Błękit nieba i zieleń oceanu
rozpościerały się w każdym kierunku, zimny wiatr i orzeźwiająca bryza smagały
moją twarz… to była wolność. Stałem przy busoli i zastanawiałem się gdzie
powinienem wyruszyć teraz, co jakiś czas patrzyłem w odległy horyzont, dookoła
mnie nie było nikogo. Po chwili zastanawiania, obrałem kurs. Podniosłem
kotwiczkę, rozłożyłem żagle i stanąłem przy sterze. Nie wiem ile tak płynąłem,
10 minut, 2 godziny? Zacząłem rozmyślać, czy nie powinienem niedługo wrócić do
panienki i reszty, miałem dla nich niezłe prezenty, a i niedługo będzie nawet
okazja żeby je dać… Musiałem się zamyślić, ponieważ kiedy wróciłem do
operowania statkiem, burzowe chmury zebrały się nad moją łódką. Fale zaczęły
przybierać na sile i wielkości, rzucały bezlitośnie łajbą, starałem się
utrzymać równowagę aż nagle… szarpnięcie. Łódź uderzyła w jakąś skałę… na
środku oceanu? Nie pamiętam kiedy wpłynąłem na mieliznę, ale nie to teraz było
ważne. Statek tonął, wszedłem pod pokład sprawdzić czy dałbym radę jakoś to załatać,
wystarczyło mi jedno spojrzenie, nie ma szans. Wyskoczyłem spod pokładu… w tym
samym momencie poczułem olbrzymi ból z tyłu głowy, maszt… zapomniałem go
zwinąć, to był mój błąd. Uderzenie wyrzuciło mnie za pokład, zimno oceanu
zaskoczyło mnie, muszę się wydostać… muszę wypłynąć… nie mogę się ruszyć, czuję
pieczenie w miejscu uderzenia. Udało mi się obrócić w wodzie, teraz patrzyłem
na taflę wody spod powierzchni, widziałem jak statek nabiera wody… a ja sam
schodziłem coraz głębiej w mroczne ostępy wód. Tak miałem skończyć? To… chyba
pasuje do marynarza… Kątem oka dostrzegłem ruch w ciemności. Czyżby to była
jakaś ryba? Widziałem ogon, ale… to było zbyt duże na jakąkolwiek rybę… Zwierzę
płynęło w moim kierunku z dużą prędkością… I kiedy było ode mnie na kilka
metrów, dostrzegłem humanoidalny kształt, a następnie jak coś wgryza się w moją
krtań, wypuściłem ostatnie resztki powietrza z płuc. Ta osoba z pewnością
przypominała mężczyznę… Jake?
Zerwałem się do siadu prostego,
rozejrzałem się, byłem cały zalany potem. Liczne drzewa mnie otaczały, mech i
niewielkie krzaczki porastały leśną ściółkę. Wstałem, byłem sam, nic nowego, na
statku często bywałem sam. Zacząłem iść przed siebie, zdezorientowany sytuacją.
Gdzie ja byłem? I gdzie jest reszta? Mgła zaczęła mnie otaczać, przez nią
prawię wszedłem do niewielkiego jeziora. Do moich uszu dotarł czyiś głos, głos
kobiety. Zacząłem się rozglądać, na pojedynczej skale, zasłoniętej pałkami
wodnymi ujrzałem ją, dziewczynę o krótkich, brązowych włosach, nuciła piękną
melodię… nieświadomie zacząłem wchodzić głębiej do wody, nie przeszkadzała mi.
- Hej, przepraszam… gdzie jesteśm… –
Dziewczyna przerwała śpiew i powoli zanurzyła w wodzie, zniknęła pod jej
powierzchnią. – H-halo? Przepraszam?
Postanowiłem
wyjść z wody, obróciłem się i skierowałem na brzeg, wydawało mi się że mgły
wciąż przybierało. Nagle poczułem, jak coś ciągnie mnie za nogę, straciłem
równowagę i mimo że wydawało mi się że uderzę o dno jeziorka, cały zanurzyłem
się w wodzie. Otworzyłem oczy, by ujrzeć kobietę wgryzającą się w moją nogę,
rekinie szczęki wystawały zza normalnych ludzkich warg. Martwe, rybie oczy
patrzyły na mnie zamglonym wzrokiem. Istota zauważyła że ją obserwuję, chwyciła
za moją drugą nogę, swoją brązowo-zieloną, łuskowatą łapą, zakończoną długimi
szponami, które wbijała mi aż do kości. Próbowałem się wyrwać jednak było to
daremne. Syrena pociągnęła mnie głębiej, na dno jeziora…
Otworzyłem oczy, raz jeszcze
ujrzałem zielone korony drzew. Początkowo spanikowałem, dalej mając w głowie
koszmar, ale chwilę później się uspokoiłem. Byłem w lesie, ale tym razem nie
byłem sam, zauważyłem Matthew śpiącego w śpiworze obok mnie. Teraz mi się
przypomniało… byłem w piwnicy Sebastiana, kto by się spodziewał że marionetki
wcisną mu cały ekosystem leśny do pokoju… Wygramoliłem się z mojego śpiwora,
rozciągnąłem się i podszedłem do standupera.
- M-mm, Matthew? Śpisz? – Nachyliłem się
nad leżącym chłopakiem.
- No przez ciebie już nie. Co chcesz? Z resztą
która godzina? – Nawet nie otworzył oczu mówiąc do mnie.
- Jest za 10 siódma i chciałem się spytać, czy
mogę już pójść do siebie. – Dopiero teraz otworzył oczy.
- Czy ja ci wyglądam na twoją niańkę? Po
cholerę się mnie pytasz?
- No bo… te całe sypianie w grupach ma na celu
pilnowanie nas. Nie chcę wyglądać na podejrzanego gościa, dlatego chciałem się
spytać czy to będzie w porządku jeśli już pójdę do siebie…
- Dobra, idź już… Powiem reszcie. –
Tailorwich przewrócił się na drugi bok.
- Dziękuję. – Skierowałem się do drzwi
prowadzących do normalnej części pokoju Sebastiana, po drodze jeszcze
spojrzałem w kierunku namiotu w którym rezydował Anton. Trochę się męczyliśmy z
rozłożeniem tego, ale Cop nalegał… było całkiem zabawnie. Wszedłem schodami do
pokoju, zdziwił mnie fakt że nie było śladu niedźwiedzia, łóżko było posłane,
tak jak wczoraj je zastałem… Myślałem że będzie spał u siebie, ale teraz jak o
tym myślę, namiot modela był trochę duży jak na jedną osobę. O rety…
Cop zostawił kluczyk w drzwiach,
w razie gdyby któryś z nas chciał wyjść wcześniej, przekręciłem kluczyk i
wyszedłem na korytarz, włączyłem moją latarkę i skierowałem się do mojego
pokoju. Chwilę zajęło mi dotarcie pod drzwi, jednak kiedy to zrobiłem
zauważyłem że ktoś rzuca światło na moje plecy, obróciłem się i ujrzałem ledwo
przytomną Yukino, tej nocy jej pokój miał dyżur, stąd pewnie to zmęczenie.
- Dzień dobry Yukino. – Ukłoniłem się,
lekko uśmiechając.
- Beeurghh. Mmhphpmmm. – Odpowiedziała mi
niezrozumiałymi mruknięciami. Nacisnęła klamkę pokoju Bleslava, po czym twarzą
pchnęła drzwi. Wejrzałem do środka, fujoshi upadła twarzą w jeden z rozłożonych
śpiworów.
- Tylko przymknę drzwi… – Zrobiłem jak
powiedziałem, a sam wślizgnąłem się do swojego pokoju.
Za chwilę miał wybrzmieć komunikat,
więc szybko się wykąpałem, przebrałem, nałożyłem szminkę i wziąłem nową maskę.
W międzyczasie usłyszałem wiadomość od marionetek, pośpieszyłem się i wybiegłem
z pokoju. Uderzyłem w kogoś, oboje upadliśmy na podłogę.
- O rety, przepraszam! – Szybko wstałem i
podałem rękę tej osobie.
- Nie przejmuj się, to pewnie przeze mnie.
– Matthias złapał mnie za dłoń i podciągnął się. Był strasznie blady, ale się
uśmiechał. – Widziałeś resztę?
- Yukino weszła do pokoju Bleslava, nikogo
więcej nie widziałem. I co ci się stało?
- Ta, analityk poprosił nas abyśmy sypiali u
niego. A ja wziąłem do pilnowania dach i się trochę tam zasiedziałem. –
Szczęściarz podszedł do drzwi do mieszkania analityka.
- Jasna sprawa, Raph. Będąc szczerym, też mu
nie ufam. Trzymaj się, idę bo padam z nóg. – Chłopak zniknął za drzwiami.
Przeszedłem kilka kroków i
usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ze swojego pokoju wyszedł Casper.
- Hej. – Podniosłem do niego rękę.
- Hej. – Podszedł do mnie. – I jak ci po pierwszej nocy?
- Jest… ciekawie. Piwnica Sebastiana to
prawdziwy las.
- Serio? Myślałem że jego talent nawiązuje do
porno.
- Co nie? Też tak myślałem. Widziałem że
śpicie w twoim pokoju.
- Taa, śpię z Chaster’em i Charles’em.
- Zaraz… we trójkę? A co z Thomas’em?
- Niby marionetki go o coś poprosiły, więc dzisiaj z nami nie spał. Mówił
że jak coś to będzie u siebie w pokoju. Rooker w sumie też szybko się ulotnił
rano, jeszcze długo przed komunikatem porannym.
- Czemu?
- A kto go tam wie? To chyba największy dziwak tutaj
obok Charles’a.
- Myślisz że powinniśmy sprawdzić co z nimi?
- Raph, przestań się tak zamartwiać innymi, mamy swoje problemy. –
Celność zatrzymał się na środku salonu i spojrzał się na mnie.
- P-przepraszam, ale ja naprawdę żałuję tego co zrobiliśmy. To nie było
przemyślane z naszej strony, Jake poświęcił się żeby uratować wszystkich, nie
tylko nas, dlatego… powinniśmy współpracować ze wszystkimi. – Casper
przyglądał mi się, westchnął i jego mimika złagodniała.
- Masz rację… tylko jak mamy to zrobić jak niektórzy nawet nie chcą z
nami gadać? – Stanęliśmy przed drzwiami do restauracji.
- Cierpliwości, dzisiaj rano Matthew już się do mnie odezwał.
- Jesteś łatwy do podejścia, każdy wie jak się zachowujesz, przez co
wydajesz im się tak zdolny do morderstwa jak kadłubek do grania w tenisa. –
Weszliśmy do restauracji, było sporo osób, ale wciąż kilku brakowało. Pomachał
do nas Alvaro, który siedział z Bleslavem. Postanowiliśmy się do nich
przysiąść. – Hej Bleslav, ty po służbie a
tu siedzisz? Nie jesteś śpiący?
- Nie znam przyczyny, ale nie czuję się sennie. Dziękuję za troskę. –
Mówiąc to sączył kawę.
- A jak pilnowanie korytarzy? Nic się nie wydarzyło? – Zapytałem,
przy okazji smarując kromkę chleba masłem.
- Absolutnie nic, cisza jak makiem zasiał. Ale nie macie się czym
martwić, według moich obliczeń jeszcze daleko do kolejnego morderstwa.
- Czy ty… policzyłeś sobie kiedy nastąpi każde potencjalne morderstwo?
– Spojrzał na niego reżyser.
- Ależ oczywiście i to nie są „potencjalne” morderstwa, Alvaro. Do
zabójstw dojdzie, w ten czy inny sposób. Jedyne rzeczy jakie mogą się różnić są
ilości dni między nimi no i oczywiście okoliczności. Nie liczcie że i tym razem
sprawca się sam przyzna.
- Nikt nawet nie liczy że dojdzie do kolejnego morderstwa! – Alvaro,
uderzył obiema rękami o stół.
- Ja poniekąd wierzę.– Casper powiedział między kęsami jedzenia.
- Czemu? – Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie możemy naiwnie oczekiwać że już się nikt nie zabije, zwłaszcza że
marionetki nam nie odpuszczą i będą dawały coraz więcej motywów.
- Nie wierzę w to co słyszę, jesteście…
- Dobra, nie gadajmy już o tym. – Przerwałem Alvaro, nie chciałem
żeby ludzie się kłócili, nie teraz … kiedy już go nie ma. – Alvaro, jesteś w pokoju z Julią, prawda? Nie
wiesz gdzie ona może być?
- Spaliśmy w jej pokoju, ale razem z komunikatem wyszliśmy. Zgaduję że
dalej siedzi w swoim pokoju.
- Chyba nie sprawiała problemów, co? – Chciałem wiedzieć, panienka
miała tendencje do robienia burd jak coś nie szło po jej myśli. Casper wydawał
mi się czymś zdenerwowany.
- A gdzie tam, nie mogła nic zrobić. Nie po tym jak ją
związaliśmy. – Zaśmiał się.
- Z-Związaliście ją?! – Zaskoczył mnie.
- Taa, przywiązaliśmy ją do mnie, prawie nie dawała mi spać, a jak ją
wiązaliśmy to wydawała bardzo dziwne dźwięki…
- Czyj to był pomysł? – Zapytał Bleslav.
- Sunny, ale Julia się później z nią zgodziła. – Aż ciężko w to
uwierzyć. – Przynajmniej dopóki nie
zaczęła się wierzgać w nocy… Rzucała się jak na filmach z takimi innymi
związanymi dziewczynami. – Mówiąc to chichrał się pod nosem.
- Chyba… rozumiem czemu to zrobiliście… – Spojrzałem na Cartie’a, nie
wyglądał na zadowolonego że pytałem o nią. Nie chciał z nią gadać, mówił że
przy niej znowu mógłby doprowadzić do jakieś tragedii, a tego by nie chciał.
Miał swoje rozterki i nie miałem prawa się w nie wtrącać.
Do naszego stołu podszedł Thomas,
miał straszne worki pod oczami, ale wyglądał na podekscytowanego.
- Hej,
panowie! Pomoglibyście mi z jedną rzeczą?
- O co
chodzi? – Casper ożywił się.
- Marionetki
mnie prosiły o pomoc z oświetleniem sali teatralnej, na konkurs piękności, przydałoby mi się kilka pomocnych dłoni z
rozwieszaniem. – Improwizator patrzał się na nas z błagalnym wzrokiem.
- Ja
odpadam, jestem po dyżurze i nie mam tyle siły by się w to bawić. Z resztą… nie
wiem czemu się zgodziłeś im pomagać i mało mnie to szczerze obchodzi. Jakby coś
to będę w archiwum. – Z tymi słowami Bleslav wyszedł z restauracji.
- Dupek.
Ja mogę pomóc Thomas. – Powiedziałem powoli wstając.
- Ja też.
– Alvaro poszedł w moje ślady.
- Dopisz
mnie też.
I
tak, całą czwórką wyszliśmy z jadalni i skierowaliśmy się na salę sportową.
Weszliśmy do długiego korytarza łączącego hol główny z salą, szedłem przodem, a
moim największym błędem było nie oświetlanie sobie drogi pod nogami, potknąłem
się o coś.
- Ała. –
Runąłem płasko na ziemię.
- Co
jest?!
- Nic ci
nie jest, Raph? – Casper zaświecił latarką w moim kierunku. – A co my tu mamy?
- HA?! Koledzy, która godzina? – Habber siedział
na korytarzu opierając się o ścianę.
- Za
chwilę ósma, co ty tu robisz? – Alvaro wychylił się zza Cartie’a.
- No bo…
wyszedłem ćwiczyć i po jakimś czasie zasnąłem tutaj.
- Ćwiczyłeś
po ciemku? To chyba niebezpieczne. – Powiedziałem wstając z ziemi.
- Nie no,
przecież miałem latarkę. Wyszedłem jakoś przed końcem dyżuru nocnego. Minąłem
nawet Yukino, ale chyba nie kontaktowała. – Bokser wstał z ziemi. – Nic ci nie jest?
- Nie,
dziękuję. Ale faktycznie, też spotkałem fujoshi, nie zachowywała się jak
człowiek. – Potwierdziłem słowa Habber’a.
- Idziemy
na salę sportową rozwieszać reflektory, chcesz nam pomóc? – Thomas wyszedł
na przód.
- A czemu
nie, pewnie. Tylko wytłumaczcie mi po co.
Weszliśmy
na salę sportową, gdzie stały już przygotowane reflektory, łącznie osiem sztuk
plus jeden specjalny.
- Okej
więc, tu są reflektory, już podpięte do
konsolety, Alvaro jakbyś mógł to weź je uruchom. Stoi pod ścianą. – Herring
wskazał ręką dokładne położenie panelu.
- Yymmmm,
spróbujmy. – Reżyser kliknął jeden z przycisków. Jasne światło zaczęło
wylewać się z lamp. – Ty, a jak ty to
wszystko przeniosłeś tutaj? Przecież nie masz ręki.
- Ahaha…
– Improwizator wydawał się być bardzo dotknięty komentarzem Cup’a. – Ja mam
rękę, Alvaro, po prostu niesprawną. A wszystko to już tu było, zwykłe reflektory są z rekwizytorni,
natomiast ten jeden specjalny sam budowałem całą noc. Marionetki powiedziały że
brakuje im jednego i spytały mnie czy byłbym w stanie takowy skombinować.
- Dlatego
nie przyszedłeś do pokoju na noc? – Casper przyglądał się urządzeniu
autorstwa Herringa’a. – A co w nim
wyjątkowego?
- Jak
pewnie zauważyłeś, nie ma żarówek, ani soczewek.
- Taa, są
za to jakieś dziury, wyglądają jak komory w cylindrze rewolweru. – Celność
pukał w obudowę machiny.
- Zgadza
się, ten reflektor wykorzystuje latarki które otrzymaliśmy od marionetek. –
Powiedział z dumą improwizator.
- No
dobra, a jak chcesz żebyśmy je zamontowali? – Dołączył
się Goeson.
- No to
marionetki mi powiedziały że najlepiej je zawiesić tutaj, tutaj, tam, tam, tam,
tam, tam i jeszcze tu. – Z każdym „tam” wskazywał inne miejsce światłem
swojej latarki. Każde z pokazanych miejsc miało drewnianą belkę pod sufitem,
widocznie na nich miały się trzymać reflektory.
- A czy
my mamy wystarczająco siły żeby je w ogóle unieść? – Zapytałem, drapiąc się
po brodzie.
- Pewnie,
gdybym miał sprawną rękę to sam byłbym nawet unieść jeden. Koryfeus mówił że są
zbudowane z bardzo lekkich części. – Habber podszedł do jednego z
reflektorów, złapał go oburącz i prawie z nim wyskoczył.
- Łoo,
faktycznie lekkie.
- To co?
Pomożecie?
- Jasne,
już mówiliśmy, ale jest jeszcze jedna mała sprawa… Jak się dostaniemy aż pod
sufit? I Jak je zamontujemy? – Zauważył Casper.
- No
więc, myślałem o jakiejś podciągarce… ale nie zdążyłem takiej zrobić, więc
chyba będziemy musieli poradzić sobie standardowo podciągając się nawzajem
liną. Co do montowania… trzeba będzie je przymocować do belek, takimi gumami do
asekuracji, jak w ciężarówkach.
- Chwila,
chwila, chwila. Ty chcesz żebyśmy podwiązani liną, byli podciągani pod sufit,
jednocześnie trzymając reflektor… – Chciałem się upewnić, zaczynałem się
trochę w tym gubić.
- Dokładnie!
– Improwizator się szeroko uśmiechnął.
- Panowie,
zbiórka. – Zarządził Alvaro. Wszyscy stanęliśmy w okręgu, nie licząc
Thomas’a.
- M-myślicie
że powinniśmy to robić? – Zapytałem. – To…
brzmi trochę niebezpiecznie.
- Taa,
ale już mu powiedzieliśmy dwa razy że to zrobimy. – Odpowiedział mi Casper.
- Hej,
może to nie będzie takie straszne. Dajecie, co mamy do stracenia? – Alvaro dodawał nam otuchy.
- Z
wyjątkiem życia? Faktycznie niewiele. – Dodał Habber. – Dobra, jebać, zróbmy to!
Mimo
że wszyscy zgodziliśmy się pomóc nie obyło się bez gry w „kamień, papier,
nożyce”, którą ostatecznie przegrał Cartie. Celność przywiązał sobie do pasa
linę kilkukrotnie, dla bezpieczeństwa.
- Jeśli
się spierdolę to celuje w któregoś z was, razem pójdziemy do piekła kurwa.
– Rzucił celność jąkającym głosem.
- Dobra,
dobra. Tylko żebyś nie upuścił reflektora na któregoś z nas. – Alvaro mu dopowiedział.
Wszyscy zaczęliśmy ciągnąć za linę, nawet
Thomas starał się pomóc, co mi zaimponowało, zdecydowaną pomocą okazał się
Habber, czułem że to on utrzymywał znaczną część wagi Caspra i reflektora. Kiedy
Cartie był już przy belce stropowej usiadł na niej.
- Tylko
nie wypuść reflektora. – Zawołałem.
-Właśnie miałem pierdolnąć nim o ziemię, dzięki
za przypomnienie. – Odpowiedział mi ironicznie, tylko przewróciłem oczami.
Alvaro oprócz liny trzymał również latarkę którą oświetlał, ile mógł, belkę
Cartie’a. Ten męczył się z nią chwilę, jednak ostatecznie udało mu się
doprowadzić urządzenie do stanu unieruchomienia.
- Tak ma
stać? – Zapytał Casper, lekko się wychylając znad belki.
- Jest
okej, marionetki mówiły że właśnie tam mają lecieć stożki światła. Schodź.
– Thomas zaskakująco dużo informacji dostał od marionetek…
Zamienialiśmy
się miejscami, aż w końcu wszystkie reflektory były zamontowane. Niestety na
jeden z nich nie starczyło nam lin asekuracyjnych i byliśmy zmuszeni
zabezpieczyć go zwykłą liną. Urządzenie nie było stabilne, ale dopóki ktoś z
nim nie majstrował to powinien wytrzymać. Jako ostatni został specjalny
reflektor Thomasa.
- A z tym
co? – Zapytałem improwizatora.
- Ten ma
pójść na specjalne rusztowanie oświetleniowe. – Mówiąc to Herring podbiegł
do konsolety i kliknął jakiś przycisk. Usłyszeliśmy mechaniczne buczenie po
czym… belka przypominająca rusztowanie obniżyła się aż do samej podłogi. – Dasz radę to przykręcić? Narzędzia masz
obok.
Przyjrzałem się specjalnemu uchwytowi
reflektora, potrzebowałem czegoś czym przykręciłbym śrubę. Podszedłem do
skrzynki z narzędziami, imponująca kolekcja mieszała mi w głowie. Wziąłem jakąś
miniaturową wiertarkę i wróciłem do reflektora, dzięki bogu, pasowało.
Wkręciłem śrubę i poprosiłem Thomas’a o test, ten podniósł belkę, reflektor
zdawał się być zamontowany.
- Okej,
dzięki ludzie! Stawiam potem wszystkim piwo! – Thomas podniósł ręce w
triumfie.
- No i
tak możesz do mnie mówić! – Alvaro powtórzył gest improwizatora.
- Raph,
idziemy stąd? – Casper podszedł do mnie.
- No
może… – W tym momencie poczułem wibracje telefonu, wyciągnąłem go i
odblokowałem. To była wiadomość od Julii, chciała się spotkać.
- Co jest?
- Julia
chce się teraz ze mną spotkać, w jej pokoju. Chcesz iść ze mną? – Twarz
Caspra, spochmurniała, nie powinienem był go pytać…
- Pójdę z
tobą, ale nie będę tam wchodził. – Westchnąłem.
- W
porządku, ale jeszcze zahaczymy o kuchnię.
Pożegnaliśmy
resztę i wyszliśmy z sali sportowej. Kilka minut później szedłem z dzbankiem
herbaty i filiżanką na tacy. Stanęliśmy przed drzwiami do pokoju lesbijki.
- Jesteś
pewny że nie chcesz wejść? – Nie przeszkadzało mi kiedy się kłócili, ale
tym razem to wydawało się być o wiele poważniejsze… będę musiał wspierać ich
obojga, nieważne jakie będą ich decyzje.
- Nie,
poczekam. – Casper naciągnął czapkę aż nad oczy.
- Uhm…
- Co
jest?
- Mógłbyś…
otworzyć dla mnie drzwi? Trochę mam zajęte ręce…
- A
jasne… proszę.
- Dziena.
Nogą
zamknąłem drzwi za sobą. Stałem w pokoju Julii szukając jej wzrokiem.
- H-halo?
Julia?
Po chwili zza jednych z drzwi wychyliła się
Julia, w samym ręczniku. Musiała brać kąpiel.
- O już
jesteś, a na dodatek masz herbatę. Ratujesz mi życie. Postaw ją gdziekolwiek,
zaraz się ogarnę. – Wydawała się tryskać energią, nie tego się spodziewałem
po tym co mówił mi Alvaro.
- No
więc… chciałaś pogadać. – Usiadłem na łóżku, chciałem się odwrócić w jej
kierunku ale…
- Nie
patrz, przebieram się. I tak, chciałam pogadać… – Dłuższa przerwa, albo
zbierała się mentalnie… albo męczyła się z którąś częścią garderoby. – Raph, wiesz że ci ufam. I ja również uważam
że ufasz mi. Jako jedyny z Loży byłeś skłonny jeszcze ze mną rozmawiać.
- Uhm…
nie do końca rozumiem do czego zmierzasz, panienko. -
Odruchowo chciałem się odwrócić.
- Mówiłam
nie patrz i nie nazywaj mnie „panienką”. Gadaliśmy o tym.
- Wiem,
wiem… – Poczułem jak coś napiera na moje plecy, Julia oparła się o nie
swoimi własnymi… chyba była ubrana.
- Raph…
pomóż mi… Ja już nie wiem co robić… Próbowałam to jakoś naprawić między mną a
pozostałymi… ale absolutnie nikt nie chce mnie słuchać. Moja ostatnia nadzieja
leży w tobie. Błagam… – Głos się jej załamał, kiedy
mówiła żebym nie patrzył na nią… czy ona nie chciała bym widział że zbiera jej
się na łzy? – Byłeś mi zawsze doradcą,
musisz wiedzieć co powinnam zrobić…
- Masz
rację, Casper nie wydaje się być skłonny do rozmów z tobą… Na twoim miejscu…
zacząłbym od Ady. Tak naprawdę wciąż w ciebie wierzy, ale ma chwilę załamania.
Jeśli wyrwiesz ją z szoku po utracie Jake’a… powinna ci wybaczyć. Pokaż jej że
dalej jesteś tą złodupną, gotową do akcji dziewczyną.
- Masz
jakiś pomysł? – Głos i oddech jej się ustabilizowały, to był dobry znak.
- Tym
będziesz musiała zająć się sama… ale myślę że jak wszyscy będą patrzeć, to
zagarniesz dla siebie kilka bonusowych punktów. – Liczyłem że zrozumie o co
mi chodziło. Poczułem jak nacisk na plecy znika.
- Zapomniałeś
cytryny… – Powiedziała przyglądając się tacce. Wyciągnąłem wspomniany
cytrus z kieszeni kurtki i rzuciłem w jej kierunku, złapała.
- Nie
lekceważ mnie. – Uśmiechnąłem się do niej.
- Jasne. –
Odwzajemniła uśmiech. – A co z Casprem?
Nie chcę mnie znać…
- Ja
spróbuje z nim pogadać, ale nie oczekuj że sam załatwię sprawę. Po prostu bądź
gotowa, i przygotuj paczkę chusteczek bo pewnie będzie beczał. –
Zażartowałem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ale widać było że nie dawało
jej to spokoju.
- Dzięki
Raph…
- Nie ma
sprawy, panienko.
- Głupi
jesteś. I chyba ciebie również jeszcze nie przeprosiłam… za Jake’a.
- Nie musi…
- Nie,
muszę. To moja wina że nie żyje, więc muszę przeprosić za to że go straciliśmy.
Wybacz mi. – Wyglądała zupełnie inaczej, od dnia w którym się spotkaliśmy…
Zmieniła się, a już wtedy potrafiła mi zaimponować… chciałbym zobaczyć jaką
przywódczynią stanie się w przyszłości…
-…
Przeprosiny przyjęte. – Ukłoniłem się głęboko. Kiedy
tylko się wyprostowałem, Mushial objęła mnie rękami. Zaskoczyła mnie tym. – Czy coś się stało? – Próbowałem ją
odsunąć żeby spojrzeć jej w twarz ale…
- Nie
rób… nie patrz… Daj mi chwilę. – Nic nie mogłem poradzić, jedyne co mi
pozostało to uśmiechać się i klepać ją po plecach.
- Cartie
na mnie czeka, powinienem już… – W tym momencie rozbrzmiał w mojej głowie
komunikat od porywczy.
Prosimy
wszystkich aktorów o zebranie się w sali teatralnej, obecność obowiązkowa.
- Oh, idź przodem, dopiję herbatę i dogonię
was.
Zrobiłem
jak mi kazała. Wyszedłem z pokoju i zauważyłem Cartie’a przykucniętego przy
drzwiach.
Trafiliśmy
na salę teatralną, po drodze zaliczyłem jeszcze glebę, brakowało dosłownie
kilku osób, które zjawiły się krótko po nas. Wszyscy zasiedliśmy w fotelach i
czekaliśmy na to co miało nadejść.
Następne
trzy, może cztery godziny spędziliśmy na powtarzaniu tekstów i wypowiadaniu ich
na głos. Zamysłem przedstawienia było że: Książę(Habber) nie chcąc iść spać
prosi swoją opiekunkę, Szeherezadę(Adę) o opowiedzenie jej jakiejś historyjki,
ta postanawia opowiedzieć mu o jednej z przygód Sindbada(mnie) oraz jego
załogi. To opowieść o tym jak Małpi król(...Yukino) porywa księżniczkę(Charles’a).
Po drodze spotyka jeszcze syreny oraz znikającą wyspę. Musiałem przyznać że
podobała mi się fabuła tego przedstawienia. Wydawała mi się być bardziej
ciekawa od Romea i Julii.
Po
wszystkim wszyscy się przenieśliśmy do restauracji żeby zjeść kolację. Usiadłem
z Casprem i Habber’em. Po chwili dosiadła się do nas Julia. W tym samym
momencie Cartie wstał i przesiadł się do innego stolika.
Postanowiłem
posiedzieć w salonie i poczekać na moją drużynę, było jakoś w pół dwudziesta
druga, więc pewnie niedługo zaczniemy się zbierać. Nieoczekiwanie dosiadł się
do mnie Chester.
- No… w
sumie sam nie wiem… ale po prostu przemyśl moją radę. Skoro i tak nie dostałem
roli Sindbada, to chociaż pomogę tobie stać się lepszym. – Nie jestem pewny
o czym on bredzi, ale chyba starał się mi dodać otuchy… i chyba bardzo go
bolało że to ja dostałem główną rolę…
Pół
godziny później reszta mojej drużyny zebrała się w salonie, podzieliliśmy się
pokojami, tak jak zarządził Bleslav i rozeszliśmy w swoje strony. Ja dostałem
Oceanarium z Archiwum, więc ostrożnie zszedłem schodami na dół i zacząłem
rekonesans. Akwaria wciąż sprawiały niesamowite wrażenie, a ilość odbijanych
świateł pozwalała na chodzenie po pomieszczeniu bez latarki. Skończyłem pierwsze
okrążenie więc postanowiłem wyjść sprawdzić co z archiwum, jednak kiedy
zauważyłem światło przebijające się przez niewielką szparę w uchylonych
drzwiach, zacząłem się skradać. Podszedłem jak najbliżej, spojrzałem przez lukę
i postanowiłem wyjść z ukrycia. Wszedłem do pomieszczenia, które było
oświetlone niezliczoną ilością świeczek.
- Sunny?
Co ty tutaj robisz, po ciszy nocnej?
- O Raph,
ty dostałeś archiwa? To w sumie dobrze. Chyba się nie obrazisz jak tu
zostaniemy?
- My?
– Zza jednego z regałów wyszedł Habber, niósł wielki stos plików i teczek.
- Sunny,
gdzie to? – Zapytał, starając się nie stracić równowagę.
- Ogarniamy
trochę archiwum, zanim zacznę w nim pracować. Wiesz, ja też chcę pomóc
pozostałym i myślę że tak będzie najlepiej. A świeczki znalazłam w
rekwizytorni.
Spędziliśmy
ze sobą jeszcze jakieś pół godziny, gadając o niczym. Po tym czasie wróciłem do
obchodów oceanarium co jakiś czas przychodząc do archiwum na krótkie pogawędki.
I tak minęła mi cała noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz