Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 7: Women may fall when there's no strenght in men (Ada Deresad)


         Leżałam w łóżku, a moje oczy nie były w stanie się otworzyć. Czułam ciepło świeczki zapalonej na stoliku nocnym. Nie potrzebowałam jej gasić, któryś ze służących na pewno zrobiłby to za mnie. Chociaż data nie dotyczyła mnie bezpośrednio, to przeżywałam razem z nim. Wszyscy przeżywaliśmy razem z nim. Byliśmy rodziną, a rodzina musiała się wspierać. Miałam ogromną nadzieję, że się nie karał, że poszedł pokornie spać tak jak mu kazaliśmy. Podczas kolacji, kiedy głęboko patrzyłam w jego oczy koloru trawy, widziałam w nich tęsknotę. Widziałam w nich też wdzięczność. Chłopak rzadko kiedy mówił na głos o swoich emocjach, jednak ja słyszałam. Mieliśmy pokoje niedaleko siebie, jak mogłam nie słyszeć? Następnego dnia przychodził z rękoma posiniaczonymi od dłoni po łokcie. Nikt nie pytał co się stało, on i tak nie chciał odpowiadać. Nawet Julia rzadko kiedy potrafiła stwierdzić o czym myślał. Był wśród nas najmłodszy, a mimo tego przecierpiał tyle samo jak nie więcej niż reszta z nas. Nagle z przemyśleń wyrwał mnie charakterystyczny, delikatny dźwięk. Słyszałam go nie raz, na tym piętrze był stałym bywalcem. Czy to był on? Jeśli tak, to nie mogłam go tak po prostu zostawić po tym, jak to usłyszałam. Wstałam powoli ze swojego trzeszczącego łóżka i ostrożnie chwyciłam za świecznik. Kojąca uszy melodia nie przestawała wypełniać tej części posiadłości, a ja nie chciałam jej przerywać w żaden sposób. Lekko przymknęłam za sobą drzwi i założyłam stojące przy nich, różowe kapcie. Znałam rozkład pomieszczeń na pamięć, ale czasami wolałam aby to sam w sobie dźwięk mi przewodził. Kierowałam się nim kilka minut, aż w końcu przed moimi oczami ukazał się on. Rozczochrane blond włosy spowijały dużą część jego błękitnej koszuli nocnej. Skierowałam wzrok w stronę jego nagich stóp naciskających w rytm pedały. Obok niego siedział mężczyzna o czarnych włosach, opierał się głową o stołek na którym siedział pianista. Marynarz w swoich dłoniach trzymał zapaloną świeczkę, która oświetlała twarze obojga. Podeszłam bliżej, Casper zauważył mnie dopiero w momencie, w którym postanowiłam usiąść na wolnym miejscu obok niego. Nic nie powiedział, grał dalej, a ja podobnie jak marynarz oparłam głowę, tym razem na jego ramieniu.
- Czemu nie śpisz Casper? Nie powinieneś tutaj siedzieć sam i to jeszcze o takiej porze… - Wydusiłam z siebie najciszej jak mogłam.
- Nie jestem sam… - Odparł, mając na myśli śpiącego po jego prawej stronie Docę. – Zresztą, nie mogłem spać. Potrzebowałem się uspokoić…
- Casper…
- Nie potrafię zapomnieć, wiesz? Widzę przed swoimi oczami jej spojrzenie, które jest puste, jakby życie które z niej uleciało zabrało nawet kolor jej tęczówek.
- To nie była twoja wina.
- Była, Ada. To wszystko było moją winą, upadłem bo wszystko spierdoliłem. Nie powinien był dostać drugiej szansy.
- Ale dostałeś ją. Jesteśmy twoją rodziną, możesz powiedzieć nam o wszystkim co leży ci na sercu, nawet jeśli wydaje ci się to błahe.
- Wiem, wiem… - Na twarzy Caspra pojawiły się łzy, a on sam zaczął chlipać nosem. – Nie potrafię o nich zapomnieć. Nie potrafię zapomnieć o tym jak zawiedziona i zniesmaczona musiała być moja matka, słysząc o tym co się stało..
- Nie musisz o tym zapominać, zaakceptuj to jako część twojej historii, która uczyni cię silniejszym. Nie jesteś w tym wszystkim sam.
- Dziękuję… naprawdę dziękuję… - Rzucił, a ja wytarłam mu z twarzy łzy rękawem swojej koszuli. – Zrobiłem to… to o co mnie prosiłaś.
- Napisałeś go? Zrobiło ci się trochę lżej?
- Nie… nie zrobiło. A co jeśli ona go podrze bez czytania? Co jeśli dla niej jestem martwy?
- To twoja matka. Nieważne co zrobiłeś, zawsze będzie cię kochać. Zawsze będzie cię kochać, tak samo jak my… Zawsze chciałam mieć młodszego braciszka, wiesz? – Poczochrałam go dłonią po włosach. Widziałam, jak jego ręce zaczynają zwalniać. – Wyślemy go jutro, dobrze?
- Dobrze… Mogłabyś tu ze mną posiedzieć? – Po tych słowach usłyszeliśmy donośne trzeszczenie desek za swoimi plecami. Odwróciłam się, tylko aby zobaczyć światła świeczek które nosili przy sobie Jake i Julia. Spojrzałam na nich i się uśmiechnęłam, a oni zrozumieli. Cartie też musiał zrozumieć co się działo, bo zaczął szlochać mocniej. Zaczęłam gładzić go po plecach, kiedy oni usiedli w kółku wokoło pianina.
- Jesteśmy tutaj dla ciebie, Casper. Będzie dobrze, słyszysz? Nieważne co się stanie, my cię nie opuścimy. Nigdy cię nie opuścimy, nieważne co.
- Wiem… wiem. Kocham was, wiecie o tym prawda?
- Wiemy, młody. Wiemy o tym doskonale. – Odezwał się najciszej jak tylko potrafił Jake. Tak zawsze wyglądał ten jeden, zimowy wieczór w roku, jednak żadne z nas na to nie narzekało. Wtedy faktycznie czułam, że komuś na mnie zależy. Czułam w końcu bliskość, mój jedyny, życiowy cel.
                Nie lubiłam tego, że zamknęli nas w miejscu gdzie na zewnątrz padał śnieg. Do tej pory kojarzył mi się dobrze, nie chciałam aby od niedawna zaczął mi się kojarzyć z porwaniem. Czułam się bardzo, ale to bardzo wycieńczona fizycznie i mentalnie. Najchętniej zostałabym w łóżku, ale obiecałam reszcie że dzisiaj pójdziemy się zrelaksować jeszcze przed przedstawieniem. Nie mogłam podupadać psychicznie, zwłaszcza, że to we mnie Matthias znalazł ostoję stabilności. Rozumiałam go tak bardzo dobrze, że patrzenie na niego w takim stanie przypominało mi dzieciństwo, a tam już nigdy nie chciałam wracać. Moje ręce poruszały się z taką bezwładnością, że nawet nie mogłam ich unieść aby sprawdzić czy mam gorączkę. Nie zwracałam uwagi na bardzo widoczne kolory żył prześwitujące przez moją skórę, tak naprawdę na nic nie zwracałam uwagi. ,,Wstawaj, Ada! Obiecałaś, Deresad! Wstań!’’ – Toczyłam bitwę w swojej głowie. Jaki był sens? Zacząłem myśleć o innych z Loży. Przed moimi oczami ukazywały się po kolei twarze Caspra, Jake’a, Julii i Rapha. Nie mogłam ich zawieść, nie teraz.
                Podniosłam się wolno i bardzo niechlujnie z roztrzepanego łóżka. Zazwyczaj je ścieliłam, ale dzisiaj nie czułam się do tego zobowiązana. Stwierdziłam, że wysiłek fizyczny jest pierwszy na liście zadań, bo bez niego nie przywrócę sobie wczorajszej energii. Nie śpiesząc się zeszłam po schodach do piwniczki, gdzie czekał na mnie spory asortyment kominów. Nawet na wolności lubiłam ćwiczyć parkour, skacząc z dachu na dach, dlatego ucieszyłam się że porywacze o to zadbali. Wspięłam się na jeden i przeskoczyłam z jego najwyższego punktu na drugi. Pomieszczenie było bardzo wysokie, nie bałam się że w cokolwiek uderzę. Wstałam przed komunikatem, więc stwierdziłam że będę ćwiczyć aż w końcu zabrzmi. Nie liczyłam czasu, podczas treningów nie był on w ogóle ważny. Oprócz skakania przeczyszczałam też kominy, bo marionetki zostawiły niektóre brudne. ,,Cóż za niedopatrzenie’’ – Pomyślałam. Faktycznie robiłam to wszystko do komunikatu, a zaraz po jego rozbrzmieniu poszłam po nowe ciuchy, umyłam szybko zęby i wzięłam prysznic. Bardzo niepewna szykowałam się do wyjścia.
                Trzymałam już dłoń na klamce, zanim jednak zdążyłam otworzyć drzwi ubiegło mnie czyjeś pukanie. Niewiele myśląc pociągnęłam do siebie i ujrzałam bardzo zmęczonego, lekko uśmiechającego się marynarza.
- Hej Adzia, mogę na chwilę wejść? – Zapytał. W sumie miałam już wychodzić, ale nie zwykłam odmawiać nikomu z Loży.
- Jasne, Raph. Nie musiałeś nawet pytać. – Odparłam zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Doca wszedł i usiadł na moim nieścielonym łóżku. – Nie powinniśmy czasem iść na śniadanie?
- Powinniśmy, ale najpierw chciałem przyjść do ciebie. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – Zadał dwa pytania, a odpowiedź na nie była podobna. Nie chciałam go martwić, zwłaszcza że dzisiaj miał być dzień pełen relaksu, żeby dobrze wypaść na przedstawieniu.
- Tak, jest naprawdę w porządku. A ty? – Szybko skierowałam pytanie w jego stronę.
- U mnie średnio, ale chyba nie powinniśmy się nad tym rozwodzić, prawda? – Zauważyłam jak duże worki miał pod oczami. ,,Musiał nie spać całą noc’’ – Stwierdziłam.
- Tak naprawdę to u mnie też, ale masz rację Raph. Nie powinniśmy. – Rzuciłam na szybko i wstałam z łóżka, podając mu rękę. Przyjął ją i pomogłam mu wstać. – Widziałeś resztę?
- Niestety nie. Myślisz, że zostali u siebie w pokojach czy może są już na śniadaniach? – Nie byłam pewna.
- Myślę, że są już w restauracji, a taką mam przynajmniej nadzieję. Swoją drogą, z czym ci się kojarzy ten śnieg padający na dworze?
- Z rocznicą… Myślę, że wszystkim nam się z nią kojarzy, dlatego martwię się o Caspra… Powinniśmy dzisiaj się upewnić, żeby spędził świetnie czas przed przedstawieniem. – Odpowiedział niespokojnie. Też się martwiłam..
- Masz rację, ale jak na razie pójdźmy coś zjeść, dobra? - Mój żołądek warczał. Był praktycznie pusty przez ostatnie dziewięć godzin, nie dziwiłam się.
- W porządku. Chcesz może pomarańczkę? – Wyciągnął z kieszeni kurtki kilka owoców. – Może poprawi ci humor?
- Wątpię w to, nie chcę Raph, kiedy indziej chętnie bym wzięła. – Odpowiedziałam, a uśmiech marynarza zamienił się w smutny grymas. Przez kilka lat życia z nim już przyzwyczaiłam się do tego, że takimi najmniejszymi czynami sprawiam mu przykrość, więc nie czułam się tym źle, zazwyczaj po kilkunastu minutach mu przechodziło. Nie przeciągając ani chwili dłużej wyszliśmy z mojego pokoju i wyruszyliśmy w stronę restauracji. Kiedy postawiliśmy swoje stopy w salonie, naszym oczom ukazał się widok siedzącego za barem i pijącego w samotności. Jego widoczna połowa twarzy płonęła rumieńcem, jakby wypił już sporo do tego momentu.
- Adzia! Rolph! Tutaj jesteście! Chodźcie się napić! – Wykrzyczał w naszym kierunku. Nie mogłam zrozumieć tego jak nieodpowiedzialny mógł być. Po prostu się najebał? Nie mogłam pozwolić, aby zepsuł nam dzisiejszy dzień. Podeszłam bliżej i usiadłam na jednym z hokerów.
- Naprawdę Jake? Napierdoliłeś się tak wcześnie rano?! – Nakrzyczałam na niego z pretensjonalnym tonem. Popatrzył mi w oczy przez maskę i spochmurniał.
- A czego się spodziewałaś? Jestem barmanem, wiem co i jak wybierać aby szybko odpłynąć. – Odpyskował. Zachowywał się niczym niesforne dziecko, zawsze tak samo kiedy był pijany.
- Mieliśmy się dzisiaj bawić, bez alkoholu! – Poparł moją stronę Raph. – Zresztą, nazwałeś mnie Rolph! Wystarczy ci już. – Zarządził i podszedł bliżej do barmana, próbując zabrać mu trzymaną w jednej z dłoni butelkę ginu.
- Z-zostaw to, padalcu! – Dwójka szamotała się, walcząc o niebieską, szklaną butelkę. Ostatecznie upadła ona na podłogę i roztrzaskała na miliony małych kawałeczków. Marynarz cofnął się kilka kroków, stając przy mnie. – Zajebię cię, Doca! – Jake poszedł w jego ślady i niespodziewanie rzucił na chłopaka. Saladsky wymierzał mu cios za ciosem, jednak Raph się bronił. Nie mogłam na to patrzeć, dlaczego to musiało się dziać? Niewiele myśląc złapałam barmana za rękę.
- Przestań Jake! Dlaczego to robisz?! – Próbowałam przemówić mu do rozsądku, bezskutecznie. Mężczyzna bez ani chwili zawahania odepchnął mnie na bok, a samo uderzenie zraniło mój łokieć. Do oczu napłynęły mi łzy, nienawidziłam kiedy się kłóciliśmy. Nie miałam nawet pojęcia dlaczego Saladsky zachowywał się w taki sposób!
- HEJ! Przestań. Chyba o czymś zapomniałeś, Jake. – Nie wiadomo skąd pojawiła się tutaj Julia i stanowczo oraz przekonywująco krzyknęła na barmana, który nadal okładał marynarza. Kobieta podeszła bliżej i położyła swoją dłoń na jego karku. – Nie każ mi znowu przez to przechodzić, Jake… - Po tych słowach Saladsky momentalnie odpuścił. Cofnął się lekko i klapnął tyłkiem na podłodze. Lesbijka podała Doce swoją dłoń i pomogła wstać. – Pójdę z Raphem ogarnąć jakiś okład, a wasza dwójka niech pójdzie do restauracji i wyjaśni sytuację Casprowi. Wymyślcie wspólną wersję dlaczego naszej dwójki nie ma, ma też tłumaczyć dlaczego Raph ma taką poobijaną twarz, zrozumiano?
- T-tak! – Odpowiedzieliśmy jednocześnie z Jake’iem. Julia i Raph poszli w stronę pokoi, zastawiając naszą dwójkę w salonie.
- Czemu? O co ci w ogóle chodziło?! – Nie mogłam dłużej wytrzymać, wygarnęłam barmanowi to co miałam na myśli.
- Przepraszam… Czasami mam napady agresji kiedy ktoś próbuje decydować za mnie, ktoś kto nie jest Mushial. Możemy po prostu pójść do restauracji? Postaram się wam to jakoś wynagrodzić. – Rzucił smutnym tonem głosu, a ja się zgodziłam. Wiedziałam, że nie będę na niego zła zbyt długo, ale szkoda mi było marynarza, który oberwał tylko dlatego, że chciał dobrze.
                Byliśmy w drodze do restauracji, kiedy zauważyłam coś dziwnego. Kątem oka widziałam przedsionek sali teatralnej, gdzie teraz stał Alvaro. Co on tam robił? Wyglądał jakby z kimś rozmawiał, jednak nie umiałam dojrzeć tej drugiej osoby. Obserwowałam ruchy reżysera z ogromną dokładnością, zdecydowanie był zestresowany. O czym rozmawiał i z kim? Pragnęłam się tego dowiedzieć, ale nie zwykłam podsłuchiwać.
- Zostaw. To nie nasz interes, Ada. – Powiedział barman, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu, musiał zauważyć to samo co ja, jednak musiałam przyznać mu rację. Nie była to moja sprawa. Otworzyliśmy drzwi do restauracji i rozejrzeliśmy się. Oprócz Julii i Rapha brakowało kilku osób, w tym Matthias’a. Co prawda odpisał mi wieczorem, a mimo to nie potrafiłam się o niego nie martwić. Nie zauważyłam też Matthew i Habbera. Niedaleko wejścia jeden ze stolików zajmowany był przez Caspra, postanowiliśmy się dosiąść.
- Hej młody, jak tam? – Ze wzroku Saladsky’a można było poczuć troskę. Wszyscy przeżywaliśmy ciężki okres, każdy jednak z innego powodu. Chciałam być dla nich oparciem ale jak miałam nim być sama takowego nie mając? Dlatego właśnie dzisiaj miałam zamiar świetnie się bawić z Lożą jaką zdążyłam do tej pory poznać.
- Chujowo. Nie mają w tym miejscu energetyków, a kawa nie pomaga… - Odrzucił. Jego ręce się trzęsły, a spojrzenie wydawało być nieobecne. Widywałam go już w takim stanie. Widywałam go już w gorszym stanie…
- To dobrze, że nie mają energetyków, bo miałeś podobno z nimi same problemy, Casper. – Odpowiedziałam w taki sposób, żeby nikt się nie domyślił, ale doskonale wiedziałam że miał z nimi problemy. Każdy z nas miał inny sposób na radzenie sobie z problemami, a Cartie odmawiał sobie snu aby szukać rozwiązania. Do teraz pamiętam dźwięk syreny ambulansu…
- W takim razie musiałem palnąć głupotę, bo energetyki przez całe życie tylko mi pomagały. Przepraszam, że musiałem was wcześniej okłamać.. AU! – Jake uderzył go ze swoją średnią siłą w ramię, doskonale znając prawdę. Całą trójką nic na to nie odpowiedzieliśmy.
- Więc… Jakie mamy plany dzisiaj? – Zapytałam, ale nim zdążyli mi odpowiedzieć do restauracji wparował Alvaro. Rozglądał się jakby szukał kogoś wzrokiem, lecz nie znalazł tej osoby. Wziął kieliszek do wina ze szwedzkiego stołu i deserową łyżeczkę, po raz kolejny odgrywając liderski akt.
- Słuchajcie wszyscy! Sprawdziłem przed chwilą monitory w przedsionku i mamy dokładną godzinę przedstawienia! Zaczyna się ono o 18. Martwi mnie również to, że brakuje Simona, Matthiasa i Habbera…
- Nie martwi cię nieobecność Matthew? – Dopytał analityk. Czy ta osoba z którą wcześniej rozmawiał to mógł być standuper? Nawet jeśli to czemu nie przyszedł z nim do restauracji?
- Matthew stresuje się przed przedstawieniem i postanowił zostać w pokoju, a ja nie chciałem go na siłę wyciągać. Tak czy siak, będzie na przedstawieniu, a co do reszty to nie mam pojęcia co z nimi jest. – Zaczęłam się martwić jeszcze bardziej. Gdzie jest Wail? Powinien przyjść na śniadanie, niemożliwe że spał tak długo!
- O Boże, Raph, co ci się stało? Nie powinieneś iść z tym do Simona? – Usłyszeliśmy zmartwiony głos Antona. Marynarz wszedł ze zrobionym przez lesbijkę zimnym okładem. ,,Kurwa mać, nie zdążyliśmy wytłumaczyć Casprowi sytuacji!’’ – pomyślałam widząc to. Miałam nadzieję, że Julia coś zaradzi.
- Simona nie ma w pokoju, myślałam że może jest tutaj. Jeśli chodzi o to co mu się stało, to sama nie mam pojęcia. Pytałam wiele razy, ale nie chciał mi odpowiedzieć. Znalazłam go na korytarzu przed pokojami w takim stanie i nie potrafiłam tak po prostu zostawić. – Odrzuciła za niego Mushial, po czym dwójka ruszyła w naszą stronę. Raph wziął jedno krzesło od stołu przy którym nikt nie siedział i podsunął bliżej naszego. – Czemu tak dużo osób nie ma?
- Nie mam pojęcia. Myślę, że ktoś powinien pójść posprawdzać czy wszystko z nimi w porządku. – Odpowiedział jej monotonnie Jake.
- Ja mogę to zrobić. Martwię się o Matthiasa… - Odparłam. Nikt inny się nie zgłosił, a mi to nie przeszkadzało. Musiałam sprawdzić.
- A tobie co? – Rzuciła niewrażliwie Mushial patrząc na wypalonego z energii Caspra.
- Nie, nic. Po prostu jestem trochę zmęczony. – Odpowiedział, zupełnie nieszczerze. Wiem, że mieliśmy się zachowywać jakbyśmy się wcześniej nie znali, ale czy to nie była przesada? Nie potrafiłam patrzeć na wszystkich w takim stanie, dlatego postanowiłam szybko się wycofać, a już wcześniej załatwiłam sobie wymówkę.
- Nie jestem teraz głodna, po prostu pójdę posprawdzać co z nimi, okej? Zjem później, ale wam życzę smacznego! – Oznajmiłam, zauważając jak Jake przynosi talerze z daniami dla całej naszej piątki. Rzuciłam mu szybkie spojrzenie, które można było odczytać jako ,,przepraszam’’ a on się lekko uśmiechnął i przytaknął. Wychodząc z restauracji cała się stresowałam.
                - C-czekaj pójdą z tobą! – Niespodziewanie za mną pojawił się model.
- Też do was dołączę, w razie czego chciałbym być jednym z pierwszych na miejscu. – Równie niespodziewanie z mojej prawej strony wyszedł analityk. To co z początku miało być samotną przygodą teraz zamieniło się w poszukiwania trójni.
- W razie czego dokładnie? – Zaczął dopytywać ze zmieszaniem Anton.
- Oh, Borsch, podobno to że jesteś piękny nie oznacza, że jesteś głupi. Naprawdę mam ci podać odpowiedź na złotej tacy? – Anton skrzywił swoje usta w taki sposób, że łatwo można było poznać iż jest zdenerwowany. Analityk bacznie obserwował nas wzrokiem, zastygły w półuśmiechu.
- Jesteś obrzydliwy, wiesz? Nie mam pojęcia dlaczego ciebie akurat wybrali za naszego pierwszego lidera. – Odrzucił nonszalancko model. Wolnym krokiem szliśmy w stronę pokoi.
- Czy to ty czasem nie jesteś tutaj wierzący? W twojej religii śmierć czai się na każdym kroku, ba! Nawet Bóg potrafił zabijać ze swojej łaski, dlatego odpowiedz mi, dlaczego to ja jestem obrzydliwy? Czy to nie ty wierzysz w tyrana? – Poniekąd miał rację, chociaż nie chciałam tego przyznawać. Ta dwójka była mi obojętna, chociaż preferowałam modela. Wspomniany teraz przygryzł wargę, chciał coś odpowiedzieć, ale nie wiedział co. – Zabrakło argumentów?
- Czy Biblia czasem nie mówi, że Bóg karał ludzi za nieposłuszeństwo? Wydaje mi się, że śmierć degeneratów nie powinna nikogo ruszać. – Dodałam od siebie. Dwójka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Tylko nie staraj mi się wmówić, że wszyscy tutaj jesteśmy dobrymi ludźmi. – Powiedział przez cichy chichot Adalbert.
- Może takie typy jak ty nie, ale wierzę że reszta jest! Dlaczego chociaż przez chwilę nie mógłbyś uwierzyć w innych, Bleslav? – Wykrzyknął z siebie Anton, czego się nie spodziewałam i analityk widocznie też. Mężczyzna w czerwono-beżowych włosach stał w zdumieniu, a jego warga tylko lekko drgała.
- Wierzenie w innych nie ma sensu… Wiara gryzie się z logiką, Borsch. – Odpowiedział chłodno i poważnie Bleslav. Jego ton głosu zdecydowanie uległ zmianie, ale dlaczego? Czy aż tak bardzo zareagował na ten nagły wybuch modela? Adalbert wystrzelił do przodu, zostawiając naszą dwójkę z tyłu. Z tego co zdążyłam zauważyć kierował się na pokoje Simona i Matthiasa.
- Hej Ada, najpierw powinniśmy zajrzeć do Habbera, nie uważasz? – Zapytał mnie model, jednak wiedziałam że żadne z jego słów nie będzie potrafiło mnie przekonać. Nawet mu nie odpowiedziałam, ślepo podążając za analitykiem w stronę pokoju szczęściarza. ,,Proszę, proszę, proszę, proszę…’’ – chciałam być w tym wszystkim twarda, ale oszukiwanie siebie niezbyt mi szło. A co zrobię jeśli on… Nie, musiałam wyrzucić te myśli! Nawet mi się nie waż Wail! Nawet mi się nie waż. Zapukałam najmocniej jak tylko mogłam, aż poczułam ból w kostkach dłoni. Mijały sekundy, a moje ręce nie ustawały. Nie otwierał. Nie otwierał. Otwórz… Otwórz!
- Wystarczy, Deresad. Śpi. Myśl o tym, że śpi.. – Analityk złapał mnie za nadgarstki, a następnie razem osunęliśmy się na ziemię. Wyrwałam się z jego uchwytu i patrzyłam w podłogę. ,,Ogarnij się, Ada. Ktoś na ciebie dzisiaj liczy, nie możesz się tak załamać. Pomyśl o nich.’’ – Pokrzepiłam się w myślach.
- Otworzył tylko Habber, powiedział że nadal uczy się tekstu i nie czuje dobrze od tej całej presji. Mam złe przeczucia… – Wiadomość od modela nie pomogła.
- Wstawaj. Musimy do nich wracać, powiemy im o tym czego się dowiedzieliśmy a jak będzie trzeba to wyważymy te drzwi. – Zaakceptowałam dłoń Bleslava, który pomógł mi wstać. Nawet nie wiedział, ile nadziei w tym momencie mi dawał.
- Nie radziłabym, tylko się poturbujecie. Drzwi są skonstruowane tak, że dopóki właściciel pokoju żyje są nie do roztrzaskania. – Znikąd obok nas pojawiła się Venice. Nie miałam pojęcia jak działała ich ,,teleportacja’’ ale zbytnio mnie to teraz nie interesowało, jednak wyłapałam w jej wypowiedzi coś ciekawego.
- Dopóki żyje? Czyli, że Matthias żyje, jeśli odradzasz nam wyważenie jego drzwi? – Poczułam w sobie na powrót znikające dotąd ciepło. Nieświadoma niczego Venice dała nam wskazówkę, jakiej potrzebowałam. Może znowu miał problemy z żołądkiem, ale jeśli tak to czemu nas nie poinformował?
- T-tego nie powiedziałam. Sprawdziliście też pokoje innych gości prawda? Nie radziłabym po prostu ryzykować połamaniem się. – Odrzuciła na szybko po czym zniknęła za rogiem schodów na parter.
- Hm… To równie dobrze mogło być blefem z jej strony albo jakąś mini-wskazówką. Tak czy siak, nie wiem na ile mogę im zaufać z tym łamaniem się, mamy lepsze osoby od siły mięśniowej w tym miejscu. – Odparł zaciekawiony Bleslav.
- Myślicie, że porywacze mogliby być tak bardzo nieostrożni i zdradzić nam coś takiego? – Dopytywał Anton.
- Niekoniecznie nieostrożni, po prostu chcący podsycić sytuację. Nadal nie wiemy czy któryś z nich nie leży martwy w swoim pokoju, jednak nie mogło być to nieistotne. Potrzebowałbym czasu aby móc nad tym spokojnie pomyśleć. – Odpowiedział drapiąc się po brodzie analityk.
- Tego dzisiaj nie mamy Bleslav, to przedstawienie wszystko psuje. – Oznajmiłam zgodnie z prawdą.
- Musimy wierzyć w to, że nic im nie jest i że przyjdą na przedstawienie… - Westchnął zrezygnowanie Anton.
- Wiara nie ma nic do tego, jest statystyczna szansa na to że nic im nie jest i radzę wam się jej trzymać. – Poprawił go jak chciał Adalbert. Borsch zacisnął pięści.
- Czy zawsze musisz podchodzić do tego na zasadzie czerni i bieli? Nie ma dla ciebie nic pomiędzy? – Oburzony zadał mu dwa pytania. Bleslav wyszczerzył zęby, parskając.
- Jestem maszyną, Borsch. Przyzwyczajaj się do tego. – Rzucił i włożył dłonie do kieszeni. – Wracamy do restauracji? Niczego więcej nie mamy do roboty. – Co to miało oznaczać? Czy analityk naprawdę tak o sobie myślał? To nie mogło być zdrowe..
- Możemy… - Naburmuszony model ledwo co mu odpowiedział. Z nową nadzieją w duszy zgodziłam się, chciałam zacząć robić to do czego się wczoraj zobowiązałam.
                Kiedy weszliśmy do restauracji, nikogo nie było. Wszyscy gdzieś zniknęli, nie widzieliśmy ich nawet we wcześniej mijanym salonie.
- Huh? Nie było nas tak długo? – Nie mógł uwierzyć model. Ile mogło nas nie być? Ze dwadzieścia minut? Wydawało mi się to małym odstępem czasu. Nagle wpadłam na pomysł gdzie mogliby być, analityk też prawdopodobnie się domyślił.
- Są prawdopodobnie na sali teatralnej. – Powiedzieliśmy niespodziewanie jednocześnie, co sprawiło że twarze nas obojga przyozdobiły skromne uśmiechy. Nie myśląc nad tym za dużo postanowiliśmy sprawdzić w sali teatralnej. Tak jak się spodziewaliśmy, znajdowała się tam większość. Jeśli miałabym zgadywać co tam robili, to najprawdopodobniej próbę generalną. W przedsionku stał przebrany w szlacheckie szaty Casper i Raph, ćwiczący pojedynek. ,,Nie ma Matthew, więc musiałeś dobrać sobie kogoś innego, co? – Stwierdziłam w głowie.
- I jak? Co z nimi? – Cartie podszedł do nas wyraźnie przejęty. Spojrzałam na marynarza, który miał widocznie zmarszczone brwi. Zrozumiałam co miał mi do przekazania, nie potrzebowaliśmy już słów żeby rozumieć.
- Otworzył nam tylko Habber, sprawa z Matthew, Simonem i Matthiasem nadal nieznana. – Odrzucił automatycznie analityk. Casper widocznie posmutniał.
- No cóż, możemy tylko mieć nadzieję, że nic z nimi nie jest. Swoją drogą, niedźwiedź cię szukał Ada. Mówił, że chciał ci dokładnie wytłumaczyć działanie tych wajch z rekwizytami. – Powiedział Cartie.
- Dzięki Casper, już zaraz do niego pójdę. Nie zamierzam wam przeszkadzać w treningu. – Uśmiechnęłam się wesoło i zostawiłam chłopaków za sobą. Po całej sali teatralnej chodzili ludzie przebrani w szlacheckie szaty. Jake i Julia rozmawiali razem po prawej stronie, ujrzałam jeszcze zjawiskową suknię Yukino i gadającego z nią Chestera. Analityk stał teraz obok dziennikarki i żwawo dyskutował, moim oczom nie umknął jednak Charles, przebrany swoją drogą w fioletową suknię, zachowujący się jakby podsłuchiwał. Chciałam jak najszybciej wyrzucić ten obraz z głowy, to najmniejsze z moich zmartwień. Alvaro majstrował coś przy konsolecie, co chwile puszczając dziwną, fantastyczną muzykę. Zmieniał melodie z sekundy na sekundę, jednak jedna specjalnie mi się spodobała.
- Zostaw tą! – Krzyknęłam w jego stronę, a on ze słuchawką w jednym uchu odpowiedział mi okejką. Pewnym krokiem ruszyłam na scenę, a następnie kulisy.
- Naprawdę Thomas, dziękuję za poświęcony wysiłek ale nie chcę twoich ulepszeń! – Zastałam dziwny widok. Sebastian swoim ciałem blokował improwizatorowi dostęp do korb spuszczających dekoracje. Cop bardzo szybko uderzał go w dłonie, kiedy ten próbował nimi sięgnąć do urządzeń.
- Ale ja nalegam! Będzie wam wygodniej, a to tylko kwestia mojej dobrej woli. No weź Sebastian! – Cała ich ,,kłótnia’’ wydawała się mi śmieszna. Podeszłam bliżej, aby móc określić co takiego dokładnie Herring trzymał w dłoniach. Były to metalowe korbki, różniące się nie tylko materiałem, ale również tym że te zrobione przez improwizatora posiadały zamontowane okablowanie wraz z czymś, co wyglądało jak baterie.
- Moglibyście mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi? – Przerwałam bezsensowne zamieszanie. Obydwaj panowie spojrzeli na mnie i obydwaj uśmiechnęli.
- Ada! Cieszę się, że jesteś! Jak wygląda sytuacja z zaginionymi? – Inicjatywę przejął niedźwiedź.
- Habber tylko otworzył drzwi, reszta stoi pod znakiem zapytania. Bardziej interesuje mnie co wy tutaj odwalacie. – Odpowiedziałam szybko i dosadnie.
- Chciałem pokazać ci mniej więcej jak działają dekoracje zanim zacznie się przedstawienie, ale sam nie zdążyłem zbytnio dotknąć żadnej z korb…
- Czy jesteś tego zdania Ada, że brak kreatywności zabija duszę? – Przerwał Thomas, nie dając mi odpowiedzieć.
- Owszem, ale nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Co ty trzymasz Tom w ręce w ogóle? – Wreszcie mogłam zadać mu to pytanie.
- Kojarzysz jak wtedy spadła makieta księżyca? No cóż, od tamtego czasu pracowałem nad udoskonaleniem tego cudeńka, które przyjmowało by na siebie ciężar makiety, dając odpocząć waszym dłoniom. Wiem, że Sebastian byłby w stanie sobie z tym poradzić, ale nie oszukujmy się, że ty… no… – Jego twarz spłonęła rumieńcem. Rozumiałam o co mu chodziło.
- Naprawdę to doceniam Thomas, ale potrafię o siebie zadbać. Myślę zresztą, że przed samym przedstawieniem nie powinniśmy kombinować z żadnymi mechanizmami, bo marionetki nie dadzą nam drugiej szansy. – Szczerze oznajmiłam.
- Widzisz? Mówiłem, że myśli tak samo jak ja. Może w przyszłości się jakoś wykażesz! – Niedźwiedź poklepał po plecach zawiedzionego Improwizatora. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko przytaknął i poszedł w stronę sceny. – Eh… zastanawiam się kiedy narodziła się w nim taka pomocna postawa.
- Myślę, że to całkiem dobra rzecz. Mógłby jej oddać nieco niektórym.. – Dodałam.
- Hah, to prawda. Nie martw się Deresad, pewnie te osoby które nie otwierają drzwi się tylko stresują, ostatecznie wyjdą ze swoich pokoi, zobaczysz. – Uśmiechnął się sympatycznie po czym zmienił temat. - Ćwiczyłaś już wcześniej obsługę tych korb?
- Może troszeczkę? Przepraszam, nie miałam do tego głowy. A ty?
- Słuchaj, rozmawiasz z mistrzem obsługiwania korb. – Dziwnie to zabrzmiało. – Dobra cofam to.. Po prostu nie mogłem czasami spać i przychodziłem tutaj wieczorami ogarniając jak to może działać. Nie jestem zbytnio dobry z najnowszą technologią…
- Nie powiedziałabym, że korby są najnowszą technologią.
- No dobra, ale wiesz o co mi chodzi, prawda?
- No właśnie nie do końca. – Cicho się zaśmiałam. – Po prostu nie jesteś dobry z korbami?
- I zostańmy przy tym! – Odpowiedział, również wydając z siebie delikatny chichot.
                Spędziliśmy na tym kilkadziesiąt minut. Tak naprawdę nie było tutaj jakiejś złożonej mechaniki działania, to były tylko korby, jedynym problemem okazało się zapamiętanie kolejności spuszczanych makiet. Kiedy jednak zrozumieliśmy i zapamiętaliśmy, większość wolnego czasu spędziliśmy na wygłupianiu się w rekwizytorni. Misiek okazał się być naprawdę wyluzowany oprócz całej otoczki lidera. Nie podobało mi się jak potraktował Julię podczas drugiej tury przeszukiwań, ale nie trzymałam długo urazy, nic nie było tego warte. Nie mogłam uwierzyć, że dzisiaj mijał tydzień. Tydzień od zamknięcia w tym piekle.
- Hej Ada! Idziesz z nami do salonu? Idziemy się ostatecznie wyluzować przed przedstawieniem! – Na kulisach pojawił się nagle Jake. To była ta okazja o której myślałam do tej pory. Chciałam trochę psychicznie odpocząć a potem znowu spróbować dotrzeć do Matthiasa. Podczas tego całego czasu nikt nie zdecydował się wyjść ze swojego pokoju.
- Tak! Daj mi chwilę! – Odkrzyknęłam. Zwróciłam głowę w stronę stojącego nieopodal Sebastiana. – Idziesz z nami?
- Bardzo chętnie! Swoją drogą. – Wystawił przed siebie rękę, chciał abym przybiła mu piątkę. – Świetnie sobie z tym poradziliśmy partnerko! – Przybiłam najmocniej jak tylko mogłam.
- No jacha, że tak. Chodźmy teraz zaszaleć! – Odpowiedziałam puszczając jego dłoń. Szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę sceny. Czekała na nas Loża i osoba, której się nie spodziewałam. Pobiegłam do krańca sceny i się na niego rzuciłam. Dlaczego mi nic nie powiedzieli? Nienawidziłam tego jakie rzeczy potrafili przede mną ukrywać. Runęliśmy na ziemię.
- Ała! Czemu? Dopiero co wstałem, mogłabyś dać mi chwilkę na dojście do siebie! – Rzucił Matthias. Moja twarz była bardzo blisko jego. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Widziałam jak oblał się rumieńcem, ale uważałam to za urocze.                 Czułam jak ciepły jest jego nos, a on jak ciepły jest mój.
- Mogłeś przynajmniej napisać! Martwiłam się pierdolcu! – Uderzałam go delikatnie z pięści w ramiona. Co chwilę musiałam przecierać oczy z bez przerwy napływających do nich łez. Nadzieja się opłaciła, mimo wszystko. Niespodziewanie mnie objął, mocno zaciskając w swoim uścisku.
- Żyję Ada. Tylko tyle się liczy, prawda? – Powiedział mi na ucho spokojnym i cichym głosem.
- Jesteś idiotą, Matthias.. – Odparłam, ciesząc się jak głupia. Siedzieliśmy tak kilkanaście sekund, po czym obydwoje wstaliśmy z ziemi. Odwróciłam swój wzrok w kierunku reszty. – Wy też jesteście dupkami! Dlaczego nikt mi nie powiedział?
- Chcieliśmy zrobić ci niespodziankę! Wiedzieliśmy, jak bardzo się ucieszysz. – Odpowiedział z uśmiechem na ustach Cartie. Reszta też bezinteresownie uśmiechała się w moją stronę. ,,Wiecie, że nie lubię niespodzianek’’ – Pomyślałam, nie mogąc tego powiedzieć na głos.
- Idziemy do tego salonu prawda? – Powiedział niepewnie Wail. Nie mogłam teraz pozwolić mu się na powrót odizolować.
- Tak, idziemy. – Odpowiedziałam, łapiąc go za dłoń i wesoło biegnąc w stronę tego pomieszczenia.
                W samym salonie znajdowałam się ja, Matthias, Julia, Jake, Casper, Raph, Anton i Sebastian. Przez chwilę zastanawiałam się co robiła reszta, ale ta myśl szybko wyleciała z mojej głowy. Chciałam się skupić na tych wszystkich osobach przede mną.
- Z tego co wcześniej patrzyłem, gdzieś tutaj powinna być mata do tańczenia jako akcesorium do gry. Dajcie mi sekundkę! – Raph zaczął jej powoli szukać w dolnych szafkach segmentu. Casper podszedł do niego i zaczął w tym pomagać. Po chwili wyciągnęli ogromną matę z namalowanymi na niej strzałkami.
- Bingo! – Cartie wraz z marynarzem rozstawiili ją przed nami. Mata oczywiście była przystosowana do pomieszczenie na niej maksymalnie dwóch osób, dlatego zadecydowaliśmy zorganizować turniej.
- Rzucam ci wyzwanie, Casper! – Jake rozprostował palec wskazujący w jego stronę. Saladsky doskonale wiedział, wszyscy z Loży doskonale wiedzieli, Cartie nie potrafił oprzeć się taki wyzwaniom, miał w sobie silne poczucie rywalizacji, nieważne w jakiej dziedzinie. Blondyn się uśmiechnął i zdjął rękawiczki, które schował w kieszeni swojego płaszcza.
- Zawalczmy więc, Saladsky! – Po tych jego słowach w salonie pojawiły się znikąd marionetki. Bardzo wygodnie i luźno siedziały na kanapie, opierając się o jej oparcie.
- Macie czas do 18 aby znaleźć sprawcę odpowiedzialnego za gramofon, czy naprawdę chcecie przeznaczać go w taki sposób? – Ich głos był strasznie irytujący. Za każdym razem kiedy się pojawiały, ogromny ból przeszywał moją czaszkę.
- Wiemy kto jest odpowiedzialny, a ta osoba się przyzna kiedy będzie trzeba. Możecie teraz znikać? – Głos Julii przepełniony był złością. Porywacze jej nie odpowiedzieli. Zniknęli tak szybko jak się pojawili. – W takim razie ja zmierzę się z tobą, Ada!
- Spróbuj mnie, typiaro. – Rzuciłam, pewna siebie. Zawsze byłam dobra w gry polegające na zręczności, Julia nie miała ze mną szans. Jake i Casper byli pierwsi, dlatego niektórzy zasiedli na kanapie, a niektórzy zajęli miejsce przy barku. W sumie jak tak teraz o tym pomyślałam to brakowało dwóch osób do zorganizowania turnieju tanecznego, ale kto by się tym przejmował? Ważne było tylko to aby się dobrze bawić!
                Usiadłam z Matthiasem na hokerach przy barku, a Julia stała za nim.
- Dzisiaj to ja będę waszym barmanem, w czym mogę służyć? – Zapytała oglądając dostępny asortyment. – Dla panienki zamierzam przyszykować niespodziankę. Co chcesz Matt?
- Pytanie co umiesz zrobić. – Odpowiedział zaciekawiony z niejednoznacznym grymasem na twarzy.
- Czyli dwie niespodzianki? Ma się rozumieć szefie. – Odparła i zabrała się do pracy. Musiałam wypytać Matthiasa o wszystko.
- Dlaczego nie wyszedłeś rano na śniadanie? Martwiłam się...
- No cóż, po prostu bolał mnie brzuch, to wszystko. Miałem ochotę zostać w domu to zostałem, mamo. – Odpowiedział głosem ociekającym ironią. Ah.. co miałam z nim zrobić?
- Możesz przestać zachowywać się jak obrażone dziecko i zacząć ze mną normalnie rozmawiać? – Dobitnie poprosiłam. Chłopak głośno westchnął.
- Przez ostatnie kilka dni nie czuję się najlepiej, to akurat prawda. Chciałem chwilę odpocząć. – Rzucił wyraźnie zmęczonym głosem.
- Odpocząć? Nawet nie bierzesz udziału w przedstawieniu, od czego ty chciałeś odpoczywać? – Do rozmowy momentalnie dołączyła się Julia, co niekoniecznie mi się podobało. Kobieta od kiedy ją poznałam była brutalnie szczera.
- Ogólnie. Nie wiem czy będziesz potrafiła to pojąć.
- Spróbuj, mogę cię zaskoczyć. – Wyciągnęła zza lady dwa drinki i postawiła je nam przed twarzami. – Proszę bardzo, moja specjalność. – Spojrzałam na zawartość szklanki. Po samym kolorze potrafiłam rozpoznać co miała na myśli, co przywiodło uśmiech na mojej twarzy. Kiedy jeszcze byliśmy na wolności Jake często dawał nam wszystkim lekcje co do sztuki bycia barmanem, a ostatecznie skończyło się tym, że wymyśliliśmy recepturę drinka idealnego, łączącego wszystkie nasze ulubione smaki w jedno. Byłam ciekawa jak zasmakuje Matthiasowi.
- Kurczę, nawet całkiem dobre. Co to za drink? – Dopytywał pozytywnie zaskoczony szczęściarz.
- Moja specjalność, której wam nie zdradzę, bo jakbym to zrobiła to nie miałoby to już sensu. Swoją drogą, nasza kolej Ada. – Wskazała palcem na leżącego na ziemi, pokonanego Jake’a.
- Ale cię rozjebałem! Mówcie mi Michael Jackson! – Głośno łapiący powietrze Casper podszedł do nas i oparł się na barku. – Dajcie jakąś wodę, szybko…!
- No cóż Matt, zostawiam cię z nimi a ja idę walczyć o swoje miejsce w rankingu! – Poklepałam szczęściarza po plecach i razem z Julią udałyśmy się w stronę maty, na której leżał jeszcze Jake. Rozejrzałam się dookoła żeby zobaczyć gdzie jest Raph, lecz ten siedział z Sebastianem i Anton, grając w karty. ,,Niech sobie gra i tak nie mamy równo osób do turnieju’’ – Pomyślałam.
- Spalę mu kurwa dom, przysięgam. Zapierdalał jak dyliżans. – Zrezygnowany Saladsky leżał na macie z tyłkiem wypiętym do góry. Mushial podeszła do niego i zaczęła powoli przepychać nogami.
- Zejdź nam z drogi ty żałosny człowieku. – Rzuciła przekornie. Zaczęłam jej pomagać, aż ostatecznie ciało barmana znajdowało się poza matą. Mogłyśmy zaczynać.
- Julia, ty nie widziałaś co ona robiła podczas gry w chowanego, więc uważaj! Jest czystej krwi potworem! – Jake poniekąd miał rację, a lesbijka to wiedziała. W grach fizycznych byłam monstrum.
                Wycieńczona liderka stała z rękoma skierowanymi w dół. Jej głośne sapanie jasno dawało znać, że było to dla niej za dużo. Nigdy nie lubiłam się wywyższać, ale od początku nie miała ze mną szans. Byłam całkiem wysportowana, a dodatkowo lubiłam tańczyć, kombinacja do tego turnieju zabójcza. Jake stanął nad Mushial i klepał ją po plecach.
- Dałaś z siebie wszystko co mogłaś, bo i tak nie miałaś szans. Chodź usiąść na kanapie, zrobię ci jakiegoś fajen drinka. – Rzucił i objął ją w pasie po czym skierował w stronę barku i wcześniej wspomnianego mebla. Ja takowego odpoczynku nie potrzebowałam, ale zadecydowałam pójść z nimi. Casper, Raph, Anton i Sebastian grali teraz w monopoly, a po minie Cartie’a dało się rozpoznać, że sromotnie przegrywał. To jednak nie chłopaki byli moim celem, a siedzący w rogu kanapy Matthias. Miał założone ręce za głowę, zamknięte oczy, był całkowicie wtulony w siebie, wyglądał najbardziej bezbronnie od początku naszego pobytu tutaj. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
- Ciągle stoję, lepiej niż kiedykolwiek. Jak prawdziwy ocalały, chociaż mam dziecięce łzy. I ciągle stoję… - Szczęściarz podśpiewywał pod nosem piosenkę, którą doskonale znałam. Od czasów sierocińca pozwalała mi trzymać się na nogach i wierzyć, że kiedyś spotka mnie coś dobrego.
- Uwielbiam tę piosenkę. Zawsze daje mi siłę na przyszłość. – Zaczęłam z uśmiechem na ustach.
- Moja była dziewczyna zwykła lubić tę piosenkę. Leciała w radiu kiedy… – Zrobił przerwę i zmarszczył brwi. Co jej się stało?
- Przykro mi, Matt…
- Niepotrzebnie, było to jakiś czas temu. Ta piosenka wywołuje we mnie mieszane uczucia, ale jakoś miałem ochotę na śpiewanie jej… – Oznajmił po czym spuścił głowę. Dzisiejszy dzień nie dawał mi chwili spokoju. Najpierw Jake, teraz Matthias i martwiłam się jeszcze o Caspra, bo pomimo jego uśmiechu czułam że cierpi.
- Koryfeus! Venice! – Zawołałam najgłośniej jak potrafiłam. Nim się spostrzegłam, marionetki stały koło mnie.
- O co chodzi Panno Deresad? – Musiałam się poświęcić i wytrzymać ból związany z ich mówieniem. Były ubrane w ten sam strój co zwykle. Ich też obowiązywała ta umowna zasada jednego stroju? Szczerze mnie to nie obchodziło.
- Jest w salonie jakiś system nagłaśniający? – Zapytałam niepewna. Rozglądałam się w tym pomieszczeniu już kilkanaście razy, ale nigdy takowy nie wpadł mi w oko.
- Owszem jest, a o co chodzi? – Odparły.
- Chciałam prosić o zapuszczenie na maksymalnej głośności piosenki którą przed chwilą śpiewaliśmy, jestem przekonana że wiecie o jaką chodzi, przecież obserwujecie nas bez przerwy, prawda? – Założyłam, a ugościły mnie ich porcelanowe, obrzydliwe, uśmiechające się grymasy.
- Owszem wiemy o jaką piosenkę Pani chodzi. Za sekundkę się tym zajmiemy. – Odpowiedziały po czym zamiast zniknąć jak to miały w zwyczaju, po prostu wyszły z pomieszczenia za pomocą jednego z dostępnych przejść. Minęło kilka minut po których pokój wypełnił się donośnym dźwiękiem odtwarzanego przez porywaczy utworu.
- Matthias? – Zapytałam widząc jak lekko skulony dotąd chłopak łapie się za kolana. Czy zrobiłam źle? Trzymał mocno, jego palce mocno trzymały tkaninę spodni.
- Dziękuję Ada… - Spojrzał na mnie zadowolony. Następnie wstał z kanapy i poprosił mnie o dłoń. – Skoro już przy tym jesteśmy… Zatańczymy? – Po tej prośbie jego policzki spłonęły rumieńcem. Jak miałabym być w stanie mu odmówić?
- Ależ oczywiście, Panie Wail. – Również spłonęłam rumieńcem i odwzajemniłam dotąd pierwszy szczery uśmiech jaki pojawił się na twarzy szczęściarza.
                Ostatecznie coś co na pierwszy rzut oka zapowiadało się być tańcem w parach przerodziło się w ogromny taniec grupowy. Nie znaliśmy jednej, ustalonej choreografii dlatego każdy tańczył tak jak podpowiadała mu dusza. Nawet gdzieś w trakcie tańczyliśmy bardzo energicznego odbijanego, gdzie myślałam że zwymiotuję od natężenia z jakim wytargał mnie po parkiecie niedźwiedź. Oprócz tego graliśmy w gry imprezowe na konsoli, rzutki czy nawet rosyjską ruletkę zorganizowaną przez Jake’a.
- Macie tutaj osiem kieliszków, w czterech z nich znajduje się woda z solą, natomiast w reszcie jeden z moich popisowych drinków, jest on oczywiście przeźroczystego koloru więc nie poznacie który to który po samym widoku. – Oznajmił i postawił tacę na blacie przed kanapą. Matthias był pierwszy do wybrania. – Możesz sobie nawet zakręcić Matt.
- Obejdzie się. Wybieram ten. – Powiedział i wziął trzeci od lewej. Popatrzył krótką chwilę, po czym bez większego namysłu przechylił kieliszek, wlewając zawartość do gardła. – Ekhe! Ekhe! Kurwa, mać trafiłem sól! – Oznajmił po czym podniósł się z kanapy. Ruszył w kierunku wyjścia prowadzącego do piętra z pokojami.
- Wail! Poczekaj! – Krzyknęłam za nim, również się podnosząc.
- Ada, zanim pójdziesz to wybierz kieliszek. – Powiedział Jake zauważając jak wygląda sytuacja. Wzięłam jeden losowo wybrany i wlałam do gardła. – Zwykła wódka. Dołączę do was później! – Rzuciłam i pobiegłam za szczęściarzem. Cały czas go nawoływałam, ale ten mi nie odpowiadał. Zanim zdążył wejść do swojego pokoju, złapałam go za rękaw koszuli.
- W czym jest problem Matthias? Co się stało?! – Mój głos był mieszanką smutku i złości. Bawiliśmy się przez większość czasu tak świetnie, czemu on to przerwał?
- To wszystko nie ma sensu, Ada! Jednego dnia bawimy się jak gdyby nigdy nic, a następnego coś któremuś z was się stanie, tak samo jak podczas gry w siatkówkę i zbijaka!
- To nie była twoja wina! To była wina nas wszystkich. Byliśmy po prostu nieodpowiedzialni, ale staramy się to zmienić. Nie izoluj się… – Ostatnie słowa wyleciały ze mnie delikatnie z błagalnym tonem. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy przez maskę.
- To jedyny sposób… – Odpowiedział pełny goryczy i zatrzasnął drzwi. Cały ten incydent doszczętnie zrujnował mój humor. Nie chciałam wracać do Loży, kiedy wiedziałam że i tak nie będę dobrym kompanem do zabaw. Podeszłam do drzwi od swojego pokoju i je otworzyłam. W mojej kieszeni zawibrował telefon, wzięłam go w dłoń i sprawdziłam.
- Wszystko w porządku? Coś stało się Mattowi? ~Casper. – Musiałam mu odpisać. Na szybko skleciłam wiadomość, która jasno mówiła że już nie przyjdziemy i przeprosiłam. Rzuciłam się z telefonem na łóżko. Miałam dość tego wszystkiego. Próbowałam szukać w kimś oparcia, ale to ja byłam tą osobą w której inni znajdowali oparcie. Tak naprawdę nie czułam się pewna siebie, przynajmniej nie w taki sposób w jaki oni mnie widzieli. Zajmowanie się Matthiasem i ciężką atmosferą dzisiejszego dnia sprawiało, że chciało mi się płakać. Niespodziewanie usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i otworzyłam. Przed moimi oczami w progu pojawiła się Julia.
- Mogę na chwilę wejść? – Zapytała przekraczając granicę zwaną progiem. Nie czekała nawet na odpowiedź, wparowała bez dodatkowych słów i usiadła na moim łóżku. Klapnęłam obok niej. – Nie jestem dobra w takich rzeczach…
- O co chodzi Julia? Naprawdę nie wiem czy mam siłę na jakiekolwiek poważne rozmowy… – Szczerze ją uprzedziłam. Niespodziewanie kobieta mnie objęła. Zrobiła to tak mocno, że nie miałam nawet jak się uwolnić.
- Przepraszam was… Wiem, że nie tego się po mnie spodziewaliście… – Wydawała się być zażenowana samą sobą. Jak ona miała czelność tak mówić? To dzięki niej mogłam przetrwać w tym świecie… Dzięki niej nie upadłam, chociaż nikt dookoła mnie nie miał siły mnie utrzymywać.
- Za co przepraszasz? Wszystko jest w porządku Julia…. Wszystko jest w porządku… - Pogładziłam ją po plecach. Kobieta się wzdrygnęła, ale nie puściła.
- Uciekniemy stąd. Uciekniemy stąd wszyscy, nieważne za jaką cene. – Zaakcentowała wyrzucone na poważnie przez siebie słowa. Nie chciałam żeby coś się jej stało… Nie chciałam żeby komukolwiek z Loży się cokolwiek stało.
- Z-zostaniesz ze mną? Zamierzałam się zdrzemnąć do przedstawienia czyli jakieś 2,5 godziny… – Zaproponowałam niepewnie. Już nieraz zdarzało nam się spać w jednym łóżku i chociaż sama uważałam to za w swój sposób dziecinne, to nie umiałam się temu oprzeć.
- Jasne. Chcesz się przebrać? – Zapytała uwalniając mnie ze swojego objęcia. Wstałyśmy z łóżka i odkryłyśmy kołdrę tylko po to aby się zaraz pod nią wsunąć.
- Nie ma potrzeby. Tak jest dobrze. – Odrzuciłam kiedy czułam ciepło jej ciała na swoim. Potrzebowałam takiej formy komfortu zdecydowanie bardziej niż myślałam. ,,Tak jest dobrze’’ – pomyślałam ostatni raz zanim usnęłam.
                Byłam na przedstawieniu. Razem z Sebastianem znajdowaliśmy się na kulisach i operowaliśmy korbami. Właśnie dochodziliśmy do sceny balkonowej, Alvaro już przygotowywał odpowiednią ścieżkę dźwiękową a Jake ustawił reflektory. Cop naciągał korbkę, tym samym spuszczając makietę zamku na scenę. Szamotał się z tym, co wydało mi się niepokojące.
- Hej, wszystko w porządku? – Podeszłam i zapytałam zaniepokojona.
- N-nie! Coś jest nie tak! To nie powinno być takie ciężkie! – Zaraz po tych jego słowach usłyszeliśmy ogromny huk. Coś z niewyobrażalnie wielką siłą spadło na deski teatru. Nie zdążyłam nawet zobaczyć co to było, coś mnie ubiegło. Kolorowy deszcz spowijał salę. Nie mogłam oddychać.
                - Ada, hej, Ada. Pobudka, śpiochu. Za pół godziny przedstawienie. – Poczułam jak ktoś mnie delikatnie kołysze. Ostrożnie i powoli otworzyłam powieki, widząc lesbijkę w mokrych włosach wchodzących jej na twarz.
- J-już wstaję. Nastawiłaś pobudkę, prawda? Tak myślałam że o czymś zapomniałam… – Odpowiedziałam delikatnie ziewając.
- Spokojnie, o wszystko zadbałam. Pójdę przodem dobrze? Casper czeka na ciebie na korytarzu, tylko się nie spóźnijcie. – Spokojnym i melodyjnym głosem oznajmiła, a potem wyszła z mojego pokoju. Nie mogłam jej zawieść. Szybko podniosłam się z łóżka, z szafy wzięłam świeże ubrania wraz z maską i pozwoliłam sobie na ekspresowy prysznic. Odświeżona fizycznie jak i mentalnie wyszłam ze swojego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do faktycznie czekającego na mnie Cartie’a.
- Hej, już lepiej? – Zapytał drżącym głosem. Musiał naprawdę się martwić..
- Tak, już lepiej. Jak z tobą Casper? Możemy szczerze pogadać, wątpię żeby ktoś się teraz tutaj kręcił przed przedstawieniem.
- Boję się, Ada… – Nie marnował czasu na wytłumaczenia.
- Czego się boisz?
- Boję się tego, że przestaję się bać… Wiem jak to brzmi, ale nie umiem tego lepiej opisać. Boję się swojej pewności siebie. – Odparł. Nie żartował, jego mimika kazała mi całkowicie uwierzyć w to co mówił, jednak to nie pierwszy raz kiedy nie rozumiałam tego co miał na myśli.
- J-ja nie..
- Matthew! – Wykrzyknął Casper na widok wychodzącego ze swojego pokoju standupera. Nie widzieliśmy go dzisiaj cały dzień, dobrze było wiedzieć że wszystko z nim w porządku i Alvaro nie kłamał. Podeszliśmy do niego, chociaż nie wyglądał na skorego do rozmowy. – Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku…
- Tak, tak, cokolwiek. Powinniśmy iść teraz na przedstawienie, a nie zajmować takimi pierdołami. – Nijako go zbył po czym poszedł przodem.
- P-poczekaj! Matthew! – Cartie pobiegł za nim, zostawiając mnie z tyłu. Nie pozostało mi za wiele do roboty oprócz ruszenia ich śladem.
                Na sali teatralnej panował chaos. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, zestresowani nadchodzącym wydarzeniem. Szybko rzuciłam wzrokiem kogo jeszcze brakowało.
- Oh, jesteście! Matthew, jak się czujesz? Wszystko okej? – Podbił do nas z półuśmiechem reżyser.
- Jest na tyle lepiej, że mogę wystąpić. Są wszyscy? – Zapytał Tailorwich. Alvaro spuścił głowę.
- Nie ma jeszcze Habbera, Matthiasa, Simona i Bleslava. – Oznajmił nam wszystkim. Szczęściarz był dublerem i nie musiał przychodzić, ale miałam nadzieję że jednak przyjdzie zobaczyć nasz wspólny wysiłek. Co do reszty nie mogłam być pewna gdzie są. Przeszliśmy do środka pomieszczenia. Cup stanął na środku sceny i głośno krzyknął, uciszając pozostałe towarzystwo.
- HEJ! SŁUCHAJCIE MNIE WSZYSCY! MAMY JUŻ MAŁO CZASU! AKTORZY, IDŹCIE DO REKWIZYTORNI PRZEBRAĆ SIĘ W SWOJE KOSTIUMY. OSOBY OD DEKORACJI I ŚWIATŁA NA SWOJE MIEJSCE NA KULISACH! NIE MOŻEMY TEGO ZJEBAĆ! – Poczułam w jego komunikacie moc i empatię. Mimo, że niektórych z nas brakowało to cząstka mojej duszy kazała wierzyć, że przyjdą. Wszyscy posłuchali się komunikatu, po chwili zobaczyłam jak fujoshi i Chester wspinają się po schodach na scenę. Nie mieliśmy czasu do stracenia, pożegnałam się z resztą i życzyłam im powodzenia. Kiedy tak patrzyłam na siedzenia, a raczej nad nimi, coś dziwnego rzuciło mi się w oczy. Wcześniej zdecydowanie go nie było, co dodawało pikanterii do tej aury tajemniczości. Na nowo przybyłym vipowskim balkonie kątem oka dojrzałam sylwetkę kobiety. Wyglądała jakby kulała i musiała przy pomocy laski opierać się o podłogę. Marionetki znajdowały się w tym kurorcie na każdym możliwym kroku, nie zdziwiłoby mnie to jakbym zobaczyła kolejną z nich. Olewając tę myśl ruszyłam w stronę korb, gdzie stacjonował już Sebastian.
- Siemka misiek. – Wyciągnęłam przed siebie rękę, aby przybić z nim piątkę.
- Siemka kominiaro! Jesteś gotowa na to co przed nami? – Zapytał przybijając.
- Najbardziej jak mogłabym być. – Odparłam. Czekaliśmy teraz tylko na oficjalny start. Zimny pot skapywał nam z czoła. Nie było dużej ilości osób, a nawet nie wiedzieliśmy co z nimi jest. Czy uda nam się to odegrać? Czy zdążą przyjść na czas? Były to pytania bez odpowiedzi, odpowiedzi na nie musieliśmy wypracować sami i byłam gotowa, aby to zrobić.
Nikt się tego nie spodziewał. Marionetki w ostatnim momencie zamieniły kolejność wydarzeń. Jako pierwsza w oryginale była scena pojedynku między Tybaltem a Benwolio, jednak u nas było inaczej. Z racji nieobecności boksera zdecydowali się zmienić kolejność? Jaki to miało sens? Czy oni nie chcieli nas ukarać za nieodpowiednio odegrane przedstawienie? Jeśli tak to zmiana kolejności związana z brakiem Habbera nie miała sensu, no chyba że… Nie… To nie mogło być to, prawda?
- Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma, Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe Odpokutować usta me gotowe Pocałowaniem pobożnym pielgrzyma. – Zaczął Thomas jako Romeo. Pierwszą sceną okazało się być przyjęcie w domu Kapuleta.
- Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni, Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem; Jest–li ujęcie rąk pocałowaniem, Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni. – Odrzuciła idealnie z tekstem Julia.
- Nie mają–ż święci ust tak jak pielgrzymi? – Kontynuował Thomas.
- Mają ku modłom lub kornej podzięce.
- Niechże ich usta czynią to co ręce; a ja nimi tak jak twoimi uczuciami kręcę. – Złapałam się za głowę, a moje oczy się rozszerzyły. Dlaczego? Kurwa mać, Thomas, dlaczego musiałeś to zrobić?! Zalał mnie strach. Co teraz? Nie taki był tekst. Improwizował. Zanim zdążyłam sobie odpowiedzieć na to pytanie, uzyskałam odpowiedź.
- AAAAAAAAAAAAAAAHHHHHHH!! – Szybko wybiegłam na scenę. Herring leżał na podłodze i krzyczał w agonii. Co oni mu robili? Nie potrafiłam na to patrzeć, było to zdecydowanie za okrutne! Pokaz jebanej siły. Jego ciało całe się trzęsło, ale on szczególnie mocno łapał się za rękę. Czy to było coś z nią?
- Szybko, niech ktoś położy jego głowę na kolanach! – Sebastian wbiegł za mną. Podniósł trzęsącego się improwizatora i zrobił tak jak wcześniej nakazał komuś.
- Mówiliśmy wam, że każda próba niesubordynacji będzie karana. – Marionetki stały przed nami ze stoickim spokojem wypisanym na twarzach. Nie uśmiechały się, ani nie lamentowały, zachowywały zimną krew, jakby to co się teraz działo było dla nich normalnością.
- H-hej. A-da? N-nie czuję ręki… Nie czuję ręki… nie czuję ręki… – Jego gorzki i depresyjny głos odbijał się niczym echo w mojej głowie. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Do oczu napłynęły mi łzy. Thomas leżał na podłodze z twarzą zwróconą w kolana niedźwiedzia. Słyszałam jak cicho szlochał.
- Przepraszam… przepraszam… przepraszam… Naprawdę nie chciałem, starałem się tego wyzbyć przepraszam… – Podbiegłam i uklęknęłam przy nich. Wzięłam jego głowę w swoje ręce i się nad nią nachyliłam.
- Nic się nie stało, Tom… Nie gniewamy się… – Kroki wszystkich były już zdecydowanie słyszalne. Pozostali aktorzy zjawili się na scenie i byli wściekli.
- Zapłacicie za to co zrobiliście Thomasowi, wy jebane karykatury! – Przecedził przez zęby Cartie. W jego oczach widziałam czysty ogień.
- Nie pozwolimy wam traktować się jak śmieci, już starczy. – Dołączył do niego Matthew, który swoje dłonie złożył w pięści.
- Prosimy o kontynuację przedstawienia od sceny balkonowej. – Marionetki nie zwracały uwagi na groźby pod ich adresem. Stały jak gdyby nigdy nic, nie odczuwały od nas żądzy mordu. Miałam ich dość. Miałam dość ich i całego tego miejsca.
- H-hej…
- Ani minuty dłużej tego nie zniosę! Nie pozwolę wam pójść wolno kiedy Thomas cierpi! – Jeszcze nigdy nie słyszałam Sunny w takim wariancie.
- H-hej..!
- Zrobię z was pierdolone piłki do golfa! – Z góry zszedł Jake. Miałam nadzieję, że akurat on się opanuje. Kiedy chodziło o przemoc fizyczną, nie znał umiaru.
- HEJ! LUDZIE! SŁUCHAJCIE MNIE! – Przed szereg gróźb w stronę marionetek wybił się Thomas. Odwróciłam głowę, aby ujrzeć go stojącego z jedną dłonią ułożoną w okejkę. Druga natomiast bezwładnie zwisała przy jego boku… – N-nic mi nie jest. Musimy kontynuować przedstawienie, nie pozwolę żeby przeze mnie wam stała się krzywda.
- Thomas ma rację. Chcecie wszyscy skończyć podobnie? To był dla nas przykład! – Zgodził się z nim tłumacz. Jego mimika twarzy zdradzała niebywałą powagę.
- Zignorujemy wszystkie groźby, jeśli grzecznie zgodzicie się państwo na kontynuację przedstawienia od sceny balkonowej. – Porywacze się nie ugięli. Uznali naszą rebelię za kolejny nic nie znaczący akt. Swoją drogą, nie zapytali co z gramofonem? Może chcieli zrobić to dopiero po przedstawieniu? Ciężko było mi ich rozczytać. Wszyscy mieli zniesmaczone miny, kiedy wracali na swoje miejsca. Thomas jako jedyny z nas się uśmiechał przez łzy.
- Dziękuję wam… już nigdy nie zawiodę… przysięgam… – Odpowiedział kiedy wracał wraz ze wszystkimi za kulisy. Było mi przykro… było mi tak cholernie przykro…
                - Daj pokój przysięgom. Lubo się cieszę z twojej obecności, Te nocne śluby nie cieszą mnie jakoś, Za nagłe one są, za nierozważne, Podobne niby do blasku, co znika, Nim człowiek zdąży powiedzieć: „Błysnęło”. Dobranoc, luby! Oby nam ten wonny Miłości pączek przyniósł kwiat niepłonny! Bądź zdrów! i zaśnij z tak błogim spokojem, Jaki, z twej łaski, czuję w sercu mojem. – Byliśmy już w połowie sławnej sceny balkonowej. Piękna muzyka przygrywała do idealnie ustawionego przez Jake'a światła. Mimo gorzkości w sercach jaka towarzyszyła nam od czasu incydentu z Tomem nie straciliśmy na profesjonalizmie. Cieszyłam się. Powinnam była teraz spuścić makietę księżyca, ale przez to wszystko zapomniałam która to miała być korbka.
- Także mam odejść nie zaspokojony? – Przedstawienie trwało dalej i na razie nie wyglądało na to, żeby ktoś zauważył brak makiety.
- Sebastian, pamiętasz która korbka to był księżyc? – Szepnęłam do swojego towarzysza. Rosły mężczyzna nie odpowiedział mi słowami, ale wskazał ręką na odpowiednią. Skinęłam głową w podzięce i powoli zaczęłam ją kręcić. Momentalnie poleciałam do góry. Ciężar makiety mnie oszołomił, zupełnie jak w moim śnie. Poczułam jak niedźwiedź łapie mnie w tali żebym została na ziemi. Poczułam jak lina prześlizguje mi się między dłońmi, zdzierając skórę.
- Jakiegoż więcej chcesz zaspokojenia? – Nie przerywali. Nie mogliśmy sobie poradzić z tą niewiarygodnie ciężką makietą.
- Puść ją, Ada! Nic nie możemy zrobić! – Słyszałam polecenie miśka i wewnętrznie się zgodziłam.
- Zmiany twoich zapewnień na moje. – Potem usłyszeliśmy ogromny huk. Koszmar stawał się rzeczywistością. Puściłam linę i upadłam na tyłek.
- Nic ci nie jest? – Zaniepokoił się niedźwiedź i podał mi dłoń. Z jego pomocą wstałam z ziemi. – S-spójrz. – Wskazał dłonią na scenę. Zanim jednak zrobiłam to o co mnie poprosił nie umknęła mojej uwadze jedna rzecz. Pomarańczowy deszcz. Kolorowy deszcz. Zalał mnie pot i strach. Kto? Piękna muzyka nie przestała grać mimo tego, co przed chwilą się wydarzyło. W powietrzu latały drobinki kurzu wyglądające jak płatki lilii. Zgliszcze niedawnej makiety wylądowały niedaleko nóg Thomasa. Wpasowywał się niemalże idealnie, kolory zlewały się w jedno. Jednymi odstępstwami od tego były czerwone plamy jasno zaznaczające granicę między ubraniem a księżycem. Czas się zatrzymał, a melodia przestała grać. Ostatnie co usłyszeliśmy to dźwięk wypadających z kieszeni, czerwonych sześciościennych kości, których wynikiem okazały się dwie szóstki. Ze strony przedsionka usłyszałam śmiech. Śmiech szaleńca jakim był Bleslav Adalbert.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz