śmiali, uznałem to za dobry znak, a spójrzcie na mnie teraz, teraz już nikt się nie śmieje. – Prychnąłem ze śmiechu, kilka osób postąpiło podobnie, nie znam się tak dobrze na stand-up’ie, ale według mnie to był dobry żart. Matthew odczekał chwilę i znów zaczął mówić. – Dobra, a teraz chciałbym wam opowiedzieć o tym jak…
             Do naszych uszu doszedł gwałtowny hałas, jakby coś roztrzaskało się tuż koło nas, ludzie którzy mieli latarki skierowali je w kierunku z którego dochodził, jednak zanim zrozumiałem co się działo usłyszałem jak coś z ogromną prędkością jechało po deskach sali sportowej, po drugiej stronie barierek nagle wybuchła fala płomieni, wśród której leżał wywrócony wózek na piłki, jego zawartość potoczyła się w przeróżnych kierunkach, za wyjątkiem jednej o wiele większej rzeczy. Ludzie zaczęli panikować, wśród języków ognia zabłysnął złoty ząb. Wybuch światła prawie mnie oślepił, spojrzałem się po ludziach, na twarzy mieli wypisane przerażenie, na tyłach tłumu stał Charles z lekkim uśmiechem. Jak ty to zrobiłeś? Zdawałem sobie sprawę jakim potworem się stałem, jednak tym razem to Braid. Braid był pieprzonym monstrum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz