Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 14: New Cast (Raph Doca)



            Błękit nieba i zieleń oceanu rozpościerały się w każdym kierunku, zimny wiatr i orzeźwiająca bryza smagały moją twarz… to była wolność. Stałem przy busoli i zastanawiałem się gdzie powinienem wyruszyć teraz, co jakiś czas patrzyłem w odległy horyzont, dookoła mnie nie było nikogo. Po chwili zastanawiania, obrałem kurs. Podniosłem kotwiczkę, rozłożyłem żagle i stanąłem przy sterze. Nie wiem ile tak płynąłem, 10 minut, 2 godziny? Zacząłem rozmyślać, czy nie powinienem niedługo wrócić do panienki i reszty, miałem dla nich niezłe prezenty, a i niedługo będzie nawet okazja żeby je dać… Musiałem się zamyślić, ponieważ kiedy wróciłem do operowania statkiem, burzowe chmury zebrały się nad moją łódką. Fale zaczęły przybierać na sile i wielkości, rzucały bezlitośnie łajbą, starałem się utrzymać równowagę aż nagle… szarpnięcie. Łódź uderzyła w jakąś skałę… na środku oceanu? Nie pamiętam kiedy wpłynąłem na mieliznę, ale nie to teraz było ważne. Statek tonął, wszedłem pod pokład sprawdzić czy dałbym radę jakoś to załatać, wystarczyło mi jedno spojrzenie, nie ma szans. Wyskoczyłem spod pokładu… w tym samym momencie poczułem olbrzymi ból z tyłu głowy, maszt… zapomniałem go zwinąć, to był mój błąd. Uderzenie wyrzuciło mnie za pokład, zimno oceanu zaskoczyło mnie, muszę się wydostać… muszę wypłynąć… nie mogę się ruszyć, czuję pieczenie w miejscu uderzenia. Udało mi się obrócić w wodzie, teraz patrzyłem na taflę wody spod powierzchni, widziałem jak statek nabiera wody… a ja sam schodziłem coraz głębiej w mroczne ostępy wód. Tak miałem skończyć? To… chyba pasuje do marynarza… Kątem oka dostrzegłem ruch w ciemności. Czyżby to była jakaś ryba? Widziałem ogon, ale… to było zbyt duże na jakąkolwiek rybę… Zwierzę płynęło w moim kierunku z dużą prędkością… I kiedy było ode mnie na kilka metrów, dostrzegłem humanoidalny kształt, a następnie jak coś wgryza się w moją krtań, wypuściłem ostatnie resztki powietrza z płuc. Ta osoba z pewnością przypominała mężczyznę… Jake?
                Zerwałem się do siadu prostego, rozejrzałem się, byłem cały zalany potem. Liczne drzewa mnie otaczały, mech i niewielkie krzaczki porastały leśną ściółkę. Wstałem, byłem sam, nic nowego, na statku często bywałem sam. Zacząłem iść przed siebie, zdezorientowany sytuacją. Gdzie ja byłem? I gdzie jest reszta? Mgła zaczęła mnie otaczać, przez nią prawię wszedłem do niewielkiego jeziora. Do moich uszu dotarł czyiś głos, głos kobiety. Zacząłem się rozglądać, na pojedynczej skale, zasłoniętej pałkami wodnymi ujrzałem ją, dziewczynę o krótkich, brązowych włosach, nuciła piękną melodię… nieświadomie zacząłem wchodzić głębiej do wody, nie przeszkadzała mi.
- Hej, przepraszam… gdzie jesteśm… – Dziewczyna przerwała śpiew i powoli zanurzyła w wodzie, zniknęła pod jej powierzchnią. – H-halo? Przepraszam?
Postanowiłem wyjść z wody, obróciłem się i skierowałem na brzeg, wydawało mi się że mgły wciąż przybierało. Nagle poczułem, jak coś ciągnie mnie za nogę, straciłem równowagę i mimo że wydawało mi się że uderzę o dno jeziorka, cały zanurzyłem się w wodzie. Otworzyłem oczy, by ujrzeć kobietę wgryzającą się w moją nogę, rekinie szczęki wystawały zza normalnych ludzkich warg. Martwe, rybie oczy patrzyły na mnie zamglonym wzrokiem. Istota zauważyła że ją obserwuję, chwyciła za moją drugą nogę, swoją brązowo-zieloną, łuskowatą łapą, zakończoną długimi szponami, które wbijała mi aż do kości. Próbowałem się wyrwać jednak było to daremne. Syrena pociągnęła mnie głębiej, na dno jeziora…
                Otworzyłem oczy, raz jeszcze ujrzałem zielone korony drzew. Początkowo spanikowałem, dalej mając w głowie koszmar, ale chwilę później się uspokoiłem. Byłem w lesie, ale tym razem nie byłem sam, zauważyłem Matthew śpiącego w śpiworze obok mnie. Teraz mi się przypomniało… byłem w piwnicy Sebastiana, kto by się spodziewał że marionetki wcisną mu cały ekosystem leśny do pokoju… Wygramoliłem się z mojego śpiwora, rozciągnąłem się i podszedłem do standupera.
- M-mm, Matthew? Śpisz? – Nachyliłem się nad leżącym chłopakiem.
- No przez ciebie już nie. Co chcesz? Z resztą która godzina? – Nawet nie otworzył oczu mówiąc do mnie.
- Jest za 10 siódma i chciałem się spytać, czy mogę już pójść do siebie. – Dopiero teraz otworzył oczy.
- Czy ja ci wyglądam na twoją niańkę? Po cholerę się mnie pytasz?
- No bo… te całe sypianie w grupach ma na celu pilnowanie nas. Nie chcę wyglądać na podejrzanego gościa, dlatego chciałem się spytać czy to będzie w porządku jeśli już pójdę do siebie…
- Dobra, idź już… Powiem reszcie. – Tailorwich przewrócił się na drugi bok. 
- Dziękuję. – Skierowałem się do drzwi prowadzących do normalnej części pokoju Sebastiana, po drodze jeszcze spojrzałem w kierunku namiotu w którym rezydował Anton. Trochę się męczyliśmy z rozłożeniem tego, ale Cop nalegał… było całkiem zabawnie. Wszedłem schodami do pokoju, zdziwił mnie fakt że nie było śladu niedźwiedzia, łóżko było posłane, tak jak wczoraj je zastałem… Myślałem że będzie spał u siebie, ale teraz jak o tym myślę, namiot modela był trochę duży jak na jedną osobę. O rety…
                Cop zostawił kluczyk w drzwiach, w razie gdyby któryś z nas chciał wyjść wcześniej, przekręciłem kluczyk i wyszedłem na korytarz, włączyłem moją latarkę i skierowałem się do mojego pokoju. Chwilę zajęło mi dotarcie pod drzwi, jednak kiedy to zrobiłem zauważyłem że ktoś rzuca światło na moje plecy, obróciłem się i ujrzałem ledwo przytomną Yukino, tej nocy jej pokój miał dyżur, stąd pewnie to zmęczenie. 
- Dzień dobry Yukino. – Ukłoniłem się, lekko uśmiechając. 
- Beeurghh. Mmhphpmmm. – Odpowiedziała mi niezrozumiałymi mruknięciami. Nacisnęła klamkę pokoju Bleslava, po czym twarzą pchnęła drzwi. Wejrzałem do środka, fujoshi upadła twarzą w jeden z rozłożonych śpiworów. 
- Tylko przymknę drzwi… – Zrobiłem jak powiedziałem, a sam wślizgnąłem się do swojego pokoju. 
                Za chwilę miał wybrzmieć komunikat, więc szybko się wykąpałem, przebrałem, nałożyłem szminkę i wziąłem nową maskę. W międzyczasie usłyszałem wiadomość od marionetek, pośpieszyłem się i wybiegłem z pokoju. Uderzyłem w kogoś, oboje upadliśmy na podłogę. 
- O rety, przepraszam! – Szybko wstałem i podałem rękę tej osobie. 
- Nie przejmuj się, to pewnie przeze mnie. – Matthias złapał mnie za dłoń i podciągnął się. Był strasznie blady, ale się uśmiechał. – Widziałeś resztę?
- Yukino weszła do pokoju Bleslava, nikogo więcej nie widziałem. I co ci się stało? 
- Ta, analityk poprosił nas abyśmy sypiali u niego. A ja wziąłem do pilnowania dach i się trochę tam zasiedziałem. – Szczęściarz podszedł do drzwi do mieszkania analityka.
 - Mogę cię o coś poprosić? Uważaj na niego i pilnuj dziewczyn. 
- Jasna sprawa, Raph. Będąc szczerym, też mu nie ufam. Trzymaj się, idę bo padam z nóg. – Chłopak zniknął za drzwiami.
                Przeszedłem kilka kroków i usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ze swojego pokoju wyszedł Casper.
- Hej. – Podniosłem do niego rękę.
- Hej. – Podszedł do mnie. – I jak ci po pierwszej nocy? 
- Jest… ciekawie. Piwnica Sebastiana to prawdziwy las. 
- Serio? Myślałem że jego talent nawiązuje do porno.
- Co nie? Też tak myślałem. Widziałem że śpicie w twoim pokoju. 
- Taa, śpię z Chaster’em i Charles’em.
- Zaraz… we trójkę? A co z Thomas’em?
- Niby marionetki go o coś poprosiły, więc dzisiaj z nami nie spał. Mówił że jak coś to będzie u siebie w pokoju. Rooker w sumie też szybko się ulotnił rano, jeszcze długo przed komunikatem porannym. 
- Czemu?
- A kto go tam wie? To chyba największy dziwak tutaj obok Charles’a.
- Myślisz że powinniśmy sprawdzić co z nimi?
- Raph, przestań się tak zamartwiać innymi, mamy swoje problemy. – Celność zatrzymał się na środku salonu i spojrzał się na mnie.
- P-przepraszam, ale ja naprawdę żałuję tego co zrobiliśmy. To nie było przemyślane z naszej strony, Jake poświęcił się żeby uratować wszystkich, nie tylko nas, dlatego… powinniśmy współpracować ze wszystkimi. – Casper przyglądał mi się, westchnął i jego mimika złagodniała.
- Masz rację… tylko jak mamy to zrobić jak niektórzy nawet nie chcą z nami gadać? – Stanęliśmy przed drzwiami do restauracji.
- Cierpliwości, dzisiaj rano Matthew już się do mnie odezwał.
- Jesteś łatwy do podejścia, każdy wie jak się zachowujesz, przez co wydajesz im się tak zdolny do morderstwa jak kadłubek do grania w tenisa. – Weszliśmy do restauracji, było sporo osób, ale wciąż kilku brakowało. Pomachał do nas Alvaro, który siedział z Bleslavem. Postanowiliśmy się do nich przysiąść. – Hej Bleslav, ty po służbie a tu siedzisz? Nie jesteś śpiący? 
- Nie znam przyczyny, ale nie czuję się sennie. Dziękuję za troskę. – Mówiąc to sączył kawę.
- A jak pilnowanie korytarzy? Nic się nie wydarzyło? – Zapytałem, przy okazji smarując kromkę chleba masłem. 
- Absolutnie nic, cisza jak makiem zasiał. Ale nie macie się czym martwić, według moich obliczeń jeszcze daleko do kolejnego morderstwa.
- Czy ty… policzyłeś sobie kiedy nastąpi każde potencjalne morderstwo? – Spojrzał na niego reżyser.
- Ależ oczywiście i to nie są „potencjalne” morderstwa, Alvaro. Do zabójstw dojdzie, w ten czy inny sposób. Jedyne rzeczy jakie mogą się różnić są ilości dni między nimi no i oczywiście okoliczności. Nie liczcie że i tym razem sprawca się sam przyzna.
- Nikt nawet nie liczy że dojdzie do kolejnego morderstwa! – Alvaro, uderzył obiema rękami o stół.
- Ja poniekąd wierzę.– Casper powiedział między kęsami jedzenia.
- Czemu? – Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie możemy naiwnie oczekiwać że już się nikt nie zabije, zwłaszcza że marionetki nam nie odpuszczą i będą dawały coraz więcej motywów. 
- Nie wierzę w to co słyszę, jesteście…
- Dobra, nie gadajmy już o tym. – Przerwałem Alvaro, nie chciałem żeby ludzie się kłócili, nie teraz … kiedy już go nie ma. – Alvaro, jesteś w pokoju z Julią, prawda? Nie wiesz gdzie ona może być?
- Spaliśmy w jej pokoju, ale razem z komunikatem wyszliśmy. Zgaduję że dalej siedzi w swoim pokoju. 
- Chyba nie sprawiała problemów, co? – Chciałem wiedzieć, panienka miała tendencje do robienia burd jak coś nie szło po jej myśli. Casper wydawał mi się czymś zdenerwowany. 
- A gdzie tam, nie mogła nic zrobić. Nie po tym jak ją związaliśmy. – Zaśmiał się. 
- Z-Związaliście ją?! – Zaskoczył mnie. 
- Taa, przywiązaliśmy ją do mnie, prawie nie dawała mi spać, a jak ją wiązaliśmy to wydawała bardzo dziwne dźwięki… 
- Czyj to był pomysł? – Zapytał Bleslav. 
- Sunny, ale Julia się później z nią zgodziła. – Aż ciężko w to uwierzyć. – Przynajmniej dopóki nie zaczęła się wierzgać w nocy… Rzucała się jak na filmach z takimi innymi związanymi dziewczynami. – Mówiąc to chichrał się pod nosem. 
- Chyba… rozumiem czemu to zrobiliście… – Spojrzałem na Cartie’a, nie wyglądał na zadowolonego że pytałem o nią. Nie chciał z nią gadać, mówił że przy niej znowu mógłby doprowadzić do jakieś tragedii, a tego by nie chciał. Miał swoje rozterki i nie miałem prawa się w nie wtrącać.
            Do naszego stołu podszedł Thomas, miał straszne worki pod oczami, ale wyglądał na podekscytowanego.
- Hej, panowie! Pomoglibyście mi z jedną rzeczą?
- O co chodzi? – Casper ożywił się.
- Marionetki mnie prosiły o pomoc z oświetleniem sali teatralnej, na konkurs piękności,  przydałoby mi się kilka pomocnych dłoni z rozwieszaniem. – Improwizator patrzał się na nas z błagalnym wzrokiem.
- Ja odpadam, jestem po dyżurze i nie mam tyle siły by się w to bawić. Z resztą… nie wiem czemu się zgodziłeś im pomagać i mało mnie to szczerze obchodzi. Jakby coś to będę w archiwum. – Z tymi słowami Bleslav wyszedł z restauracji.
- Dupek. Ja mogę pomóc Thomas. – Powiedziałem powoli wstając.
- Ja też. – Alvaro poszedł w moje ślady.
- Dopisz mnie też.
            I tak, całą czwórką wyszliśmy z jadalni i skierowaliśmy się na salę sportową. Weszliśmy do długiego korytarza łączącego hol główny z salą, szedłem przodem, a moim największym błędem było nie oświetlanie sobie drogi pod nogami, potknąłem się o coś.
- Ała. – Runąłem płasko na ziemię. 
- Co jest?! 
- Nic ci nie jest, Raph? – Casper zaświecił latarką w moim kierunku. – A co my tu mamy? 
- HA?!  Koledzy, która godzina? – Habber siedział na korytarzu opierając się o ścianę. 
- Za chwilę ósma, co ty tu robisz? – Alvaro wychylił się zza Cartie’a.
- No bo… wyszedłem ćwiczyć i po jakimś czasie zasnąłem tutaj. 
- Ćwiczyłeś po ciemku? To chyba niebezpieczne. – Powiedziałem wstając z ziemi. 
- Nie no, przecież miałem latarkę. Wyszedłem jakoś przed końcem dyżuru nocnego. Minąłem nawet Yukino, ale chyba nie kontaktowała. – Bokser wstał z ziemi. – Nic ci nie jest? 
- Nie, dziękuję. Ale faktycznie, też spotkałem fujoshi, nie zachowywała się jak człowiek. – Potwierdziłem słowa Habber’a.
- Idziemy na salę sportową rozwieszać reflektory, chcesz nam pomóc? – Thomas wyszedł na przód. 
- A czemu nie, pewnie. Tylko wytłumaczcie mi po co.
            Weszliśmy na salę sportową, gdzie stały już przygotowane reflektory, łącznie osiem sztuk plus jeden specjalny. 
- Okej więc, tu są reflektory,  już podpięte do konsolety, Alvaro jakbyś mógł to weź je uruchom. Stoi pod ścianą. – Herring wskazał ręką dokładne położenie panelu.
- Yymmmm, spróbujmy. – Reżyser kliknął jeden z przycisków. Jasne światło zaczęło wylewać się z lamp. – Ty, a jak ty to wszystko przeniosłeś tutaj? Przecież nie masz ręki.
- Ahaha… – Improwizator wydawał się być bardzo dotknięty komentarzem Cup’a. – Ja mam rękę, Alvaro, po prostu niesprawną. A wszystko to już tu było, zwykłe reflektory są z rekwizytorni, natomiast ten jeden specjalny sam budowałem całą noc. Marionetki powiedziały że brakuje im jednego i spytały mnie czy byłbym w stanie takowy skombinować.
- Dlatego nie przyszedłeś do pokoju na noc? – Casper przyglądał się urządzeniu autorstwa Herringa’a. – A co w nim wyjątkowego?
- Jak pewnie zauważyłeś, nie ma żarówek, ani soczewek. 
- Taa, są za to jakieś dziury, wyglądają jak komory w cylindrze rewolweru. – Celność pukał w obudowę machiny.
- Zgadza się, ten reflektor wykorzystuje latarki które otrzymaliśmy od marionetek. – Powiedział z dumą improwizator.
- No dobra, a jak chcesz żebyśmy je zamontowali? – Dołączył się Goeson.
- No to marionetki mi powiedziały że najlepiej je zawiesić tutaj, tutaj, tam, tam, tam, tam, tam i jeszcze tu. – Z każdym „tam” wskazywał inne miejsce światłem swojej latarki. Każde z pokazanych miejsc miało drewnianą belkę pod sufitem, widocznie na nich miały się trzymać reflektory. 
- A czy my mamy wystarczająco siły żeby je w ogóle unieść? – Zapytałem, drapiąc się po brodzie. 
- Pewnie, gdybym miał sprawną rękę to sam byłbym nawet unieść jeden. Koryfeus mówił że są zbudowane z bardzo lekkich części. – Habber podszedł do jednego z reflektorów, złapał go oburącz i prawie z nim wyskoczył.
- Łoo, faktycznie lekkie. 
- To co? Pomożecie?
- Jasne, już mówiliśmy, ale jest jeszcze jedna mała sprawa… Jak się dostaniemy aż pod sufit? I Jak je zamontujemy? – Zauważył Casper.
- No więc, myślałem o jakiejś podciągarce… ale nie zdążyłem takiej zrobić, więc chyba będziemy musieli poradzić sobie standardowo podciągając się nawzajem liną. Co do montowania… trzeba będzie je przymocować do belek, takimi gumami do asekuracji, jak w ciężarówkach.
- Chwila, chwila, chwila. Ty chcesz żebyśmy podwiązani liną, byli podciągani pod sufit, jednocześnie trzymając reflektor… – Chciałem się upewnić, zaczynałem się trochę w tym gubić.
- Dokładnie! – Improwizator się szeroko uśmiechnął. 
- Panowie, zbiórka. – Zarządził Alvaro. Wszyscy stanęliśmy w okręgu, nie licząc Thomas’a. 
- M-myślicie że powinniśmy to robić? – Zapytałem. – To… brzmi trochę niebezpiecznie. 
- Taa, ale już mu powiedzieliśmy dwa razy że to zrobimy. – Odpowiedział mi Casper. 
- Hej, może to nie będzie takie straszne. Dajecie, co mamy do stracenia? – Alvaro dodawał nam otuchy. 
- Z wyjątkiem życia? Faktycznie niewiele. – Dodał Habber. – Dobra, jebać, zróbmy to!
            Mimo że wszyscy zgodziliśmy się pomóc nie obyło się bez gry w „kamień, papier, nożyce”, którą ostatecznie przegrał Cartie. Celność przywiązał sobie do pasa linę kilkukrotnie, dla bezpieczeństwa. 
- Jeśli się spierdolę to celuje w któregoś z was, razem pójdziemy do piekła kurwa. – Rzucił celność jąkającym głosem.
- Dobra, dobra. Tylko żebyś nie upuścił reflektora na któregoś z nas. – Alvaro mu dopowiedział.
Wszyscy zaczęliśmy ciągnąć za linę, nawet Thomas starał się pomóc, co mi zaimponowało, zdecydowaną pomocą okazał się Habber, czułem że to on utrzymywał znaczną część wagi Caspra i reflektora. Kiedy Cartie był już przy belce stropowej usiadł na niej.
- Tylko nie wypuść reflektora. – Zawołałem.
-Właśnie miałem pierdolnąć nim o ziemię, dzięki za przypomnienie. – Odpowiedział mi ironicznie, tylko przewróciłem oczami. Alvaro oprócz liny trzymał również latarkę którą oświetlał, ile mógł, belkę Cartie’a. Ten męczył się z nią chwilę, jednak ostatecznie udało mu się doprowadzić urządzenie do stanu unieruchomienia. 
- Tak ma stać? – Zapytał Casper, lekko się wychylając znad belki. 
- Jest okej, marionetki mówiły że właśnie tam mają lecieć stożki światła. Schodź. – Thomas zaskakująco dużo informacji dostał od marionetek… 
            Zamienialiśmy się miejscami, aż w końcu wszystkie reflektory były zamontowane. Niestety na jeden z nich nie starczyło nam lin asekuracyjnych i byliśmy zmuszeni zabezpieczyć go zwykłą liną. Urządzenie nie było stabilne, ale dopóki ktoś z nim nie majstrował to powinien wytrzymać. Jako ostatni został specjalny reflektor Thomasa. 
- A z tym co? – Zapytałem improwizatora. 
- Ten ma pójść na specjalne rusztowanie oświetleniowe. – Mówiąc to Herring podbiegł do konsolety i kliknął jakiś przycisk. Usłyszeliśmy mechaniczne buczenie po czym… belka przypominająca rusztowanie obniżyła się aż do samej podłogi. – Dasz radę to przykręcić? Narzędzia masz obok. 
Przyjrzałem się specjalnemu uchwytowi reflektora, potrzebowałem czegoś czym przykręciłbym śrubę. Podszedłem do skrzynki z narzędziami, imponująca kolekcja mieszała mi w głowie. Wziąłem jakąś miniaturową wiertarkę i wróciłem do reflektora, dzięki bogu, pasowało. Wkręciłem śrubę i poprosiłem Thomas’a o test, ten podniósł belkę, reflektor zdawał się być zamontowany.
- Okej, dzięki ludzie! Stawiam potem wszystkim piwo! – Thomas podniósł ręce w triumfie.
- No i tak możesz do mnie mówić! – Alvaro powtórzył gest improwizatora.
- Raph, idziemy stąd? – Casper podszedł do mnie. 
- No może… – W tym momencie poczułem wibracje telefonu, wyciągnąłem go i odblokowałem. To była wiadomość od Julii, chciała się spotkać. 
- Co jest? 
- Julia chce się teraz ze mną spotkać, w jej pokoju. Chcesz iść ze mną? – Twarz Caspra, spochmurniała, nie powinienem był go pytać… 
- Pójdę z tobą, ale nie będę tam wchodził. – Westchnąłem.
- W porządku, ale jeszcze zahaczymy o kuchnię.
            Pożegnaliśmy resztę i wyszliśmy z sali sportowej. Kilka minut później szedłem z dzbankiem herbaty i filiżanką na tacy. Stanęliśmy przed drzwiami do pokoju lesbijki.
Jesteś pewny że nie chcesz wejść? – Nie przeszkadzało mi kiedy się kłócili, ale tym razem to wydawało się być o wiele poważniejsze… będę musiał wspierać ich obojga, nieważne jakie będą ich decyzje. 
- Nie, poczekam. – Casper naciągnął czapkę aż nad oczy. 
- Uhm… 
- Co jest? 
- Mógłbyś… otworzyć dla mnie drzwi? Trochę mam zajęte ręce…
- A jasne… proszę.
- Dziena.
            Nogą zamknąłem drzwi za sobą. Stałem w pokoju Julii szukając jej wzrokiem.
- H-halo? Julia? 
Po chwili zza jednych z drzwi wychyliła się Julia, w samym ręczniku. Musiała brać kąpiel. 
- O już jesteś, a na dodatek masz herbatę. Ratujesz mi życie. Postaw ją gdziekolwiek, zaraz się ogarnę. – Wydawała się tryskać energią, nie tego się spodziewałem po tym co mówił mi Alvaro.
- No więc… chciałaś pogadać. – Usiadłem na łóżku, chciałem się odwrócić w jej kierunku ale…
- Nie patrz, przebieram się. I tak, chciałam pogadać… – Dłuższa przerwa, albo zbierała się mentalnie… albo męczyła się z którąś częścią garderoby. – Raph, wiesz że ci ufam. I ja również uważam że ufasz mi. Jako jedyny z Loży byłeś skłonny jeszcze ze mną rozmawiać.
- Uhm… nie do końca rozumiem do czego zmierzasz, panienko. - Odruchowo chciałem się odwrócić.
- Mówiłam nie patrz i nie nazywaj mnie „panienką”. Gadaliśmy o tym.
- Wiem, wiem… – Poczułem jak coś napiera na moje plecy, Julia oparła się o nie swoimi własnymi… chyba była ubrana.
- Raph… pomóż mi… Ja już nie wiem co robić… Próbowałam to jakoś naprawić między mną a pozostałymi… ale absolutnie nikt nie chce mnie słuchać. Moja ostatnia nadzieja leży w tobie. Błagam… – Głos się jej załamał, kiedy mówiła żebym nie patrzył na nią… czy ona nie chciała bym widział że zbiera jej się na łzy? – Byłeś mi zawsze doradcą, musisz wiedzieć co powinnam zrobić…
- Masz rację, Casper nie wydaje się być skłonny do rozmów z tobą… Na twoim miejscu… zacząłbym od Ady. Tak naprawdę wciąż w ciebie wierzy, ale ma chwilę załamania. Jeśli wyrwiesz ją z szoku po utracie Jake’a… powinna ci wybaczyć. Pokaż jej że dalej jesteś tą złodupną, gotową do akcji dziewczyną.
- Masz jakiś pomysł? – Głos i oddech jej się ustabilizowały, to był dobry znak.
- Tym będziesz musiała zająć się sama… ale myślę że jak wszyscy będą patrzeć, to zagarniesz dla siebie kilka bonusowych punktów. – Liczyłem że zrozumie o co mi chodziło. Poczułem jak nacisk na plecy znika.
- Zapomniałeś cytryny… – Powiedziała przyglądając się tacce. Wyciągnąłem wspomniany cytrus z kieszeni kurtki i rzuciłem w jej kierunku, złapała.
- Nie lekceważ mnie. – Uśmiechnąłem się do niej.
- Jasne. – Odwzajemniła uśmiech. – A co z Casprem? Nie chcę mnie znać…
- Ja spróbuje z nim pogadać, ale nie oczekuj że sam załatwię sprawę. Po prostu bądź gotowa, i przygotuj paczkę chusteczek bo pewnie będzie beczał. – Zażartowałem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ale widać było że nie dawało jej to spokoju.
- Dzięki Raph…
- Nie ma sprawy, panienko.
- Głupi jesteś. I chyba ciebie również jeszcze nie przeprosiłam… za Jake’a.
- Nie musi… 
- Nie, muszę. To moja wina że nie żyje, więc muszę przeprosić za to że go straciliśmy. Wybacz mi. – Wyglądała zupełnie inaczej, od dnia w którym się spotkaliśmy… Zmieniła się, a już wtedy potrafiła mi zaimponować… chciałbym zobaczyć jaką przywódczynią stanie się w przyszłości…
-… Przeprosiny przyjęte. – Ukłoniłem się głęboko. Kiedy tylko się wyprostowałem, Mushial objęła mnie rękami. Zaskoczyła mnie tym. – Czy coś się stało? – Próbowałem ją odsunąć żeby spojrzeć jej w twarz ale…
- Nie rób… nie patrz… Daj mi chwilę. – Nic nie mogłem poradzić, jedyne co mi pozostało to uśmiechać się i klepać ją po plecach.
- Cartie na mnie czeka, powinienem już… – W tym momencie rozbrzmiał w mojej głowie komunikat od porywczy.
Prosimy wszystkich aktorów o zebranie się w sali teatralnej, obecność obowiązkowa.
- Oh, idź przodem, dopiję herbatę i dogonię was.

            Zrobiłem jak mi kazała. Wyszedłem z pokoju i zauważyłem Cartie’a przykucniętego przy drzwiach.
 - I… jak ci poszło? – Czułem że się o nią martwi, ale z drugiej strony nie chce być pierwszym do wyciągnięcia ręki do pogodzenia się… Widocznie trafił swój na swego.
 - Jakoś będzie, słyszałeś komunikat? – Odpowiedziałem mu. Nie chciałem z nim gadać o Julii na środku korytarza.
 - Taa, ale…
 - Okej, jestem. – Julia wyszła ze swojego pokoju. – Idziemy?
 Cartie i Mushial spojrzeli po sobie, po czym odwrócili się od siebie. Julia poszła przodem, ja z Casprem za nią. Trochę niezręcznie…
            Trafiliśmy na salę teatralną, po drodze zaliczyłem jeszcze glebę, brakowało dosłownie kilku osób, które zjawiły się krótko po nas. Wszyscy zasiedliśmy w fotelach i czekaliśmy na to co miało nadejść.
 - Witajcie drodzy aktorzy, jak wam się podoba życie w ciemnościach? Mamy nadzieję że ktoś już planuje jakieś okropne morderstwo. Ale oczywiście nie zebraliśmy was żebyśmy o tym gadali. Tak jak już wczoraj zapowiadaliśmy. Przybyli… nasi nowi goście! Prosimy o serdeczne oklaski dla… Theodore’a i Sally! Naszych podopiecznych. – Koryfeus i Venice rozeszli się by pokazać nam parę zupełnie nowych marionetek, były jeszcze mniejsze od naszych parowaczy.
 - D-Dzień dobry… j-jestem Sally i… – Marionetk, była ubrana w prostą, białą sukienkę, jednak tym co przykuwało uwagę były bandaże wokół jej linii oczu. Na nogach miała zwykłe baletki, a szare proste włosy kończyły się gdzieś w okolicach łopatek.
 - DZIEŃ DOBRY! JA JESTEM THEODORE. TO TAKIE NIESAMOWITE WAS WSZYSTKICH SPOTKAĆ! – Chłopięca marionetka była ubrana w ogrodniczki pod którymi widać było kolorową koszulkę. Neonowe, zielone, oczy były znakiem szczególnym tej marionetki. Po za tym była… strasznie głośna.
 - Theodorze, ciszej. – Pouczyła go Venice
 - Ah! Przepraszam, Pani Venice.
 - Powiedzieliście że to wasi podopieczni? – Zapytał Matthew, podnosząc rękę.
 - Z-zgadza się, zostaliśmy wybrani do szkoleń na gospodarzy. – Dziewczynka marionetka poprawiła swoją sukienkę.
 - Tak! Pan Koryfeus i Pani Venice są najbardziej znanymi gospodarzami rytuału i my dostaliśmy okazję wzięcia udziału w praktycznych zajęciach z nimi! – Theodore dodał. – Oczywiście spotkanie samych kandydatów na wyniesionych również jest niesamowitym doświadczeniem! Miło was wszystkich poznać!
 - Czy to jakiś żart? – Adalbert wstał. – Czy zwołaliście nas tylko po to by pokazać nam jakieś wasze nowe bezużyteczne zabawki? Lepiej nie marnujcie więcej z mojego czasu. – Bleslav wyszedł z sali teatralnej.
 - Pan Adalbert musiał wczoraj wstać lewą nogą… Nie przejmujcie się nim, dzieciaki. – Koryfeus pochylił się nad mniejszymi marionetkami.
 - Chcielibyśmy również przypomnieć wam, że jutro odbędzie się konkurs piękności. Nie wyjawimy wam wszystkiego, ale od razu mogę powiedzieć że wszystkie dziewczyny biorą udział. – Venice skierowała te słowa do nas.
 - Że co?! – Julia i Sunny równocześnie wstały z foteli. Jednak Mushial szybko się uspokoiła, chyba zrozumiała o co mi chodziło wtedy w pokoju.
 - Nie mam zamiaru się bawić w to gówno! – Oburzyła się Sunny.
 - Co się stało Sunny, boisz się przegranej? Nic dziwnego z taką…
 - Powiedz jeszcze jedno słowo, Mushial, a nie ręczę za siebie! Dobra! Wezmę udział! jeśli Julia bierze udział to chociaż zabiorę jej miejsce na podium. Ktoś musi być czwarty…
 - Możecie się przymknąć, obie? – Charles spojrzał gniewnie w ich stronę.
 - Co do męskiej części grupy, oczekujemy wystąpienia co najmniej czwórki z was, żeby dorównać paniom. Oczywiście jeśli chcecie może wyjść was więcej.– Nikt nie zareagował na słowa Koryfeusa. Nie wyglądało jakby ktokolwiek był zainteresowany konkursem… z wyjątkiem Antona który aż promieniał. – Tak… więc… to już wszystko, życzymy miłego pobytu w kurorcie i zaciętej rywalizacji na pokazie piękności. – Z tymi słowami, cała czwórka zniknęła.
 - Więc marionetki się uczą… w jakichś szkołach praktycznych? – Yukino przerwała ciszę.
 - Nie wierz im, po prostu chcieli nam pokazać że jakieś nowe pary oczu będą za nami podążać i nie robili jakichś dziwnych rzeczy. – Machnął na to Sebastian. – Swoją drogą… skoro jesteśmy tu w większości, czy moglibyśmy zrobić próbę? Czy ktoś chociaż przejrzał swój tekst? – Chester podniósł rękę, a z nim również Sunny, Thomas, Habber i Charles.
 - Mamy sporo czasu, dzisiaj możemy czytać wersy z telefonów. – Powiedział Alvaro. – Casper, jak chcesz to mogę ci pokazać jak działa konsola z dźwiękiem, rozgryzałem ją z… no wiesz.
 - Oh, pewnie, dzięki Alvaro. – Celność uśmiechnął się gorzko.
 - An, mogę ci pomóc z dekoracjami… jeśli chcesz. – Sebastian podszedł do modela.
 - Ah, będzie mi miło. – Anton zarumienił się. Od kiedy nazywa go „An”?
 - Dobra ludziska, mam skrypt, więc pozwólcie że zostawicie to tym razem profesjonaliście. Hehehe… – Reżyser poprawił swoją kamizelkę.
           Następne trzy, może cztery godziny spędziliśmy na powtarzaniu tekstów i wypowiadaniu ich na głos. Zamysłem przedstawienia było że: Książę(Habber) nie chcąc iść spać prosi swoją opiekunkę, Szeherezadę(Adę) o opowiedzenie jej jakiejś historyjki, ta postanawia opowiedzieć mu o jednej z przygód Sindbada(mnie) oraz jego załogi. To opowieść o tym jak Małpi król(...Yukino) porywa księżniczkę(Charles’a). Po drodze spotyka jeszcze syreny oraz znikającą wyspę. Musiałem przyznać że podobała mi się fabuła tego przedstawienia. Wydawała mi się być bardziej ciekawa od Romea i Julii.
            Po wszystkim wszyscy się przenieśliśmy do restauracji żeby zjeść kolację. Usiadłem z Casprem i Habber’em. Po chwili dosiadła się do nas Julia. W tym samym momencie Cartie wstał i przesiadł się do innego stolika.
 - I widzisz jak to z nim jest. – Westchnęła.
 - Spokojnie, przekonam go żeby znowu cię wysłuchał. A do tego czasu, widziałem że miałaś przebłysk co do przeproszenia Ady.
 - Ta, wiem już co zrobię. Zajmę się tym jutro.
 - To powodzenia. – Uśmiechnąłem się do niej.
 - O czym gadacie? – Habber zdawał się być bardziej zajętym jedzeniem niż rozmową.
 - Nieważne, cieszę się że też się od nas nie odsunąłeś. – Zmieniłem temat.
 - A, noo… nie uważam was za jakichś potworów, to co zrobiliście nie było dobre… ale robiliście to dla dobra ogółu, poza tym… już się wycierpieliście.
 - Hej Habber, masz chwilkę? – Sunny podeszła do naszego stolika, wydawała się olać i mnie, i Julię.
 - Pewnie, co jest?
 - Nie teraz, ale wpadnij do mnie później. Pomógłbyś mi w jednej rzeczy? – Złapała go za rękę. Nie spodziewał się tego.
 - A… yyyy… ta, spoko, S-Sunny…
 - Super, dzięki. Do później. – Odeszła tak samo szybko jak się pojawiła…
 - Pewnie życzy sobie żebyś jej przetkał rurę. – Odpowiedziała złośliwie Julia. – Takim już nawet smocze dildo nie wystarczy. Zapewne potrzebuje jeszcze twoje fallusa jako ekstra.
 - J-Julia… – Nie mogłem się opanować przed chichraniem.
 - Ghahaha, to było niezłe. – Habber śmiał się na całą restaurację. Julia widząc nasze reakcję uśmiechnęła się lekko.
 - Raph, pamiętaj że dzisiaj my mamy dyżur. – Upomniał mnie Sebastian przechodzący obok naszego stołu.
 - Jasne, pamiętam. – Zapewniłem go.
            Postanowiłem posiedzieć w salonie i poczekać na moją drużynę, było jakoś w pół dwudziesta druga, więc pewnie niedługo zaczniemy się zbierać. Nieoczekiwanie dosiadł się do mnie Chester.
 - Uhm… Hej? – Nie byłem pewny o co mogło mu chodzić, od czasu kiedy dostałem rolę Sindbada, dziwnie na mnie patrzał.
 - Wiesz po co cię tu sprowadziłem? – Zapytał poprawiając maskę.
 - Nikt mnie tu nie sprowadził, sam przyszedłem. – Oznajmiłem.
 - Dobra, dobra. Myśl sobie jak chcesz. Ale musimy obgadać ważną sprawę.
 - M-mianowicie? Sorki, po prostu nie wiem co byś chciał ode mnie…
 - Twoja pizdeczkowatość, Raph! – Huh? Byłem… pizdeczkowaty?
 - Chyba dalej nie rozumiem…
 - Na litość boską! Raph, skup się, skupiłeś się? – Objął mnie ręką.
 - Skupiam się.
 - Jesteś Sindbadem, koleś był przechujem nad przechujami jaki pływał po wodach. Musisz dożyć do jego legendy!
 - Ale… jak? – Podrapałem się po głowie.
 - No jak to jak. Zmężniej w końcu! Przestań potykać się o własne nogi. Pokaż jaki z ciebie bohater. Jak ja! Bierz ze mnie przykład!
 - Chyba… wolałbym nie…
 - Bredzisz. Zobaczysz, jak uwierzysz że jesteś Sindbadem poza sceną, to łatwiej ci go będzie odegrać na niej! Dawaj, spróbuj.
 - Ale… ale że co ja mam teraz zrobić.
- No… w sumie sam nie wiem… ale po prostu przemyśl moją radę. Skoro i tak nie dostałem roli Sindbada, to chociaż pomogę tobie stać się lepszym. – Nie jestem pewny o czym on bredzi, ale chyba starał się mi dodać otuchy… i chyba bardzo go bolało że to ja dostałem główną rolę…
 - D-dzięki? Chyba?
 - Nie ma sprawy! Dobranoc. – Zniknął w jednym z salonowych przejść… dziwak.
            Pół godziny później reszta mojej drużyny zebrała się w salonie, podzieliliśmy się pokojami, tak jak zarządził Bleslav i rozeszliśmy w swoje strony. Ja dostałem Oceanarium z Archiwum, więc ostrożnie zszedłem schodami na dół i zacząłem rekonesans. Akwaria wciąż sprawiały niesamowite wrażenie, a ilość odbijanych świateł pozwalała na chodzenie po pomieszczeniu bez latarki. Skończyłem pierwsze okrążenie więc postanowiłem wyjść sprawdzić co z archiwum, jednak kiedy zauważyłem światło przebijające się przez niewielką szparę w uchylonych drzwiach, zacząłem się skradać. Podszedłem jak najbliżej, spojrzałem przez lukę i postanowiłem wyjść z ukrycia. Wszedłem do pomieszczenia, które było oświetlone niezliczoną ilością świeczek. 
- Sunny? Co ty tutaj robisz, po ciszy nocnej? 
- O Raph, ty dostałeś archiwa? To w sumie dobrze. Chyba się nie obrazisz jak tu zostaniemy? 
- My? – Zza jednego z regałów wyszedł Habber, niósł wielki stos plików i teczek. 
- Sunny, gdzie to? – Zapytał, starając się nie stracić równowagę.
 - Postaw to tam. – Wskazała mu, nachylając się z powrotem nad jakimiś aktami.
 - Co robicie? – Zapytałem nie ukrywając zdziwienia… Czy ja powinienem to zgłosić reszcie? – I skąd te świeczki? 
- Ogarniamy trochę archiwum, zanim zacznę w nim pracować. Wiesz, ja też chcę pomóc pozostałym i myślę że tak będzie najlepiej. A świeczki znalazłam w rekwizytorni.
 - Po to był ci potrzebny Habber?
 - Nie chciałam prosić Sebastiana, zresztą on ma dzisiaj dyżur, a chciałam to jak najszybciej załatwić. A kto inny byłby na tyle silny żeby nosić te aktówki?
 - Może… wam jakoś pomogę?
 - Nie, nie trzeba, miło z twojej strony, ale powinieneś się zająć dyżurem.
 - Chwila, mam pomysł. – Wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do kuchni, nie spotkałem nikogo po drodze, co bardzo mi ułatwiło, nie musiałem się nikomu tłumaczyć. Chwilę później postawiłem na archiwalnym stole tackę z herbatą. – Proszę, pewnie wam się przyda.
 - Oh, dziękuję, słodki jesteś. – Poczułem jak różowieją mi policzki, Sunny była… zaskakująco urocza w świetle świeczek…
 - N-nie ma sprawy… – Odwróciłem twarz żeby czasem nie zauważyła…
 - Ej, a jest dla mnie też? – Wskazał na siebie Habber.
 - Pewnie. – Mówiąc to wyciągnąłem cytrynę z kieszeni kurtki, byłem wdzięczny marionetkom za cytrusowy ogródek w moim pokoju.
 - Już myślałam że jesteś zwykłym pieskiem na posyłki Julii, ale widzę że sam też potrafisz robić rzeczy. – Zacząłem kroić cytrynę.
 - Proszę… nie mów o niej w taki sposób, Julia jest spoko dziewczyną, jakbyś chciała ją lepiej poznać to mógłbym wam pomóc. – Nasze spojrzenia spotkały się, Sunny przewróciła kartkę w teczce.
 -… Zastanowię się nad tym… Ale nie oczekuj cudów. To ona się wydaję być nieprzystępną… Powiedziała od niechcenia.
 - Jak mam być szczery… twoje rywalizowanie z nią było dla niej świeżą perspektywą. – Odłożyłem sztuciec i cytrus. – I gdybyście się pogodziły, ale kontynuowały potyczki… to by wam dobrze zrobiło. Oh, ale to tylko moje zdanie…
 - Ja się z tobą zgadzam. – Podniósł rękę Habber, który przechodził koło nas co jakiś czas z nowymi aktami. – Ciekawie się patrzyło jak wymienialiście się piłką podczas siatkówki.
 - … Może… spróbuję… ale to nie znaczy że jej wybaczyłam za to co zrobiła Simon’owi!
 - Oczywiście. – Sięgnąłem po cytrynę by wcisnąć ją do herbaty dziennikarki, jednak moja dłoń nie spotkała się z owocem. Spojrzałem na stół, następnie na Habbera który stał koło mnie. W ręce trzymał nadgryzioną połówkę cytryny.
 - O, sorki. Jeszcze nie wcisnąłeś jej do herbaty? – Mówił wciąż przeżuwając cytrus. Nawet nie jadł środka, spożywał ją razem ze skórką. – Rany, to z tego twojego ogródka w pokoju? Jest zajebista!
 - Dzi-dzięki… – Usłyszałem śmiech Sunny za sobą.
 - Pfffhahaha. Habber, dziwny jesteś. – Wskazała na niego.
 - O co ci chodzi? Ja z siostrą jadaliśmy takie od kiedy byliśmy mali.
            Spędziliśmy ze sobą jeszcze jakieś pół godziny, gadając o niczym. Po tym czasie wróciłem do obchodów oceanarium co jakiś czas przychodząc do archiwum na krótkie pogawędki. I tak minęła mi cała noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz