Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 13: Predator (Yukino Cambell)


           Rozdzieliliśmy się z inną drużyną i zeszliśmy po schodach na niższe piętro. Trafiliśmy do okrągłego pomieszczenia z drugą klatką schodową idącą w górę i podwójnymi drzwiami.
- Chyba nic tu nie. – Zauważył Alvaro, lubiłam go, zwykle jest pogodny i pomocny, o i podczas procesu był super pomocny. – ...stąd. 
Chwila… co on powiedział? Wyłączyłam się, cholera… pomyśl… pewnie chcą iść dalej. To musi być to. Podeszłam do podwójnych drzwi, złapałam za obie klamki równocześnie i pchnęłam je. Drzwi nie stawiały żadnego oporu i dobrze, na ich miejscu również bym tego nie robiła. Weszłam do nowego pomieszczenia, pomachałam latarką w celu rozejrzenia się. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
- AA! – wrzasnęłam, trochę się wystraszyłam, ta ciemność mi nie służyła. Obróciłam się, gotowa wgnieść tego kto mnie wystraszył w ziemię. Zaświeciłam tej osobie prosto w twarz, dla efektu. Ujrzałam Raph’a. 
- Uhm, przepraszam że cię wystraszyłem… ale czy mogłabyś się nie oddalać? – Chłopak zasłonił oko, które nie było osłonięte maską, przed światłem. – I nie powinnaś świecić ludziom po oczach… proszę? 
- Wystraszyłeś mnie głąbie! Nie zachodź mnie tak! – Zdjęłam strumień światła z jego oczu. – Po prostu mnie nie strasz. 
- Przepraszam… myślałem że chciałaś od razu gdzieś powędrować… i chciałem cię powstrzymać. Szłaś tak przed siebie bez konsultowania tego z nami…
- Okej, okej. Sorki, przepraszam, moja wina. – Złapałam się pod boki. – Właściwie to… gdzie jesteśmy? 
            Dopiero teraz rzuciłam okiem na pomieszczenie w którym się znaleźliśmy. Pokój był o nieregularnym kształcie, od strony filaru przypominał prostokąt, naprzeciwko jednak owalny kształt nakładał się na pomieszczenie przysłaniając go wypukłością. Do owalnego aneksu prowadziły wielkie, granatowe, podwójne drzwi. Stojąc twarzą do tych drzwi można było ujrzeć w prawym rogu inne pomieszczenie, również w kształcie prostokąta. Do tego pomieszczenia można było wejść jednymi z dwóch par drzwi, jednych od strony kolumny, drugimi od strony owalnego pomieszczenia. W lewej części pomieszczenia, pod ścianą, można było zauważyć schody niżej, jednak były one zablokowane barykadą z metalowych blach.
- Myślicie że byśmy się przebili? – Zapytał żywo Thomas, stukając knykciami o przeszkodę.
- Wątpię, wygląda zbyt stabilnie. – Złapał się za brodę analityk. – Może zajmiemy się najpierw czymś co wygląda na największe na tym piętrze. – Z tymi słowami skierował się do granatowych drzwi, przyłożył ucho, postukał w drewno, po czym poszukał wśród nas reżysera. – Alvaro, ty masz żetony, spróbuj wrzucić ten z oceanarium. 
- A, no dobra. – Poszperał w kieszeniach swoich spodni, po czym kciukiem dopchnął krążek do otworu. Ciche klik odbiło się wśród ciemności. Obaj panowie przymierzyli się do otwarcia drzwi. – Na trzy. Raz… dwa… i… 
W tym momencie reżyser przeleciał przez drzwi, zostawiając analityka z nami w holu. Spojrzeliśmy po sobie, a następnie Bleslav pchnął swoją część drzwi.
- Co to miało być, Bleslav? – Zapytał leżący na podłodze Al, właściwie to czemu się przewrócił? 
- Powiedziałeś „na trzy”. – Odpowiedział bez emocji analityk. 
- Co znaczyło że pchamy w miejscu „na trzy”.
- Aaaa, to się nie zrozumieliśmy. – Adalbert puknął się w skroń palcem wskazującym. 
- Będąc szczerym, to na twój rachunek, Al. – Matthew podszedł do leżącego reżysera i podał mu rękę. Ten tylko westchnął, ale przyjął pomoc.
            Minęłam próg i oniemiałam z zachwytu. Akwaria zajmowały znaczną część ścian pomieszczenia, kolorowe ozdoby i ryby mieniły się przeróżnymi kolorami, grube szkło oddzielało każdy segment wodnych środowisk. Mimo że prawie nigdzie w kurorcie nie było światła, akwaria były jasne i przejrzyste. Czarna, wypolerowana podłoga odbijała niesamowitą grę barw i blasków dodając efektu głębi całemu pokojowi. Kamienna ścieżka, która prowadziła wzdłuż akwariów, rozdzielała się i znikała za kolejnym zbiornikiem wodnym, który stał na samym środku pomieszczenia. Zauważyłam również że po lewej stoją jakieś pojedyncze drzwi.
- Jak tu pięknie… – Wyszeptałam, przynajmniej tak mi się wydawało, ale wszyscy spojrzeli na mnie. – No co? Mylę się? 
- Ja się z tobą zgadzam. – Raph uśmiechnął się w moim kierunku, w jego okularach odbijały się wszystkie kolory. 
- Też tak sądzę, Yukino. – Ada wychyliła się zza wyprostowanej sylwetki marynarza. 
- Tylko pamiętajcie czemu tu jesteśmy, sprawdźmy najpierw te drzwi po lewej. – Upomniał nas Matthew. 
- Nie przesadzaj, inni pewnie się super bawią w tym całym „pokoju relaksacyjnym”. – Pomachałam wolną ręką.
- To niech się bawią. My się zajmiemy poważnymi rzeczami. – Standuper podszedł do drzwi i złapał za klamkę.
- Przykro mi, ale zgadzam się z Tailorwich’iem w tej sprawie. Najpierw zbadajmy teren a potem możemy popodziwiać. – Adalbert zbliżył się do swojego przedmówcy. – Swoją drogą, Yukino, jak na kogoś kto średnio się przyczynił do pomocy w procesie, zachowujesz się nader spokojnie. 
Cholera… gdyby to nie był Bleslav mogłabym się kłócić… ale że to właśnie on mi wytyka moje… małe zaćmienie podczas procesu, nie mogę tego skontrować. Myśl Yuki, myśl… już wiem… Odchyliłam głowę do tyłu, by imitować patrzenie na kogoś z góry, lewą rękę oparłam o lekko wypięte biodro, wydęłam wargi w geście… jakimś geście i pstryknęłam palcami:
- Dobrze się spisałeś, mój niewolniku. – Pozę podpatrzyłam od Julii, ale żeby dodać do tego swojego „twistu”, wydęłam wargi. Co do „niewolnika”, wymsknęło mi się.
            W odpowiedzi jedyne co dostałam to nieme spojrzenie od Adalberta, w jego oczach dojrzałam… absolutną odrazę do mej osoby. To skutecznie zraziło mnie od odgrywania złej suki…
swoją drogą, mógłby już przestać tak na mnie patrzeć… 
- Wracając, Matthew, masz tam coś ciekawego? – Bleslav zwrócił się do chłopaka który zniknął za pojedynczymi drzwiami.
- Nic, zacznijmy od tego że to jakaś klitka. Jest tu panel kontrolny i podręcznik z instrukcją obsługi tego ustrojstwa. Wydaje mi się że to do urządzeń filtrujących wodę, dozownika z karmą dla ryb i tym podobnych maszynek. – Standuper wychylił się zza drzwi. – Mogę tu jeszcze poszperać, ale nie ma sensu żeby wszyscy tu siedzieli i czekali. 
- Nie chciałbyś tego zostawić Thomasowi? – Ada zapytała, podchodząc bliżej. 
- Możesz mi z tym zaufać! – Herring zasalutował. 
- Masz przy sobie jakieś narzędzia? – Matt zabrzmiał na niepewnego. 
- Coś pewnie znajdę, a co? 
- Niech się nie zbliża do paneli. – Poważnym tonem głosu Matthew zakończył rozmowę i schował się z powrotem w operatorni.
            Postanowiliśmy się podzielić na dwie grupki i pójść wzdłuż rozchodzącej się kamiennej ścieżki. Trafiłam do grupy z Raph’em, Matthias’em i Alvaro. Zaczęliśmy iść lewą stroną pomieszczenia. 
- To są Pontinusy, a te to Ognice, tam z tyłu można zauważyć Pokolca Królewskiego. – Marynarz chwalił się swoją wiedzą na temat ryb. Jednak pomylił się co do jednego gatunku który wskazał. Musiałam go uświadomić w jego błędzie. 
- Ta niebieska? Chciałeś chyba powiedzieć że to Dory. Zobacz, a tam jest Nemo. – Wskazałam biało-pomarańczową rybę pływającą gdzieś w oddali.
- Uhm… przepraszam że… się wtrącę ale… Nemo to nie nazwa gatunku ryby, miałaś na myśli Błazenki. – Spojrzałam na niego, chyba się speszył. – ...Uhm… przepraszam… ?
- Ghahaha, wiedziałem że z wami będzie zabawniej. – Alvaro uwiesił swoje ramiona na naszych barkach. – Ej patrzcie, ośmiornica! – W wewnętrznym zbiorniku faktycznie znajdowała się ośmiornica, dookoła której pływało mnóstwo innych ryb, leżała przy dnie, prawie jej nie zauważyłam. – O Raph, a ta?
- Aracana, taka odmiana rozdymki. – Marynarz wodził wzrokiem za wskazaną rybą. Nagle spojrzał na ociągającego się Matthias’a. – Hej, Wail, jak jakaś ci wpadnie w oko to pytaj. 
- Właściwie… to co to za ryba? – Szczęściarz wskazał jakąś zieloną flądrę.
- To Argus, ale ma rzadki, zielony odcień.
- Płynie za mną od jakiegoś czasu… – Chłopak stuknął palcem w szybkę. 
- Może cię lubi? – Zapytałam uśmiechając się, to całkiem urocze że ryba się do niego przywiązała… może polubiła ilość zielonego na ubraniach Wail’a. 
- Dobra chodźmy, bo się zagadujemy. Matthias, przyśpiesz trochę jeśli możesz. – Alvaro lekko nas pociągnął za sobą.
            Dotarliśmy do tylnej części pomieszczenia, tutaj właśnie ścieżka łączyła się na powrót w jedną. Zauważyliśmy wychodzącą zza rogu drugą drużynę, jednak był z nimi Matthew, który prawdopodobnie skończył przeszukiwać operatornię.
- Ale tu niesamowicie! – Skwitowała Ada. 
- Muszę się zgodzić, mają tu interesujące gatunki. – Dodał Adalbert 
- A ty co sądzisz, Matthew? – Zapytał standupera Alvaro, szturchając go łokciem. 
- Dobra, całkiem tu fajnie. Masz, powiedziałem, zadowolony? – Chłopak skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Jak najbardziej. – Cup złożył usta w dzióbek. 
Staliśmy przed ostatnim akwarium, stojącym na tyłach pokoju. W przeciwieństwie do innych zbiorników, ten miał drabinkę. Czyżby w środku był jakiś delfin z którym będzie można pływać? Albo ośmiornica której będzie można wrzucać łamigłówki do zabawy? Widziałam kiedyś taką w internecie… Jednak to, co było w tym akwarium, przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania. Z mroku jaskini dekoracyjnej wyłonił się olbrzymi rekin młot, miał z 8 metrów długości, jasno-szarą   skórę podbrzusza i czarną grzbietu. Wyglądał… ekstremalnie uroczo! 
- Patrzcie co za potwór. – Do akwarium podszedł Matthew i zaczął stukać w szybę.
- Nazywa się Pinchek… – Marynarz złapał się za brodę.
- Serio jest taki gatunek? – Zapytała Ada.
- Nie, to akurat jego imię. 
- Skąd wiesz? – Zapytał Tailorwich kontynuując stukanie w szybę.
- Z tabliczki, wiesz, tej obok drugiej tabliczki z napisem „Nie stukać w szybkę”. 
Standuper nie przestał, mimo że marynarz go upomniał. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Podeszłam do Matthew i trzasnęłam go po łapach. 
- Nie zrozumiałeś? Masz przestać. – Chciałam zabrzmieć jak najbardziej groźnie jak potrafiłam, chyba zadziałało, bo chłopak westchnął i podniósł ręce w akcie porażki. 
- Jak na tchórza, jesteś zaskakująco odważny ze zwierzętami. – Zauważył Bleslav.
- Nie jestem tchórzem. Zwierzęta i tak nie pamiętają co się im robi, więc jak się je traktuje nie ma tak dużego znaczenia. – Odpowiedział komik.
- Oh, zapewniam cię, rekiny mają świetną pamięć. – Raph dotknął czubkami palców swoją dolną wargę. Tailorwich spojrzał raz jeszcze na rekina, który wciąż śledził go swoim wzrokiem, chłopak przełknął głośno ślinę i odsunął się od akwenu. 
- Tak się zastanawiam… Co by się stało gdyby ktoś wpadł do tego akwarium i rekin go zabije? – Matthias podszedł do tabliczki, wodził po niej palcem przez chwilę. – Nic tu nie jest napisane o takiej sytuacji. 
- Ponieważ to bardzo ciekawa możliwość! – Koryfeus pojawił się koło nas. Był ubrany w żółty sztormiak i pasujący do niego kapelusz. – W takiej sytuacji zależy czy dana osoba wpadła do wody z własnej przyczyny. Jeśli tak, to będziemy liczyli taką sytuację jako samobójstwo, jeśli jednak byłoby to za sprawą osoby postronnej… 
- Domyślamy się. – Odpowiedział chłodno analityk.
- A ja słyszałem że rekiny nie atakują ludzi dopóki nie wyczują krwi, więc skąd w ogóle pewność że by nas zaatakował? – Dołączył się do rozmowy Alvaro. 
- To by się zgadzało w przypadku gdyby to był jakikolwiek inny rekin, ale biorąc pod uwagę że to rekin-młot, nie możemy być pewni. Zdarzały się przypadki ataków na ludziach, które nie były sprowokowane. Więc dokładnie nie można stwierdzić ich natury.
- To się zgadza. – Potwierdził Koryfeus.
- Oh, w porządku… – Zmartwił się reżyser.
- Nic ciekawego nie znaleźliście idąc w tym kierunku? – Adalbert skierował to pytanie do mnie. Chyba już się na mnie nie gniewa za tego „niewolnika”.
- Niczego nie było. – Odpowiedziałam. 
- W takim razie, proponuję przenieść nasze poszukiwania do tego drugiego pomieszczenia w holu. Wszyscy się zgadzają?
            Opinia była jednogłośna. Wróciliśmy wszyscy do holu głównego, Raph przez całą drogę powrotną opowiadał nam ciekawostki na temat ryb. Podeszliśmy do jednej z dwóch par drzwi, Alvaro podał żeton Adzie, która nalegała by to ona tym razem otworzyła przejście. Żeton wszedł bez trudu, a chwilę później „klik” rozbrzmiało w holu. Oceanarium było oświetlone więc nie było potrzeby korzystania z latarek tam, jednak w holu i archiwum musieliśmy na nowo się przestawić do korzystania z nich. Kiedy tylko minęłam próg, uderzył mnie zapach papieru i tuszu. W porównaniu do oceanarium, archiwum wydawało się być o wiele bardziej… zwyczajne. Prostokątne pomieszczenie, wypełnione milionami aktówek z plakietkami oznaczającymi daty. Na środku pomieszczenia stało w rzędzie kilka stołów z krzesłami i lampami. 
- Pozwól że sprawdzę. – Alvaro kliknął w przełącznik, lampy się nie zaświeciły, oczywiście… – No jasne… – Reżyser potrząsnął głową. – Ktoś coś znalazł? 
- Z ciekawszych rzeczy, najstarsze akta sięgają lat 1600. – Poinformował nas Matthew.
- Hej, ludzie mam tu coś. – Głos Ady zabrzmiał z tyłów pomieszczenia, wszyscy się tam skierowaliśmy. Rzeczą, którą znalazła kominiara, były okratowane wrota, nie miały klamki, ale na nich znajdował się taki sam otwór na żeton jak w innych drzwiach. – Nie mamy żadnych więcej żetonów? 
- Niestety nie. – Powiedział reżyser. – A ciekawe co się tam znajduje…
- Tam jest dalsza część archiwów. – Koryfeus, tym razem już w swoim codziennym ubraniu, wyszedł zza jednego z rzędów szafek z dokumentami. – W tym momencie macie dostęp do archiwów z przedziałem czasowym od 1600 roku do 2000. Żeby odblokować ich dalszą część, musicie… zresztą sami wiecie co. – Koryfeus uśmiechnął się szeroko i zniknął tak szybko, jak się pojawił. 
- Dobra ludzie, nie ma czasu na sprawdzanie wszystkiego teraz. – Bleslav mówił patrząc na czas w telefonie. – Niech każdy wybierze jakiś przedział czasowy i sprawdzi parę teczek. 
Nikt nie oponował, w takich miejscach analityk zdecydowanie przejmował inicjatywę. Wzięłam teczki, po jednej z lat 1957, 1959 i 1973. Przewertowałam je pobieżnie, wśród mnóstwa bezsensownych notatek znalazłam kilka wycinek z gazet. Najwyraźniej wybrałam regał z wynalazkami, ponieważ z tego co wyczytałam, jednym z największych odkryć roku 57’ była folia bąbelkowa, w 59’wynaleziono teraźniejszą wersje rajstop a w 73’ zostały wydane pierwsze telefony komórkowe. Zanudziłam się niemiłosiernie tymi bzdetami, na wpół przytomna oznajmiłam pozostałym co znalazłam, nie słuchałam nawet co inni wyczytali z tych papierów. Wróciłam do świata żywych na końcówkę rozmowy. 
- Hmm… Wśród dokumentów znajdują się wycinki z przeróżnych gazet… – Zaczął konkluzję analityk. Zastanawiałam się czy nie było tu gdzieś jakiegoś artykułu Sunny.
- I są wydania w różnych językach, niektórych niedostępnych po angielsku. – Dodał marynarz.
- Zgadza się, a informacje są przeróżne, od akt policyjnych z miejsc zbrodni, do przepisów kucharskich. Nie ma szans żebyśmy znaleźli w tym momencie nic ciekawego. Zostawmy to jak jest i liczmy że druga grupa znajdzie coś ciekawego.
            Zgodnie uznaliśmy że to koniec naszych poszukiwań i wdrapaliśmy się z powrotem na parter. W salonie nikogo nie było, tak samo w restauracji.
- Mamy jeszcze trochę czasu do spotkania z pozostałymi… Proponuję się… odświeżyć najpierw, widzę że również kurz jest magazynowany w tych archiwach. – Brzmiał na podirytowanego, widocznie nie lubił brudu, rozumiałam go, też nie wytrzymałabym długo z… 
- Ej, Yukino, masz pajęczynę we włosach. – Chwilę mi zajęło przetworzenie informacji jaką wysłała Ada. 
- AAAA! Zdejmij ją! Zdejmij ją! Zdejmij ją! – Skakałam po salonie jak opętana, chciałam się upewnić że nie zgarnęłam jakiegoś pająka ze sobą… Deresad przeczesała mi włosy dłońmi.
- Już, ogarnęłam to. – Uśmiechnęła się do mnie… to nie była dziewczyna… to była anielica zesłana z niebios by mnie strzec. – Yukino?
- Proszę, nazywaj mnie „Yuki”. – Złapałam ją za rękę. Przyjrzałam się jej, zauważyłam że miała przekrwione oczy, ta dziewczyna… nie spała całą noc, jej wzrok wydawał się również być zamglony.
- No… chyba mogę, spoko. – Kominiarka potrząsnęła mnie za rękę, ciągle się uśmiechając. Ona potrzebowała pomocy, nie psycholożki, przyjaciółki… Nie obchodzi mnie że pomagała w zabiciu Simona… Sam postanowił zabić Julię, a Ada chcąc być przyjaciółką, pomogła jej się bronić… Ja nigdy nie miałam przyjaciółki gotowej zabić by mnie obronić. Ich więź musi być naprawdę silna… ale w tym momencie przechodzi ciężki okres… Ja chcę być z nią w tej trudnej chwili.
- Przejdziemy się razem do pokojów? – Zapytałam, liczyłam że się zgodzi. Kominiarka spojrzała niepewnie na marynarza.
- Idź, idź. Ja jeszcze chciałem zamienić słówko z Alvaro. – Po tym skierował się do siedzącego przy barze reżysera.
- To… chodźmy. – Powiedziała w momencie w którym zdążyłam ją już przeciągnąć do wyjścia z salonu.
            Weszłyśmy po schodach, Ada miała pokój tuż przy schodach i chciała już się schować w nim, jednak ją powstrzymałam.
- C-czekaj! – Złapałam za drzwi do jej pokoju. 
- O co chodzi? – Wyczułam w jej głosie zniecierpliwienie. Ale… musiałam jej pomóc. 
- Po procesie, zorganizowaliśmy spotkanie, w którym ustaliliśmy, że będziemy ograniczali rozmowy z wami do minimum, ale jak widziałaś w oceanarium… ani ja, ani Alvaro nie umiemy, wierzę… wierzę że to nie była twoja wina, ani marynarza. 
- O czym ty… – Kominiarz otworzyła szerzej drzwi. 
- Dlatego proszę… nie zamykaj się na wszystkich… ponieważ nie wszyscy uważają was za sprawców tego nieszczęścia, poza tym swoje również wycierpieliście. Jeśli dalej cię coś trapi… proszę… powiedz mi. – Mówiłam to z pełną powagą, teraz nie było czasu na wygłupy. 
- Nie boli cię że okłamywaliśmy was? Z tym że się wcześniej znaliśmy… – Ada oparła głowę o futrynę i przymknęła oczy. 
- Każdy ma swoje sekrety i ma powody by je chronić. 
Nastała dłuższa cisza, wydawało mi się czas się zatrzymał, w tym stanie zawieszenia… oczekiwałam odpowiedzi od tej wymęczonej duszy która stała przede mną. W pewnym momencie, dziewczyna podniosła głowę, spojrzała na mnie i z drgającą wargą wyszeptała: 
- Dziękuję, Yuki… Potrzebuję po prostu trochę czasu, ale zawsze możemy razem coś porobić.
- Nie bój się do mnie zagadywać, kiedy tylko chcesz. – Złapałam ją za rękę i energicznie nią machałam. – To… do później. 
- Do później. – Już nie brzmiała na tak zagubioną.
            Byłam niesamowicie zadowolona z siebie, kiedy odchodziłam spod drzwi pokoju kominiarki. Mój pokój był prawie że naprzeciwko jej, jednak musiałam wejść głębiej w korytarz. Minęłam pokój Simona i weszłam do mojego własnego. Pokoik był skromny, ale mi to odpowiadało, jak w każdym innym, było biurko z krzesłem, podwójne łóżko i jakaś forma czytadeł. W moim przypadku była to niewielka, sięgająca mi do kolan, szafeczka z książkami do psychologii, takie same egzemplarze zauważyłam u Simona podczas śledztwa. Jednak tym co królowało w moim pokoju był ciągnący się przez całą długość ściany regał z mangami i książkami. Kojarzyłam część tytułów i byłam pewna że każda jedna z tych książek zawierała w mniejszym lub większym stopniu motyw BL. Nie powiem że nie byłam zainteresowana lekturami które mogłam tu znaleźć, ale czytanie zajmowało dużo czasu, a ostatnio ciężko było o takowy. Musiałam również zaplanować jakieś kolejne spotkanie we dwoje dla Sebastiana i Antona… Podłoga pokoju była wyłożona aksamitnym dywanem w kolorze cyjanu. Lubiłam ten kolor, miał w sobie coś wyjątkowego. Zdjęłam buty i rajstopy, te ostatnie wrzuciłam do kosza na brudne ubrania, który stał koło szafy. Przeszłam bosymi stopami po dywanie, a następnie skierowałam się do schodów prowadzących do mojej piwniczki. Trafiłam do zupełnie innego świata, pod ścianą stała pracownia do rysowania, lubiłam tworzyć coś swojego od czasu do czasu, ale daleko mi było do profesjonalizmu. Szafa z filmami o tematyce podobnej do komiksów na górze, stała przy wielkim plazmowym telewizorze, naprzeciwko którego stała kanapa dla co najmniej 5 osób. W rogu pomieszczenia znajdowała się maszyna do projektowania pluszaków, poduszek oraz dakimakur. Choć byłam fanką uroczych pluszaków, jakoś nie widziało mi się tworzenie ich tutaj, tym bardziej nie wiem co miałabym robić z dakimakurami w takim miejscu. Tuż przy wejściu do tego pomieszczenia stał szezlong i fotel, widocznie do tego się sprowadziło moje bycie psycholożką w tym miejscu, dwóch mebli w piwnicy… Jednak teraz chciałam się skupić na rzeczach w samym centrum pomieszczenia. Na okrągłym stole stał elektryczny czajnik, upewniłam się że była w nim woda i włączyłam go, szum wypełnił pomieszczenie. Przygotowałam kubek i torebkę białej herbaty. Rzuciłam raz jeszcze okiem na pokój i weszłam z powrotem na górę. 
            Skierowałam się do łazienki gdzie, rozebrana stałam przed lustrem, dokładnie przyglądając się swojemu ciału. Śledziłam wzrokiem każdą wypukłość i wklęsłość, każde odbarwienie i odcisk.
Przypomniały mi się figury pozostałych dziewczyn… świat był czasem tak bardzo niesprawiedliwy. Przybliżyłam twarz do tafli zwierciadła, rozciągałam i naciągałam skórę twarzy w kilku miejscach, badając jej reakcje. W pewnym momencie głośno westchnęłam i spojrzałam raz jeszcze na całość swej osoby… Ciekawe czy by mnie zrozumieli… Na razie widzą we mnie pustą idiotkę, ale z czasem może się do mnie przekonają? Gdybym wyznała im prawdę, czy to by coś zmieniło? Mogliby się mnie brzydzić… nie chcę tego. Przekonam ich do siebie stopniowo, a kiedy będą gotowi… nie będzie już żadnych sekretów…
            Wykąpałam się, wysuszyłam oraz spięłam włosy i ubrałam w świeże ubrania. Zeszłam na dół, zalałam herbatę i odczekawszy chwilę wypiłam ją po czym stanęłam przed drzwiami na korytarz, wzięłam głęboki oddech, założyłam maskę kitsune i szybkim ruchem wyszłam z pokoju. W momencie w którym zamykałam drzwi na klucz usłyszałam jak ktoś po mojej prawej wychodził z pokoju. Spojrzałam w tym kierunku i zauważyłam tylko jak Charles uderza we mnie barkiem, co odepchnęło mnie na drzwi.
-EJ?! Uważaj może trochę, co? – Nie słuchał mnie, szedł dalej, ale zauważyłam w nim coś dziwnego… zataczał się? – Hej… w-w porządku? – Podeszłam bliżej niego. – Słuchasz ty w ogóle? 
Chłopak się zatrzymał i powoli obrócił w moją stronę. Przez szpary w jego masce ujrzałam zupełnie puste spojrzenie, lekko otwarte usta szeptały coś, jednak nie byłam w stanie usłyszeć.
- Chciałam ci powiedzieć, żebyś uważał jak cho… – Tłumacz złapał mnie za gardło. Szok sprawił że na początku tego nie zauważyłam, ale machałam nogami w powietrzu, Braid przyszpilił mnie do ściany, chciałam krzyczeć ale uchwyt na moim przełyku nie pozwalał mi na wydanie jakichkolwiek dźwięków. Próbowałam rękami zerwać nacisk na moje gardło, ale był zbyt silny, skąd w nim taka siła? Zaczęłam kaszleć a łzy zebrały się w kącikach moich oczu. Tłumacz przejechał językiem po swoich wargach, po czym nachylił się nad moim uchem: 
- 너의 과거를 안다 미카엘 – Co? Co to miało znaczyć? Jedno słowo zabrzmiało mi dziwnie znajomo… to nie mogła być prawda… skąd ON miałby o tym wiedzieć? Zaczęły mi się pojawiać mroczki przed oczami, zaraz… stracę przytomność. Nie wiem co ten świr mógłby mi jeszcze zrobić… 
- CO TY ROBISZ?! Zostaw ją?! – Kojarzyłam ten głos… Chester? W następnej chwili, upadłam na podłogę, kręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się, Charles stał kilka kroków od nas, Chester go popchnął? Spojrzałam w kierunku pisarza fanfiction. Podawał mi rękę, mimo wokoło panującego mroku naprawdę wyglądał… jak bohater. –…ie jest? Yukino? Słyszysz mnie? Nic ci nie jest? 
- Trochę… mi słabo… ale jestem cała. – Wyszeptałam, na więcej nie miałam siły. 
- Co ty odpierdalasz?! Nie waż się jej dotykać! – Tłumacz tylko splunął w naszym kierunku i zniknął za drzwiami pokoju. Rooker upadł na podłogę i zaczął ciężko oddychać. – Rety, wyglądał przerażająco! O co wam poszło?
- J-ja… nie wiem… – W głowie wciąż odbijało mi się echem jedno słowo, które wypowiedział Charles. Brzmiało zbyt podobnie by mógł to być przypadek… – Ch-chodźmy stąd, dasz radę wstać? 
- No jasne, w końcu bohater zawsze wstaje po uratowaniu swojej heroiny… Ale mogłabyś mi podać rękę? – Zrobiłam jak poprosił. 
- Możesz mi coś obiecać? 
- Co jest?
- Nikomu nie mów o tym co tu zaszło. – Nie mogłam pozwolić sobie żeby wieści się rozeszły teraz. To nie skończyłoby się dobrze. Z resztą, inni nie powinni się martwić moimi problemami.
- No dobra… nie wiem czemu o to prosisz… ale ci ufam z tym. – Zauważyłam niewielki uśmiech spod jego maski, Chester był dobrym kolegą.
            Skierowaliśmy się do restauracji, gdzie spora liczba osób już czekała, usiedliśmy z Adą i Matthiasem. Chwilę później do pomieszczenia wszedł Charles, jak gdyby nigdy nic usiadł z Casprem, Raphem i Thomasem, zaczęli rozmawiać.
-…dzisz, Yuki? Y-yuki? – Rooker coś do mnie mówił… o co mogło mu chodzić? 
Taa, masz rację… – Szukałam możliwych okazji w których Braid mógł się dowiedzieć, nic mi nie przychodziło do głowy, kim on jest do cholery?! KIM JEST CHARLES BRAID?!Przepraszam, mógłbyś powtórzyć?
- Pytałem czy masz już gotowy kolejny plan na randkę Antona i Sebastiana. Kolacja we dwoje wyszła świetnie, ale nie możemy na tym poprzestać. – Oczywiście, nie podobało mi się że jestem przetrzymywana w tym kurorcie, ale biorąc pod uwagę że był tutaj ktoś taki jak Chester… jakoś było mi lżej. 
- Przepraszam, nie miałam żadnego pomysłu, ale jak usłyszysz o tym całym oceanarium to możemy tam coś potem zorganizować, zobaczysz, jest KOS-MICZ-NE. – Mimo, że odruchowo zaglądałam w kierunku Charlesa, udało mi się przemóc do skierowania wzroku na niedźwiedzia i modela. Naprawdę uważał że do siebie pasowali, do tego byli ciekawym rzutem na „Piękną i Bestię”… Od razu wyczułam wręcz ociekającą z nich gej-esencje. Jedynym silniejszym czynnikiem od nich była Julia, ale akcje dziewczyna na dziewczynę nie były tak interesujące jak panowie. Nic dziwnego że mój Gejdar oszalał… Anton i Sebastian… naprawdę nie spędzają ze sobą wystarczająco dużo czasu…
            W momencie, w którym wszyscy zasiedli w jadalni, model wstał i zaczął mówić
- No więc, na piętrze jest pokój do relaksu, raczej nie ma w nim nic interesującego, ale można w nim odpocząć od czasu do czasu. Są tam leżaki i oczka wodne z kaskadami. Jednak najciekawszą częścią pomieszczenia jest system deszczowy uruchamiany na przycisk.
- A co to ma mieć na celu? – Zapytałam Chestera szeptem.
- Venice mówiła coś że ta woda dobrze działa na skórę, a tak poza tym kojące dźwięki spadających kropel mają pomóc zasnąć. – To było ciekawe, będę musiała się tam później przejść. 
Następnie wstał Alvaro i tak samo jak model zaczął opowiadać o znaleziskach naszej grupy: 
- Oceanarium, oprócz tego że ma pokaźną kolekcje ryb, jest prawie w pełni zautomatyzowane. Jest operatornia z której można wszystkie procesy śledzić, ale z tego co mówił Matthew, jest to skomplikowane. A, no i jest jeszcze Pinchek. 
- Jaki Pinchek? – Zapytał Habber, zastanawiałam się jak tam u niego, dawno z nim nie gadałam. 
- Aa, no… mmm… Maskotka kurortu… rekin-młot. – Reżyser wahał się przed odpowiedzią. W sali można było usłyszeć spore zamieszanie.
- R-rekin?! – Wrzasnął Sebastian. – Przecież to niebezpieczne! A jak kogoś zabije przypadkiem? 
- Koryfeus wspominał że w takim wypadku uznaje się kogoś za zmarłego w wyniku samobójstwa. – Dołączył się Matthew. 
- To do nich pasuje, umywają ręce kiedy tylko coś się dzieje z ich winy! – Sunny siedziała z Adalbertem przy jednym stole. – Alvaro, a co z archiwum?
- Archiwum to bardziej magazyn na szuflady wypełnione przypadkowymi informacjami. Można tam znaleźć jakieś notatki, badania, mapy i wycinki z gazet. Mamy dostęp do dokumentów z lat w przedziale od 1600 roku do 2000. Jest archiwum nowszej makulatury, ale w tym momencie poza naszym zasięgiem. Iiii to chyba wszystko. – Zakończył swój wykład Cup.
- Więc dalej nie ma drogi wyjścia… – Zasmucił się Goeson. – Ale… przynajmniej nie dopuścimy do kolejnej śmierci! Prawda?
- Co do tego. – Dziennikarka stanęła na krześle i zaczęła rytmicznie uderzać łyżeczką w szklankę. – Bleslav. 
- Dziękuję. – Analityk uśmiechnął się wstając, odchrząknął i wskazał na Julię. – Julio Mushial oraz pozostali członkowie „Loży”, informuję was o tym że od tej nocy, będzie obowiązywał nowy system działania w naszej małej społeczności i jak się domyślacie, to z waszego powodu.
- Chwila, skąd ty wiesz o tym spotkaniu? – Sebastian, wskazał na Adalberta. – Nie było cię tam! 
-To się zgadza, mnie tam nie było. Ale przypomnij sobie, kto organizował to spotkanie. 
- Co? Sunny?! – Sebastian przeniósł swój wzrok na dziewczynę siedzącą obok Bleslava. 
- Ah, dziękuję Sunny za nagranie wszystkiego. Dzięki tobie nie musiałem marnować czasu na użeranie się z Cop’em. – Mężczyzna w mundurze skinął głową do Whatever, następnie wrócił do rozmowy z niedźwiedziem. – Bo widzisz… narobiłbyś niepotrzebnego hałasu gdybym brał udział w zebraniu bezpośrednio, ale cieszę się że dotarliście do konsensusu którego oczekiwałem.
- Ty…
- Uspokój się, Bastian. – Anton wtrącił się w słowo mężczyzny w futrze. – Musisz się zgodzić z Adalbertem że robiłbyś problemy, których on usilnie starał się unikać. 
- An?! Ja… masz rację… – Sebastian odpuścił dalsze spory.
- Ekhem, wracając do nowego… 
- My też chcemy coś ogłosić drodzy aktorzy! – Koryfeus i Venice stali na stole przy którym wypowiadał się Bleslav. – Z powodu długiego okresu między przedstawieniem, jesteśmy zmuszeni przygotować specjalne atrakcje dla was. Dlatego chcemy was poinformować o nadchodzącym konkursie piękności, który odbędzie się za… powiedzmy dwa dni, na sali sportowej! Obecność obowiązkowa, szczegóły otrzymacie tuż przed samym konkursem. Mamy też zaszczyt zawiadomić was o specjalnych gościach, przyjeżdżających już niedługo do naszego kurortu. Dziękujemy za uwagę, Panie Adalbert, może Pan kontynuować. – Marionetki zniknęły, zostawiając analityka podirytowanego.
- Ekhem, kontynuując…
- Konkurs piękności? Co za brednie. – Julia przerwała analitykowi. 
- To może być ciekawe. – W głosie modela dało się usłyszeć odrobinę podekscytowania 
- Co za straaaata czaaaaasuuuu. – Charles przyłożył czoło do stołu. 
- Hej, Ada, a co ty o tym myślisz? – Zapytałam kominiarkę 
- Nie wiem… nigdy nie wdziałam takiego konkursu… A ty?
- Dawaj weźmiemy w nim udział razem. Zobaczysz to może być super zabawa, co?
- No… dobra. Zróbmy to. – Ucieszyłam się na jej odpowiedź. – Matthias, tylko tym razem nie podglądajcie. 
- To nie był mój pomysł… – Szczęściarz wymamrotał, wierzyłam że to nie był jego pomysł, zresztą dziewczyny już się zajęły sprawcami tamtego podglądania. Spojrzałam na Chestera… 
-… Potrzebowałem Refek. – Odwrócił wzrok, to znaczy że czuł się winny. 
- W dupie masz refkę. – Nie byłam już o to zła, po prostu się z nim droczyłam.
- EKHEM, WRACAJĄC DO TEMATU! – Analityk krzyczał bez powodu, dziwak. – Podzielimy was po jednym na każdą grupę. W takich 4-osobowych grupach, będziemy spać lub patrolować korytarze. Każdej nocy inna grupa będzie miała dyżur, ta drużyna będzie odsypiała noc rano. Obchody będą zaczynały się o 22:00, a kończyły wraz z porannym komunikatem o 7:00. I co wy na to? Z góry mówię, większość osób się zgodziła na podjęcie takich środków. Dzięki nim nie będziecie mieli czasu na te swoje… Lożowe spotkania, z których doszło do zabicia Simona, a co za tym idzie, Jake’a… tylko przypominam. – Julia siedziała w ciszy, rytmicznie tupiąc nogą, widziałam jak narasta w niej gniew… Analityk przegiął, nie powinien był wspominać barmana. – Grupy będą następujące:
Grupa pierwsza: Julia Mushial, Sunny Whatever, Habber Goeson i Alvaro Cup.
Grupa druga: Raph Doca, Anton Borsch, Sebastian Cop i Matthew Tailorwich
Grupa trzecia: Ada Deresad, Bleslav Adalbert, Matthias Wail i Yukino Cambell
Grupa czwarta: Casper Cartie, Charles Braid, Chester Rooker i Thomas Herring. 
- Co do kurwy? Nie zgadzam się na żadne grupkowanie nas! – Julia wstała z krzesła. – Niby z jakiej racji wy macie to ustalać?
- No jak daliśmy wam wolną rękę, to się skończyło dwoma trupami. – Wytknął Matthew. – Razem jesteście niebezpieczni, niepoczytalni wręcz. Tak przynajmniej będziemy pewni że niczego nie namieszacie.
- Sunny, tobie to pasuje? Będziemy razem w grupie. – Julia próbowała przemówić do swojej rywalki.
- Zamknij się, dzięki temu będę miała na ciebie oko. – Odpowiedziała spokojnie, lesbijka warknęła. 
- Raph! Tobie to pasuje?! – To była jej ostatnia deska ratunku. Marynarz wyglądał na zaskoczonego, wydawał się topić w swojej kurtce. 
- Uhm… to konieczne… prawda? – Doca skierował to pytanie do ogółu. 
- Z powodów wcześniej wymienionych, tak. – Odpowiedział nonszalancko Bleslav.
- Wybacz mi, Julia… – Raph spuścił głowę.
- Nie wierzę w to co sły... – urwała Mushial.
            Dziewczyna dalej kontynuowała spór, ale moją uwagę przykuł wpatrujący się prosto we mnie Charles. Światło latarek dodawało mu czynnika grozy, uśmiechał się tak jak zawsze… jednak wyczułam w tej ekspresji groźbę. Przypomniały mi się stare czasy… gorsze, te o których wolałabym zapomnieć, ale nie mogę, ponieważ to właśnie ta przeszłość uformowała mnie w to czym jestem dzisiaj. I czuję się dobrze z tym kim jestem. Ale mimo to… czuję się w niebezpieczeństwie przez tłumacza. Nie powinnam się do niego zbliżać, jeszcze ten jego stan z wcześniej… kim jesteś Braid?
- Dobra… zga… zgadzam się. Zróbmy te wasze zjebane grupy. – Julia ostatecznie skapitulowała pod naciskiem wszystkich.
- Wyśmienicie, dzisiejszy dyżur będzie pełnić moja grupa, resztę będziemy ustalać na poczekaniu. Niech wszyscy się przygotują, omówcie w czyim pokoju będziecie sypiać i poznoście potrzebne graty. – Analitykowi widocznie ulżyło że w końcu dotarł do końca swojego tematu, podszedł do naszego stolika.
- Uhm… pój...pójdę do mojej grupy. – Chester wstał i podszedł do stolika Caspra, Thomas’a i Charles’a.
- No więc drużyno… macie jakieś przeciwwskazania by sypiać w moim pokoju? – Analityk oparł głowę na splecionych palcach. Spojrzeliśmy po sobie, nikt nie wydawał się zmartwiony wizją spania w pokoju Adalberta. 
- Mi pasuje. – Powiedziałam 
- Mi też. – Dodała Ada
- Jeśli nie będę wam przeszkadzał… to czemu nie… – Zakończył Matthias. – A, Ada weź karty.
- To nie będzie konieczne, myślę że mam kilka talii w swoim pokoju. – Wtrącił się Bleslav, nie wyglądał na typ człowieka zainteresowanego grami, ale z drugiej strony… brał udział w grze w pytania podczas imprezy i również bawił się w chowanego… – Którą mamy godzinę… 16:00… Spróbujcie w godzinę się uwinąć z przenoszeniem śpiworów i pozostałych rzeczy. Do zobaczenia. – Wyszedł z restauracji, dziwnie uśmiechnięty.
- Ada, pomóżmy sobie nawzajem zapakować rzeczy. Zgoda? – Zagaiłam. 
- Okej, ale Matthia…
- Nie no, baw się dobrze, zresztą… jesteśmy umówieni na później. A teraz muszę jeszcze się gdzieś przejść. – Chłopak uśmiechnął się, pokazując swój złoty ząb. 
- To… do później Matt.
- Do później. – Szczęściarz poszedł w ślady analityka.
- Idziemy? – Deresad zapytała wstając z siedzenia.
- Jasne, chodźmy.
            Najpierw zaszłyśmy do mojego pokoju, wzięłam śpiwór, jakąś bieliznę i szczoteczkę z pastą. Nie brałam ciuchów, przecież nie pakowałam się na wycieczkę, tylko na nocki do pokoju kilka metrów stąd. Następnie przeszliśmy do pokoju Ady, zaskoczyło mnie o jak wiele bardziej luksusowo wyglądały meble w pokoju kominiarki, z powodu czerni. Siedziałam na łóżku i kontynuowałam naszą rozmowę którą ciągnęłyśmy od kilku minut. 
- No więc ty i Matthias…?
- Co ja i Matthias? – Ada wydawała się być tak naiwnie niewinna…
- No wiesz… tak na poważnie? – Sprostowałam.
- Co? Ja… my… nie… – Zaśmiałam się, była taka urocza, robiłam za swatkę dla homoseksualistów, ale oglądanie jak ludzie się łączą w pary jest satysfakcjonujące nieważnie od orientacji. – Goń się, głupia.
- Ale bylibyście taaaacy słodcy razeeeeeem. – Rzuciłam w nią poduszką.
- Matthias po prostu potrzebuje wsparcia. – Ada złapała poduszkę i odrzuciła. 
- Brzmi jak związek. – Powtórzyłam rzut. 
- Ale emocjonalnego.
- Wciąż jak związek. 
- Chodzi o to, że jest smutny. 
- Związek, związek, związek! – Przy każdej wymianie zdania, poduszka zmieniała właścicielkę. 
- Głupia jesteś. – Kominiarka schowała twarz w ów poduszce. 
- Palcie się ogonie Erosa! Jakom doprowadzę do zaślubin tej dwójki! – Śmiałam się wniebogłosy. Nie zauważyłam kiedy Deresad mnie podeszła i przywaliła poduszką tak, że pierze zaczęły latać wkoło nas. Cieszyłam się, że Ada się rozchmurzyła.
            Kilka minut później stałyśmy przed drzwiami do pokoju analityka.
- Jak sobie wyobrażasz pokój Bleslava? – Zapytałam, spoglądając na Adę.
- Hmmm… Dużo szachowych pionków i plastikowych żołnierzyków. – Opowiedziała pewnie. 
- A więc myślimy tak samo. Swoją drogą masz pióra we włosach.
- Taa, ty też. – Ani mnie, ani Adę nie obchodziła obecność pierza w naszych włosach. Zapukałyśmy do pokoju Adalberta. Chwilę później otworzył nam chłopak w masce z mapą świata. 
- Spóźniłyście się. – Przywitał nas. 
- Oj tylko… – Spojrzałam na telefon i zacisnęłam wargi. – … 4 godziny spóźnienia.
- Właźcie. – Bleslav ukłonem zaprosił nas do środka.
            Pokój Bleslava… był zaskakująco zwyczajny. Nie było w nim żadnych wyjątkowych przedmiotów. Pewnie wszystkie rzeczy związane z hobby trzymał w piwnicy.
- Biedny masz ten pokój. – Zauważyłam siadając na krześle przy biurku. Zauważyłam jasno-zielony śpiwór rozłożony przy biblioteczce z książkami. – O, Matthias tu jest?
- Matthias tu był godzinę temu… – Analityk strasznie mocno naciskał na czas… chyba chciał w nas wmusić poczucie winy za spóźnienie. Ku jemu nieszczęściu byłam królową czytania intencji. 
- To jaki jest plan? – Zapytała Ada, rozkładając swoje rzeczy. 
- Każde z nas będzie patrolowało wybrany region, który wcześniej podzieliliśmy. Wail wziął na siebie sprawdzanie dachu, pokoju dziecięcego i korytarza z pokojami. – Wyjaśnił nam Bleslav. 
- Sam się do tego zgłosił? Na dachu będzie piździć. – Zapytała kominiara. 
- Sam wybrał. Ja się zajmę archiwum i oceanarium. Wam zostały sala sportowa z restauracją i pokojem do relaksu oraz kaplica z salonem i salą teatralną. Co bierzecie? – Analityk przeszedł się po pokoju. Upewnił się że drzwi do jego piwnicy były zamknięte. Więc nici z myszkowania…
- Mi obojętnie. Co chcesz, Yuki? – Ada skończyła wypakowywanie. 
-Hmm, wezmę sportową, restaurację i relaksacyjny. – Stwierdziłam. 
- W takim razie dla mnie reszta. – Uśmiechnęła się kominiarka.
- Czyli ustalone, punkt dziesiąta, w salonie zaczynamy. Nie spóźnijcie się.
- Jasne, jasne. – Z tymi słowami wyszłam z pokoju, miałam jeszcze jedną osobę z którą chciałam pogadać przed dyżurem.
            Stanęłam przed drzwiami do pokoju Habber’a. Zastanawiałam się o czym bym chciała z nim pogadać. Ciężko by było po nim poznać, ale jest silnym człowiekiem, nie tylko pod względem mięśniowym, ale również psychicznym. Jest hałaśliwy i wydaje się jakby się bał wielu rzeczy… ale czy my wszyscy tacy nie jesteśmy? Ostatnio mi opowiadał o swojej siostrze, April. Z jego opisów wydawała się być bardzo fajną dziewczyną, kiedy się stąd wydostaniemy zdecydowanie chciałabym ją poznać. Zapukałam do pokoju, po chwili otworzył mi bokser.
- O, hej! – Wrzasnął na przywitanie. 
- Hej, jak się masz? – Zapytałam, wchodząc do jego pokoju. 
- A, dobrze. Znaczy… na pewno lepiej niż na początku. – Chłopak usiadł na łóżku, ja postanowiłam zasiąść na krześle przy biurku.
            Rozejrzałam się po pokoju Goeson’a, wyglądał jak typowy pokój nastolatka-sportowca, wszędzie porozrzucany sprzęt sportowy, jakaś szafka z białkiem, keratyną czy innymi świństwami do rozwijania mięśni, przynajmniej tak mi to tłumaczył.
- Tooo o czym chcesz pogadać? Zapytał kładąc się na łóżku.
- A wiesz, tak ogólnie przyszłam spytać co sądzisz o tej całej sytuacji. 
- Ogólnie, chyba dobrze mieć jakiś system działania, to może nas uratować przed kolejnym morderstwem… Ale uważam też że ludzie z mojego pokoju trochę… przesadzają. 
- Kto? Sunny i Alvaro? 
- Bardziej Sunny, jak wpadłem wcześniej do pokoju Julii, tam mamy spać, to dziennikarka przygotowała jakieś liny i boję się co chce z nimi zrobić. 
- Jestem pewna że nie zrobi czegoś bezmyślnego. – Wstałam z krzesła i usiadłam koło Habber’a 
- Właśnie to mnie martwi. A jak z twoją drużyną?
- Ada jest super, Adalbert… trzeba mieć na niego oko, a Matthias… słuchaj nie radzę sobie tak dobrze z chłopakami, może…spróbowałbyś go trochę bardziej nakręcić na wspólne zajęcia. Wydaje się strasznie odcinać i ograniczać tylko do Ady.
- Zobaczę co da się zrobić. Ale wiesz… ostatnio już mnie pytał kiedy jakiś trening.
- Naprawdę? A właściwie to chyba nie będziecie ćwiczyć w ciemnościach, co nie? 
- Oczywiście że nie, będę ćwiczył w mojej piwnicy, jedna latarka daje wystarczająco światła, a jeszcze jakbym wziął czyjąś, to jasno jak w dzień. 
- Cieszę się, że wrócił ci humor. – Postanowiłam już wyjść, wstałam i skierowałam się do wyjścia. – Zaraz mam dyżur, trzymaj się 
- Dzięki za pomoc, pani psycholog. Do jutra.
- Do jutra. – Opuściłam pokój boksera. 
            Ostatnie pół godziny przed dyżurem spędziłam na chodzeniu bez celu i kiedy nadeszła godzina zero, a właściwie 22:00, zebrałam się zresztą w salonie. 
- Wszyscy wiedzą co robić? – Upewniał się analityk. 
- Tak jest. – Odpowiedzieliśmy jednogłośnie. 
- To do roboty. – Z tymi słowami każdy z nasz poszedł w swoją stronę.
            Chodziłam wte i wewte, między salą sportową i relaksacyjną, zahaczając o restaurację za każdym razem. Godziny dłużyły mi się niemiłosiernie. W pewnym momencie przestałam już patrzeć na godzinę. Od machania latarką zaczęła boleć mnie ręka. Około 1 w nocy, wychodząc z korytarza prowadzącego do sali sportowej zauważyłam dziwny ruch, jakby coś przekradło się salonem, wyglądało jak… marionetka? To chyba nie było nic dziwnego, jednak wolałam się upewnić, zaczęłam podchodzić do przejścia do salonu i… nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Pisnęłam i zamachnęłam się latarką, ta o mało co nie uderzyła w twarz Bleslava.
- Uważaj z tym. – Powiedział beznamiętnie.
- Po coś przyszedł? – Zapytałam, łapiąc oddech
- Wiesz która jest godzina?
- Nie wiem, pierwsza?
- Za pięć siódma… Koniec dyżuru. Gratulacje, udało nam się. Pójdę po resztę, ty idź już do pokoju. Dobra robota.
- Dobra… robota. – Dopiero teraz poczułam jak bardzo byłam zmęczona. Wolnym krokiem ruszyłam do pokoju analityka. Kiedy tylko tam dotarłam… natychmiastowo zasnęłam na rozłożonym śpiworze Ady.

Chapter 12: Shattered snowflake (Julia Mushial)

           Nie spałam, nie byłam w stanie. Całą noc przewracałam się z jednego boku na drugi, w pewnym momencie spojrzałam w ekran telefonu, 5:20. Za dużo informacji naraz, kiedy tylko zamykałam oczy, wracałam do jednego konkretnego wspomnienia.
            Siedziałam na korytarzu wyłożonym czarnym kamieniem, zimna posadzka przyjemnie parzyła w stopy. Plecami opierałam się o ścianę z głową lekko nachyloną by widzieć przez uchylone drzwi. Głos mojego ojca brzmiał zza niewielkiej szpary:
- To nie była jej wina, zrozum to. Zwykły pech przy robocie, zresztą… to dziecko powinno być w szkole, a nie wałęsać się po ulicach, jeszcze tak paskudnego rejonu miasta. – Zawsze uważałam ton głosu taty za pogodny, nieważne co się działo, zawsze brzmiał jakby nie było żadnych zmartwień. – Ale zająłeś się tym? Pamiętaj, jesteś mi to dłużny… Nie obchodzi mnie że możesz zostać za to zwolniony! Albo to zatuszujesz, albo inaczej zaczniemy rozmawiać… Żadnych ale, masz czas do końca miesiąca, rozumiesz? – Usłyszałam jak ojciec odłożył coś na biurko, telefon, rozmawiał przez telefon. Głośno westchnął i usiadł w fotelu. – Możesz już wyjść?
- Skąd wiedziałeś że tu jestem? – Nie zamierzałam udawać zdziwienia, ani tego że mnie tam nie było cały ten czas.
- Bo cię znam, skarbie. Ten wypadek nie daje ci spokoju? Nie masz się czym martwić. – Rozejrzałam się po gabinecie taty, jak zawsze miał wszędzie porozwieszane moje zdjęcia, w każdym wieku, miał strasznego bzika na moim punkcie…
- Ile razy mówiłam ci żebyś nie wieszał tych zdjęć… i wyjąłeś te z portfela jak cię prosiłam? Dla mojego bezpieczeństwa nie powinieneś mieć tyle zdjęć. Zobaczysz, kiedyś mnie porwą. – Usiadłam na krześle naprzeciwko biurka taty i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Wtedy rozpętam piekło. Ale nie odwracaj kota ogonem, powiedz co cię trapi. – William Mushial, szef organizacji przestępczej oraz ojciec który na siłę starał się narzucić mi syndrom córeczki tatusia, bezowocnie. Zawsze w garniturze, z szerokim ciepłym uśmiechem i przenikliwym wzrokiem.
- To nie jest w porządku, żebym wyszła z tego bez kary. Potrąciłam jakąś małolatę na ulicy, po czym te twoje oprychy przejęły kierownicę i uciekły z miejsca zbrodni, nie bacząc na moje rozkazy. Czy uważasz to za sprawiedliwe? – Zacisnęłam pięści, tata to zauważył i wstał z fotela, obszedł biurko i usiadł na krześle obok mnie. – Po prostu… nie czuję się dobrze z tym że ktoś inny zostanie za to ukarany.
- Skarbie, na ziemi co chwilę dzieją się złe rzeczy, nic na to nie wskórasz. Ważne by się nie skupiać na tych najgorszych chwilach i wytrwać do nadejścia tych lepszych, musisz walczyć, wiem że dasz radę. Sprawiedliwość cię dosięgnie, ale ważne żebyś była gotowa stawić jej czoła. – Nachylił się i pocałował mnie w czoło. – Jesteś silna, a teraz… do łóżka gówniaro!
- Mam 19 lat, dziadygo, do końca stetryczałeś? I ogol się do cholery! – Wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia.
- Zapuszczam brodę kobieto! Nie oglądałaś „Ojca Chrzestnego”? Kto to widział mafioza bez zarostu! I nie zawracaj mi dupy, gdy pracuję. – Tata śmiał się siadając po raz kolejny przy swoim biurku. Dałam mu ostatnie słowo, bo moglibyśmy się tak przekomarzać całą noc… Jestem silna… Nie tak jak ty tato…
- Przepraszam Jake… Simon… tato… nie byłam wystarczająco silna.
            Wstałam z łóżka, ubrałam się w sportowe ubrania które trzymałam w szafie, zeszłam do mojej piwnicy. Pomieszczenie to przypominało w gruncie rzeczy mój pokój, były tam po prostu przedmioty które lubiłam. Ciężarki, kino domowe z szeroką gamą filmów, biblioteczka z książkami, widocznie byłam rasową lesbą i każde moje hobby można było uznać za homoseksualne… Za wyjątkiem jednego kąta pomieszczenia w którym były mapy, akta spraw, dokumenty wewnętrzne co większych firm i formularze z danymi pracowników mojej organizacji. Nie rozumiałam o co chodziło z tym wyłomem między moimi zainteresowaniami a Lożą, ale nie przeszkadzało mi to. Podeszłam do wieży muzycznej, wybrałam pierwszą lepszą składankę, założyłam słuchawki i zaczęłam trening. Najpierw rozciąganie, później ciężarki. Ile? Nie myśl o tym, rób aż padniesz z wyczerpania. Po dłuższej rozgrzewce chwyciłam za parę lżejszych hantli, unosiłam je raz za razem, mechanicznie. Ile już tak ćwiczyłam? Nie mam pojęcia, wolę to od leżenia w łóżku i… nie myśl o… o nim… Upadłam na podłogę, palący ból w ramionach dał o sobie znać w momencie w którym doczołgałam się do rogu pokoju. Skuliłam się w nim i schowałam twarz w kolanach jakbym nie chciała by ktokolwiek mnie widział… zaczęłam płakać.
- Jake… ja… przepraszam… błagam… wybacz mi… Jake! – Nie potrafiłam uciszyć tych emocji, to była moja wina, przez moją niekompetencję Jake zginął. Była to część sprawiedliwości której oczekiwałam. Dziewczynka którą wtedy potrąciłam… byłą siostrą Simona Isnt. Los sprawił że spotkaliśmy się w tym miejscu i ten sam los doprowadził do śmierci barmana… wybacz mi.
            Nie wiem jak długo tak leżałam, kiedy wróciły mi zmysły było po 7:00 nie słyszałam komunikatu porannego. Wróciłam do mojego pokoju, prysznic, ciuchy, maska… Teraz byłam wdzięczna za te maski, nie wiem czy byłabym w stanie spojrzeć im w oczy. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z pokoju. Na moje nieszczęście, w tym samym czasie z pokoju wyszła piśmiara. Nie miałam zamiaru się z nią kłócić, ale nie mogłam tak wprost pokazać że chcę jej unikać. Wypięłam klatkę piersiową do przodu, uniosłam lekko głowę do góry i minęłam ją, nie patrząc nawet w jej kierunku.
- O! Widzę że postanowiłaś wyjść z pokoju. Na twoim miejscu nie wychodziłabym z niego na zbyt długo. – Głos Sunny był wyjątkowo irytujący dzisiaj. Gdyby nie fakt że ręce mnie bolały po treningu, przywaliłabym jej. Zamiast tego, odwróciłam się w jej kierunku.
- Słuchaj, mój przyjaciel nie żyje i…
- Nie żyje przez ciebie. To twoja wina, rozumiesz to? Przez ciebie nie żyje Simon i Jake.
- Ja… nie…
- Jesteś ty z siebie dumna? Jak to jest mieć na swoich rękach krew aż dwóch osób? Czy nie czujesz żadnych wyrzutów? – Nienawidzę każdego jednego słowa które wymawia, ale… ona ma rację. Śmierć Jake’a… to… moja… wina… Nie, to nie moja wina, jestem ponadto, Saladsky sam to powiedział, był to jego własny wybór i nie będzie mi jakaś mulata pizda mówić jak powinnam się z czymś czuć!
- Słuchaj Whatever, odpierdol się ode mnie, bo znam sposoby by cię nie zabić ale okaleczyć na tyle że już nigdy się nie wyleczysz. Gdybym wtedy nie zareagowała to jedyną rzeczą jaka by się zmieniła byłoby to, że to ja byłabym martwa zamiast Jake’a. No chyba że byście byli na tyle tępi, że nie rozwiązalibyście sprawy mojej śmierci. Była to samoobrona, a Saladsky zginął chroniąc nas wszystkich. Jeśli odezwiesz się do mnie jeszcze jednym słowem, to skończysz połamana w miejscach o których nie sądziłaś że mogą być złamane. A teraz, pierdol się, bo idę na śniadanie. – Ukłoniłam się i zeszłam schodami na dół, zostawiając dziwkę na wyższym piętrze. Kiedy tylko moje stopy dotknęły podłogi holu głównego, nogi zaczęły trząść mi się jak z waty. Nie miałam siły na tego typu zaczepki. Kłamałam, oczywiście że obchodziła mnie śmierć Jake’a… miałam nadzieję że mi wybaczy, ale teraz już go nie ma. I wspólne wspomnienia są ostatnią rzeczą jaką po nim mam..
            Weszłam do restauracji, usiadłam gdzieś w kącie licząc że pozostali się zjawią i do mnie dosiądą. Ludzie zaczęli się zbierać po komunikacie na śniadanie, wzięłam filiżankę herbaty, tosty z różnymi owocowymi konfiturami i wróciłam na swoje miejsce. W końcu do pomieszczenia weszli Ada, Raph i Casper, rozejrzeli się chwilę, zgaduję że szukali mnie. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Ady, pomachałam im, ale żadne nie odwzajemniło gestu, podeszli do okienka, wzięli na co mieli ochotę i usiedli… z dala ode mnie. Fakt, wczoraj nikt z nich nie wymienił ze mną zdania… ale chyba nie mieli mi nic za złe, prawda? Nie chciałam dociekać ich powodu, z prostej przyczyny, nie chciałam wyglądać jakby mi zależało. Siedziałam sama, w ciszy, zajadając się śniadaniem, raz na jakiś czas czułam na sobie spojrzenia niektórych… Nie obchodziło mnie co sobie o mnie myśleli ale czułam w tych spojrzeniach… coś niepokojącego. Kiedy kończyłam drugiego tosta usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła tuż koło mnie. Spojrzałam znad talerza, by ujrzeć twarz Braida.
- Hej, jak mija poranek? – Dosiadł się bez spytania o zgodę, na dodatek wyjeżdża z takim tekstem, wiedząc co wydarzyło się wczoraj… ma tupet.
- Naprawdę cię obchodzi czy pytasz z grzeczności? – Nie chciałam się bawić w jego gierki, podczas procesu on jak i Casper zachowywali się dziwnie.
- Spokojnie, lodowa królowo. Obawiam się że nie jesteś w sytuacji w której powinnaś tak traktować innych… zwłaszcza że absolutnie wszyscy uważają cię teraz za potwora. – Charles zaczął bawić się widelcem który przyniósł wraz z jedzeniem.
- Jedynym potworem przy tym stole jesteś ty, Braid. Przykro mi że to jeszcze do ciebie nie dotarło.
- Ej, ja tu przyszedłem ci pogratulować, rzucić jakimś komplementem, a na dzień dobry dostaję wyzywanie od potworów. Ty nie jesteś chłodna w obyciu, bardziej bym powiedział że jesteś jak papier ścierny. – Uśmiechnął się pogodnie.
- Czego ty mi chcesz dziękować?
- Pierwszej krwi, jesteś niedoszłą sprawczynią, to niesamowite! Jestem pod wielkim wrażeniem twojego planu na zabicie Simona. Słuchaj, nie chciałabyś mi się podpisać na masce? Chcę zostać twoim fanem numer jeden! – Żałosny, on jest po prostu żałosny. Czy każdy uparł się na wcieranie mi soli w te świeże rany?
- Słuchaj, nie wiem co ty masz w tym popieprzonym łbie, ale nie zamierzam taplać się w tym samym gównie co ty, więc będzie lepiej jak już sobie pójdziesz. – Zdanie zakończyłam, wychylając filiżankę herbaty, czegoś mi brakowało w jej smaku… ale nie miałam odwagi z nim o tym teraz gadać.
- A ja uważam, że Charles ma rację. – Wolnym krokiem podszedł do nas Bleslav. W dłoni trzymał kubek kawy. Usiadł przy stole, odstawił napój i oparł brodę o splecione palce. – Rozpoczęcie gry wymagało nie lada odwagi, za co jestem ci wdzięczny. To było ciekawe przeżycie.
- No nie… ty też? – Oparłam czoło o stół. – Czy wy nie macie co robić, tylko gadać ze mną w tym momencie?
- A cóż innego mamy robić? Z resztą… nikt inny nie będzie skłonny do rozmowy z tobą, wiesz? – Odpowiedź analityka mnie zmartwiła.
- Co masz na myśli? – Podniosłam się szybko i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Oh, nie zauważyłaś? Mnie też w to nie wplątali, ale z całą pewnością można odczytać co wisi w powietrzu.
- Przestań pieprzyć wierszem, Adalbert. Gadaj.
- On mówi, że każdy się od ciebie odwraca, nawet ci twoi „sprzymierzeńcy”. Każdy cię widzi jako zagrożenie i nikt nie chce z tobą rozmawiać. – Charles wszedł w słowo analityka.
- Nonsens, Lożowi by się nie odsunęli ode… – Spojrzałam na stolik przy którym siedzieli marynarz, celność i kominiarka. Widziałam jak rozmawiają o czymś po cichu, spoglądając na mnie raz na jakiś czas. – … mnie…
- To czemu to MY teraz tutaj siedzimy z tobą? – Wyszczerzył zęby tłumacz. – Ale wiesz, to nie tak że oni są bez winy. Do nich też się mało kto odzywa, tak zadecydowaliśmy.
- Ale… oni by mi tego nie zrobili… nie w takim momencie… ja… czemu…? – Nie mogłam w to uwierzyć, zostałam sama? Teraz? Kiedy ich najbardziej potrzebuję? Jake by ich ustawił do pionu… ale jego nieobecność jest właśnie powodem tego cichego sporu… tęsknię za nim.
Nie ukrywałam szoku, nie obchodziło mnie teraz jak będą mnie postrzegać. Zaczęłam błądzić wzrokiem po wszystkich stołach, każdy mi się przyglądał, Alvaro siedzący z Matthew, Sebastianem i Antonem; Thomas majstrujący coś przy stole z Yukino, Habberem i Chesterem; nawet Matthias przesiadujący z lożą… Charles i Bleslav wymienili spojrzenia, w końcu głos przejął analityk:
            - Ale wiesz, jak chcesz to możesz… – W tym momencie, nastała ciemność, absolutny mrok spowił całe pomieszczenie. Do moich uszu zaczęły dochodzić dźwięki paniki:
- Aaa! Co się stało?!
- Co jest do cholery?
- Czy nikomu nic się nie stało?
- Thomas! Coś znowu zepsuł?
- Czyżby wywaliło korki?
            Burzę głosów przygłuszyło trzeszczenie, a następnie usłyszeliśmy piskliwe głosy marionetek:

            Zapraszamy wszystkich aktorów do sali teatralnej. Obecność obowiązkowa.

            Z niemałym trudem udało mi się wyjść z restauracji, hol główny był tak samo skąpany w mroku jak restauracja, jedynym słupem światła w tym momencie był niewielki blask dochodzący z przedsionka teatru. Ruszyłam w tym kierunku, kilka kroków przede mną szli Bleslav i Charles.
- Hej, macie jakiś pomysł co się wyrabia?
- Ciężko stwierdzić ale… – Analityk zaczął coś mruczeć pod nosem, nie byłam w stanie usłyszeć o czym mówił.
- Tak samo bez pojęcia, co ty. – Machnął ręką tłumacz. – Po prostu słuchajmy się marionetek, na końcu i tak wszystko skończy się po ich myśli.
            Sala teatralna była jedynym oświetlonym pomieszczeniem, już schodząc po schodach do widowni można było zauważyć Koryfeusa i Venice stojących przy stole umiejscowionym na scenie. Biała płachta przykrywała powierzchnie stołu, jednak coś zdecydowanie na nim się znajdowało. Kiedy wszyscy usiedli w fotelach, nasi porywacze rozpoczęli rozmowę.
- Witamy was wszystkich, w tym cudownym dniu. Mamy nadzieję że nikomu nic się nie stało w drodze tutaj.
- Przejdźcie do rzeczy, pacynki! – Habber wydawał się już mniej ich obawiać.
- Cieszy nas pański zapał, Panie Goeson, zdecydowanie wam się przyda podczas sprawdzania nowych pokoi tego kurortu. – No tak, wspominały o tym w nocy, mieliśmy dzisiaj otrzymać resztę żetonów pozwalających na wstęp do nowych miejsc. To była sprytna strategia z ich strony, po każdym procesie nas ubywało, dając nam większą przestrzeń, zwiększają szansę że ktoś kogoś zabije…
- A co chodzi z tym mrokiem? Znowu jakiś błąd z waszej strony? – Zapytała Sunny.
- Oh, ależ nie, to wasz nowy motyw. – Dało się zauważyć poruszenie między wszystkimi. Nowy motyw… pierwszy ogłosili po kilku dniach tutaj, a teraz nawet nie minął dzień od procesu. Naprawdę chcą żebyśmy się pozabijali… ale jak ciemność miała wpłynąć na naszą chęć zabijania? – Najpierw wasze sekrety, których baliście się ujawniać, natomiast teraz dajemy wam otoczkę nocy, ciemności w której możecie się skrywać i atakować swoje ofiary z zaskoczenia. Niechaj ten mrok będzie dla was zachętą do mordowania się bez wyrzutów! – Marionetki otworzyły szeroko swoje usta. Wyglądały diabolicznie…
- Ej to nie fair! Niektórzy tu mają przewagę, wtapiając się w ciemność. – Charles żartobliwie wskazywał ukradkiem na Habbera.
- A co to ma niby znaczyć? – Odezwał się groźnie bokser.
- W sumie nieważne, jest za tępy na wykorzystanie takiej okazji. – Teraz tłumacz mówił z nieukrywaną pogardą. Goeson nie zareagował na zaczepki chłopaka.
- I co? Mamy tak chodzić po omacku wszędzie? Nie wiem jak dla was ale dla mnie to brzmi jak powód żeby się nie włóczyć gdziekolwiek. – Matthew brzmiał na pewnego siebie, pewnie odpowiadało mu kursowanie tylko do swojego pokoju i do restauracji.
- Nie jesteśmy bez serc. – Zarechotały kukiełki. – Wiemy że nie jesteście przystosowani do mroku, dlatego też, dajemy wam mały prezent. – Koryfeus i Venice złapali za końce płótna zakrywającego stół i pociągnęli równocześnie. Naszym oczom ukazał się rząd kolorowych latarek. – Te oto latarki mają wam pomóc w przemieszczaniu się po kurorcie, w okresie trwania ciemności.
- A j-jak długo to będzie trwało? – Zapytał Tom
- Aż do śmierci jednego z was, nie zapominajcie drodzy aktorzy że to wciąż jest motyw. Co do gramofonu prawdy, postanowiliśmy go zatrzymać jako zabezpieczenie gdyby ktoś sprawiał problemy, jednak nie będzie on naszym środkiem pierwszego kontaktu. – A więc wciąż mają w szachu tych którzy nie chcą się chwalić swoimi czynami… cóż, mnie i tak nic gorszego w tym momencie spotkać nie może… – Dorzucamy do nich również nowe żetony oraz chcielibyśmy ogłosić że następnym przedstawieniem będą… – Tutaj kukły zrobiły, wystarczająco długo pauzę żebym zaczęła się autentycznie denerwować co to może być… – Przygody Sindbada! Spektakl planowany jest na za 10 dni. Oczekujemy niesamowitego widowiska. Dokładnie w tym momencie wysyłamy wam pliki z waszymi rolami oraz tekstem. – Poczułam wibrację telefonu w kieszeni kurtki. – Życzymy miłego pobytu i nadchodzących sukcesów. – Marionetki, jak zawsze, zniknęły za falami czerwonej kurtyny, zostawiając nas z tym wszystkim samych.
            Odruchowo sięgnęłam po moją komórkę, musiałam sprawdzić jakąż to wkurzającą rolę otrzymałam tym razem… „Królowa Syren”? Nie znam się na „Przygodach Sindbada”, ale ta rola nie brzmi tak źle, przynajmniej nie jest tak kiczowata jak Shakespeare’owska Julia. Spojrzałam się po ludziach. Z tych osób które do teraz sprawdziły swoje telefony, nikt nie był zaskoczony swoją rolą, ale byłam ciekaw co otrzymali moi przyjaciele.
- Ej no! Co to ma znaczyć?! – Głos Yukino przebił się przez ciche rozmowy. – „Małpi Król”? Czy ja wam przypominam małpę? Może się ktoś chce zamienić?
- Wiesz że to nie możliwe… – Zabrzmiał teatralnie Chester. – Jednak nie ukrywam że również  mi nie przypadła rola godna bohatera, zaledwie załogant na pokładzie Sindbada. Któż to odebrał mi moją rolę?
- Uhm… to chyba ja. – Uniósł rękę Raph. – Ja… jestem Sindbadem.
- Marynarz dostał rolę marynarza, nie ukrywam że jestem trochę zawiedziony doborem głównych ról przez marionetki. – Ziewnął Adalbert. Przy okazji rzucił okiem na telefon tłumacza który stał koło niego. – Pffhahaha! Co ty masz z tymi żeńskimi rolami, Braid?
- Sam nie wiem, ale rola porwanej księżniczki mi pasuje. Raph, liczę że mnie ocalisz. – Tłumacz wydął usta i zaczął kręcić pośladkami.
- Niczego nie obiecuję. – Z zdeterminowaną twarzą Raph podniósł kciuk do góry.
- I co z ciebie za bohater?! – Oburzył się Rooker.
- Ej ludzie, może zajmijmy się tymi latarkami i żetonami, do przedstawienia mnóstwo czasu. – Matthew wdrapał się na deski sceny. Wziął jedną z latarek i zaczął jej się przyglądać. – Hmm… Tom, rzuciłbyś na nie okiem? Na moje wyglądają normalnie, ale kto je tam wie.
- A… no dobra. – Improwizator podszedł do stołu i rozpoczął badanie urządzeń.
            - No dobra ludziska, podzielmy się na dwie grupy i zbadajmy co tam nam dały te drewniaki. – Do stojącego na scenie Tailorwich’a i Herring’a dołączył Sebastian, wydawał się zaskakująco pozytywny mimo natłoku nowych rzeczy. – Wszyscy są za?
- Czy musimy chodzić po tym całym kurorcie, po ciemku? – Zaczął narzekać Matthew
- Nie możemy tracić nadziei! Kto wie, może znajdziemy wyjście w tych nowych pomieszczeniach!
- Naprawdę w to wątpię, Sebastianie. – Odezwał się z tłumu Adalbert.
- Nawet jeśli nie… to powinniśmy sprawdzić te miejsca. – Dołączyła się Sunny.
- Racja, może uda nam się zlokalizować dokładnie gdzie jesteśmy, albo dowiemy się czegoś o rytuale, albo o naszych porywaczach, o albo… albo o… – Thomas zaczął rzucać pomysłami, wciąż bawiąc się latarką w dłoniach.
- Okej, ja się zgadzam, podzielmy się! – Yukino dorzuciła swoje 3 grosze, nie żeby coś znaczyły w tej sytuacji.
- Taa, miejmy to z głowy. – Matthias nie brzmiał na przekonanego.
- W porządku… Ze mną pójdą: Chester, Anton, Charles, Habber, Sunny, Casper i Julia. W drugiej grupie będą: Raph, Ada, Matthias, Alvaro, Matthew, Yukino, Thomas i Bleslav. – Zawiadomił nas Sebastian.
- Okej, latarki sprawdzone, nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Są podpisane, więc nawet jakby się komuś kolor pomylił to nie weźmie czyjejś latarki. – Powiedział Thomas machając jedną nad głową.
            Chwilę później każdy miał już swoją latarkę, ważyłam moją w dłoni, nie była ciężka, raczej nie wyobrażam sobie ogłuszenia kogokolwiek takową. Do moich uszu dotarł równomierny dźwięk: klikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklikliklik.
Kiedy spojrzałam się w kierunku, z którego dochodził, zauważyłam Charlesa z głupkowatym uśmieszkiem, wyłączającego i włączającego swoją latarkę tak, by strumień światła świecił wprost w oczy Antona.
- P-proszę, mógłbyś przestać? To trochę wkurzające… – Mówił spokojnym głosem model, przykrywając oczy dłonią.
- Hmm, prowokacja nie działa, widocznie będę musiał zacząć tea-bagować. – Zastanowił się na głos tłumacz, nie przestając klikać latarką.
- Dosyć! Mówił że to go drażni. – Sebastian wyrwał z rąk Charlesa urządzenie.
- No ej no!
- Oddam ci ją później… jeśli będziesz grzeczny. – Warknął niedźwiedź.
- Wracając do tematu, jakie mamy pomieszczenia do przeszukania? – Ledwo słyszalny głos Ady przywrócił nas do meritum sprawy. Wcześniej tego nie zauważyłam ale Deresad naprawdę wyglądała okropnie, sine worki pod oczami, czerwone oczy, włosy w nieładzie, przynajmniej większym niż zwykle. Widać że nie spała całą noc, ja w szale ćwiczeń mogłam odlecieć na tę kilka minut chociaż, ale kominiarka mocno przeżywała wczorajszą noc.
- Uhm, „Archiwum”, „Oceanarium” iiiii „Pokój relaksacyjny”. – Odpowiedział jej Alvaro, trzymając żetony w dłoniach. – To gdzie która grupa idzie?
- I tak się nie podzielimy miejscami po równo. – Zauważył Matthias. – Może analityk powinien zbadać większość pomieszczeń?
- O! Weźmy oceanarium, proszę! – Cambell spojrzała na reżysera błagalnie.
- Hm, to w takim wypadku weźmiemy również archiwum, zgadzasz się Bleslav? – Dopytał Cup.
- Chyba w porządku i tak prędzej czy później sprawdzę wszystkie pomieszczenia. – Monotonnie odpowiedział Adalbert.
- Okej, Chester, trzymaj żeton do pokoju relaksacyjnego, tylko go nie zgub. – Reżyser puścił oczko chłopakowi w masce lwa.
- N-nie mów do mnie jak do dziecka! Poza tym, gdybym go zgubił, doprowadziłby nas tylko do większej nagrody która na mnie czeka, jako że jestem…
- Serio mówię, nie zgub tego. – Powiedział poważnie reżyser.
            Rozmowy powoli przenieśliśmy do przedsionka sali teatralnej, gdzie sprawdziliśmy dokładnie kto jaką otrzymał rolę:
Księciem został Habber, a Szeherezadą była Ada. Jak już nam powiedział, Raph odgrywał Sindbada, a w skład jego załogi wchodzili Chester, Sebastian i Matthias. Porwaną księżniczką był Charles, a jego oprawcę, „Małpiego króla” grała Yukino, oprócz tego władca miał swojego doradcę,  w którego rolę wcielał się Bleslav. Ja grałam królową syren, natomiast moimi pachołkami zostali Thomas i Sunny. Dekoracjami miał zająć się tym razem Anton, światłem Alvaro, dźwiękiem Casper a Matthew został dublerem.
- No nie! Czemu ona dostała królową syren?! – Sunny wskazywała na tablicę z rolami.
- Ohh, czyżby plebs się buntował przeciwko swojej monarchini? – Spojrzałam na dziennikarkę z dozą wyższości i najbardziej zadziornym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Matthew zastąpisz mnie. Nie będę… – Powiedziała nie patrząc nawet na standupera.
- Nie zastąpię cię, bo masz taką zachciankę.
- No weź, nie bądź taki. Zrobię co zechcesz, posprzątam ci pokój, ugotuje ci coś, przytulę, dam ci nawet dotknąć piersi. – Nalegała, łapiąc go za dłoń.
- Spieprzaj. I za kogo ty mnie masz?! – Chłopak się od niej odsunął.
- No przecież żartuje, no… ale zagraj za mnie. Maaaaaaaat – Wykorzystałam że ludzie się śmiali na bezowocne próby Sunny i podeszłam po cichu do Ady.
- Hej, jak się czujesz? – Naprawdę się o nią martwiłam, nie wyglądała dobrze.
- Hej, lepiej niż wczoraj, ale… nie gadajmy o tym. Albo najlepiej wcale nie gadajmy. – W jej głosie dało się usłyszeć ból, ale nie rozumiałam czemu go wyładowywała na mnie.
- Co ty, Adzia… – zaczęłam ale…
Muszę to przemyśleć, zostaw mnie samą, proszę. – Przerwała mi, po czym odeszła w kierunku swojej grupy. Zaskoczyła mnie tym, nie zachowywała się nigdy w taki sposób. Musiałam o tym z kimś pogadać, wodziłam chwilę wzrokiem w poszukiwaniu tej jednej konkretnej osoby, zauważyłam go gadającego z Casprem, podbiłam do nich.
- Chłopaki, coś jest nie tak z Adą, potrzebuję waszej pomocy.
- Chyba mnie wołają. – Powiedział na odchodne Cartie.
- Raph? Tylko nie mów że ty…
- Nie teraz, możemy pogadać, ale później. Na razie… sprawdźmy nowe pokoje. Obiecuję że porozmawiamy. – Uśmiechnął się lekko, ale nie czułam w tym uśmiechu ciepła jakim zwykł emanować.
- Dobra. – Odeszłam do powoli formującej się grupy poszukującej pomieszczenia zwanego „Pokojem relaksacyjnym”. Gdy wszyscy się ogarnęli, wkroczyliśmy w mrok.
            Snopy świateł latarek prowadziły nas, na razie wszyscy szliśmy razem. Staliśmy przed drzwiami do restauracji, przed nami z ziemi wyrastał ogromny filar o grubych ścianach, wewnątrz którego znajdował się salon.
- Właściwie to… gdzie mogą być te nowe pokoje? – Zabrzmiał głos Sebastiana. – Marionetki tym razem nam nie powiedziały gdzie szukać.
- Racja, nigdzie nie widzieliśmy tak podpisanych pokoi. – Zgodziła się Yukino.
- Ludzie, spójrzcie na to. – Matthias wskazał nam kierunek światłem swojej latarki.
- A co to?
- Wyglądają strasznie…
- Nie podoba mi się to.
Wewnątrz ścian filaru, znajdowały się klatki schodowe, tonące gdzieś za zakrętem mroku. Jedne prowadziły do góry, drugie natomiast w dół. Klatki były na tyle szerokie, że spokojnie trzy osoby naraz mogłyby iść obok siebie. Ściany, które normalnie zakrywałyby wejścia schodowe, zniknęły bez śladu.
- M-myślicie że to te nowe miejsca? – Ledwo widziałam Habbera w ciemnościach, po prostu ubierał się w ciemne kolory i na dodatek miał czarne włosy.
- Nie dowiemy się dopóki tam nie wejdziemy! – Krzyknął Charles. – Chodźcie, chodźcie.
- Zaczekaj, wiesz ty w ogóle gdzie iść? – Zatrzymał go Alvaro.
- Grupa z pokojem relaksacyjnym, idźcie na górę. – Powiedział Adalbert.
- Co? Wiesz gdzie jest to pomieszczenie? Brzmisz na pewnego siebie. – Powiedziała Sunny.
- Na żetonach były wektory, te z Oceanarium i Archiwum miały „-1” i grot skierowany w dół, natomiast wasz, z tego co pamiętam, miał „+1” i strzałkę skierowaną w górę.
- Faktycznie. – Chester poświecił latarką na trzymany żeton. – Ale są mikroskopijne, jak ty je zauważyłeś?
- To jak czytanie małego druczku… takiego jak w umowach.
- Ah, już rozumiem. Adalbert jest takim typem człowieka, co pewnie czyta umowy nawet pobierając aplikacje na telefon. – Potrząsnęła głową Yukino. – To do niego pasuje.
- Nie jestem zdziwiony tym, że wy tego nie robicie, większość ma wyjebane do czasu kiedy dostają telefon informujący o horrendalnym rachunku. – Odparł lekceważąco analityk.
            Ustaliliśmy że wszyscy się spotkamy w restauracji o godzinie 14:00. Rozdzieliliśmy się i nasza grupa weszła na piętro. Ciężko było ustalić rozmiar pomieszczenia w którym się znaleźliśmy, ale kształtem przypominał salon. Pokój był pusty, nie licząc jednej pary drzwi oraz drugiego zestawu schodów idących w dół.
- Zgaduję że filar ma dwie pary schodów w górę i w dół. Idąc tymi wrócilibyśmy na parter. – Zaznaczył Anton.
- Ciężko się z tobą nie zgodzić. – Model był zaskakująco domyślny, chociaż z tego co pamiętam podczas procesu nie zrobił zbyt dużo, widocznie niektórym nie służy szok. – Ale to chyba nie koniec naszych poszukiwań. – Podeszłam do drzwi i sprawdziłam klamkę, ludzie często zostawiali w takich pułapki. Była bezpieczna. Złapałam za nią i pociągnęłam, drzwi otworzyły się bezszelestnie. Wychyliłam się z moją latarką i sprawdziłam teren dookoła.
- I co widzisz? – Zbliżył się do mnie Habber. – Jest tam coś ciekawego?
- Nic, zwykły korytarz. – Rozglądałam się po szerokim holu, tak samo jak schody, znikał gdzieś za zakrętem. – Przez tą cholerną ciemność trudno przeszukiwać cokolwiek! – Musiałam dać upust podirytowaniu. – Przy okazji zostaw drzwi otwarte, żebyśmy wiedzieli którędy weszliśmy.
- Swoją drogą, nie uważacie że motyw jest strasznie niesprawiedliwy? – Zaczął dygresję Charles.
- Co masz na myśli? – Ciągnęła temat Whatever. Zaczęliśmy wychodzić na nowo odkryty korytarz.
- Chodzi mi o to że gdyby ktoś znowu zabił…
- Co się nie stanie. Już tego dopilnuję! – Sebastian spojrzał na mnie, odwróciłam wzrok, nie chciałam pokazać mu że takie uszczypliwości na mnie działały.
- Dobra, ale teoretycznie, jakby ktoś zabił to morderca mógłby czegoś nie posprzątać przez nieuwagę. W mroku mógłby również coś zgubić. Pamiętacie polowanie na niszczyciela gramofonu? Motyw przestał obowiązywać w momencie w którym odkryto ciało, jeśli mrok jest motywem to wraz z odnalezieniem ciała światło powróci. Z resztą marionetki już same tak powiedziały. – Cały ten czas kiedy szliśmy wzdłuż ściany, jedno za drugim.
- W końcu im się znudzi i oddadzą nam światło. – Chester dodał od siebie ciekawą myśl.
- Ja też tak myślałam. – Powiedziałam przyciszonym głosem.
- Słucham?
- Ja też myślałam że dam radę je oszukać. Chciałam stworzyć zabójstwo nie do rozwiązania, ale one były na to przygotowane. Nie lekceważ ich. – Nie chciałam by brzmiało to jak groźba, jednak patrząc jak zakończyła się moja sytuacja…
- Huh? – Rooker nagle się zatrzymał. – O rety.
- Co jest? – Zapytał z tyłów Sebastian.
- To są drzwi którymi weszliśmy. Znaczy że w kolumnie nic więcej nie ma. Możemy przejść na drugą stronę.
- No dobra, to chodźmy. – Casper przeszedł jako pierwszy. – Ale może chodźmy teraz w przeciwnym kierunku, co wy na to?
- Czemu nie? I tak nie robi to dużej różnicy. – Anton poszedł w ślady celności.
            Chwilę później szliśmy w kierunku przeciwnym do wcześniejszego, jednak tym razem nie zajęło nam nawet minuty dotarcie do pierwszych drzwi, które były zamknięte. Chester wrzucił żeton, jednak chwilę po tym dziurka wypluła monetę.
- Ojej, a to dziwne. – Pisarz powtórzył czynność, jednak z tym samym wynikiem. – Ej, co jest?
- Może to nie te drzwi których szukamy? – Zapytał model.
- Seeeebaaaaa… Oddaj mi lataaaaaaarkę. – Zajęczał Braid, wisząc na rękawie olbrzyma.
- Odmawiam.
- No ale tak wam nie pomogę przeszukiwać… Dobra, to weź mnie na barana.
- Chyba zgłupiałeś. I nie właź na mnie! – Cała ta sytuacja przypominała bardziej dziecko które zmęczyło się w parku rozrywki i prosiło o podwózkę tatę… Problemem było to że dziecko miało około 20 lat. Spojrzałam na Chestera, który teraz z całych sił szarpał za klamkę warcząc:
- Żadne drzwi, nie będą mi stawały na drodze!
- Dobra… Marnujemy czas, chodźmy dalej, może znajdziemy odpowiednie drzwi dalej. – Sunny minęła wygłupiających się chłopaków i ruszyła wzdłuż ściany.
            Po tym jak wszyscy się uspokoili i odkleiliśmy Chestera od drzwi, podążyliśmy śladem dziennikarki. Parę chwil później zarys nowych drzwi pojawił się przed naszymi oczami.
- Czyń honory, Rooker. – Powiedział Habber, wskazując dziurkę pod klamką.
            Fanfic wrzucił żeton, jednak w przeciwieństwie do wcześniejszych drzwi te nie zwróciły krążka, zamiast tego usłyszeliśmy lekkie kliknięcie. Spojrzeliśmy po sobie i… weszliśmy do pomieszczenia. Pierwszą rzeczą którą dało się zauważyć była zmiana gruntu. Zamiast miękkiego dywanu, który znajdował się na korytarzu, przywitał nas chrzęst niewielkich kamieni. Takimi była usypana podłoga w całym pomieszczeniu. Oprócz kamyczków na podłodze znajdowały się również większe, płaskie kamienie, tworzące swego rodzaju ścieżki po całym pomieszczeniu. Do naszych uszu dotarł szum wody, jak się okazało, w pomieszczeniu były porozstawiane kaskady. Pod ścianami znajdowały się rzędy leżaków z stoliczkami, wszystko było osłaniane parasolami… ale po co były te parasole? To nie tak że ktoś by się tu mógł opalić…
- Macie coś ciekawego? – Zapytał Habber wstając spod ostatniego leżaka w pomieszczeniu. Spotkał się z falą negatywnych odpowiedzi.
- Ja coś mam! – Krzyknął Chester, znajdował się przy drzwiach do pomieszczenia. – Jest tu jakiś przycisk.
- Pewnie włącznik, możesz spróbować ale wątpię że zadziała… – Rooker wcisnął przycisk, to co wydarzyło się następnie wszystkich zaskoczyło. Z sufitu zaczęły spadać krople wody, oblewając nas wszystkich. Nie padały mocno, jednak można było zauważyć że kropli przybywało z każdą sekundą.
- Wyłącz to! – Wrzasnęłam równocześnie z Sunny. Spojrzałyśmy na siebie, zirytowane. Chester wyłączył zraszacze i podszedł do nas.
- Nic się nikomu nie stało?
- Co to ma być? Jakiś żart marionetek?! – Wykrzyknął Habber, stając na wszelki wypadek bliżej jednego z parasoli.
- Ależ to żaden żart, drodzy aktorzy. – Skierowaliśmy swoje latarki w kierunku z którego dochodził głos, Venice stała z małą, czarną parasolką tuż koło nogi Rooker’a. Fanfic odwrócił się i stanął bliżej nas. – To jedna z najbardziej innowacyjnych funkcji pokoju relaksacyjnego.
- Zwykłe zraszacze nazywacie innowacyjnymi? – Zapytała Sunny.
- To nie są zraszacze. Nie ma nic bardziej kojącego umysł i ciało niż drzemka wśród dźwięków spadających kropel deszczu. – Zakręciła się marionetka. – Dodatkowo, woda którą zostaliście opłukani ma niesamowite zdolności oczyszczające skórę i cerę, więc leżenie w samym deszczu również będzie dla was zdrowe.
- I to wszystko z tym pokojem? – Drapał się po głowie Charles. – Zraszacze i wysypane kamyczki?
- To nie są zraszacze! – Oburzyła się marionetka.
- Miejmy nadzieje że druga grupa znajdzie coś bardziej interesującego. – Sunny zaczęła iść w kierunku wyjścia.
- Ta, nic tu po nas. – Zawtórował jej Casper.
            Wszyscy wyszliśmy, zostawiając marionetkę samą w pomieszczeniu, postanowiliśmy nie badać reszty piętra, bo drzwi i tak prawdopodobnie były pozamykane. Zeszliśmy do salonu i tam, nie wiedząc co ze sobą począć, siedzieliśmy bezczynnie.
- I tak nie wiele się spodziewałam po pokoju do relaksu. – Zaczęła ponownie konwersację Sunny, siedząca przy barku.
- Mi tam się bardzo podoba ten pokój. – Anton bawił się swoim kapeluszem, widoczniej przebolał już wczorajsze wydarzenia… trochę mu zazdroszczę.
- Nie mówię że ten pokój jest zły, ale jest bezużyteczny. – Poprawiła się Whatever. – Ale żałuję trochę że nie mamy nic czym moglibyśmy się pochwalić pozostałym… swoją drogą ile do spotkania?
- Jakaś… godzina. – Powiedział leżący na kanapie Chester, sprawdzał godzinę na telefonie.
- Co? Przecież my nic nie zrobiliśmy prawie? Jak to możliwe? – Zaskoczona Sunny wstała z hokera.
- Wszędzie jest ciemno, to może ci się wydawać że czas płynie wolniej. – Zauważył Sebastian.
- Ugh, nienawidzę tego kurortu, czemu akurat nam się przytrafił ten nic nie warty pokój!
- Moi drodzy, mam dla was ofertę nie do odrzucenia! – Charles wychylił się zza jednego z wyjść z salonu. – Co powiecie na jedną dodatkową atrakcję?
- O czym ty mówisz? – Zapytałam, nie ukrywam, ciekawiło mnie co mógł znaleźć.
- Charles, gdzie ty łazisz po ciemku, masz tę swoją latarkę. – Niedźwiedź wygrzebał przedmiot z połaci swojego futra
- O, dzięki. Faktycznie tak będzie łatwiej. A teraz chodźcie za mną. – Tłumacz w szerokim uśmiechem wyszedł z pomieszczenia.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, ta cicha dysputa skończyła się naszym mozolnym wygramoleniem z kanap i skierowaniem się do wyjścia w którym zniknął Braid.
            Zaprowadził nas do wyjścia głównego, prowadzącego na dwór. Chłopak stał z szeroko rozpostartymi rękoma:
- Ta dam! – Spojrzał po nas podekscytowany.
- To… drzwi. – Zauważył Anton.
- Bystre spostrzeżenie, Borsch. Ale to nie byle jakie drzwi. To… – Obrócił się na pięcie i pchnął drzwi. Tym co mnie zaskoczyło było to z jaką łatwością powędrowały w wybranym przez tłumacza kierunku. Charles znowu spojrzał na nas utrzymując cały ten czas tę samą pozę. otwarte drzwi.
- Co? Czy to wyjście?! – Podbiegł do drzwi Habber.
- Wątpię że marionetki wyłączyłyby ten system nie pozwalający opuścić nam to miejsce. – Sprostował tłumacz. – Ale wiesz, nie zaszkodzi spróbować. Pra-wda? – Szeroko się uśmiechnął.
- N-nie no, chyba sobie odpuszczę… – Spuścił głowę bokser.
- Jest w ogóle sens tam wychodzić? I czy nie powinniśmy poinformować o tym pozostałych? – Zamyśliła się Sunny.
- Nie mamy czasu! Nigdy się nie dowiemy czy coś tam jest jeśli nie wyjdziemy. Poza tym i tak im powiemy na spotkaniu. Ruszcie się. – Charles coraz bardziej naciskał.
- Myślę, że ma rację. – Powiedziałam, naprawdę wierzyłam że możemy tam coś znaleźć, a puszczenie Braida samego było lekkomyślne.
- Ja też się zgadzam! – Wsparł nasze zdanie Anton, co mnie zaskoczyło. Wszyscy spojrzeliśmy na niego. – J-ja nie zrobiłem nic pomocnego podczas procesu… chciałbym… chciałbym być pomocą dla wszystkich, dlatego chwilę takie jak ta są idealnym momentem do wykazania się… znajdźmy coś godnego przekazani innym. Co wy na to? Sebastian?
-… W porządku. Chodźmy. – Niedźwiedź chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią.
- Super! – Charles wybiegł pierwszy.
- Wolniej kretynie! – Sebastian ruszył za nim. Kolejne osoby wybiegały, w końcu i ja puściłam się pędem przez białe zaspy śniegu. Niebo było ciemne, mogłoby to być zastanawiające, biorąc pod uwagę że była godzina 13:00, ale marionetki dyktowały naszym poczuciem czasu tutaj. Może naprawdę była późna godzina, albo równo dobrze mogliśmy być w obszarze bliższym biegunów, tam chyba większość dnia była noc czy jakoś tak… Było uważać na geografii Mushial…
            Kiedy dogoniłam resztę, staliśmy pod drabiną do zajezdni narciarskiej, był to prawdopodobnie jedyny obiekt w okolicy, nie licząc kurortu. Reszta dobiegła chwilę później.
- Po… jaką cholerę… bieg… niemy…? – Zadyszany Chester, doczłap ostatni.
- No, ja biegłem bo w porównaniu do większości, nie mam ubrania odpowiedniego do śniegu. A reszta to nie wiem czemu biegła. – Uśmiechnął się Charles.
- I ty tak pamiętałeś że ta zajezdnia tu stoi? No i skąd wiedziałeś że drzwi będą otwarte? – Zapytał Habber
- Oczywiście że pamiętałem o tej zajezdni. A co do drzwi to… nie wiedziałem, sprawdziłem je teraz, marionetki nic nie mówiły że będą je zamykać. Co nie?
- To wszystko wydaje się być zbyt podejrzane… – Casper, zakrył uszy swoją czapką. Spojrzał w górę i wskazał coś znajdującego się na górze. – Poza tym klapa wciąż może być zamknięta.
- Przekonamy się. No, dalej, wdrapuj się Chester. – Wskazał na chłopaka tłumacz.
- J-ja? Czemu ja? – Spojrzał przerażony na drabinę.
- No dalej… bądź naszym bohaterem i odkryj dla nas nowe, niezbadane horyzonty. – Zaśmiał się Braid.
- A-a-a-a może… może jednak…
- Na litość boską, suń się. – Habber przesunął pisarza i zaczął wdrapywać się na drabinę. Kiedy dotarł na jej szczyt, przyłożył dłoń do klapy i pchnął ją. Drzwiczki ustąpiły i zadowolony wdrapał się do środka. Zaczęliśmy wchodzić po drabinie, jedno po drugim, aż w końcu wszyscy oprócz Chestera byliśmy w środku.
- Chester! Pośpiesz się! – Ponaglił go Sebastian.
- J-ja może zostanę na czatach? Tak, zdecydowanie, tak będzie lepiej. Poczekam na was tutaj.
- Sebastian, nie przejmuj się nim, mamy tutaj sporo do przeszukania. – Skwitowała Sunny.
- No… dobra… – Niedźwiedź odpuścił.
           W zajezdni znajdowało się mnóstwo przeróżnego chłamu, jakieś mapki przypadkowych miejsc i wiosek, panele kontrolne od kolejki linowej, plany i książki z instrukcjami obsługi ów kolejki, kilka desek do snowboardu, kilka par nart i jakieś kanistry z olejami i smarami do maszyn.
- Może uda nam się uruchomić tę kolejkę? – Zastanowił się na głos Anton.
- Bez szans, nie ma tu prądu. – Odpowiedział mu Charles. Wskazał jeden z rogów pomieszczenia, widać było że wcześniej coś tam stało, coś dużego. – Tam był pewnie generator, ale go zabrali. Ale mam coś co was może zaciekawić.
- Co masz? – Podszedł do niego Cartie.
- Domyślam się co tam może być, ale weź mi pomóż. – Tłumacz przyklęknął przy drewnianej podłodze i zaczął czegoś szukać. Po chwili macania, czubki jego palców zniknęły, a sam zaczął podważać ledwo widoczną klapę w podłodze. – No chodź tu i mi pomóż.
Celność podbiegł do niego i razem udało im się przewrócić drzwiczki na drugą stronę. Zaczęliśmy zaglądać do nowego znaleziska. W środku, w równym rzędzie, znajdowały się ułożone czerwone kanistry. Charles sięgnął po jeden z nich.
- Uh, pełne. – Potrząsnął pojemnikiem, do naszych uszu dotarł dźwięk chlapania. Chłopak otworzył jeden z nich i powąchał. – Tak jak myślałem.
Pociągnęłam nosem i od razu rozpoznałam ten zapach.
- Benzyna. – Powiedziałam.
- Bingo. Widocznie generator był nią napędzany, ale marionetki były na tyle łaskawe by ją nam zostawić.
Sebastian który cały ten czas siedział cicho w końcu wyszedł na przód i spojrzał na wszystkich tu obecnych.
- Czy mógłbym was wszystkich o coś prosić?
- O co chodzi, Bastian? – Anton zdziwił się zachowaniem przyjaciela.
- Nie mówmy reszcie o tej benzynie. I że w ogóle można wyjść na dwór.
- Co? Czemu mielibyśmy tego nie zrobić? – Habber spojrzał zszokowany na niedźwiedzia.
- Chodzi o to że… Nie chciałbym żeby duża ilość osób wiedziała, że takie materiały znajdują się w tym kurorcie. Dla ich własnego dobra. – Spojrzał na wszystkich z zmartwionym wzrokiem. – Zgoda?  Nie powiemy reszcie o tych kanistrach?
- Sebastian, nie wiem czy to dobry pomysł… – Sunny się wahała, zresztą tak samo jak inni.
- Błagam was, chcę chronić wszystkich w tym kurorcie, ale nie zrobię tego na własną rękę. Chcę by każdy czuł się dobrze, do czasu aż stąd uciekniemy. Ale wiedząc że takie rzeczy czekają sobie na podniesienie przez potencjalnych morderców, to nie dodaje mi otuchy. I wątpię, że inni myśleliby inaczej.
Każdy spojrzał po sobie, potem skierowaliśmy swoje twarze na oczekującego odpowiedzi Sebastiana.
- Zgadzam się.
- Ja też.
- Ja również.
 Ostatecznie każdy przystał na propozycję niedźwiedzia. Postanowiliśmy utrzymać w sekrecie obecność kanistrów z benzyną. Przeszukaliśmy co jeszcze mogliśmy w zajezdni, jednak nic nie znaleźliśmy. Ludzie zaczęli schodzić do czekającego na dole Chestera, kiedy nadeszła moja kolej, poprosiłam Sebastiana o kilka chwil sam na sam z Casprem. Na szczęście zgodził się.
- Czego chcesz, Julia? – Rzucił obojętnie w moją stronę, a oczy wraz ze smutnym grymasem skierował w stronę podłogi.
- Porozmawiać? Cały dzień wszyscy mnie unikacie, po prostu chcę wiedzieć czemu. – Odrzuciłam
zdesperowana.
- Pytasz czemu? Naprawdę? Czuję się jak pierdolone monstrum, wiesz? – Odkrzyknął w przypływie emocji. – Jake nie żyje. Wszyscy go zabiliśmy, ja też. Ty jedyna z nich wszystkich powinnaś wiedzieć jak bardzo sobą teraz gardzę.
- Dobrze słyszałeś czemu Saladsky zginął. Poświęcił się. Mógł robić to co mu kazałam, on jednak nie posłuchał rozkazu i zapłacił cenę.
- Zapłacił cenę?! Słyszysz co ty w ogóle mówisz? Jake nie żyje, powtórzę. Mamy jego krew na swoich rękach, a ty jedyne czym się przejmujesz to hierarchia? Rozejrzyj się, każdy cię zostawia! – Słusznie skwitował. Trwałam w ciszy, zupełnie nie umiałam ułożyć rozsądnego zdania.
- J-ja…
- Przyjęłaś mnie, pomimo błędów i wad jakie miałem. Byłaś dla mnie drugą matką, nigdy nie będę w stanie o tym zapomnieć. Żyję tutaj dzięki tobie! Dlaczego, Julia? Dlaczego znowu moczysz moje ręce w krwi? – Zmarszczył brwi, a oczy mu się zaświeciły. Znałam ten widok. Powoli i ostrożnie podeszłam bliżej i złapałam go w swoje ramiona.
- Przepraszam, chciałam dla nas dobrze, wiesz o tym… Będzie dobrze, Casper… Już nikt was nie skrzywdzi… - Przez kilka sekund się praktycznie nie ruszał, jednak niespodziewanie wyrwał się z mojego uścisku.
- Ale to ja skrzywdzę was! Czuję jak to wszystko mnie zmienia, Julio. I nieważne jak bardzo chcę płakać myśląc o Jake’u to nie potrafię. Po prostu się cieszę i to mnie przeraża. Jestem zawiedziony, że ci pomogłem. Po prostu ze mną nie rozmawiaj, okej? Nie chcę żeby było jeszcze gorzej niż jest teraz. – To było za dużo, nie potrafiłam zrozumieć tego co chciał mi przekazać. Wyciągnęłam rękę przed siebie, kiedy zauważyłam jak zaczyna schodzić po drabinie w dół.
- Casper? Casper! Wróć! Damy radę, przysięgam! Damy radę!... – Nie posłuchał. Moja wołania spotkały się tylko z depresyjnym echem górskiego ośrodka.