Siedziałem przy stole z kubkiem
wypełnionym kawą w dłoni. Rozglądałem się, jednak wszystko co mnie otaczało
okazało się być jednie głęboką czernią, otchłanią bez widocznego końca. Podobało
mi się tu. Ucieczka od tej brutalnej rzeczywistości faktycznie była mi
potrzebna. Gdybym mógł, nie chciałbym w ogóle wracać. Cholernie bałem się
samego siebie. Miałem wątpliwości czy Casper Cartie w ogóle jeszcze gdzieś
istnieje.
- Siema,
Casper. – Znajomy głos zwrócił się do mnie z naprzeciwka. Nie miałem odwagi
spojrzeć mu w oczy. Zawiodłem go, samego siebie i wszystkich dookoła. To było
wystarczającą karą, nie chciałem niczego więcej.
- Nie żyjesz,
Jake. Odejdź, proszę… - Błagalnym głosem wydusiłem z siebie. Widmo
mężczyzny podeszło jednak bliżej, swoimi chrupiącymi od ilości połamanych kości
dłońmi złapało mnie za podbródek i podniosło moją głowę do góry. Zmarszczyłem
brwi. Widok zwisających wnętrzności przyprawiał mnie o mdłości, a sam barman trwał
w przerażającym, szerokim uśmiechu.
- Oj, ale czy
ty tego naprawdę chcesz? Myślałem, że moja śmierć pomaga ci w adaptacji do
warunków, Casper. Zastanów się jeszcze raz, chcesz przetrwać czy zginąć jak
zbłąkane cielę? – Saladsky się uniósł, a na końcu uderzył otwartą dłonią w
stół. Spojrzałem w miejsce uderzenia, gdzie teraz niespodziewanie leżała
średniej wielkości kartka. Długo się nie zastanawiając chwyciłem ją w swoją
dłoń i odwróciłem.
,,Wierzyłam w niego. Każde dziecko ma taką
stronę, którą widzi tylko matka. Nawet mimo braku pokrewieństwa krwi, czułam
się jak takowa dla niego. Teraz jednak jego życie stało się totalną ruiną. Jego
ojciec nigdy go nie chciał, matka bała się ojca, wszyscy się od niego
odwrócili. Został sam. Reszta świata myśli, że jest potworem. Niezdolnym do
odczuwania empatii monstrum, łaknącym krwi, lecz jako jego matka powinnam być w
stanie odrzucić na bok jego okropne zachowanie i przygarnąć, nawet jeśli nikt
inny by tego nie zrobił. Wprawdzie jednak, nigdy go nie kochałam. Zawsze był
tylko niepotrzebnym brzemieniem i powodem do wstydu, lepiej by było gdyby po
prostu nie istniał’’.
- H-huh? –
Przeczytałem treść od deski do deski. Kto to napisał? Czy to na pewno było
skierowane do mnie? J-ja… Myślałem, że we mnie wierzyła. Myślałem, że ta więź
między nami jest szczera..
- Zdziwiony,
co? Prawda jest taka, że Julia nigdy cię nie kochała. Byłeś dla niej zawsze
tylko dodatkowym kłopotem, Cartie. Ale wiesz co? Ja w ciebie wierzę! Wierzę, że
możesz rozpierdolić tę grę w drobny mak i być zasłużonym zwycięzcą. Co ty na
to? Będziesz wilkiem dla tego stada owieczek? – Wszystko co mówił to
kłamstwo, tak samo jak ta kartka. Pokładałem wiarę w Mushial… a tak
przynajmniej chciałem myśleć. Odrzucałem od siebie tę myśl na każdym kroku,
jednak zawsze wracała. To miejsce udowodniło, że każdy musi polegać tylko na
sobie. A co jeśli oni mnie zdradzą? Czy byłbym z tym w porządku..? Nic nie
wiem, kurwa!
Obudziłem się łapiąc powietrze.
,,To był tylko koszmar, Casper.’’ – Pokrzepiałem siebie powoli dochodząc do
pełni sił. Czy to była jednak prawda? Jake naprawdę nie żył, a gra była realnym
wydarzeniem. Wziąłem do rąk latarkę i zacząłem rozglądać się dookoła. Byłem w
swoim pokoju, w towarzystwie śpiącego Charlesa oraz Chestera. Tom jak zwykle
wyszedł do swojego pokoju, a przynajmniej tak nam się tłumaczył kiedy go
brakowało. Zatrzymałem wzrok na Braidzie. To co się stało podczas procesu
odcisnęło piętno, którego nie byłem w stanie się pozbyć. Cierpiałem z powodu
śmierci barmana, jednak to wszystko miało drugie dno. Zamoczyłem po raz drugi
swoje ręce w czyjejś krwi. Nieważne jak wiele razy wmawiałem sobie że to nic,
nadal rozdrapywało stare rany na psychice. Charles był czynnikiem wzmacniającym
ten stan. Bałem się tego, że przestawałem się bać. Zacząłem odczuwać
ekscytację. Czyjaś śmierć zaczynała być dla mnie zabawą, co samo w sobie brzmi
okropnie. Chciałem to negować, nie myśleć o tym, jednak to zawsze wracało.
Wiedziałem, że potrzebowałem pomocy, ale już teraz moja reputacja znacznie
zleciała w dół, nie chciałem jej jeszcze pogorszyć sięgając po nią. To było coś
z czym musiałem poradzić sobie sam.
- Hej, mógłbyś
przestać mi świecić w oczy? Próbuję spać. – Oburzył się rozbudzony już
Charles. Przypomniała mi się scena kiedy to on świecił w oczy Antonowi.
- Prowokacja
udana. Teraz już mogę przestać. – Odrzuciłem rozśmieszonym głosem. Braid
tylko szyderczo prychnął.
- Thomasa znowu
nie ma. Myślicie, że siedzi u siebie w pokoju? – Zagaił przecierając oczy
Chester.
-
Najprawdopodobniej. No chyba, że właśnie kogoś wali na sukę i znajdziemy
dzisiaj ciało, ja nie oceniam. – Odpowiedział mu niepoważnie Charles. Takie
zaczepki mnie nie ruszały, a przynajmniej nie w takim stopniu jak wszyscy
myśleli.
- Dobra, nie że
nie cenię sobie waszego towarzystwa, ale serdecznie możecie sobie już wyjść, bo
chcę się ogarnąć. – Nie chciałem być dla nich niemiły, myślałem że raczej
wszyscy będą mieli te same plany.
- Oooh,
wstydzisz się rozbierać przy nas? A może chcesz, żebym umył ci plecki? –
Zapytał prześmiewczo tłumacz.
- Chętnie
skorzystam z propozycji w przyszłości, a teraz żegnam. – Z uśmiechem na
twarzy, jednak mówiąc poważnym tonem, odprowadziłem ich uprzejmie do drzwi.
Jedyne o czym teraz myślałem to ciepły prysznic i założenie nowych, świeżych
ubrań. Nie ociągałem się z tym, od razu ruszyłem do działania.
Wycierałem bardzo dokładnie
włosy ręcznikiem. Jeśli musiałbym wskazać w sobie największy atut pod względem
wyglądu, to właśnie one wygrywały. Sprawdziłem swój telefon tylko żeby ujrzeć
sms’a od Rapha, chciał przyjść i razem pójść na śniadanie. Nie miałem nic
przeciwko, był osobą na którą wiedziałem że mogę polegać. Zacząłem się
zastanawiać co dzisiaj chcę robić, oprócz oczywistego planu. Na pewno chciałem
chociaż chwilkę pogadać z Charlesem. Był osobą, która ciekawiła mnie od samego
początku, jednak proces uświadomił mi że mamy coś wspólnego. Chęć rywalizacji.
Wiedziałem, że na następnym procesie będę musiał się bronić jak lew, ale
poniekąd przygotowywałem się na to mentalnie. Nieważne jak długo myślałem nad
tym, że nie chcę zostawiać Loży to wkradała się inna myśl – wyjdę stąd już
jutro.
Ucieszyłem się kiedy usłyszałem
pukanie, nienawidziłem na długo zostawać sam na sam ze swoimi myślami. Jak
najszybciej podszedłem do nich i gwałtownie otworzyłem. Po drugiej stronie
przywitał mnie półuśmiech marynarza.
- Hej, jak ci
się spało? – Standardowo zadał to samo pytanie. Byłem przekonany, że też
miewa koszmary związane z barmanem. Wszyscy je teraz pewnie miewaliśmy…
- Nie
najgorzej. Spanie w jednym pokoju z Charlesem to jakby życzenie śmierci, ale
chyba dobrze sobie radzę. – Odpowiedziałem jasnym tonem.
- Hah, w takim
razie się cieszę! Możemy iść już na śniadanie? Obstawiam, że Anton czeka na nas
przy schodach. – Poinformował mnie. Chciałem to wszystko z siebie wyrzucić
jeszcze przed kolejnym procesem, a kto inny miałby nie wysłuchać niż mój
najlepszy przyjaciel?
- Raph,
poczekaj. Chciałbym porozmawiać odnośnie… procesu i tego co tam zaszło. Możesz
na chwilę wejść? – Cicho zapytałem.
- Możemy zrobić
to troszkę później? Przepraszam, ale nie wiem czy będę w stanie rozmawiać
normalnie na ten temat. – Odparł przygnębiony.
- Jasne, nie
będę naciskać. Jak ty się czujesz? Nigdy nie pytałem, chociaż wiedziałem że
powinienem. – Odrzekłem z nutką zawodu w głosie. Chciałem być dobrym
przyjacielem chociaż dla niego, bałem się samotności..
- Stosunkowo
dobrze. Spanie w lesie jakoś mi nie leży, strasznie boli mnie od tego łeb. –
Odpowiedział drapiąc się po głowie.
- Jestem w
stanie się domyślić. Pamiętasz jak raz prawie podpaliliśmy las, bo robiliśmy jebną
wyrzutnię rakiet z kilku beczek i wszystkiego co znaleźliśmy dookoła? Jak
usłyszałem wtedy dźwięk policyjnych syren to myślałem że się posram ze śmiechu
kiedy uciekaliśmy. – Odrzuciłem, przywracając ciepło starego wspomnienia.
Robiłem to automatycznie, nawet jeśli nie pomagało mi w podjęciu ostatecznej
decyzji.
- Hahaha, ano.
Widziałeś wtedy gdziekolwiek Adę? Chyba skakała po drzewach, jebana. Dobrze, że
ten las się ostatecznie nie spalił bo prędzej czy później by nas zamknęli. –
Stwierdził z melancholią w głosie.
- Nie no,
panowie strażacy raz dwa ugasili.
- W dwa dni,
jednak to nadal szybko, trzeba im przyznać. – Prychnął Doca. Uderzyłem go
delikatnie w ramię, włożyłem swoją latarkę o ciemnoniebieskim uchwycie do
kieszeni i zamknąłem za sobą drzwi.
- Dobra,
chodźmy bo zaczną się jeszcze martwić. – Uciąłem rozmowę, którą i tak
prędzej czy później mieliśmy zamiar kontynuować. Raph prowadził ze swoją
wyciągniętą latarką, szliśmy razem w stronę schodów do salonu gdzie stał Anton.
- Oh, jesteście
w końcu. Hej, Casper, ciebie dzisiaj jeszcze nie witałem. – Oznajmił z
uśmiechem na twarzy. W rękach trzymał jakąś księgę, ciężko było rozczytać jej
tytuł.
- Siemasz,
Anton. Pierwsze pytanie dnia, co tam ciekawego czytasz? – Podszedłem bliżej
i wyciągnąłem własną latarkę aby sobie poświecić, jednak model szybko
zatrzasnął książkę. Zszokowało to mnie jak i marynarza. Borsch głośno
westchnął.
- N-nic
ciekawego. Przepraszam, ale moglibyśmy już iść? Jestem strasznie głodny. –
Zająknął się po czym nie czekając na naszą odpowiedź poszedł przodem. Nie ufał
nam? Albo nie ufał przynajmniej mi. Tak czy siak, na jego nieszczęście,
zdążyłem ujrzeć urywek tekstu który studiował. Będę musiał coś z tym zrobić.
Przysiadłem się do stołu wraz ze
wziętym wcześniej na talerz jedzeniem. Ciężko było mi określić kto dokładnie
znajdował się w restauracji, ale na pewno widziałem Adalberta i Braida przy
jednym ze stołów. Siedziała przy nich Julia, ale nie mogłem pozwolić sobie się
na niej skupić.
- A gdzie
zgubiłeś swojego niedźwiedzia, Borsch? – Zaczął rozmowę siedzący
naprzeciwko mnie Chester.
- Kiedy
wychodziłem to spał, a ja nie chciałem być takim brutalem aby go budzić. Jak
się rozbudzi to przyjdzie. – Odpowiedział Anton zajadając się naleśnikami z
twarożkiem.
- Yukino dała
wam już spokój? – Dopytałem. Miałem nadzieję że tak, bo jej zachowanie
dotknęło również mnie i Matthew, co niekoniecznie mi się podobało.
- Hmm… Można
tak powiedzieć? W sensie, dawno nie słyszałem jej bzdur, ale nie wiem czy już
sobie ostatecznie odpuściła. Przekonamy się na dniach. – Obojętnie rzucił
model.
- Szczerze
myślę, że wie co robi. Naprawdę nie czujesz nic do Sebastiana? – Drążył
Chester. Na to pytanie Borsch spłonął rumieńcem. Nawet jeśli coś do siebie
czuli, to ukrywali się z tym, a ja nie byłem zdziwiony. Związki w miejscu takim
jak to nie mogą wypalić.
- N-nie.
Jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi i to jest maksimum. – Wyrzucił z siebie pomimo tej wyczuwalnej
dozy niepewności. Ja i Raph popatrzyliśmy po sobie z lekkimi uśmieszkami na
twarzach.
- Jak sobie
chcesz, jednak radzę ci tego nie odpychać bo potem będzie coraz gorzej mu to
powiedzieć. Daję ci radę jako prawdziwy protagonista swojemu drugoplanowemu
przyjacielowi, a teraz wybaczcie mi panowie, ale muszę porozmawiać o czymś z
Sunny. – Stwierdził pisarz fanfiction po czym wstał ze swojego krzesła i
poszedł w nieznanym nam kierunku. Nagle usłyszeliśmy pukanie w kieliszek, a
światła latarek skierowały się w stronę stojącego Adalberta i znajdującej się
nieopodal niego Mushial.
- Słuchajcie
nas wszyscy! – Zaczęła Julia. – Zamierzamy od dnia dzisiejszego
intensywnie zacząć przeszukiwać archiwum w przeszukiwaniu informacji. Sunny coś
znalazła, ale wierzymy że to nie wszystko. Kto chce nam pomóc, wie gdzie
szukać.
- Musimy się z
powrotem zjednoczyć i zapomnieć o przeszłości, zrozumiano? Jeżeli nie chcecie
kolejnej śmierci, radziłbym zrobić to jak najszybciej. – Słowa
wypowiedziane przez Adalberta miały bardzo wrogi wydźwięk, a jednak się
uśmiechał. Analityk był personą, która zawsze przypominała mi, że nieważne jaki
był cel, nie mogę się zniżyć do jego poziomu. Następnie usiedli, a światła
latarek skierowane w ich stronę przeniosły się gdzieś indziej.
- Zamierzacie
iść im teraz pomóc? – Zaczął marynarz.
- W moich
planach było pójście do pokoju relaksacyjnego, jestem pewien że będą mieli
wystarczającą liczbę ochotników. – Odrzekł Anton popijając herbatę. –
Chcecie iść ze mną?
- Z chęcią
pójdę. A ty, Casper? – Oznajmił Raph. Chciałem spędzić jak najwięcej czasu
z nimi zanim stanę się ich wrogiem i winowajcą kolejnego piekła, jednak miałem
jedno pytanie do marionetek. Koryfeus i Venice byli pod renowacją, dlatego
miałem nadzieję, że młodziaki pozwolą mi to zrobić.
- Jasne, ale
dajcie mi chwilę, okej? – Odpowiedziałem, po czym wstałem od stołu i z
włączoną latarką skierowałem w stronę własnego pokoju.
Pomieszczenie było
dźwiękoszczelne, dlatego nie bałem się że ktokolwiek mnie usłyszy. Zamknąłem
drzwi na klucz i usiadłem na łóżku. Położyłem dłonie na swojej twarzy, trząsłem
się. Czy naprawdę chcę to robić? Jeśli o to zapytam, dam równoznaczną
odpowiedź. Zadecydowałem.
- Sally!
Theodore! – Zawołałem, a byty pojawiły się przede mną. Przestałem się bać
ich nagłego pojawiania, tym bardziej teraz kiedy było ciemno mogły po prostu
przyjść z którejś strony.
- Słuchamy
Pana, Panie Cartie. – Odpowiedziały z poszanowaniem. Wziąłem ostatni wdech.
- Mam pytanie
odnośnie ciał poległych. Czy gdziekolwiek je trzymacie?
- Ależ
oczywiście, jednak nie możemy zdradzić dokładnej informacji. Czy chciał Pan
zapytać o coś więcej? – W ich głosach słyszałem zniecierpliwienie.
- Zamierzam
stać się Wyniesionym. Czy jeśli przetrwam proces, będę mógł zabrać ze sobą
ciała niektórych poległych? – Głos mi się załamał. Casper sprzed Szczypty
Perfekcji nigdy nie pomyślałby o śmierci swojej rodziny, jednak on nie miał już
prawa głosu. Byłem samotnym wilkiem, walczącym o przetrwanie.
- Myślimy, że
gdy stanie się Pan Wyniesionym będzie Pan mógł to zrobić. – Troszkę mnie
uspokoiły. Nie mogę powierzyć im ich ciał… Prawidłowy pogrzeb to minimum, które
będę musiał spełnić aby odpokutować.
- To dobrze. W
takim razie radzę wam już trzymać wasze małe rączki na włączniku prądu. Już
niedługo stanie się światłość.
Po kilkunastu minutach znalazłem
w końcu drogę do pokoju relaksacyjnego. Musiałem przyznać, zabicie kogoś w takiej
ciemności było nie lada wyzywaniem, tym bardziej jeśli wiedziałem, że światło
wróci. Nie mogłem popełnić błędu. Kiedy otworzyłem drzwi do pomieszczenia,
momentalnie zalała mnie fala zimnego deszczu. Oznaczało to, że ktoś już tu jest
i nie myliłem się, na leżakach znajdowali się Raph, Anton i niespodziewanie
Yukino.
- Oh, jesteś!
Dawaj obok nas, właśnie rozmawialiśmy o tym co będziemy robić jak się stąd
wydostaniemy. Trzeba mieć chociaż dozę optymizmu w takich czasach. –
Przywitała mnie Yukino. ,,Nie mogli wybrać lepszego tematu, co?’’ –
Stwierdziłem w myślach powoli do nich podchodząc.
- Ty co chcesz
zrobić kiedy stąd już wyjdziesz, Casper? – Dopytywał Anton. ,,Pochować
Jake’a’’ – Pomyślałem, jednak wiedziałem że powiedzenie tego na głos nie było
dobrym pomysłem.
- Hm… Na pewno
chciałbym pójść do domu i pokazać się matce. Pewnie się teraz cholernie o mnie
martwi, a przynajmniej taką mam nadzieję… - Mówiłem coraz to ciszej. Mogłem
pozwolić sobie na to aby się troszkę przed nimi otworzyć, jednak co za dużo to
nie zdrowo.
- Oczywiście,
że się martwi. Rodzice zawsze kochają swoje dzieci, nieważne co zrobiły złego. –
Próbował utrzymać mnie w humorze model. Pewnie miał dobre kontakty ze swoimi
starszymi..
- Przynajmniej
jeden z nich. Rzadko się zdarza by obydwoje rodziców było negatywnie nastawione
do swoich dzieci. – Odpowiedziała z poważnym tonem Yukino. Poniekąd mogłem
jej zaufać ze względu na profesję i to, że w moim przypadku to tak właśnie
wyglądało.
- Tak czy siak,
koniec o tym. A wy co chcecie robić kiedy stąd wyjdziecie? – Zapytałem.
Byłem troszkę ciekawy, ale nie tak żeby cierpieć jeśli mi nie powiedzą.
- Dzwonię do
swojego agenta i mówię o wszystkim co mnie spotkało, a następnie zamierzam
odszukać to miejsce i zrujnować je z ziemią. – Czuć było w głosie modela
zawiść, chyba pierwszy raz odkąd się tutaj zjawiliśmy.
- W sumie bardzo chętnie ci z tym pomogę.
– Odparła na to Yukino. – Ogarniam się życiowo, wracam do pracy i potem
wszyscy razem niszczymy z samymi korzeniami Szczyptę Perfekcji. Brzmi jak dobry
plan, co panowie? – Wszyscy byli we w miarę dobrych humorach oprócz mnie,
któremu faktycznie było przykro. Jeśli wygram proces, to żaden z waszych planów
się nie spełni.. Krople deszczu działały kojąco. Spojrzałem na leżącego
nieopodal marynarza, który teraz głęboko drzemał na leżaku, nawet nie zdawałem
sobie sprawy jak bardzo kleją mi się oczy…
Pokój relaksacyjny opustoszał.
Byłem w nim tylko ja, a światło wróciło. Czułem jak pot spływa mi po czole, a
kąciki oczu zaczynają być mokre. Dlaczego na powrót jest jasno i gdzie są
wszyscy?! Podniosłem się raz dwa z leżaka. Krople przestały padać,
najwidoczniej ktoś wyłączył mechanizm. Otworzyłem drzwi i wybiegłem na
korytarz, a następnie po schodach. Kiedy znalazłem się w salonie, pojawiło się
coś niepokojącego. Plamy krwi. Ogromna kałuża pokrywała centrum, a pojedyncze
smugi tworzyły ślad prowadzący poza pomieszczenie. Postanowiłem nim podążać.
Ostatecznie po chwili znajdowałem się w sali teatralnej. Upadłem na kolana i
zacząłem łkać. Scena była widokiem, który najchętniej wymazałbym sobie z
pamięci. Wszyscy tam wisieli. Dyndali w rzędzie, a Julia miała pięć noży
wbitych w brzuch. O co tutaj chodziło? Co się kurwa dzieje?
- Gratuluję,
Cartie. Wygrałeś! – Głos Jake pojawił się za mną, a następnie zjawa
poklepała mnie po plecach. Nie miałem nawet siły wstać. – Widzisz, było to
takie trudne? Teraz możesz stąd wyjść! Ale do kogo pójdziesz? Przecież cała
twoja rodzina wisi tutaj. – On.. on miał rację. Loża stała się moją
rodziną, innej na wolności nie miałem. Do czego zamierzam wracać? To nie było
warte.
Obudziłem się po raz kolejny w
szoku. Poderwałem ciało z leżaka i trzymałem twarz w kolanach. Leżący obok Raph
na ten widok się przeraził.
- C-casper?
Wszystko w porządku? – Słyszałem w jego głosie przejęcie. Nie, nic nie było
w porządku, Doca. Miałem wątpliwości. Czy to co robiłem było jakkolwiek
słuszne? Jake chciał żebym się nimi opiekował, ale to co robię teraz w żadnym
stopniu się do tego nie zalicza. Jeszcze te pierdolone sny..
- Chyba tak.
Miałem kolejny koszmar, Raph. Wszyscy.. Wszyscy.. – Nie zdążyłem dokończyć.
Marynarz rzucił się na mnie i przytulił najmocniej jak potrafił. Gładził dłonią
moje plecy, a w końcu czułem spokój. Czy taki ktoś jak on mógłby wbić mi
sztylet w plecy? Jakie ja mam prawo żeby to zrobić?
- Ćśś.. już
wszystko w porządku. Pomyśl o tym co zrobimy jak stąd wyjdziemy. Zabiorę cię na
wodną przygodę, jak kiedyś.
- Faktycznie by
mi się takowa teraz przydała… - Odrzuciłem cichym głosem. Po chwili puścił
uścisk, a ja chowając ręce do kieszeni kurtki niespodziewanie znalazłem jakąś
kartkę złożoną w prostokąt. Rozłożyłem ją i zacząłem czytać:
,,Wierzyłam w niego. Każde dziecko ma taką stronę,
którą widzi tylko matka. Nawet mimo braku pokrewieństwa krwi, czułam się jak
takowa dla niego. Teraz…’’ - …? Przetarłem oczy, niedowierzając. Miałem tylko zwidy, bo po chwili kartka
mówiła:
,,Poszukiwanie
skarbów! Casper i Raph, po całym kurorcie ukryliśmy pięć kapeluszy Antona.
Jeśli je znajdziecie, musicie zwrócić je do salonu gdzie siedzę ja i model.
Matthias i Ada pomogą wam w poszukiwaniach. Powodzenia! ~~ Yukino.’’ – Co to
miało być? Na takie pomysły zawsze wpada Cambell, nie mówię że to źle, ale
wydaje mi się to troszkę dziecinne.
- Musicie
znaleźć te kapelusze, bo Yukino nie da nam spokoju. – Odparł stojący nad
nami szczęściarz, którego wcześniej nie zauważyliśmy. Ja i marynarz
poderwaliśmy się ze strachu.
- Hahahaha, nie
widzieliście nas wcześniej? Warto było chwilę poczekać. – Zaśmiała się
nieopodal obecna Ada.
- W tych
ciemnościach chuja widać, dziwisz się? – Burknąłem. Wstaliśmy razem z
marynarzem i dokładnie przyglądaliśmy osobom przed nami. Ada i Matthias ubrali
się w dostojne, ciemnobrązowe stroje, przypominające uniformy lokajów.
- Prawda. –
Potwierdził moje słowa Wail. – Jednak nie wypuścimy was z tego pokoju dopóki
nie znajdziecie kapelusza. Takie zasady.
- A co jeśli
będę chciał przebić się siłą? – Zapytałem przekornie. Matthias głośno
westchnął.
- Wtedy
będziemy mieli bitkę. No weź, Cartie, co ci szkodzi? – Szczęściarz szczerze
się uśmiechnął, co było rzadkim u niego zjawiskiem.
- Żartuję
tylko, będę się bawić, bo czemu nie. – Wyrzuciłem. – Raph, wchodzisz w
to?
- No jacha, w
kupie raźniej i szybciej to znajdziemy. – Odpowiedział podekscytowany.
Szukaliśmy tego kapelusza
wszędzie. Ciemność nam zdecydowanie nie pomagała. Szczęściarz i kominiarka
mówili nam jak blisko jesteśmy, ale ostatecznie było to trudniejsze niż mogło
się wydawać.
- Musicie
pomyśleć niekonwencjonalnie. – Dał nam podpowiedź Matthias. Nie rozumiałem
o co mu mogło chodzić, ale jeśli kapelusz był ukryty w wodzie to trochę
chamsko, że kazali nam do niej wchodzić. Zacząłem się rozglądać dookoła i
dogłębniej zastanawiać, gdzie ja bym pochował takie rzeczy gdybym musiał. Pewna
konstrukcja przykuła moją uwagę. Szybko i zgrabnie wdrapałem się na szczyt, a
następnie zjechałem zjeżdżalnią. Zatrzymałem się na samym końcu aby nie
wylądować w kaskadach, jednak faktycznie znajdował się tam kapelusz z czerwoną
wstążką.
- Mamy to
panowie, ale gdybym się wjebał do wody to bym się tak wkurwił. – Oznajmiłem
pokazując obecnym w pomieszczeniu moje znalezisko.
- Nieźle. –
Odrzucił marynarz.
- No dobra,
teraz możemy was w sumie wypuścić. Idziemy od razu do Yukino, ona da wam dalsze
wskazówki. – Oznajmiła Deresad, gestem dłoni wskazując w stronę wyjścia.
Posłusznie się posłuchaliśmy i ruszyliśmy w stronę salonu.
- No no, widzę
że poradziliście sobie z pierwszym zadaniem. – Zaczęła fujoshi. –
Następny kapelusz znajdziecie po waszej prawej stronie. Kaplica i sala
teatralna stoją otworem. – Dała nam bardzo oczywistą wskazówkę.
- Pójdę z Adą
do Kaplicy, natomiast ty idź z Matthiasem do sali teatralnej, okej? – Na
głos opowiedział nam swój plan Raph.
- Spoko, mi
pasuje. – Oznajmiłem, a szczęściarz przytaknął. Wszyscy ruszyli w swoją
stronę.
- Cieszę się, że cię tutaj
widzę, Matthias. – Zacząłem rozmowę po chwili ciszy. Nie mogłem dać po
sobie niczego poznać.
- Hm? Co tak
nagle? – Zdziwił się.
- Po prostu
jestem szczęśliwy, że zacząłeś się bardziej socjalizować. Najpierw wygrany
pokaz mody, a teraz poszukiwanie cylindrów? Naprawdę cię nie poznaję. –
Uśmiechnąłem się i klepnąłem go w akcie zabawy w ramię.
- Wiesz,
niektórzy mi bardzo pomogli. To nie oznacza, że zmieniłem się całkowicie, po
prostu na razie nic takiego się nie stało za co mogłbym się obwiniać. Ale boję
się, że kiedy te osoby znikną, wrócę do starego siebie…
- Tak się nie
stanie, zaufaj mi. Nikt więcej nie zginie. – Odpowiedziałem poważnym głosem
bez chwili zawahania. Jestem dupkiem… jestem pieprzonym dupkiem.
- Sam w to nie
wierzysz, Casper, więc jak ja mam w to uwierzyć? Ty w połowie zacząłeś tę grę..
– Miał rację. Zacząłem ją i zaraz potem chciałem ją zakończyć. Chciałem dać mu
fałszywą nadzieję, ale miał ich pewnie w życiu tyle, że nie da się nabrać
kolejny raz.
- Zacząłem ją i
zamierzam doprowadzić do jej końca, Matt. To mogę ci obiecać. – Odrzuciłem
na szybko. Znajdowaliśmy się już w przedsionku sali teatralnej. To był
odpowiedni czas aby się rozdzielić i obadać dokładnie każdy zakamarek tego
pomieszczenia.
Kiedy wracaliśmy do salonu,
zobaczyliśmy Adę i Rapha oddających Yukino drugi kapelusz, tym razem z zieloną
wstążką. Podeszliśmy bliżej.
- Oh, widzę że
wy coś przynajmniej znaleźliście. – Zacząłem rozmowę.
- Stary, ten
cylinder był wrzucony na samiutką górę posągu Jezusa. Gdyby nie pomoc pani małpy,
nie dałbym rady go zebrać. – Oznajmił z wykrzywionym grymasem marynarz.
- Po coś wam
przydzieliłam pomagierów, prawda? – Puściła nam oczko Cambell.
- Dobra, gdzie
teraz mamy iść? – Zapytał zniecierpliwiony Wail.
- Archiwum.
Siedzi tam Bleslav, ale jak ładnie przeprosicie to nie powinien wam sprawiać
kłopotów. – Oznajmiła, sącząc herbatę z eleganckiej filiżanki.
- Dobra, no to
w drogę. – Rzuciłem kierując się w stronę schodów.
Wparowaliśmy do archiwum pełną
parą. Było całkowicie oświetlony dzięki trzem latarkom osób tam przebywającym.
Julia, Sunny i Bleslav siedzieli na podłodze i wertowali po kolei przez
dokumenty, aby znaleźć cokolwiek związanego ze Szczyptą Perfekcji.
- Czego
chcecie? Obstawiam, że pewnie nie jesteście tutaj aby pomóc przeglądać dokumenty.
– Warknął agresywnie analityk. Ktoś wcześniej tutaj przyszedł i mu nie
pomógł? Nie było innego wytłumaczenia dla jego złości.
- Właściwie to
masz rację, nie przyszliśmy po to. – Odpowiedział nijako Matthias. –
Wiesz, to po co wcześniej przyszła tutaj Yukino.
- Cylinder
znajduje się tam, wśród dokumentów. – Wskazał palcami masywną górę papieru.
Kapelusz musiał być nimi przykryty. – Bierzcie i wynoście się.
- Nie umiesz
się ani trochę bawić, prawda Adalbert? – Zarzuciła zdenerwowana Ada.
- Umiem bawić
się lepiej niż ty byś kiedykolwiek przypuszczała. Możecie się streszczać? –
Kominiara parsknęła. Julia odwróciła swoją głowę.
- Zostaw ją,
Bleslav. Zajmij się faktyczną robotą. – Zganiła go. Analityk faktycznie
posłuchał i przycichł. Marynarz który wcześniej poszedł w stronę góry papierów,
teraz wrócił mając cylinder z pomarańczową wstążką.
- Dziękujemy za
pomyślną współpracę! – Oznajmiłem ironicznie na głos, po czym się
ukłoniłem. Analityk różnił się od Braida pewną, jedną rzeczą. Był pierdolonym
dupkiem i niczym więcej.
Kolejny kapelusz leżał niedaleko
fujoshi. Kobieta odłożyła filiżankę na stół i delikatnie zaklaskała.
- I jak? Były z
nim problemy? – Powiedziała szydzącym tonem głosu.
- A czy dzik
sra w lesie? – Odparł na to Matthias. Lekko się zaśmiałem.
- Dobra, bez
ociągania. Kolejny cylinder znaleźć możecie jeśli salę sportową odwiedzicie. –
Zarymowała, wskazując wyjście z salonu prowadzące na salę.
- Dziękujemy
mistrzu, my iść już będziemy. – Odpowiedział marynarz, pokornie się
kłaniając. Ta gra powoli stawała się nudna.
Weszliśmy na salę sportową, a
przed naszymi oczami ukazał się dziwny widok. Reżyser rozłożył się cały na
podłodze, natomiast Matthew patrzył coś przy konsolecie.
- Siema, co tam
chcecie? Może pomóc? – Alvaro na nas nawet nie spojrzał. Leżał wraz ze
swoją latarką na ziemi i patrzył w sufit.
- Przydałaby
się jedna osoba, która faktycznie CHCE mi pomóc. – Odrzucił na to
agresywnie Matthew.
- W sumie to
nie, my tylko przyszliśmy po cylinder. Wiecie może gdzie jest? – Zapytał
marynarz.
- Ah, jest tam
na reflektorze. Jak nie jesteście pomóc to wynocha, bo jeszcze wszystko
ustawiamy. – Nie ukrywał swoich odczuć standuper. Wiedziałem, że zdjęcie
tego kapelusza ręcznie będzie bólem w dupie, dlatego wymacałem w kieszeniach
swoich spodni kilka kauczukowych piłeczek. Idealnie dawały się do takiego typu
zadania. Nawet nie musiałem długo celować. Rzuciłem zgrabnie jedną w taki
sposób, że odbiła się od ściany i trafiła idealnie w cylinder, który spadł
przed naszymi oczami. ,,Z włączonym światłem byłoby trochę łatwiej..’’ –
Pomyślałem, kiedy co chwilę zmieniałem obiekt na który świeciłem tylko po to aby odbił się idealnie.
- Muszę
przyznać, to było imponujące. – Skomentował całą sytuację szczęściarz.
- Nie nazwali
mnie perfekcyjną celnością bez przyczyny. – Odpowiedziałem całkowicie dumny
z siebie. Lubiłem momenty w których faktycznie mogłem udowodnić, że nie jestem
bezużyteczny.
- Dobra dobra,
teraz już możecie wyjść. Żegnam. – Przegonił nas swoją dłonią reżyser. To
był czas na oddanie kolejnego cylindra w ręce fujoshi. Po krótkiej chwili
byliśmy na miejscu.
- Masz. –
Powiedziałem rzucając kolejny kapelusz na stół obok wcześniejszych. – Gdzie
mamy iść teraz?
- Hmm… Na dach.
– Przez chwilę miałem nadzieję, że się przesłyszałem. Nie chciałem tam wracać,
nie teraz, nie w takim stanie. Powrót do tego miejsca bolałby jak cholera. Nie,
nie wrócę… nie wrócę.. Rozejrzałem się po ludziach. Raph zdecydowanie
posmutniał, a Ada stanęła w szoku. Yukino musiała wiedzieć, więc dlaczego nam
to zrobiła?
- Zakończymy to
najszybciej jak będziemy potrafili. Chodźcie za mną. – Wyrzucił z siebie
przyciszonym głosem Wail. Podążyliśmy za nim powoli, każdy zamyślony i
zagubiony we własnym zakresie.
- Ty nie wchodź. –
Zatrzymał Adę przed wejściem Matthias. – Nie musisz tego znowu przeżywać.
- On ma rację.
– Zgodziłem się z nim. – Nie powinnaś tam być, daj nam się tym zająć, Ada.
– Dziewczyna tylko przytaknęła. Marynarz trwał przy nas w ciszy, wolałem dać mu
chwilę dla siebie. Razem ze szczęściarzem pchnęliśmy drzwi, a następnie
oślepiła nas wiązka światła i białość śniegu. Moje oczy automatycznie
powędrowały w jedno, konkretne miejsce. Krew zniknęła, ślady zostały zasypane,
zupełnie jakby wszystko co się stało było tylko koszmarem.
- Matthias.. –
Zwróciłem się drżącym głosem do chłopaka. – Wiesz gdzie jest ten cylinder,
prawda? Możesz go nam po prostu dać?
- Jasne. –
Odparł kierując się w stronę wieży, a dokładniej za nią. Nie chciałem za nim
iść, jednak czułem jak moja własna podświadomość mnie zmusza. Stawiałem
niepewny krok za krokiem, aż w końcu zauważyłem leżący na śniegu cylinder z
fioletową wstążką. Wspomnienia wróciły. Szalone bicie serca, które towarzyszyło
mi tamtej nocy powróciło. Czułem, jak dusi mnie poczucie winy. – Casper,
wszystko w porządku?
- A jak kurwa
myślisz, Matt? Nie, nie jest w porządku. To wszystko nie jest, kurwa, zabawne. –
Wyładowałem się na bogu ducha winnym szczęściarzu. Nie chciałem tego robić, ale
nie kontrolowałem tego. Długo nie myśląc wziąłem cylinder w swoje dłonie i
agresywnie ruszyłem w drogę powrotną.
- C-casper?
Znalazłeś cylinder? – Usłyszałem za sobą głos Rapha, ale nie miałem zamiaru
się odwracać. Chciałem zakończyć tę głupią grę.
- Masz. To wszystko czego
chciałaś, prawda? A teraz przestań nas torturować. – Wycedziłem przez zęby.
Miałem o-ochotę..
- Coś ty taki
poddenerwowany? Dach to normalne piętro, jak reszta. – Odrzekła z pełną
nonszalancją w głosie. Sama prosiła się o zemstę.
- Jesteś
wkurwiająca, wiesz to? Mam nadzieję, że osiągnęłaś swój cel, nieważne co nim
było.
- Hej, po co
się denerwować? – Do dyskusji dołączył się marynarz. – Ona ma rację, to
tylko piętro.
- Ty też?
Akurat ty doskonale powinieneś wiedzieć, że dla niektórych nie jest to ,,tylko
piętro’’. Zresztą, wygraliśmy, ja spadam się położyć. – Na szybko rzuciłem
i poszedłem w swoją stronę. Miałem jeszcze kilka rzeczy do załatwienia przed
położeniem się spać. Nie zapomniałem o książeczce Antona. Nie zwlekając
ruszyłem do pokoju Simona. Musiałem zniszczyć wszystko co mogło pomóc im w
śledztwie. Równocześnie mogłem tym zrzucić na siebie podejrzenia jeżeli ktoś
mnie widział, ale czy czułem się z tym jakkolwiek źle…? Okazało się jednak, że
nie byłem tam sam. Cały plan poszedł psu w dupę.
Wszedłem cicho i tak samo
zamknąłem za sobą drzwi. Zastanawiałem się jak to wszystko zacząć. Był zakaz
podpalania pomieszczeń w kurorcie, dlatego nie mogłem użyć benzyny z zajezdni.
Mogłem to wszystko po prostu porozrzucać ręcznie, co nie było tak kuszącą opcją
jak podpalenie, ale jakąś na pewno. Z latarką w ręku zacząłem się dokładnie przyglądać
temu co miał w asortymencie pokój Simona. Moim oczom nie umknęła biała tablica
ze zdjęciami wszystkich uczestników i zaznaczoną fotografią Julii. ,,Od tego
się wszystko zaczęło..’’ – Pomyślałem spoglądając na nią. Przemieściłem się
bliżej gablotek z medykamentami. Szukałem tylko czegoś co miało pomóc mi szybko
i skutecznie zasnąć. Przeglądałem dłuższą chwilę aż ostatecznie znalazłem
,,Pigeum’’. Po opisie był idealny do rozwiązania mojego problemu. Dopiero teraz
mogłem zacząć rozwałkę.
- Casper? A co
ty tutaj robisz? – Głos modela wziął mnie z zaskoczenia. Był tutaj cały
czas? Skierowałem na niego strumień światła z latarki. Anton wychodził z
piwniczki Simona.
- W sumie
równie dobrze mógłbym zadać to pytanie tobie. Ja przyszedłem tylko aby wziąć
tabletki nasenne. A ty? – Połowicznie skłamałem. Przecież nie powiem mu, że
przyszedłem rozjebać to w drobny mak.
- Chciałem po
prostu zobaczyć jak wyglądała jego piwniczka. Gdyby tutaj był, pewnie
mielibyśmy sesję RPG… - Posmutniał.
- Nie
mielibyście żadnej sesji, tylko bylibyście martwi. Simon chciał stąd uciec, nie
ważne jakim kosztem. – Przypomniałem mu. Wydawało mi się, że wszyscy
magicznie zapominali że mistrz gry sam sprowadził na siebie taki los.
- Wiem.. To
wszystko jest takie pogmatwane.
- Niestety, cały
świat taki jest. Trzymasz się w porządku? Wydawało mi się, że rano raczej byłeś
do mnie niechętny. – Powiedziałem mu szczerze. Mężczyzna westchnął.
- Może troszkę?
Przepraszam... Ale chyba rozumiesz, dlaczego. Potrzebuję czasu. –
Zmarszczył brwi i wyrzucił z siebie błagalnym głosem.
- Oczywiście,
że rozumiem. Pamiętasz naszą rozmowę na korytarzu z pokojami po grze w zbijaka?
- Połowicznie.
A co?
- Chyba mi
ostatecznie wyszło, Anton. Naprawdę jestem do niczego. – Odrzuciłem z
najsłabszym uśmiechem jaki umiałem teraz przywdziać.
- Wszystko u
ciebie w porządku, Casper? Wiem, że ostatnie dni nie były łatwe… - Teraz
zaczął się mną przejmować? Teraz, kiedy było już za późno?
- Nie jest, ale
czy to naprawdę twoje zmartwienie? – Odparłem i nie czekając na jego odpowiedź
wyszedłem z pomieszczenia i udałem do swojego pokoju. To było za dużo jak na
jeden dzień, potrzebowałem odpoczynku w postaci snu. Zamknąłem drzwi na klucz,
połknąłem kilka tabletek i przytuliłem do poduszki. To był czas aby się
wyłączyć.
- …także jakbyście znaleźli
jakiś stary telewizor to równie dobrze mógłbym przerobić go na karabin albo coś
innego. – Byłem całkiem zaskoczony wachlarzem możliwości Toma. Było około
20, szedłem razem z improwizatorem i standuperem na obiado-kolację.
- Zapamiętam. Jestem
ciekawy jakby wyglądał karabin zrobiony z telewizora. – Szczerze
odpowiedziałem.
- Pewnie byłby
jakimś rewolwerem, bo musiałby mieć kanały. – Odrzekł na to z wyprostowaną
twarzą Matthew. Ten żart był okropny i nie miał sensu, czyli trafiał idealnie w
moje gusta. Zaśmiałem się, zażenowany równocześnie sobą jak i nim.
- Ja pierdolę..
– Nie wiedziałem jak miałem się po tym czuć.
- Cieszę się,
że doceniłeś ten jakże chujowy żart. – Nie ukrywał uśmiechu standuper.
- Ależ proszę
cię bardzo, takie są moje ulubione. – Odpowiedziałem podśmiechując się z
Thomasem kiedy wchodziliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy jednym ze stołów
blisko wejścia, a po chwili dosiadł się do nas jeszcze Habber. Wziąłem z bufetu
pierwsze lepsze, dobrze wyglądające danie i wróciłem do swoich kolegów.
- W sumie
chętnie bym zobaczył jak wygląda twoja piwniczka, Matthew. – Zaczął bokser.
– Zastanawia mnie czy dali ci coś innego niż to co potrzeba stereotypowemu
standuperowi.
- Ja też bym ją
odwiedził, ale w sumie tylko po to żeby zobaczyć jaką ciekawą elektronikę tam
możesz mieć. Coś, co pomogłoby nam się stąd wydostać by się przydało… -
Oznajmił improwizator.
- Duża ilość
mikrofonów, to na pewno. Jakieś ciekawe kurtyny i zasłony, dużo dekoracji czy
rekwizytów których mogę użyć. Raczej innej elektroniki niż systemy
nagłaśniające tam nie ma. – Odpowiedział nijako.
- Szkoda. –
Zawiódł się Herring.
- Czy to czasem
ty nie powinieneś mieć najwięcej takich czysto technicznych rzeczy w tym
kurorcie? – Zapytałem improwizatora.
- Niby tak, ale
wiesz, im więcej tym lepiej. Nigdy nie wybrzydzam jeśli chodzi o dostępność
materiałów.
- Coś o tym
wiem. – Dopowiedział Matthew, a na to Thomas trochę się zarumienił.
- Kiedyś
uratuję ci życie tym co zbuduję i zrozumiesz. – Jąkającym się głosem
powiedział improwizator.
- Trochę na to
liczę. – Nonszalancko dorzucił Tailorwich.
- Widział ktoś
z was może Antona? – Nagle zmienił temat Habber.
- W sumie to
tak, szedł z Sebastianem do kaplicy, prawdopodobnie się pomodlić przed
posiłkiem czy coś. A po co ci on? – Byłem ciekawy.
- Chciałem
zaproponować mu wspólny trening czy coś takiego, jest modelem więc powinien
trzymać formę i ćwiczyć.
- A to nam nie
zaproponujesz? Jesteśmy gorsi niż Anton? – Zażartowałem sobie z niego. Ten
tylko się obruszył.
- N-nie, nie o
to chodzi. Aaa, przepraszam! To było strasznie głupie z mojej strony.. –
Czuć było jak bardzo spalił się ze wstydu.
- Tylko
żartowałem, powiedzmy że wyglądamy dla ciebie dobrze i nie potrzeba nam
treningów. – Puściłem do niego oczko, na co ten tylko wskazał na mnie
palcem.
- Otóż to!
Dobra panowie, ja lecę do kaplicy, może spotkam ich jak będą wracać. –
Pomachał nam i pobiegł. Dużo ludzi zaczynało powoli wychodzić z restauracji.
Musiałem czekać aż zostanę całkowicie sam.
Restaurację przepełniała
doskonała cisza. Nie mogłem używać latarki, a przynajmniej nie w takim stopniu
w jakim chciałem jej używać. Dyskrecja była kluczem do realizacji mojego planu.
Poruszałem się powoli, na paluszkach przemieszczać do kuchni. Po kilku minutach
ostatecznie znalazłem się na tyle blisko aby być w stanie schować kilka noży
pod pazuchą swojej kurtki. Mój mózg był w rozsypce. W głębi liczyłem że ktoś
mnie powstrzyma, jednak równocześnie chciałem aby mi się powiodło. Następnym
przystankiem był teraz pokój dziecięcy. Wychodząc z restauracji upewniłem się,
że nikt mnie nie obserwuje. W samym pomieszczeniu stałem przy komodzie.
Otworzyłem jedną, losową półkę i zacząłem wkładać do niej noże. Kiedy do moich
uszu dotarł szeleszczenie dokładnie za mną, wiedziałem że jestem już spalony.
- Hm… A co ty
tutaj robisz, Cartie? – Spodziewałem się każdego, tylko nie jego.
Odwróciłem się do niezwykle szerokiego uśmiechu Charlesa Braid.
- Chyba nie ma
sensu teraz tego ukrywać, co? – Odwzajemniłem szyderczy uśmiech. Będąc koło
niego czułem swego rodzaju ,,pozwolenie’’ aby pokazywać tę gorszą stronę.
- Nope.
Będziesz kazał mi zgadywać czy powiesz kogo to miałeś na swoim celowniku? –
Stał teraz bardzo blisko mnie. Mogłem zrobić to już teraz. Zmienić swoją ofiarę
i działać impulsywnie, jednak… nie chciałem żeby on umarł. Przynajmniej nie
teraz.
- Matthias. –
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Przestudiowałem jego zachowania i miejsca
do których chodzi, jak książkę.
- Oh! To
widzisz, dobrze się składa, bo ja.. też chciałem zabić właśnie jego.
To nie była informacja której
się spodziewałem. Tłumacz też chciał popełnić morderstwo, a nawet zabić
dokładnie tę samą osobę co ja. Los naprawdę ze mnie szydził. Nie miałem pojęcia
jak teraz to rozwiązać.
- I co teraz
zamierzamy z tym zrobić? – Zadałem mu pytanie bez konkretnej odpowiedzi.
Liczyłem na pewną propozycję, jednak była ona dosyć specyficzna.
- Skoro
obydwoje przestudiowaliśmy go jak książkę i w sumie dołożyliśmy starań aby go
zabić to czemu by nie zorganizować zawodów? Kto dopadnie go pierwszy wygrywa.
Na procesie nie mówimy nikomu że to ten drugi i zobaczymy, czy będą w stanie
rozwiązać sprawę własnymi siłami. Co ty na to? – Byłem bardziej niż
zadowolony z propozycji. Nie mogłem być pewny czy Braid nie planuje mnie
sprzątnąć, ale też byłem przygotowany na pozbycie się go w ostateczności.
- Jutro w nocy
ostateczny termin polowania, zgoda? – Zapytałem mając nadzieję, że
ustaliliśmy dogodne dla obydwu stron warunki.
- Ależ
oczywiście. Dobrej nocy w takim razie, Cas. – Pożegnał się i puścił mi
oczko. Na co ja się właśnie zgodziłem?
Siedziałem od tamtej pory w
salonie i piłem wódkę w samotności przy barku. Musiałem uciszyć swoje
wewnętrzne wątpliwości, a ten sposób był niewątpliwie dobry. Nie liczyłem
czasu, jednak wydawało mi się że już sporo przesiedziałem. W pewnym momencie
stało się coś niespodziewanego. Przed moim wzrokiem mignęła sylwetka marynarza,
który chwiejnym krokiem szedł do sali teatralnej. Zdziwiony i zaciekawiony tym
co się stało postanowiłem za nim podążać. Byłem pewien, że to nie było coś co sobie
wymyśliłem. Kiedy postawiłem stopę w sali teatralnej, nie wiedziałem gdzie mógł
pójść. Postanowiłem, że będę po kolei sprawdzać dostępne miejsca aż w końcu go
znajdę. Nie było go na siedzeniach czy w rekwizytorni, więc pozostawała mi
makieta statku. Niechlujnie się na nią wdrapałem i wszedłem do środka. Przed
moimi oczami znajdowała się teraz średniej wielkości kajuta z czerwono-białymi
hamakami po bokach we wnękach. Na jednym z nich leżał Raph, który zasłaniał
oczy ręką.
- Hej, co
robisz poza pokojem o takiej porze? Ludzie będą coś podejrzewać. –
Uświadomiłem go. Wiedziałem, że nie śpi, nie zdążyłby usnąć tak szybko.
- Równie dobrze
mogę to samo pytanie zadać tobie. Nie umiem spać u Sebastiana, co noc
napierdala mnie głowa i mam koszmary.. – Odparł przygnębionym głosem.
- Wiesz, ty
zdążyłeś odzyskać utracone zaufanie, ja najwyraźniej nie, więc zbytnio się tym
już nie przejmuję. – Odpowiedziałem na jego obawy.
- Wierzę, że
prędzej czy później wszyscy je odzyskamy. Wcześniej chciałeś porozmawiać odnośnie
procesu… chyba teraz jestem w stanie gadać.
- Cieszę się.
Nie wiem czy zauważyłeś, ale od czasu procesu ja… zmieniłem się trochę. –
Zacząłem poważną konwersację.
- Wszyscy się
zmieniliśmy.
- Wiem, ale u
mnie była to całkiem niecodzienna zmiana.. Mam problemy, Raph. Boję się sięgnąć
po pomoc, ale wiem że jej potrzebuję. – Wyjąkałem.
- Nie
powiedziałbym, że się boisz, skoro teraz o tym rozmawiamy. Co się dzieje?
Dokładnie. – Zmienił swój głosu na bardziej metodyczny i poważny.
- Widzisz, nie
mogę ci powiedzieć. Chcę, ale coś wewnętrznie mnie blokuje. Nieważne co będę
chciał w przyszłości zrobić, powstrzymaj mnie, Raph. – Czułem, że pieprzę
totalnym bełkotem, liczyłem jednak że on jako jedyny będzie potrafił to
rozszyfrować.
- Ja..
Obiecuję, że cię powstrzymam, chociaż nie do końca wiem co to znaczy…
- Nie kłam.. Po
prostu powiedz, że tego nie zrobisz. Nienawidzę kłamstw..
- Przepraszam..
- Nie masz za
co. To wszystko moja wina. Też mam koszmary, Raph. Obwiniam się o śmierć Jake’a
tak samo jak inni, a nawet bardziej. Nie chcę was skrzywdzić tak, jak
skrzywdziłem jego.
- Nie zrobisz
tego.
- Ale skąd ty
to możesz wiedzieć? Staram się, nie rozmawiam z Julią bo mam faktyczny powód,
jednak coraz bardziej przekonuje się że to niezależne od niej. To ja jestem
pojebany. – Mówiłem wszystko, co miałem na sercu.
- Nie mów tak.
Wszystko jest do wypracowania, powinieneś pogodzić się z Julią, to po pierwsze,
a po drugie trzeba będzie umówić cię na jakąś rozmowę z Yukino. Ona była
psycholożką, może będzie w stanie pomóc ci bardziej niż ktokolwiek inny z nas.
– Wątpiłem w to, ale nie chciałem tego mówić. Cieszyłem się, że faktycznie
zastanawia się jak mi pomóc. Tego potrzebowałem, czyjegoś zaangażowania.
- Mówiłeś, że
nie możesz spać. Chcesz może tabletki nasenne? Mi pomogły. – Wyciągnąłem z
kieszeni opakowanie i rzuciłem w jego dłonie.
- Czemu nie.
– Odparł i połknął kilka na raz po czym z powrotem się położył. Zająłem hamak
blisko niego i postanowiłem na nim odpocząć. Po kilkunastu minutach rozmowy
obydwoje usnęliśmy w makiecie.
Była godzina 19 następnego dnia.
Siedziałem w jadalni razem z marynarzem, kominiarką i reżyserem.
- Wiecie, że
jutro będzie standup Matthew zaraz po śniadaniu, na sali sportowej, prawda? –
Powiedział nam Alvaro.
- W sumie to
nie, nie wiedzieliśmy. – Odpowiedziałem szczerze.
- No to teraz
już wiecie. Obecność obowiązkowa, bo jak nie będziecie to się chłopak zamknie w
sobie no i co ja z nim wtedy zrobię? – Zaśmiał się po czym poszedł po coś
do bufetu.
- W sumie czemu
nie? Jestem ciekawy prawdziwego potencjału Matthew, bo jeśli będzie opowiadał
takie żarty jak wczoraj to mu dobrze nie życzę, chociaż mnie bawi. –
Oznajmiłem reszcie.
- Pewnie
opowiada żarty, które są żałosne i bezsensu? – Dopytał marynarz.
- Skąd
wiedziałeś? – Nie udawałem zaskoczenia.
- Bo w sumie
taki jest twój target. Z takowych się najczęściej śmiejesz. – Odparł ze
szczerym uśmiechem na ustach.
- Eh, kurwa,
prawda. – Nie zamierzałem się z nim kłócić na tym punkcie.
- Tak swoją
drogą, widzieliście może Julię? – Raph zmienił temat. Nie zamierzałem się
już o nią kłócić ani być taki defensywny jeśli rozmowa zbaczała na jej temat.
- Ja nie
widziałam. – Przyznała Ada.
- Ja też nie.
Po co ci ona? – Byłem ciekawy.
- Nieważne, po
prostu muszę z nią pogadać. Życzę wam miłej kolacyjki, a ja spadam szukać.
– Szybko uciął rozmowę i wybiegł z restauracji.
- Ja też będę w
sumie spadać, bo umówiłam się z Yukino. – Kominiarka poklepała mnie po
plecach po czy wstała od stołu. – Do zobaczenia później, Casper.
- Do
zobaczenia… - Zawtórowałem jej. Alvaro który wcześniej poszedł po coś do
bufetu nie wrócił już do stołu, a ja jakoś niekoniecznie miałem ochotę na
szukanie go. Zacząłem się rozglądać po całkiem pustej restauracji.
- Siemasz, Cas!
– Tłumacz gwałtownie się do mnie przysiadł. – Jak tam ci mija dzionek?
- Weź mnie tak
kurwa nie strasz. Całkiem dobrze, ale będzie jeszcze lepiej. – Ostatnie
słowa zaakcentowałem i puściłem mu oczko. Wiedział o co chodzi.
- Mam dla
ciebie propozycję zanim stanie się nieuniknione. – Po tych słowach
wyciągnął zza siebie dwa pistolety. Moje oczy się rozszerzyły. Czy on miał to z
mojej piwniczki? Wszystkie dostępne tam naboje były ślepakami, ale nadal był to
dosyć niepokojący widok. – Może zagramy? Obydwa te pistolety wypełniłem
ślepakami, jednak jeden nabój w każdym magazynku jest prawdziwy. Wygrywa osoba,
która pozbędzie się wszystkich naboi jako pierwsza i zabije przeciwnika.
Wchodzisz w to? – Miałem wrażenie, że mnie rozgryzł. To co właśnie
zaproponował było czystym szaleństwem, ale jedyne co pozostało mi ze starego
Caspra kazało przyjąć wyzwanie. Duch rywalizacji.
- To czyste
szaleństwo, Braid. – Wyrzuciłem z siebie.
- Wiem. Jednak
coś mi mówi, że jesteś w stanie podjąć to ryzyko, tak samo jak ja. – Jego
cholerny uśmiech sprawiał, że nie pozostawiał mi wyboru.
- Skąd w ogóle
wziąłeś ostrą amunicję? – Zapytałem, biorąc w swoje dłonie proponowaną mi
broń.
- Nie mogę ci
tego zdradzić, to element niespodzianki. – Odparł. Nadal mnie to
zastanawiało. W kurorcie nie było miejsca w którym mógłby coś takiego zdobyć.
Musiał kłamać. – Rozegramy nasz mecz na sali sportowej. Zamkniemy drzwi tak,
aby nikt nie słyszał strzałów. Zgoda? – Podstawił mi pod twarz swoją dłoń.
- Zgoda. –
Odpowiedziałem, ściskając ją.
Pozostały mi trzy naboje. Nie
miałem pojęcia gdzie teraz mógłby być Braid, a mój oddech szalał. Mecz był
bardzo wyrównany, a nie wydawało mi się aby mój prawdziwy nabój opuścił już
magazynek. Uklęknąłem w miejscu na środku i rozglądałem po całym pomieszczeniu.
Mijała minuta za minutą, a ja nie potrafiłem go namierzyć. Nagle usłyszałem
głośne kroki w takim natężeniu, jakby osoba biegła w moją stronę. Zacząłem się
intensywnie pocić. Gdzie on jest?! Gdzie on jest?! Ostatecznie postanowiłem
zdać się na swój instynkt. W odpowiednim momencie byłem przygotowany go
przerzucić i tak się stało. Tłumacz zaszarżował na mnie, jednak z pełną swoją
siłą przerzuciłem go za siebie tak, że upadł na plecy. To zdecydowanie była
moja szansa. Wskoczyłem na niego i obezwładniłem, wyrzucając pistolet z jego
dłoni daleko w ciemność.
- No no! –
Zaczął komentować Charles. – Cieszę się, że cię poznałem, Cas! Cały czas
pozytywnie mnie zaskakujesz. – Broń która do tej pory wycelowana była w
Braida teraz wycelowałem w siebie. Chciałem mu coś przekazać.
- Nie poznałeś
mnie, Charles. Nigdy nie będziesz tak naprawdę w stanie poznać Caspra. –
Poważnym tonem odrzuciłem i przyłożyłem lufę do skroni. Pot spływał mi po czole
kiedy kilkukrotnie naciskałem spust. Wszystkie były ślepakami.
-
HAHAHAHAHAHAH. Uwielbiam cię, Cartie! – Słyszałem jego śmiech kiedy
wychodziłem z sali sportowej. Obydwoje przegraliśmy.
Czekaliśmy tylko aż Chester
uśnie. Nadeszła ta chwila, której tak bardzo z tłumaczem wyczekiwaliśmy. Przed
ostatecznym wyjściem z pokoju chciałem zebrać jeszcze kilka noży do rzucania.
Do końca nie byłem pewien co może mi się przydać przy zabijaniu Matthiasa, ale
wierzyłem że poleganie na talencie ma sens. Charles wyszedł pierwszy, nie
zamykał za sobą drzwi, dobrze wiedział iż długo zamknięte nie pozostaną.
Uważając aby nie nadepnąć na Chestera przemieszczałem się przez pokój aby na
końcu zamknąć za sobą drzwi. Braid zdążył się ewakuować, jednak wiedziałem
gdzie iść aby sprawdzić czy już go nie zabił. Musiałem równocześnie uważać,
żeby szczęściarz mnie nie zauważył jeśli jeszcze żył.
Na dachu było zimno, jak zawsze.
Z latarką w dłoni rozglądałem się za tłumaczem.
- Pstt! Tutaj!
– Rzucił w moją stronę. Obejrzałem się dookoła i w końcu zauważyłem go
klęczącego na dachu. – Co tam, Cas?
- Nic takiego,
przyszedłem sprawdzić czy już nie odebrałeś mi ofiary. – Szczerze
oznajmiłem.
- Jeszcze nie,
ale czekam z niecierpliwością. Radzę ci iść do siebie, bo nie wiem gdzie teraz
jest nasza kupka szczęścia. – Odpowiedział. Miał rację. Nie mogłem marnować
ani chwili dłużej, miałem swoje własne plany.
Minęło półtorej godziny spędzone
w ciszy, której akompaniowało szybkie bicie serca. Przez ten czas Wail nie
zajrzał do tego pomieszczenia ani razu. Miałem gdzieś w głębi duszy przeczucie,
że było po wszystkim. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na godzinę.
23:37. Nie mając lepszego pomysłu stwierdziłem, że zadzwonię. Miałem nadzieję,
że odbierze.
- Co chcesz,
Cartie? Oznajmić mi, że wygrałeś? – Brzmiał na zirytowanego, tak samo jak
ja.
- Huh?
Myślałem, że ty wygrałeś. – Byłem w szoku. On też go jeszcze nie zabił?
Gdzie w takim razie był Wail?
- Oh… to
zaczyna robić się interesujące. Wracamy do pokoju? – Zapytał. Nie miałem
lepszego pomysłu, jednak musiałem sprawdzić zanim będę mógł zrezygnować.
Poszedłem prosto na dach, zachowując środki ostrożności. Tłumacz zniknął, a
nigdzie dookoła nie mogłem znaleźć ciała. Nie okłamał mnie.
- Masz pomysł
co mogło się z nim stać? – Odpytywałem Charlesa kiedy wracaliśmy do pokoju.
Spotkałem go na korytarzu.
- Nie mam
bladego pojęcia, ale jeśli to ty go zabiłeś to jestem ciekawy, gdzie jest
ciało. – Odparł.
- I vice versa.
– Odrzuciłem na szybko. To był czas żeby położyć się spać, jutro musiałem
dopytać gdzie był szczęściarz w nocy.
Przez całą noc budziłem się
kilkakrotnie, jednak tłumacz nie wykonał żadnego ruchu, za każdym razem leżał
tak jak go widziałem przed zasypianiem. Rano, jak co dzień wygoniłem Chestera i
Charlesa, ogarnąłem się, po czym sam wyszedłem z pokoju. Na śniadaniu usiadłem
z Thomas’em, Sunny i Adą, ta ostatnia mimo dyżuru była pełna życia.
- Chyba
naprawdę się wciągnęłaś w ten stand-up. – Powiedziałem między kęsami
jedzenia.
- Dziwisz się?
Mamy szanse zobaczyć perfekcyjnego komika w akcji, już nie mogę się doczekać. –
Dziewczyna się praktycznie trzęsła z ekscytacji.
Po zjedzonym
śniadaniu prawie całą grupa skierowaliśmy się do sali sportowej, występ miał
się zacząć za około 10 minut. Kiedy przeszliśmy przez próg sali improwizator
poprosił nas o swoje latarki, pewnie chciał ich użyć w swoim reflektorze, skoro
już go zrobił to dobrze z niego korzystać. Bez namysłu oddałem mu swoją latarkę,
kilka innych osób postąpiło podobnie, po czym staneliśmy przy barierkach
dzielących nas od wybiegu, który miał posłużyć Matthew za scenę. Standuper
siedział na krześle i przyglądał nam się z uśmiechem. Przed nim, na statywie,
spoczywał mikrofon. Kiedy wybiła godzina 9, Tom włączył reflektor i skierował
strumień światła w kierunku występującego, na co ten oblizał wargi i wstał ze
swojego siedzenia.
- Hej, hej.
Powinniście czuć się zaszczyceni, bo za kilka chwil będziecie ofiarami mojego
kunsztu. Wiecie, kiedy za dzieciaka mówiłem że chcę zostać komikiem ludzie się
ze mnie śmiali, uznałem to za dobry znak, a spójrzcie na mnie teraz, teraz już
nikt się nie śmieje. – Prychnąłem ze śmiechu, kilka osób postąpiło
podobnie, nie znam się tak dobrze na stand-up’ie, ale według mnie to był dobry
żart. Matthew odczekał chwilę i znów zaczął mówić. – Dobra, a teraz
chciałbym wam opowiedzieć o tym jak…
Do naszych uszu doszedł
gwałtowny hałas, jakby coś roztrzaskało się tuż koło nas, ludzie którzy mieli
latarki skierowali je w kierunku z którego dochodził, jednak zanim zrozumiałem
co się działo usłyszałem jak coś z ogromną prędkością jechało po deskach sali
sportowej, po drugiej stronie barierek nagle wybuchła fala płomieni, wśród
której leżał wywrócony wózek na piłki, jego zawartość potoczyła się w
przeróżnych kierunkach, za wyjątkiem jednej o wiele większej rzeczy. Ludzie
zaczęli panikować, wśród języków ognia zabłysnął złoty ząb. Wybuch światła
prawie mnie oślepił, spojrzałem się po ludziach, na twarzy mieli wypisane przerażenie,
na tyłach tłumu stał Charles z lekkim uśmiechem. Jak ty to zrobiłeś? Zdawałem
sobie sprawę jakim potworem się stałem, jednak tym razem to Braid. Braid był
pieprzonym monstrum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz