Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 12: Shattered snowflake (Julia Mushial)

           Nie spałam, nie byłam w stanie. Całą noc przewracałam się z jednego boku na drugi, w pewnym momencie spojrzałam w ekran telefonu, 5:20. Za dużo informacji naraz, kiedy tylko zamykałam oczy, wracałam do jednego konkretnego wspomnienia.
            Siedziałam na korytarzu wyłożonym czarnym kamieniem, zimna posadzka przyjemnie parzyła w stopy. Plecami opierałam się o ścianę z głową lekko nachyloną by widzieć przez uchylone drzwi. Głos mojego ojca brzmiał zza niewielkiej szpary:
- To nie była jej wina, zrozum to. Zwykły pech przy robocie, zresztą… to dziecko powinno być w szkole, a nie wałęsać się po ulicach, jeszcze tak paskudnego rejonu miasta. – Zawsze uważałam ton głosu taty za pogodny, nieważne co się działo, zawsze brzmiał jakby nie było żadnych zmartwień. – Ale zająłeś się tym? Pamiętaj, jesteś mi to dłużny… Nie obchodzi mnie że możesz zostać za to zwolniony! Albo to zatuszujesz, albo inaczej zaczniemy rozmawiać… Żadnych ale, masz czas do końca miesiąca, rozumiesz? – Usłyszałam jak ojciec odłożył coś na biurko, telefon, rozmawiał przez telefon. Głośno westchnął i usiadł w fotelu. – Możesz już wyjść?
- Skąd wiedziałeś że tu jestem? – Nie zamierzałam udawać zdziwienia, ani tego że mnie tam nie było cały ten czas.
- Bo cię znam, skarbie. Ten wypadek nie daje ci spokoju? Nie masz się czym martwić. – Rozejrzałam się po gabinecie taty, jak zawsze miał wszędzie porozwieszane moje zdjęcia, w każdym wieku, miał strasznego bzika na moim punkcie…
- Ile razy mówiłam ci żebyś nie wieszał tych zdjęć… i wyjąłeś te z portfela jak cię prosiłam? Dla mojego bezpieczeństwa nie powinieneś mieć tyle zdjęć. Zobaczysz, kiedyś mnie porwą. – Usiadłam na krześle naprzeciwko biurka taty i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Wtedy rozpętam piekło. Ale nie odwracaj kota ogonem, powiedz co cię trapi. – William Mushial, szef organizacji przestępczej oraz ojciec który na siłę starał się narzucić mi syndrom córeczki tatusia, bezowocnie. Zawsze w garniturze, z szerokim ciepłym uśmiechem i przenikliwym wzrokiem.
- To nie jest w porządku, żebym wyszła z tego bez kary. Potrąciłam jakąś małolatę na ulicy, po czym te twoje oprychy przejęły kierownicę i uciekły z miejsca zbrodni, nie bacząc na moje rozkazy. Czy uważasz to za sprawiedliwe? – Zacisnęłam pięści, tata to zauważył i wstał z fotela, obszedł biurko i usiadł na krześle obok mnie. – Po prostu… nie czuję się dobrze z tym że ktoś inny zostanie za to ukarany.
- Skarbie, na ziemi co chwilę dzieją się złe rzeczy, nic na to nie wskórasz. Ważne by się nie skupiać na tych najgorszych chwilach i wytrwać do nadejścia tych lepszych, musisz walczyć, wiem że dasz radę. Sprawiedliwość cię dosięgnie, ale ważne żebyś była gotowa stawić jej czoła. – Nachylił się i pocałował mnie w czoło. – Jesteś silna, a teraz… do łóżka gówniaro!
- Mam 19 lat, dziadygo, do końca stetryczałeś? I ogol się do cholery! – Wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia.
- Zapuszczam brodę kobieto! Nie oglądałaś „Ojca Chrzestnego”? Kto to widział mafioza bez zarostu! I nie zawracaj mi dupy, gdy pracuję. – Tata śmiał się siadając po raz kolejny przy swoim biurku. Dałam mu ostatnie słowo, bo moglibyśmy się tak przekomarzać całą noc… Jestem silna… Nie tak jak ty tato…
- Przepraszam Jake… Simon… tato… nie byłam wystarczająco silna.
            Wstałam z łóżka, ubrałam się w sportowe ubrania które trzymałam w szafie, zeszłam do mojej piwnicy. Pomieszczenie to przypominało w gruncie rzeczy mój pokój, były tam po prostu przedmioty które lubiłam. Ciężarki, kino domowe z szeroką gamą filmów, biblioteczka z książkami, widocznie byłam rasową lesbą i każde moje hobby można było uznać za homoseksualne… Za wyjątkiem jednego kąta pomieszczenia w którym były mapy, akta spraw, dokumenty wewnętrzne co większych firm i formularze z danymi pracowników mojej organizacji. Nie rozumiałam o co chodziło z tym wyłomem między moimi zainteresowaniami a Lożą, ale nie przeszkadzało mi to. Podeszłam do wieży muzycznej, wybrałam pierwszą lepszą składankę, założyłam słuchawki i zaczęłam trening. Najpierw rozciąganie, później ciężarki. Ile? Nie myśl o tym, rób aż padniesz z wyczerpania. Po dłuższej rozgrzewce chwyciłam za parę lżejszych hantli, unosiłam je raz za razem, mechanicznie. Ile już tak ćwiczyłam? Nie mam pojęcia, wolę to od leżenia w łóżku i… nie myśl o… o nim… Upadłam na podłogę, palący ból w ramionach dał o sobie znać w momencie w którym doczołgałam się do rogu pokoju. Skuliłam się w nim i schowałam twarz w kolanach jakbym nie chciała by ktokolwiek mnie widział… zaczęłam płakać.
- Jake… ja… przepraszam… błagam… wybacz mi… Jake! – Nie potrafiłam uciszyć tych emocji, to była moja wina, przez moją niekompetencję Jake zginął. Była to część sprawiedliwości której oczekiwałam. Dziewczynka którą wtedy potrąciłam… byłą siostrą Simona Isnt. Los sprawił że spotkaliśmy się w tym miejscu i ten sam los doprowadził do śmierci barmana… wybacz mi.
            Nie wiem jak długo tak leżałam, kiedy wróciły mi zmysły było po 7:00 nie słyszałam komunikatu porannego. Wróciłam do mojego pokoju, prysznic, ciuchy, maska… Teraz byłam wdzięczna za te maski, nie wiem czy byłabym w stanie spojrzeć im w oczy. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z pokoju. Na moje nieszczęście, w tym samym czasie z pokoju wyszła piśmiara. Nie miałam zamiaru się z nią kłócić, ale nie mogłam tak wprost pokazać że chcę jej unikać. Wypięłam klatkę piersiową do przodu, uniosłam lekko głowę do góry i minęłam ją, nie patrząc nawet w jej kierunku.
- O! Widzę że postanowiłaś wyjść z pokoju. Na twoim miejscu nie wychodziłabym z niego na zbyt długo. – Głos Sunny był wyjątkowo irytujący dzisiaj. Gdyby nie fakt że ręce mnie bolały po treningu, przywaliłabym jej. Zamiast tego, odwróciłam się w jej kierunku.
- Słuchaj, mój przyjaciel nie żyje i…
- Nie żyje przez ciebie. To twoja wina, rozumiesz to? Przez ciebie nie żyje Simon i Jake.
- Ja… nie…
- Jesteś ty z siebie dumna? Jak to jest mieć na swoich rękach krew aż dwóch osób? Czy nie czujesz żadnych wyrzutów? – Nienawidzę każdego jednego słowa które wymawia, ale… ona ma rację. Śmierć Jake’a… to… moja… wina… Nie, to nie moja wina, jestem ponadto, Saladsky sam to powiedział, był to jego własny wybór i nie będzie mi jakaś mulata pizda mówić jak powinnam się z czymś czuć!
- Słuchaj Whatever, odpierdol się ode mnie, bo znam sposoby by cię nie zabić ale okaleczyć na tyle że już nigdy się nie wyleczysz. Gdybym wtedy nie zareagowała to jedyną rzeczą jaka by się zmieniła byłoby to, że to ja byłabym martwa zamiast Jake’a. No chyba że byście byli na tyle tępi, że nie rozwiązalibyście sprawy mojej śmierci. Była to samoobrona, a Saladsky zginął chroniąc nas wszystkich. Jeśli odezwiesz się do mnie jeszcze jednym słowem, to skończysz połamana w miejscach o których nie sądziłaś że mogą być złamane. A teraz, pierdol się, bo idę na śniadanie. – Ukłoniłam się i zeszłam schodami na dół, zostawiając dziwkę na wyższym piętrze. Kiedy tylko moje stopy dotknęły podłogi holu głównego, nogi zaczęły trząść mi się jak z waty. Nie miałam siły na tego typu zaczepki. Kłamałam, oczywiście że obchodziła mnie śmierć Jake’a… miałam nadzieję że mi wybaczy, ale teraz już go nie ma. I wspólne wspomnienia są ostatnią rzeczą jaką po nim mam..
            Weszłam do restauracji, usiadłam gdzieś w kącie licząc że pozostali się zjawią i do mnie dosiądą. Ludzie zaczęli się zbierać po komunikacie na śniadanie, wzięłam filiżankę herbaty, tosty z różnymi owocowymi konfiturami i wróciłam na swoje miejsce. W końcu do pomieszczenia weszli Ada, Raph i Casper, rozejrzeli się chwilę, zgaduję że szukali mnie. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Ady, pomachałam im, ale żadne nie odwzajemniło gestu, podeszli do okienka, wzięli na co mieli ochotę i usiedli… z dala ode mnie. Fakt, wczoraj nikt z nich nie wymienił ze mną zdania… ale chyba nie mieli mi nic za złe, prawda? Nie chciałam dociekać ich powodu, z prostej przyczyny, nie chciałam wyglądać jakby mi zależało. Siedziałam sama, w ciszy, zajadając się śniadaniem, raz na jakiś czas czułam na sobie spojrzenia niektórych… Nie obchodziło mnie co sobie o mnie myśleli ale czułam w tych spojrzeniach… coś niepokojącego. Kiedy kończyłam drugiego tosta usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła tuż koło mnie. Spojrzałam znad talerza, by ujrzeć twarz Braida.
- Hej, jak mija poranek? – Dosiadł się bez spytania o zgodę, na dodatek wyjeżdża z takim tekstem, wiedząc co wydarzyło się wczoraj… ma tupet.
- Naprawdę cię obchodzi czy pytasz z grzeczności? – Nie chciałam się bawić w jego gierki, podczas procesu on jak i Casper zachowywali się dziwnie.
- Spokojnie, lodowa królowo. Obawiam się że nie jesteś w sytuacji w której powinnaś tak traktować innych… zwłaszcza że absolutnie wszyscy uważają cię teraz za potwora. – Charles zaczął bawić się widelcem który przyniósł wraz z jedzeniem.
- Jedynym potworem przy tym stole jesteś ty, Braid. Przykro mi że to jeszcze do ciebie nie dotarło.
- Ej, ja tu przyszedłem ci pogratulować, rzucić jakimś komplementem, a na dzień dobry dostaję wyzywanie od potworów. Ty nie jesteś chłodna w obyciu, bardziej bym powiedział że jesteś jak papier ścierny. – Uśmiechnął się pogodnie.
- Czego ty mi chcesz dziękować?
- Pierwszej krwi, jesteś niedoszłą sprawczynią, to niesamowite! Jestem pod wielkim wrażeniem twojego planu na zabicie Simona. Słuchaj, nie chciałabyś mi się podpisać na masce? Chcę zostać twoim fanem numer jeden! – Żałosny, on jest po prostu żałosny. Czy każdy uparł się na wcieranie mi soli w te świeże rany?
- Słuchaj, nie wiem co ty masz w tym popieprzonym łbie, ale nie zamierzam taplać się w tym samym gównie co ty, więc będzie lepiej jak już sobie pójdziesz. – Zdanie zakończyłam, wychylając filiżankę herbaty, czegoś mi brakowało w jej smaku… ale nie miałam odwagi z nim o tym teraz gadać.
- A ja uważam, że Charles ma rację. – Wolnym krokiem podszedł do nas Bleslav. W dłoni trzymał kubek kawy. Usiadł przy stole, odstawił napój i oparł brodę o splecione palce. – Rozpoczęcie gry wymagało nie lada odwagi, za co jestem ci wdzięczny. To było ciekawe przeżycie.
- No nie… ty też? – Oparłam czoło o stół. – Czy wy nie macie co robić, tylko gadać ze mną w tym momencie?
- A cóż innego mamy robić? Z resztą… nikt inny nie będzie skłonny do rozmowy z tobą, wiesz? – Odpowiedź analityka mnie zmartwiła.
- Co masz na myśli? – Podniosłam się szybko i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Oh, nie zauważyłaś? Mnie też w to nie wplątali, ale z całą pewnością można odczytać co wisi w powietrzu.
- Przestań pieprzyć wierszem, Adalbert. Gadaj.
- On mówi, że każdy się od ciebie odwraca, nawet ci twoi „sprzymierzeńcy”. Każdy cię widzi jako zagrożenie i nikt nie chce z tobą rozmawiać. – Charles wszedł w słowo analityka.
- Nonsens, Lożowi by się nie odsunęli ode… – Spojrzałam na stolik przy którym siedzieli marynarz, celność i kominiarka. Widziałam jak rozmawiają o czymś po cichu, spoglądając na mnie raz na jakiś czas. – … mnie…
- To czemu to MY teraz tutaj siedzimy z tobą? – Wyszczerzył zęby tłumacz. – Ale wiesz, to nie tak że oni są bez winy. Do nich też się mało kto odzywa, tak zadecydowaliśmy.
- Ale… oni by mi tego nie zrobili… nie w takim momencie… ja… czemu…? – Nie mogłam w to uwierzyć, zostałam sama? Teraz? Kiedy ich najbardziej potrzebuję? Jake by ich ustawił do pionu… ale jego nieobecność jest właśnie powodem tego cichego sporu… tęsknię za nim.
Nie ukrywałam szoku, nie obchodziło mnie teraz jak będą mnie postrzegać. Zaczęłam błądzić wzrokiem po wszystkich stołach, każdy mi się przyglądał, Alvaro siedzący z Matthew, Sebastianem i Antonem; Thomas majstrujący coś przy stole z Yukino, Habberem i Chesterem; nawet Matthias przesiadujący z lożą… Charles i Bleslav wymienili spojrzenia, w końcu głos przejął analityk:
            - Ale wiesz, jak chcesz to możesz… – W tym momencie, nastała ciemność, absolutny mrok spowił całe pomieszczenie. Do moich uszu zaczęły dochodzić dźwięki paniki:
- Aaa! Co się stało?!
- Co jest do cholery?
- Czy nikomu nic się nie stało?
- Thomas! Coś znowu zepsuł?
- Czyżby wywaliło korki?
            Burzę głosów przygłuszyło trzeszczenie, a następnie usłyszeliśmy piskliwe głosy marionetek:

            Zapraszamy wszystkich aktorów do sali teatralnej. Obecność obowiązkowa.

            Z niemałym trudem udało mi się wyjść z restauracji, hol główny był tak samo skąpany w mroku jak restauracja, jedynym słupem światła w tym momencie był niewielki blask dochodzący z przedsionka teatru. Ruszyłam w tym kierunku, kilka kroków przede mną szli Bleslav i Charles.
- Hej, macie jakiś pomysł co się wyrabia?
- Ciężko stwierdzić ale… – Analityk zaczął coś mruczeć pod nosem, nie byłam w stanie usłyszeć o czym mówił.
- Tak samo bez pojęcia, co ty. – Machnął ręką tłumacz. – Po prostu słuchajmy się marionetek, na końcu i tak wszystko skończy się po ich myśli.
            Sala teatralna była jedynym oświetlonym pomieszczeniem, już schodząc po schodach do widowni można było zauważyć Koryfeusa i Venice stojących przy stole umiejscowionym na scenie. Biała płachta przykrywała powierzchnie stołu, jednak coś zdecydowanie na nim się znajdowało. Kiedy wszyscy usiedli w fotelach, nasi porywacze rozpoczęli rozmowę.
- Witamy was wszystkich, w tym cudownym dniu. Mamy nadzieję że nikomu nic się nie stało w drodze tutaj.
- Przejdźcie do rzeczy, pacynki! – Habber wydawał się już mniej ich obawiać.
- Cieszy nas pański zapał, Panie Goeson, zdecydowanie wam się przyda podczas sprawdzania nowych pokoi tego kurortu. – No tak, wspominały o tym w nocy, mieliśmy dzisiaj otrzymać resztę żetonów pozwalających na wstęp do nowych miejsc. To była sprytna strategia z ich strony, po każdym procesie nas ubywało, dając nam większą przestrzeń, zwiększają szansę że ktoś kogoś zabije…
- A co chodzi z tym mrokiem? Znowu jakiś błąd z waszej strony? – Zapytała Sunny.
- Oh, ależ nie, to wasz nowy motyw. – Dało się zauważyć poruszenie między wszystkimi. Nowy motyw… pierwszy ogłosili po kilku dniach tutaj, a teraz nawet nie minął dzień od procesu. Naprawdę chcą żebyśmy się pozabijali… ale jak ciemność miała wpłynąć na naszą chęć zabijania? – Najpierw wasze sekrety, których baliście się ujawniać, natomiast teraz dajemy wam otoczkę nocy, ciemności w której możecie się skrywać i atakować swoje ofiary z zaskoczenia. Niechaj ten mrok będzie dla was zachętą do mordowania się bez wyrzutów! – Marionetki otworzyły szeroko swoje usta. Wyglądały diabolicznie…
- Ej to nie fair! Niektórzy tu mają przewagę, wtapiając się w ciemność. – Charles żartobliwie wskazywał ukradkiem na Habbera.
- A co to ma niby znaczyć? – Odezwał się groźnie bokser.
- W sumie nieważne, jest za tępy na wykorzystanie takiej okazji. – Teraz tłumacz mówił z nieukrywaną pogardą. Goeson nie zareagował na zaczepki chłopaka.
- I co? Mamy tak chodzić po omacku wszędzie? Nie wiem jak dla was ale dla mnie to brzmi jak powód żeby się nie włóczyć gdziekolwiek. – Matthew brzmiał na pewnego siebie, pewnie odpowiadało mu kursowanie tylko do swojego pokoju i do restauracji.
- Nie jesteśmy bez serc. – Zarechotały kukiełki. – Wiemy że nie jesteście przystosowani do mroku, dlatego też, dajemy wam mały prezent. – Koryfeus i Venice złapali za końce płótna zakrywającego stół i pociągnęli równocześnie. Naszym oczom ukazał się rząd kolorowych latarek. – Te oto latarki mają wam pomóc w przemieszczaniu się po kurorcie, w okresie trwania ciemności.
- A j-jak długo to będzie trwało? – Zapytał Tom
- Aż do śmierci jednego z was, nie zapominajcie drodzy aktorzy że to wciąż jest motyw. Co do gramofonu prawdy, postanowiliśmy go zatrzymać jako zabezpieczenie gdyby ktoś sprawiał problemy, jednak nie będzie on naszym środkiem pierwszego kontaktu. – A więc wciąż mają w szachu tych którzy nie chcą się chwalić swoimi czynami… cóż, mnie i tak nic gorszego w tym momencie spotkać nie może… – Dorzucamy do nich również nowe żetony oraz chcielibyśmy ogłosić że następnym przedstawieniem będą… – Tutaj kukły zrobiły, wystarczająco długo pauzę żebym zaczęła się autentycznie denerwować co to może być… – Przygody Sindbada! Spektakl planowany jest na za 10 dni. Oczekujemy niesamowitego widowiska. Dokładnie w tym momencie wysyłamy wam pliki z waszymi rolami oraz tekstem. – Poczułam wibrację telefonu w kieszeni kurtki. – Życzymy miłego pobytu i nadchodzących sukcesów. – Marionetki, jak zawsze, zniknęły za falami czerwonej kurtyny, zostawiając nas z tym wszystkim samych.
            Odruchowo sięgnęłam po moją komórkę, musiałam sprawdzić jakąż to wkurzającą rolę otrzymałam tym razem… „Królowa Syren”? Nie znam się na „Przygodach Sindbada”, ale ta rola nie brzmi tak źle, przynajmniej nie jest tak kiczowata jak Shakespeare’owska Julia. Spojrzałam się po ludziach. Z tych osób które do teraz sprawdziły swoje telefony, nikt nie był zaskoczony swoją rolą, ale byłam ciekaw co otrzymali moi przyjaciele.
- Ej no! Co to ma znaczyć?! – Głos Yukino przebił się przez ciche rozmowy. – „Małpi Król”? Czy ja wam przypominam małpę? Może się ktoś chce zamienić?
- Wiesz że to nie możliwe… – Zabrzmiał teatralnie Chester. – Jednak nie ukrywam że również  mi nie przypadła rola godna bohatera, zaledwie załogant na pokładzie Sindbada. Któż to odebrał mi moją rolę?
- Uhm… to chyba ja. – Uniósł rękę Raph. – Ja… jestem Sindbadem.
- Marynarz dostał rolę marynarza, nie ukrywam że jestem trochę zawiedziony doborem głównych ról przez marionetki. – Ziewnął Adalbert. Przy okazji rzucił okiem na telefon tłumacza który stał koło niego. – Pffhahaha! Co ty masz z tymi żeńskimi rolami, Braid?
- Sam nie wiem, ale rola porwanej księżniczki mi pasuje. Raph, liczę że mnie ocalisz. – Tłumacz wydął usta i zaczął kręcić pośladkami.
- Niczego nie obiecuję. – Z zdeterminowaną twarzą Raph podniósł kciuk do góry.
- I co z ciebie za bohater?! – Oburzył się Rooker.
- Ej ludzie, może zajmijmy się tymi latarkami i żetonami, do przedstawienia mnóstwo czasu. – Matthew wdrapał się na deski sceny. Wziął jedną z latarek i zaczął jej się przyglądać. – Hmm… Tom, rzuciłbyś na nie okiem? Na moje wyglądają normalnie, ale kto je tam wie.
- A… no dobra. – Improwizator podszedł do stołu i rozpoczął badanie urządzeń.
            - No dobra ludziska, podzielmy się na dwie grupy i zbadajmy co tam nam dały te drewniaki. – Do stojącego na scenie Tailorwich’a i Herring’a dołączył Sebastian, wydawał się zaskakująco pozytywny mimo natłoku nowych rzeczy. – Wszyscy są za?
- Czy musimy chodzić po tym całym kurorcie, po ciemku? – Zaczął narzekać Matthew
- Nie możemy tracić nadziei! Kto wie, może znajdziemy wyjście w tych nowych pomieszczeniach!
- Naprawdę w to wątpię, Sebastianie. – Odezwał się z tłumu Adalbert.
- Nawet jeśli nie… to powinniśmy sprawdzić te miejsca. – Dołączyła się Sunny.
- Racja, może uda nam się zlokalizować dokładnie gdzie jesteśmy, albo dowiemy się czegoś o rytuale, albo o naszych porywaczach, o albo… albo o… – Thomas zaczął rzucać pomysłami, wciąż bawiąc się latarką w dłoniach.
- Okej, ja się zgadzam, podzielmy się! – Yukino dorzuciła swoje 3 grosze, nie żeby coś znaczyły w tej sytuacji.
- Taa, miejmy to z głowy. – Matthias nie brzmiał na przekonanego.
- W porządku… Ze mną pójdą: Chester, Anton, Charles, Habber, Sunny, Casper i Julia. W drugiej grupie będą: Raph, Ada, Matthias, Alvaro, Matthew, Yukino, Thomas i Bleslav. – Zawiadomił nas Sebastian.
- Okej, latarki sprawdzone, nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Są podpisane, więc nawet jakby się komuś kolor pomylił to nie weźmie czyjejś latarki. – Powiedział Thomas machając jedną nad głową.
            Chwilę później każdy miał już swoją latarkę, ważyłam moją w dłoni, nie była ciężka, raczej nie wyobrażam sobie ogłuszenia kogokolwiek takową. Do moich uszu dotarł równomierny dźwięk: klikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklik.
Kiedy spojrzałam się w kierunku, z którego dochodził, zauważyłam Charlesa z głupkowatym uśmieszkiem, wyłączającego i włączającego swoją latarkę tak, by strumień światła świecił wprost w oczy Antona.
- P-proszę, mógłbyś przestać? To trochę wkurzające… – Mówił spokojnym głosem model, przykrywając oczy dłonią.
- Hmm, prowokacja nie działa, widocznie będę musiał zacząć tea-bagować. – Zastanowił się na głos tłumacz, nie przestając klikać latarką.
- Dosyć! Mówił że to go drażni. – Sebastian wyrwał z rąk Charlesa urządzenie.
- No ej no!
- Oddam ci ją później… jeśli będziesz grzeczny. – Warknął niedźwiedź.
- Wracając do tematu, jakie mamy pomieszczenia do przeszukania? – Ledwo słyszalny głos Ady przywrócił nas do meritum sprawy. Wcześniej tego nie zauważyłam ale Deresad naprawdę wyglądała okropnie, sine worki pod oczami, czerwone oczy, włosy w nieładzie, przynajmniej większym niż zwykle. Widać że nie spała całą noc, ja w szale ćwiczeń mogłam odlecieć na tę kilka minut chociaż, ale kominiarka mocno przeżywała wczorajszą noc.
- Uhm, „Archiwum”, „Oceanarium” iiiii „Pokój relaksacyjny”. – Odpowiedział jej Alvaro, trzymając żetony w dłoniach. – To gdzie która grupa idzie?
- I tak się nie podzielimy miejscami po równo. – Zauważył Matthias. – Może analityk powinien zbadać większość pomieszczeń?
- O! Weźmy oceanarium, proszę! – Cambell spojrzała na reżysera błagalnie.
- Hm, to w takim wypadku weźmiemy również archiwum, zgadzasz się Bleslav? – Dopytał Cup.
- Chyba w porządku i tak prędzej czy później sprawdzę wszystkie pomieszczenia. – Monotonnie odpowiedział Adalbert.
- Okej, Chester, trzymaj żeton do pokoju relaksacyjnego, tylko go nie zgub. – Reżyser puścił oczko chłopakowi w masce lwa.
- N-nie mów do mnie jak do dziecka! Poza tym, gdybym go zgubił, doprowadziłby nas tylko do większej nagrody która na mnie czeka, jako że jestem…
- Serio mówię, nie zgub tego. – Powiedział poważnie reżyser.
            Rozmowy powoli przenieśliśmy do przedsionka sali teatralnej, gdzie sprawdziliśmy dokładnie kto jaką otrzymał rolę:
Księciem został Habber, a Szeherezadą była Ada. Jak już nam powiedział, Raph odgrywał Sindbada, a w skład jego załogi wchodzili Chester, Sebastian i Matthias. Porwaną księżniczką był Charles, a jego oprawcę, „Małpiego króla” grała Yukino, oprócz tego władca miał swojego doradcę,  w którego rolę wcielał się Bleslav. Ja grałam królową syren, natomiast moimi pachołkami zostali Thomas i Sunny. Dekoracjami miał zająć się tym razem Anton, światłem Alvaro, dźwiękiem Casper a Matthew został dublerem.
- No nie! Czemu ona dostała królową syren?! – Sunny wskazywała na tablicę z rolami.
- Ohh, czyżby plebs się buntował przeciwko swojej monarchini? – Spojrzałam na dziennikarkę z dozą wyższości i najbardziej zadziornym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Matthew zastąpisz mnie. Nie będę… – Powiedziała nie patrząc nawet na standupera.
- Nie zastąpię cię, bo masz taką zachciankę.
- No weź, nie bądź taki. Zrobię co zechcesz, posprzątam ci pokój, ugotuje ci coś, przytulę, dam ci nawet dotknąć piersi. – Nalegała, łapiąc go za dłoń.
- Spieprzaj. I za kogo ty mnie masz?! – Chłopak się od niej odsunął.
- No przecież żartuje, no… ale zagraj za mnie. Maaaaaaaat – Wykorzystałam że ludzie się śmiali na bezowocne próby Sunny i podeszłam po cichu do Ady.
- Hej, jak się czujesz? – Naprawdę się o nią martwiłam, nie wyglądała dobrze.
- Hej, lepiej niż wczoraj, ale… nie gadajmy o tym. Albo najlepiej wcale nie gadajmy. – W jej głosie dało się usłyszeć ból, ale nie rozumiałam czemu go wyładowywała na mnie.
- Co ty, Adzia… – zaczęłam ale…
Muszę to przemyśleć, zostaw mnie samą, proszę. – Przerwała mi, po czym odeszła w kierunku swojej grupy. Zaskoczyła mnie tym, nie zachowywała się nigdy w taki sposób. Musiałam o tym z kimś pogadać, wodziłam chwilę wzrokiem w poszukiwaniu tej jednej konkretnej osoby, zauważyłam go gadającego z Casprem, podbiłam do nich.
- Chłopaki, coś jest nie tak z Adą, potrzebuję waszej pomocy.
- Chyba mnie wołają. – Powiedział na odchodne Cartie.
- Raph? Tylko nie mów że ty…
- Nie teraz, możemy pogadać, ale później. Na razie… sprawdźmy nowe pokoje. Obiecuję że porozmawiamy. – Uśmiechnął się lekko, ale nie czułam w tym uśmiechu ciepła jakim zwykł emanować.
- Dobra. – Odeszłam do powoli formującej się grupy poszukującej pomieszczenia zwanego „Pokojem relaksacyjnym”. Gdy wszyscy się ogarnęli, wkroczyliśmy w mrok.
            Snopy świateł latarek prowadziły nas, na razie wszyscy szliśmy razem. Staliśmy przed drzwiami do restauracji, przed nami z ziemi wyrastał ogromny filar o grubych ścianach, wewnątrz którego znajdował się salon.
- Właściwie to… gdzie mogą być te nowe pokoje? – Zabrzmiał głos Sebastiana. – Marionetki tym razem nam nie powiedziały gdzie szukać.
- Racja, nigdzie nie widzieliśmy tak podpisanych pokoi. – Zgodziła się Yukino.
- Ludzie, spójrzcie na to. – Matthias wskazał nam kierunek światłem swojej latarki.
- A co to?
- Wyglądają strasznie…
- Nie podoba mi się to.
Wewnątrz ścian filaru, znajdowały się klatki schodowe, tonące gdzieś za zakrętem mroku. Jedne prowadziły do góry, drugie natomiast w dół. Klatki były na tyle szerokie, że spokojnie trzy osoby naraz mogłyby iść obok siebie. Ściany, które normalnie zakrywałyby wejścia schodowe, zniknęły bez śladu.
- M-myślicie że to te nowe miejsca? – Ledwo widziałam Habbera w ciemnościach, po prostu ubierał się w ciemne kolory i na dodatek miał czarne włosy.
- Nie dowiemy się dopóki tam nie wejdziemy! – Krzyknął Charles. – Chodźcie, chodźcie.
- Zaczekaj, wiesz ty w ogóle gdzie iść? – Zatrzymał go Alvaro.
- Grupa z pokojem relaksacyjnym, idźcie na górę. – Powiedział Adalbert.
- Co? Wiesz gdzie jest to pomieszczenie? Brzmisz na pewnego siebie. – Powiedziała Sunny.
- Na żetonach były wektory, te z Oceanarium i Archiwum miały „-1” i grot skierowany w dół, natomiast wasz, z tego co pamiętam, miał „+1” i strzałkę skierowaną w górę.
- Faktycznie. – Chester poświecił latarką na trzymany żeton. – Ale są mikroskopijne, jak ty je zauważyłeś?
- To jak czytanie małego druczku… takiego jak w umowach.
- Ah, już rozumiem. Adalbert jest takim typem człowieka, co pewnie czyta umowy nawet pobierając aplikacje na telefon. – Potrząsnęła głową Yukino. – To do niego pasuje.
- Nie jestem zdziwiony tym, że wy tego nie robicie, większość ma wyjebane do czasu kiedy dostają telefon informujący o horrendalnym rachunku. – Odparł lekceważąco analityk.
            Ustaliliśmy że wszyscy się spotkamy w restauracji o godzinie 14:00. Rozdzieliliśmy się i nasza grupa weszła na piętro. Ciężko było ustalić rozmiar pomieszczenia w którym się znaleźliśmy, ale kształtem przypominał salon. Pokój był pusty, nie licząc jednej pary drzwi oraz drugiego zestawu schodów idących w dół.
- Zgaduję że filar ma dwie pary schodów w górę i w dół. Idąc tymi wrócilibyśmy na parter. – Zaznaczył Anton.
- Ciężko się z tobą nie zgodzić. – Model był zaskakująco domyślny, chociaż z tego co pamiętam podczas procesu nie zrobił zbyt dużo, widocznie niektórym nie służy szok. – Ale to chyba nie koniec naszych poszukiwań. – Podeszłam do drzwi i sprawdziłam klamkę, ludzie często zostawiali w takich pułapki. Była bezpieczna. Złapałam za nią i pociągnęłam, drzwi otworzyły się bezszelestnie. Wychyliłam się z moją latarką i sprawdziłam teren dookoła.
- I co widzisz? – Zbliżył się do mnie Habber. – Jest tam coś ciekawego?
- Nic, zwykły korytarz. – Rozglądałam się po szerokim holu, tak samo jak schody, znikał gdzieś za zakrętem. – Przez tą cholerną ciemność trudno przeszukiwać cokolwiek! – Musiałam dać upust podirytowaniu. – Przy okazji zostaw drzwi otwarte, żebyśmy wiedzieli którędy weszliśmy.
- Swoją drogą, nie uważacie że motyw jest strasznie niesprawiedliwy? – Zaczął dygresję Charles.
- Co masz na myśli? – Ciągnęła temat Whatever. Zaczęliśmy wychodzić na nowo odkryty korytarz.
- Chodzi mi o to że gdyby ktoś znowu zabił…
- Co się nie stanie. Już tego dopilnuję! – Sebastian spojrzał na mnie, odwróciłam wzrok, nie chciałam pokazać mu że takie uszczypliwości na mnie działały.
- Dobra, ale teoretycznie, jakby ktoś zabił to morderca mógłby czegoś nie posprzątać przez nieuwagę. W mroku mógłby również coś zgubić. Pamiętacie polowanie na niszczyciela gramofonu? Motyw przestał obowiązywać w momencie w którym odkryto ciało, jeśli mrok jest motywem to wraz z odnalezieniem ciała światło powróci. Z resztą marionetki już same tak powiedziały. – Cały ten czas kiedy szliśmy wzdłuż ściany, jedno za drugim.
- W końcu im się znudzi i oddadzą nam światło. – Chester dodał od siebie ciekawą myśl.
- Ja też tak myślałam. – Powiedziałam przyciszonym głosem.
- Słucham?
- Ja też myślałam że dam radę je oszukać. Chciałam stworzyć zabójstwo nie do rozwiązania, ale one były na to przygotowane. Nie lekceważ ich. – Nie chciałam by brzmiało to jak groźba, jednak patrząc jak zakończyła się moja sytuacja…
- Huh? – Rooker nagle się zatrzymał. – O rety.
- Co jest? – Zapytał z tyłów Sebastian.
- To są drzwi którymi weszliśmy. Znaczy że w kolumnie nic więcej nie ma. Możemy przejść na drugą stronę.
- No dobra, to chodźmy. – Casper przeszedł jako pierwszy. – Ale może chodźmy teraz w przeciwnym kierunku, co wy na to?
- Czemu nie? I tak nie robi to dużej różnicy. – Anton poszedł w ślady celności.
            Chwilę później szliśmy w kierunku przeciwnym do wcześniejszego, jednak tym razem nie zajęło nam nawet minuty dotarcie do pierwszych drzwi, które były zamknięte. Chester wrzucił żeton, jednak chwilę po tym dziurka wypluła monetę.
- Ojej, a to dziwne. – Pisarz powtórzył czynność, jednak z tym samym wynikiem. – Ej, co jest?
- Może to nie te drzwi których szukamy? – Zapytał model.
- Seeeebaaaaa… Oddaj mi lataaaaaaarkę. – Zajęczał Braid, wisząc na rękawie olbrzyma.
- Odmawiam.
- No ale tak wam nie pomogę przeszukiwać… Dobra, to weź mnie na barana.
- Chyba zgłupiałeś. I nie właź na mnie! – Cała ta sytuacja przypominała bardziej dziecko które zmęczyło się w parku rozrywki i prosiło o podwózkę tatę… Problemem było to że dziecko miało około 20 lat. Spojrzałam na Chestera, który teraz z całych sił szarpał za klamkę warcząc:
- Żadne drzwi, nie będą mi stawały na drodze!
- Dobra… Marnujemy czas, chodźmy dalej, może znajdziemy odpowiednie drzwi dalej. – Sunny minęła wygłupiających się chłopaków i ruszyła wzdłuż ściany.
            Po tym jak wszyscy się uspokoili i odkleiliśmy Chestera od drzwi, podążyliśmy śladem dziennikarki. Parę chwil później zarys nowych drzwi pojawił się przed naszymi oczami.
- Czyń honory, Rooker. – Powiedział Habber, wskazując dziurkę pod klamką.
            Fanfic wrzucił żeton, jednak w przeciwieństwie do wcześniejszych drzwi te nie zwróciły krążka, zamiast tego usłyszeliśmy lekkie kliknięcie. Spojrzeliśmy po sobie i… weszliśmy do pomieszczenia. Pierwszą rzeczą którą dało się zauważyć była zmiana gruntu. Zamiast miękkiego dywanu, który znajdował się na korytarzu, przywitał nas chrzęst niewielkich kamieni. Takimi była usypana podłoga w całym pomieszczeniu. Oprócz kamyczków na podłodze znajdowały się również większe, płaskie kamienie, tworzące swego rodzaju ścieżki po całym pomieszczeniu. Do naszych uszu dotarł szum wody, jak się okazało, w pomieszczeniu były porozstawiane kaskady. Pod ścianami znajdowały się rzędy leżaków z stoliczkami, wszystko było osłaniane parasolami… ale po co były te parasole? To nie tak że ktoś by się tu mógł opalić…
- Macie coś ciekawego? – Zapytał Habber wstając spod ostatniego leżaka w pomieszczeniu. Spotkał się z falą negatywnych odpowiedzi.
- Ja coś mam! – Krzyknął Chester, znajdował się przy drzwiach do pomieszczenia. – Jest tu jakiś przycisk.
- Pewnie włącznik, możesz spróbować ale wątpię że zadziała… – Rooker wcisnął przycisk, to co wydarzyło się następnie wszystkich zaskoczyło. Z sufitu zaczęły spadać krople wody, oblewając nas wszystkich. Nie padały mocno, jednak można było zauważyć że kropli przybywało z każdą sekundą.
- Wyłącz to! – Wrzasnęłam równocześnie z Sunny. Spojrzałyśmy na siebie, zirytowane. Chester wyłączył zraszacze i podszedł do nas.
- Nic się nikomu nie stało?
- Co to ma być? Jakiś żart marionetek?! – Wykrzyknął Habber, stając na wszelki wypadek bliżej jednego z parasoli.
- Ależ to żaden żart, drodzy aktorzy. – Skierowaliśmy swoje latarki w kierunku z którego dochodził głos, Venice stała z małą, czarną parasolką tuż koło nogi Rooker’a. Fanfic odwrócił się i stanął bliżej nas. – To jedna z najbardziej innowacyjnych funkcji pokoju relaksacyjnego.
- Zwykłe zraszacze nazywacie innowacyjnymi? – Zapytała Sunny.
- To nie są zraszacze. Nie ma nic bardziej kojącego umysł i ciało niż drzemka wśród dźwięków spadających kropel deszczu. – Zakręciła się marionetka. – Dodatkowo, woda którą zostaliście opłukani ma niesamowite zdolności oczyszczające skórę i cerę, więc leżenie w samym deszczu również będzie dla was zdrowe.
- I to wszystko z tym pokojem? – Drapał się po głowie Charles. – Zraszacze i wysypane kamyczki?
- To nie są zraszacze! – Oburzyła się marionetka.
- Miejmy nadzieje że druga grupa znajdzie coś bardziej interesującego. – Sunny zaczęła iść w kierunku wyjścia.
- Ta, nic tu po nas. – Zawtórował jej Casper.
            Wszyscy wyszliśmy, zostawiając marionetkę samą w pomieszczeniu, postanowiliśmy nie badać reszty piętra, bo drzwi i tak prawdopodobnie były pozamykane. Zeszliśmy do salonu i tam, nie wiedząc co ze sobą począć, siedzieliśmy bezczynnie.
- I tak nie wiele się spodziewałam po pokoju do relaksu. – Zaczęła ponownie konwersację Sunny, siedząca przy barku.
- Mi tam się bardzo podoba ten pokój. – Anton bawił się swoim kapeluszem, widoczniej przebolał już wczorajsze wydarzenia… trochę mu zazdroszczę.
- Nie mówię że ten pokój jest zły, ale jest bezużyteczny. – Poprawiła się Whatever. – Ale żałuję trochę że nie mamy nic czym moglibyśmy się pochwalić pozostałym… swoją drogą ile do spotkania?
- Jakaś… godzina. – Powiedział leżący na kanapie Chester, sprawdzał godzinę na telefonie.
- Co? Przecież my nic nie zrobiliśmy prawie? Jak to możliwe? – Zaskoczona Sunny wstała z hokera.
- Wszędzie jest ciemno, to może ci się wydawać że czas płynie wolniej. – Zauważył Sebastian.
- Ugh, nienawidzę tego kurortu, czemu akurat nam się przytrafił ten nic nie warty pokój!
- Moi drodzy, mam dla was ofertę nie do odrzucenia! – Charles wychylił się zza jednego z wyjść z salonu. – Co powiecie na jedną dodatkową atrakcję?
- O czym ty mówisz? – Zapytałam, nie ukrywam, ciekawiło mnie co mógł znaleźć.
- Charles, gdzie ty łazisz po ciemku, masz tę swoją latarkę. – Niedźwiedź wygrzebał przedmiot z połaci swojego futra
- O, dzięki. Faktycznie tak będzie łatwiej. A teraz chodźcie za mną. – Tłumacz w szerokim uśmiechem wyszedł z pomieszczenia.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, ta cicha dysputa skończyła się naszym mozolnym wygramoleniem z kanap i skierowaniem się do wyjścia w którym zniknął Braid.
            Zaprowadził nas do wyjścia głównego, prowadzącego na dwór. Chłopak stał z szeroko rozpostartymi rękoma:
- Ta dam! – Spojrzał po nas podekscytowany.
- To… drzwi. – Zauważył Anton.
- Bystre spostrzeżenie, Borsch. Ale to nie byle jakie drzwi. To… – Obrócił się na pięcie i pchnął drzwi. Tym co mnie zaskoczyło było to z jaką łatwością powędrowały w wybranym przez tłumacza kierunku. Charles znowu spojrzał na nas utrzymując cały ten czas tę samą pozę. otwarte drzwi.
- Co? Czy to wyjście?! – Podbiegł do drzwi Habber.
- Wątpię że marionetki wyłączyłyby ten system nie pozwalający opuścić nam to miejsce. – Sprostował tłumacz. – Ale wiesz, nie zaszkodzi spróbować. Pra-wda? – Szeroko się uśmiechnął.
- N-nie no, chyba sobie odpuszczę… – Spuścił głowę bokser.
- Jest w ogóle sens tam wychodzić? I czy nie powinniśmy poinformować o tym pozostałych? – Zamyśliła się Sunny.
- Nie mamy czasu! Nigdy się nie dowiemy czy coś tam jest jeśli nie wyjdziemy. Poza tym i tak im powiemy na spotkaniu. Ruszcie się. – Charles coraz bardziej naciskał.
- Myślę, że ma rację. – Powiedziałam, naprawdę wierzyłam że możemy tam coś znaleźć, a puszczenie Braida samego było lekkomyślne.
- Ja też się zgadzam! – Wsparł nasze zdanie Anton, co mnie zaskoczyło. Wszyscy spojrzeliśmy na niego. – J-ja nie zrobiłem nic pomocnego podczas procesu… chciałbym… chciałbym być pomocą dla wszystkich, dlatego chwilę takie jak ta są idealnym momentem do wykazania się… znajdźmy coś godnego przekazani innym. Co wy na to? Sebastian?
-… W porządku. Chodźmy. – Niedźwiedź chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią.
- Super! – Charles wybiegł pierwszy.
- Wolniej kretynie! – Sebastian ruszył za nim. Kolejne osoby wybiegały, w końcu i ja puściłam się pędem przez białe zaspy śniegu. Niebo było ciemne, mogłoby to być zastanawiające, biorąc pod uwagę że była godzina 13:00, ale marionetki dyktowały naszym poczuciem czasu tutaj. Może naprawdę była późna godzina, albo równo dobrze mogliśmy być w obszarze bliższym biegunów, tam chyba większość dnia była noc czy jakoś tak… Było uważać na geografii Mushial…
            Kiedy dogoniłam resztę, staliśmy pod drabiną do zajezdni narciarskiej, był to prawdopodobnie jedyny obiekt w okolicy, nie licząc kurortu. Reszta dobiegła chwilę później.
- Po… jaką cholerę… bieg… niemy…? – Zadyszany Chester, doczłap ostatni.
- No, ja biegłem bo w porównaniu do większości, nie mam ubrania odpowiedniego do śniegu. A reszta to nie wiem czemu biegła. – Uśmiechnął się Charles.
- I ty tak pamiętałeś że ta zajezdnia tu stoi? No i skąd wiedziałeś że drzwi będą otwarte? – Zapytał Habber
- Oczywiście że pamiętałem o tej zajezdni. A co do drzwi to… nie wiedziałem, sprawdziłem je teraz, marionetki nic nie mówiły że będą je zamykać. Co nie?
- To wszystko wydaje się być zbyt podejrzane… – Casper, zakrył uszy swoją czapką. Spojrzał w górę i wskazał coś znajdującego się na górze. – Poza tym klapa wciąż może być zamknięta.
- Przekonamy się. No, dalej, wdrapuj się Chester. – Wskazał na chłopaka tłumacz.
- J-ja? Czemu ja? – Spojrzał przerażony na drabinę.
- No dalej… bądź naszym bohaterem i odkryj dla nas nowe, niezbadane horyzonty. – Zaśmiał się Braid.
- A-a-a-a może… może jednak…
- Na litość boską, suń się. – Habber przesunął pisarza i zaczął wdrapywać się na drabinę. Kiedy dotarł na jej szczyt, przyłożył dłoń do klapy i pchnął ją. Drzwiczki ustąpiły i zadowolony wdrapał się do środka. Zaczęliśmy wchodzić po drabinie, jedno po drugim, aż w końcu wszyscy oprócz Chestera byliśmy w środku.
- Chester! Pośpiesz się! – Ponaglił go Sebastian.
- J-ja może zostanę na czatach? Tak, zdecydowanie, tak będzie lepiej. Poczekam na was tutaj.
- Sebastian, nie przejmuj się nim, mamy tutaj sporo do przeszukania. – Skwitowała Sunny.
- No… dobra… – Niedźwiedź odpuścił.
           W zajezdni znajdowało się mnóstwo przeróżnego chłamu, jakieś mapki przypadkowych miejsc i wiosek, panele kontrolne od kolejki linowej, plany i książki z instrukcjami obsługi ów kolejki, kilka desek do snowboardu, kilka par nart i jakieś kanistry z olejami i smarami do maszyn.
- Może uda nam się uruchomić tę kolejkę? – Zastanowił się na głos Anton.
- Bez szans, nie ma tu prądu. – Odpowiedział mu Charles. Wskazał jeden z rogów pomieszczenia, widać było że wcześniej coś tam stało, coś dużego. – Tam był pewnie generator, ale go zabrali. Ale mam coś co was może zaciekawić.
- Co masz? – Podszedł do niego Cartie.
- Domyślam się co tam może być, ale weź mi pomóż. – Tłumacz przyklęknął przy drewnianej podłodze i zaczął czegoś szukać. Po chwili macania, czubki jego palców zniknęły, a sam zaczął podważać ledwo widoczną klapę w podłodze. – No chodź tu i mi pomóż.
Celność podbiegł do niego i razem udało im się przewrócić drzwiczki na drugą stronę. Zaczęliśmy zaglądać do nowego znaleziska. W środku, w równym rzędzie, znajdowały się ułożone czerwone kanistry. Charles sięgnął po jeden z nich.
- Uh, pełne. – Potrząsnął pojemnikiem, do naszych uszu dotarł dźwięk chlapania. Chłopak otworzył jeden z nich i powąchał. – Tak jak myślałem.
Pociągnęłam nosem i od razu rozpoznałam ten zapach.
- Benzyna. – Powiedziałam.
- Bingo. Widocznie generator był nią napędzany, ale marionetki były na tyle łaskawe by ją nam zostawić.
Sebastian który cały ten czas siedział cicho w końcu wyszedł na przód i spojrzał na wszystkich tu obecnych.
- Czy mógłbym was wszystkich o coś prosić?
- O co chodzi, Bastian? – Anton zdziwił się zachowaniem przyjaciela.
- Nie mówmy reszcie o tej benzynie. I że w ogóle można wyjść na dwór.
- Co? Czemu mielibyśmy tego nie zrobić? – Habber spojrzał zszokowany na niedźwiedzia.
- Chodzi o to że… Nie chciałbym żeby duża ilość osób wiedziała, że takie materiały znajdują się w tym kurorcie. Dla ich własnego dobra. – Spojrzał na wszystkich z zmartwionym wzrokiem. – Zgoda?  Nie powiemy reszcie o tych kanistrach?
- Sebastian, nie wiem czy to dobry pomysł… – Sunny się wahała, zresztą tak samo jak inni.
- Błagam was, chcę chronić wszystkich w tym kurorcie, ale nie zrobię tego na własną rękę. Chcę by każdy czuł się dobrze, do czasu aż stąd uciekniemy. Ale wiedząc że takie rzeczy czekają sobie na podniesienie przez potencjalnych morderców, to nie dodaje mi otuchy. I wątpię, że inni myśleliby inaczej.
Każdy spojrzał po sobie, potem skierowaliśmy swoje twarze na oczekującego odpowiedzi Sebastiana.
- Zgadzam się.
- Ja też.
- Ja również.
 Ostatecznie każdy przystał na propozycję niedźwiedzia. Postanowiliśmy utrzymać w sekrecie obecność kanistrów z benzyną. Przeszukaliśmy co jeszcze mogliśmy w zajezdni, jednak nic nie znaleźliśmy. Ludzie zaczęli schodzić do czekającego na dole Chestera, kiedy nadeszła moja kolej, poprosiłam Sebastiana o kilka chwil sam na sam z Casprem. Na szczęście zgodził się.
- Czego chcesz, Julia? – Rzucił obojętnie w moją stronę, a oczy wraz ze smutnym grymasem skierował w stronę podłogi.
- Porozmawiać? Cały dzień wszyscy mnie unikacie, po prostu chcę wiedzieć czemu. – Odrzuciłam
zdesperowana.
- Pytasz czemu? Naprawdę? Czuję się jak pierdolone monstrum, wiesz? – Odkrzyknął w przypływie emocji. – Jake nie żyje. Wszyscy go zabiliśmy, ja też. Ty jedyna z nich wszystkich powinnaś wiedzieć jak bardzo sobą teraz gardzę.
- Dobrze słyszałeś czemu Saladsky zginął. Poświęcił się. Mógł robić to co mu kazałam, on jednak nie posłuchał rozkazu i zapłacił cenę.
- Zapłacił cenę?! Słyszysz co ty w ogóle mówisz? Jake nie żyje, powtórzę. Mamy jego krew na swoich rękach, a ty jedyne czym się przejmujesz to hierarchia? Rozejrzyj się, każdy cię zostawia! – Słusznie skwitował. Trwałam w ciszy, zupełnie nie umiałam ułożyć rozsądnego zdania.
- J-ja…
- Przyjęłaś mnie, pomimo błędów i wad jakie miałem. Byłaś dla mnie drugą matką, nigdy nie będę w stanie o tym zapomnieć. Żyję tutaj dzięki tobie! Dlaczego, Julia? Dlaczego znowu moczysz moje ręce w krwi? – Zmarszczył brwi, a oczy mu się zaświeciły. Znałam ten widok. Powoli i ostrożnie podeszłam bliżej i złapałam go w swoje ramiona.
- Przepraszam, chciałam dla nas dobrze, wiesz o tym… Będzie dobrze, Casper… Już nikt was nie skrzywdzi… - Przez kilka sekund się praktycznie nie ruszał, jednak niespodziewanie wyrwał się z mojego uścisku.
- Ale to ja skrzywdzę was! Czuję jak to wszystko mnie zmienia, Julio. I nieważne jak bardzo chcę płakać myśląc o Jake’u to nie potrafię. Po prostu się cieszę i to mnie przeraża. Jestem zawiedziony, że ci pomogłem. Po prostu ze mną nie rozmawiaj, okej? Nie chcę żeby było jeszcze gorzej niż jest teraz. – To było za dużo, nie potrafiłam zrozumieć tego co chciał mi przekazać. Wyciągnęłam rękę przed siebie, kiedy zauważyłam jak zaczyna schodzić po drabinie w dół.
- Casper? Casper! Wróć! Damy radę, przysięgam! Damy radę!... – Nie posłuchał. Moja wołania spotkały się tylko z depresyjnym echem górskiego ośrodka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz