Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 6: Hide n' seek (Bleslav Adalbert)


      - No dalej, rusz się! Twoja kolej. – Oznajmił mi mężczyzna w podeszłym wieku, którego twarzy nie umiałem rozpoznać. Przed moimi oczami stała rozstawiona szachownica, pionki umiejscowione na swoich miejscach. – Nie chcesz się ruszyć? Myślałem, że jesteś odważniejszy, synu! – Arthur nie dawał mi chwili spokoju, mimo tego że wiedział. Dla niego nie byłem już człowiekiem, tylko maszyną. Zresztą, kogo ja chce oszukać? Dla samego siebie też byłem maszyną. Wyciągnąłem rękę do przodu i wziąłem w dłoń jeden z pionków. Nie wyglądał tak jak powinien. Odwróciłem go aby się dokładnie przyjrzeć, a mojemu wzrokowi ukazała się twarz Charlesa. – Co chcesz nim zrobić? – No właśnie, co? Mój mózg się gotował, potrzebowałem danych. Cała reszta również stała na szachownicy.
- Nie chcę się ruszać. Poddaję turę! – Oznajmiłem uderzając ręką o stół w miejscu, gdzie tykał wcześniej ustawiony stoper. Podniosłem głowę, aby przenikające spojrzenie mojego dziadka spotkało moje. Byłem zdeterminowany aby znowu z nim wygrać, aby znowu dał mi spokój. Ruchy mężczyzny były ciężkie, jakby ospałe. Mijały sekundy, jednak w moich oczach zdawały się być godzinami. Nie spuszczałem wzroku z jego uśmiechniętej twarzy. Zmarszczyłem brwi.
- Szach mat. Przyjrzyj się, Bleslav. – Stałem jak słup soli, zastygnięty w czasie. Nie mogłem domknąć swoich szeroko rozdziawionych ust, ani zacząć normalnie oddychać. Jak mogłem tego nie zobaczyć?
- Powiedz mi dziadku! Dlaczego ona? Skąd ty to w ogóle wiesz? – Arthur założył jedną rękę na drugą i siedział ze swoimi nogami opartymi na nodze stołu wraz ze swoim szczero-białym uśmiechem. Czułem jak jego kpina przelewa mój umysł.
- Zrozumiesz kiedy staniesz się na powrót człowiekiem, Bleslav. – Dźwięk jego słów, on wypowiadający moje imię, krążył po mojej głowie niczym nieustanne echo. W akcie desperacji przewróciłem krzesło na którym wcześniej siedziałem. Musiałem uciec, nic innego nie mogło przynieść dobrych rezultatów. Odwróciłem się plecami do mężczyzny, który pomiędzy głośnym śmiechem, zaczął nawoływać moje imię.
- Bleslav!, Bleslav!
                - Bleslav! Słuchasz mnie w ogóle? To ty powinieneś rozmawiać, biorąc pod uwagę że ty mnie zaprosiłeś. – Wróciłem do rzeczywistości. Razem z Sunny zaraz po meczu poszliśmy do mojego pokoju, ponieważ ją tam zaprosiłem. Potrzebowałem w tym miejscu sojuszników, a dziennikarka wydawała się być dobrym wyborem. Nie dawałem tej grupie więcej niż kilku dni zanim zaczną zachowywać się jak ostatnie zwierzęta. Całe noce studiowałem zasady tego miejsca drżąc z podekscytowania. Czytałem słowo za słowem zastanawiając, kiedy w końcu będę mógł doświadczyć osobiście tego nowego zjawiska jakim było śledztwo i proces. Pod powłoką grzecznych i wolnych od nieczystości ludzi znajdowały się potwory, które chciały rozerwać klatkę stworzoną z kłamstw.
- Huh… Przepraszam, zamyśliłem się. A właśnie, co do przeprosin, to chciałem przeprosić za to wcześniej. Naprawdę nie zamierzałem sprawić takiego pierwszego wrażenia, ale czasami po prostu nie potrafię się powstrzymać od pytań. Tak poza tym, mam do ciebie jedną sprawę. – Kobieta patrzyła na mnie z obojętnością. Cóż, cieszyło mnie że chociaż tyle.
- Słucham, ale odpadam jeśli będzie to coś nie na miejscu. – Rzuciła ostro i twardo. Z takim typem człowieka trzeba było od razu przejść do sedna.
- Podczas pierwszego śledztwa, badaj ze mną tę sprawę, o tylko tyle chcę prosić. – Jej twarz się skrzywiła, zdecydowanie nie spodziewała się takiej prośby.
- Śledztwa? O co ci chodzi, Adalbert? – Nie chciała mówić o tym głośno, nikt z nich prawdopodobnie nie chciał. To oczywiście zrozumiałe, bo kto normalny przyjąłby nakaz zabijania z taką łatwością? ,,Ktoś kto był żołnierzem.’’ – Pomyślałem. Byłem jednym z pierwszych liderów tej grupy, ale ta funkcja mi nie pasowała. Była zbyt nudna. Po dzisiejszym dniu miałem nadzieję, że zrozumieją. Śmierć większości tutaj była mi obojętna. Od dnia pierwszego Sebastian chciał walczyć ze mną o przywództwo, ale z mojej strony ten konflikt po prostu nie istniał, a nawet jeśli by był, to nie wchodzę w kłótnie, które wiem że z góry wygram. Takie osobiste postanowienie.
- Daję nam wszystkim maksymalnie cztery dni. Muszę was dłużej poobserwować aby się dowiedzieć kto dokładnie, ale szansa na morderstwo w określonym przeze mnie czasie to 100.00%. Dlatego potrzebuję sojuszników Sunny, a twoja szansa na bycie pierwszą ofiarą jest niska. Co ty na to? – Po jej ustach widziałem, że trochę odetchnęła. ,,Zobaczymy jakie teraz kłamstwa mi zaserwujesz, Whatever.’’ – Pomyślałem, zaciekawiony.
- Nie zamierzam cię okłamywać, bo widzę że nie ma to sensu. Będę z tobą współpracować, ale na jednym warunku. Dzielisz się swoimi spostrzeżeniami i robisz to wyłącznie ze mną. Pasuje ci? – Wystawiła przed siebie rękę, chcąc abym ją uścisnął. Zawahałem się.
- Możemy doliczyć do tego jeszcze jedną osobę? – Czułem, że nadużywam swojej opinii jako analityka, ale byłem do tego przyzwyczajony.
- Kogo? Tylko nie mów mi, że Julia… - Kobiety nie zaczęły swojej relacji dobrze, ale potrzebowaliśmy też starć w grupie. Mushial zdecydowanie wyglądała mi na charyzmatyczną osobę, a dokładniej na taką która używa tej charyzmy dla własnych zachcianek. Była jedną z moich pierwszych typów morderców na równi z Yukino czy bokserem.
- Nie, spokojnie, to nie Julia. Chodzi mi o Braida. Co o nim sądzisz? – Tłumacz również dokładał do mojej ekscytacji tym miejscem. Zmieniał swoje wzorce zachowań jak rękawiczki, podobnie jak Simon. Jednego dnia brałem go za typ mordercy, drugiego idealnie pasował do profilu pierwszej ofiary, ta niemożność odczytania jego statusu kazała mi do niego lgnąć. Na wspomnienie tego nazwiska ciało Sunny zadrżało. Widziałem to wcześniej, reakcja pochodna strachu. Dlaczego bała się Charlesa? Paliło mnie od środka, aby się tego dowiedzieć.
- Tak, rób cokolwiek chcesz, tylko mów również mi. Do zobaczenia później. – Rzuciła na szybko drżącym głosem po czym poderwała się z łóżka i wyszła z mojego pokoju. Musiałem dokopać się do powodu jej strachu i go unicestwić, bo miałem plany związane z tą dwójką. Świetne plany.

*
                Alkohol był możliwością, której mój system nie przewidywał. Ta trucizna w butelce sprawiała, że umysły zakrywała mgła, a ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Alkohol w małych ilościach nie sprawiał mi żadnego problemu ani dyskomfortu, jednak wczoraj przesadziłem. Myślałem, że głowa mi wybuchnie. Organizm ciężko pracował by przyswoić taką ilość trucizny, a ból był karą za przecenianie swoich limitów. Zgaga była wisienką na torcie. Nie byłem typem człowieka, który się nad sobą długo użala więc podniosłem dupę z łóżka i udałem do łazienki. Z naściennej apteczki wziąłem kilka tabletek przeciwbólowych i przepiłem wodą z kranu. Następnie umyłem bardzo szybko zęby i wziąłem krótki prysznic. Założyłem świeże ciuchy oraz maskę i popatrzyłem na godzinę, zdając sobie sprawę że przespałem komunikat. Nie zwlekając ani chwili dłużej wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi.
                Kiedy wyszedłem na korytarz, w zasięgu mojego wzroku znaleźli się nieprzytomni Anton oraz Casper, leżący na schodach. Patrząc na to jak bardzo byli wczoraj pijani, nie zdziwiło mnie to. Podszedłem do obydwu panów bliżej, aby faktycznie sprawdzić ich stan. Nachyliłem się nad jednym i drugim, a w momencie w którym poczułem ich oddechy na swojej skórze, zacząłem ich obchodzić z myślą pójścia do restauracji. Postawiłem nogę w salonie zauważając leżących na sobie w formie kanapki Matthew, Alvaro i Yukino. Jeszcze spali, a ja nie chciałem być tym potworem który zamierza ich obudzić. Powolnym krokiem ruszyłem dalej w stronę restauracji. Otworzyłem drzwi, w środku jednak było mniej osób niż się spodziewałem. Logicznym było to, że ludzie będą chcieli odespać i rano po prostu nie przyjdą, ale mój mózg cierpiał od alkoholu, a tym samym moje umiejętności analityczne. Przy jednym stole siedzieli mistrz gry, kominiarka i marynarz.
- Siemanko Bleslav! Jak tam się spało? Pewnie podobnie co im, biedactwo? – Jak zazwyczaj Simon mi nie przeszkadzał, to nie koniecznie przepadałem za jego turbo-miłą wersją. Cała trójka siedziała z browarami w rękach, a czwarty, jeszcze w czteropaku, stał na stole. Rzucił mi go Raph.
- Bierz. Ada umiera po wczoraj, my pijemy tylko dla towarzystwa, ale obstawiam że podobnie jak jej ci się przyda. – Dodał z uśmiechem na ustach, a ja zmęczony samą egzystencją tylko kiwnąłem głową. – Dlatego właśnie nie opłaca się pić.
- Szkoda, że wczoraj nie mogłem do was dołączyć, ale patrząc na to z innej strony może to i dobrze? W innym przypadku kto by się zajął Chesterem? – Nagle przypomniałem sobie o pisarzu fanfiction.
- Właśnie, co z nim Simon? Anton i Casper go do ciebie wczoraj przyprowadzili, prawda? – Zapytałem aby się upewnić, chociaż byłem praktycznie pewny.
- Ma wybity palec, dałem mu maść i kazałem nią smarować oraz dzisiaj później ma przyjść na wizytę kontrolną. Mam nadzieję, że przez noc mu się nie pogorszyło… - Ada siedziała na krześle bez słowa tylko od czasu do czasu sącząc z puszki.
- Co wy na to, aby przejść się po pokojach i posprawdzać czy ze wszystkimi w porządku? – Zapytałem wszystkich. Nie miałem zamiaru tego mówić, ale liczyłem że będzie ktoś kto faktycznie ,,nie będzie w porządku’’.
- Myślę, że to świetny pomysł, jednak nie mogę sobie pozwolić nie zapytać. Sugerujesz coś, Bleslav? – Odparł Raph. Czy wczoraj powiedziałem za dużo? Zresztą, to nie tak że faktycznie miałem zamiar to ukrywać.
- To tylko kwestia interpretacji. Chcę tylko się upewnić czy wszyscy dotarli po wczorajszej imprezie bezpiecznie, o nic innego mi nie chodzi. – Odpowiedziałem bardzo bezpiecznie.
- Dołączę się do was jeśli pozwolicie! A ty Adzia? – Zapytał Simon, ta jednak resztkami swoich sił pokazała że chce zostać w restauracji. Skończyliśmy pić swoje piwa i udaliśmy się na pierwsze piętro. Mistrz gry szedł przodem, a ja i marynarz z tyłu.
- Może i większość zapomni to co wczoraj powiedziałeś, ale ja będę pamiętać. Nawet nie próbuj cokolwiek zrobić. – Powiedział do mnie Raph. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Proszę cię bardzo, nie obchodzi mnie to czy pamiętasz. Gdybym naprawdę chciał stąd uciekać to stworzyłbym jedną z największych intryg, jakiej twój mózg nie potrafiłby przetworzyć. W tej chwili mnie nudzisz, Doca. – Rzuciłem nonszalancko z wyższością. Marynarz prychnął po czym poszedł na przód do Isnta. – Powinniśmy zacząć od lewej strony. – Zaproponowałem.
- Czyli najpierw do Habbera. – Oznajmił oczywiste mistrz gry.
                Z lewej strony otworzyli nam tylko Sebastian i Sunny. Obydwoje mieli przekrwione oczy i ogromne worki pod nimi. Większość z nas tak naprawdę przesadziła wczoraj z alkoholem. Nie rozmawialiśmy z tą dwójką długo, bo szybko nas przeprosili i wrócili do spania. Jeszcze przed tym marynarz poinformował ich o próbie, której godzinę ustalili jeszcze podczas siedzenia w restauracji. Nie miałem zamiaru na nią przychodzić, byłem dublerem a gra reszty mnie po prostu nie interesowała, bo widziałem ją wczoraj. Zmieniliśmy stronę z lewej na prawą, gdzie teraz zapukaliśmy do tłumacza, a wcześniej upewniliśmy się, że wszystko w porządku z Chesterem. Po kilku minutach czekania, otworzył nam, a ja westchnąłem z ulgą.
- Waaaah! – Ziewnął. – Witam was panowie, a w jakiej to sprawie? Niestety ale to nie ja jestem sprawcą. – Oznajmił pół-poważnie, pół-serio.
- Sprawdzamy po prostu czy wszystko z ludźmi w porządku po wczoraj, tym bardziej patrząc na to jak skończyli Casper i Anton. – Wskazałem palcem na mężczyzn leżących na schodach. Charles się uśmiechnął.
- Nie pokusiliście się o obudzenie ich? W sumie, to się szanuje. Ze mną wszystko w porządku, ale radzę wam sprawdzić inne pomieszczenia, bo nie wiadomo czy każdy dotarł do pokoju. – Celnie stwierdził Braid.
- Nie, wolimy żeby sobie pospali, a to że ich nie przenosimy to kara za zasypianie gdziekolwiek. – Czerwienił się marynarz. ,,Na pewno nie jesteś taki święty na każdym kroku.’’ – Pomyślałem, patrząc na oburzonego Docę.
- Swoją drogą, zanim pójdziecie to mam do ciebie pytanie, Bleslav. Jak myślisz, ktoś już leży gdzieś martwy? – Jego głos nie stracił na dotychczasowym cieple, a w jego słowach nie było słychać ani chwili zawahania. Tłumacz jako jedyny wczoraj poparł mnie podczas gry, przynajmniej on miał na tyle godności.
- Jest na to całkiem wysoka szansa, nie zamierzam was oszukiwać, dlatego głównie sprawdzamy, chociaż wolałbym nie brać udziału w śledztwie z samymi zombie. – Szczerze odrzuciłem. Rozmawialiśmy jeszcze krótką chwilę po której Braid zamknął drzwi. – Po tym wczorajszym zbijaku, proponowałbym salę sportową.
- Brzmi sensownie. Mam nadzieję, że nic się z nikim nie stało… - Zmartwił się słowami moimi oraz Charlesa marynarz. Obydwoje pewnie wiedzieliśmy jak bardzo nasze odczucia się od siebie różniły. W środku nie mogłem przestać krzyczeć, chciałem aby w końcu przestało być tak cholernie nudno.
                Jako pierwszy postawiłem stopę w sali sportowej. Moje źrenice się rozszerzyły, a twarz oblała rumieńcem. Ręce drżały z podniecenia, nie mogłem przestać nimi ruszać. Cały świat zalał się jednolitą i nieprzeniknioną ciszą, która koiła nerwy. W jednym rogu hali leżało ciało Matthiasa Wail, natomiast w drugim Jake’a Saladsky. Nie mogłem się na nie napatrzeć, ich martwe oblicza sprawiały mi taką przyjemność jakiej nie czułem od lat.
- C-czy oni nie żyją?! – Przestraszył się Simon, my jednak usłyszeliśmy kroki. Podbiegł do nas zziajany bokser z zakłopotaniem wypisanym na twarzy.
- O-oni..! – Poczekaliśmy chwilę na wyjaśnienia, Habber musiał złapać oddech. – Ż-żyją. Po prostu nadal się nie obudzili po wczoraj. – Goeson ubrany był w bardzo opięty, sportowy dres. Był tutaj od rana?
- Co ty tutaj robisz, Habber? – Zapytałem, chociaż już byłem pewny.
- Przyszedłem tutaj rano pobiegać. To, że zostaliśmy zamknięci w jednym miejscu bez możliwości wyjścia, nie oznacza że mogę sobie pozwolić na spadek formy. – Odpowiedział dumnie z uśmiechem na ustach. Moja twarz widocznie posmutniała.
- Coś się stało, Bleslav? – Zauważając to zapytał mnie Raph. Nie spodziewałem się, że tak bardzo on będzie włazić mi w dupę.
- Nie, po prostu jest mi smutno że nikt nie dba o swoje bezpieczeństwo w tym miejscu. – Skłamałem, wskazując palcem na nieprzytomnych. – Wydaje mi się, że za bardzo wszyscy sobie nawzajem ufacie.
- Ty nikomu nie ufasz? Jak to jest żyć w ciągłym strachu? – Drążył marynarz.
- To pytanie mógłbyś skierować do siebie. Jak to jest żyć w ciągłym strachu bycia zdradzonym? Jeśli umiesz liczyć Doca, to licz na siebie, bo chyba zapomniałeś zasad tego miejsca. – Odrzuciłem ostro. Tacy optymistyczni ludzie nie dość, że mnie nudzili, to nawet potrafili zdenerwować swoim brakiem inteligencji.
- Możecie przestać o tym rozmawiać?! Powinniśmy sprawdzić wszystkie pomieszczenia po kolei bez żadnych kłótni pomiędzy! – Przerwał nam sfrustrowany Simon.
- Miej zażalenia do pana marynarza, który na każdym kroku stawia mnie w świetle złoczyńcy. – Odparłem na szybko, kątem oka widziałem że Raph otwiera usta by coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. – Chodźmy teraz po kolei do kaplicy, sali teatralnej i na końcu dach.
- Ja zostanę tutaj jeszcze trochę pobiegać, ale życzę wam szczęścia w znajdowaniu ich! – Rzucił z serdecznym uśmiechem po czym zaczął kolejne okrążenie. Wszyscy, nawet zezłoszczony marynarz, zgodzili się na mój plan.
                W kaplicy jak i w sali teatralnej nikogo nie było. Sprawdzaliśmy nawet rekwizytornie i drzwi na zakrystię, ale zastała nas znajoma pustka. Ze wszystkich pomieszczeń został nam dach, a jeśli tam nie było martwego ciała to cała moja nadzieja znikała w jednym momencie. Cała reszta której nie znaleźliśmy pewnie spała w pokojach, bo niby gdzie indziej mieliby być? Kiedy stawialiśmy pierwsze kroki na schodach prowadzących prosto na dach, usłyszeliśmy tam kogoś jeszcze. Przypominały mi się wszystkie treningi w których celem było skradanie się i powoli wyjrzałem zza winkla. Moim oczom ukazała się Julia, która właśnie wychodziła zza rogu wieży. Co ona tam robiła? Kobieta podeszła do barierki naprzeciwko wieży i się oparła. Oddychała ciężko, patrząc na to ile dymu wydobywało się z jej ust. Musiało być jej okropnie zimno, śnieg padał na jej jeansową kurtkę, ona jednak nie wydawała się tym przejmować. Postanowiłem opuścić swoją ,,kryjówkę’’ i podejść razem z chłopakami bliżej.
- Cześć Julia, widzę że już z tobą lepiej. – Wyszedłem z inicjatywą. Mushial na dźwięk mojego głosu się wzdrygnęła. Spojrzała na dwójką za mną i widocznie zrelaksowała. Aż tak bardzo moja obecność jej przeszkadzała? Czyżby mnie obrała za swoją ofiarę?
- Siemka wam. Potrzebowałam wyjść ze swojego pokoju i pójść się przewietrzyć, użalanie nad wypitym alkoholem nie jest czymś co mam w zwyczaju. – Odpowiedziała nijako.
- To jest nas dwóch. My po prostu sprawdzamy czy komuś coś się nie stało po wczorajszej nocy, dobrze że przynajmniej z tobą w porządku. – Odrzuciłem wysilając się na nieszczery, empatyczny uśmiech. Nie odwzajemniła go.
- Chcielibyśmy cię poinformować o dzisiejszej próbie o 11:00. Wiemy, że wczoraj wychodziło już świetnie, ale nie wolno spocząć na laurach, prawda? – Temat zmienił Doca.
- Spoko, przyjdę. Dzięki za troskę, wszystko ze mną okej. Swoją drogą, Bleslav, mogłabym na chwilę z tobą porozmawiać w cztery oczy? – Poprosiła. Nie miałem nic przeciwko, zabijanie mnie w takim miejscu i o takiej porze nie miało najmniejszego sensu, szybko by ją wykryli. Simon i Raph wrócili schodami na dół, a ja podszedłem opierając się o barierkę tak samo jak ona. Lesbijka chwilę czegoś szukała po kieszeniach, aż w końcu wyciągnęła paczkę cienkich papierosów. – Chcesz?
- Dzięki, nie palę. – Na tę odpowiedź nadal nie przestała proponować mi fajki.
- Ja też nie. Po prostu bierz. – Nie byłem już kimś, kto miał zakaz palenia, a chciałem dotrzymać kobiecie towarzystwa. Wziąłem jedną i włożyłem do ust. Po chwili Julia wyciągnęła z kieszeni kurtki zapalniczkę zippo i odpaliła papierosa mi, a następnie sobie.
- Skąd w ogóle masz zapalniczkę w takim miejscu? – Zapytałem, wypuszczając powietrze po pierwszym zaciągnięciu.
- Kobieta ma swoje sekrety, Adalbert. – Rzuciła szybko. – To co myślisz o tym wszystkim?
- O tym wszystkim? No cóż, zostaliśmy zamknięci i zmuszeni do grania w jakąś pojebaną grę pod pozorami odprawiania rytuału. Wydaje mi się, że myślisz podobnie.
- Odpowiedz mi co naprawdę o tym myślisz, Bleslav. Pamiętam wczorajszą grę. – Rzuciła twardo i zimno. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Cieszę się, Julia. Jestem niezwykle zadowolony, że akurat ja z tylu ludzi na świecie jestem w stanie doświadczyć tego niesamowitego zjawiska. – Nie ograniczałem się.
- Jesteś pojebany, wiesz? Nikt nie mówi o tym głośno, ale możesz tutaj zginąć w każdej chwili. Tak śpieszy ci się do śmierci?
- Wiesz jak mnie tutaj nazwano, prawda Mushial? Nie ma możliwości, żebym zginął. Zresztą, nawet jeśli to żeby umrzeć trzeba najpierw żyć, a to co ja prowadzę nie można nazwać życiem.
- Powiedz mi, Bleslav, zanim gówno uderzy w wiatrak, jak wygląda umysł perfekcyjnego analityka? Jak się czujesz z tym, że obrano cię za lidera tej grupy?
- Czuje się z tym tak zwyczajnie, jak ze wszystkim innym. Jest to po prostu cholernie nudna fucha, co mogę ci więcej powiedzieć. Dzisiaj na śniadaniu kiedy wszyscy się zbiorą, zamierzam oficjalnie zrezygnować i chciałbym cię o coś prosić. Mogłabyś przewodzić tej grupie? – Na te słowa usta lesbijki ścierpły. Czyżbyś coś planowała?
- Dlaczego nie poprosiłeś o to Sebastiana? On ma tak ogromne parcie na szkło w przewodzeniu tą grupą, że każda moja próbą skończyłaby się fiaskiem.
- Poprosiłem o to ciebie, bo umiesz samodzielnie myśleć i nie prosisz się o tę fuchę. Spodobało mi się to, że sprzeciwiłaś się mojej prośbie i powiedziałaś wszystkim o poszukiwaniach, nawet jeśli to zaczęło konflikt między tobą a Sunny i zalatywało trochę komunizmem. – Prychnąłem.
- Komunizmem? – Odparła prześmiewczym głosem.
-  Ale tylko tym definicyjnym, także dopóki nie zaczniesz przesadzać będzie w porządku. – Pokazałem jej okejkę, a po chwili zdeptałem peta po wypalonym papierosie. – Idziemy do restauracji? Przydałoby im się ogłosić, że już oficjalnie nie mogą na mnie liczyć.
- Poczekaj, zanim pójdziemy mam jeszcze jedno pytanie. Wiesz albo masz podejrzenia, kto zepsuł gramofon? Zbliżamy się do końca czasu… - Tak naprawdę mógł być to każdy, ale nie zamierzałem psuć jej humoru jeszcze bardziej. ,,Jeśli wszystko pójdzie tak jak myślę, będziemy mieli ważniejsze rzeczy na głowie’’ – Pomyślałem.
- Owszem, wiem. Ta osoba jednak nie chcę się przyznać i nie umiem jej do tego przekonać. Jeśli będzie trzeba to wypowiem jego imię na forum, nie martw się. – Po raz kolejny skłamałem jej prosto w twarz. Po jej twarzy było widać, że odpowiedź jej nie wystarczała. Razem ruszyliśmy do restauracji.
                Byliśmy w niej ostatni. Wszyscy, których wcześniej nie udało mi się spotkać już tutaj siedzieli. ,,Jeszcze nikt nie umarł’’ – Potwierdziłem w myślach. Ja i Julia się rozeszliśmy, usiadłem obok Sunny, Matthew i Alvaro.
- O, wróciliście z martwych. Przynajmniej tyle dobrze. – Rzuciłem, widząc jak obydwoje sączą piwo z puszki. Kiedy rozejrzałem się po restauracji, większość to robiła.
- A weź mi nic kurwa nie mów, nie było warto… - Odparł zmęczonym głosem Tailorwich. Reżyser się nie odzywał, leżał oparty czołem o blat stołu. Usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk uderzania łyżeczką deserową o kieliszek, wszyscy niedoszli liderzy w tym miejscu przywłaszczyli sobie ten gest. Wzrokiem szukałem kto tym razem chciał zabrać głos.
-  Słuchajcie wszyscy! Dzisiaj o 11:00 będzie organizowana ostatnia próba! Jutro już przedstawienie, więc musimy się upewnić że wszyscy są gotowi! Dublerzy nie muszą przychodzić. – Oznajmił Sebastian trzymając w dłoniach gruby plik papierów. Następnie usiadł, a wstała na jego miejsce Yukino.
- Ja też chcę coś ogłosić! Dzisiaj o 16:00 zapraszam wszystkich do salonu, gdzie zorganizuję wam aktywność relaksacyjną już bez alkoholu! Zaufajcie mi, z zawodu byłam psycholożką. – Byłem ciekawy co ona planuje. Miałem nadzieję, że nie będzie to na zasadzie dobierania się w związki jak w przypadku Sebastiana i Antona. Ostatecznie nikt nic nie dopowiedział i poczułem, że to moja chwila aby wstać i ostatecznie ogłosić swoje stanowisko.
- Słuchajcie wszyscy! Ci bardziej spostrzegawczy ogarnęli pewnie, że od kilku dni raczej nie odzywam się na forum grupy i trzymam się ubocza. Muszę wam ogłosić, że od dnia dzisiejszego nie zamierzam być waszym liderem! Tę rolę pozostawiam Julii z którą wcześniej na ten temat rozmawiałem. To wszystko. – Usiadłem, kątem oka widząc jak Sebastian oburzony wstaje z krzesła.
- Czemu niby ona? Przecież to ja chcę pomagać tej grupie na każdym kroku! Nie rozumiem cię, Bleslav! – Kierowałem się już w stronę wyjścia. Przekazałem to co miałem przekazać, reszta konfliktu nie tyczyła się mnie.
- Adios! – Rzuciłem, wychodząc z restauracji.
                Przez następne kilka godzin siedziałem w swoim pokoju i myślałem. Wziąłem krótki prysznic i położyłem się na łóżku, zdejmując maskę. Wcześniej podsunąłem sobie białą tablicę na tyle blisko, aby móc bezpośrednio po niej pisać leżąc. W swoich dłoniach trzymałem czerwony marker. Patrzyłem na zdjęcia wszystkich aktorów i zaznaczałem ich według legendy. Krzyżyk oznaczał prawdopodobną ofiarę, natomiast kółko oznaczało że ta osoba jest kandydatem na mordercę. Yukino, Habber, Julia, Alvaro, Sunny i Simon mieli na sobie kółko. Thomas i Casper nie mieli na sobie żadnych symboli, natomiast reszta oprócz Charlesa miała krzyżyk. Braid był oznakowany kółkiem i krzyżykiem, bo codziennie zmieniał swoje oblicze, tym samym sprawiając że ciężko było go rozczytać. Przypominał mi w tym miejscu o Nicole… Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Obróciłem białą tablicę pustą stronę do wejścia i poszedłem otworzyć.
- Hejcia Bleslav, robisz coś teraz? – W drzwiach stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Charles, a cała jego twarz spływała rumieńcem. Cieszyłem się, że ze wszystkich akurat on przyszedł mnie odwiedzić.
- W sumie teraz nic nie robię. Jak wam poszła próba?
- Była standardowa i suuuper nudna. Skoro nic nie robisz, to może chciałbyś się gdzieś ze mną przejść?
- A gdzież to chcesz iść?
- Byłoby nudno jakbym ci od razu powiedział, prawda? Może chcę cię zabić?
- Proszę bardzo, możesz spróbować.
- Nie no, byłoby tutaj jeszcze gorzej bez ciebie… - Powiedział po czym pociągnął mnie za rękę, wyciągając z pokoju. – Za mną!
                Tłumacz prowadził mnie najpierw do salonu, a potem do drzwi otoczonych ogromną ilością łańcuchów. Nie miałem pojęcia dlaczego przyprowadził mnie tutaj akurat teraz.
- Ostatnio zauważyłem, że łańcuchy są luźniejsze niż zwykle. – Odpowiedział na pytanie, które zadałem sobie w głowie. – Sprawdzisz je ze mną?
- Jasne. – Rzuciłem i razem podeszliśmy bliżej drzwi. Położyłem rękę na największej kłódce umieszczonej w centralnej części drzwi. Potrząsnąłem nią, a ona niespodziewanie obluzowała się w mojej dłoni. – Faktycznie! To jest dziwne…
- Myślisz, że to któryś z gości czy może marionetki? Szczerze, obstawiałbym porywaczy. – Zaczął tłumacz.
- Ja też. Zastanawia mnie tylko po co? Może jest coś na dworze co chcą nam w przyszłości pokazać?
- Może. Tak naprawdę możemy tylko gdybać. Powiedz mi Bleslav, jesteś naszym zbawcą czy ciemiężcą? – Skąd to się wzięło? – Jesteś perfekcyjnym analitykiem, myślę że oczywistym jest to, iż nie zginiesz, tylko pytanie, może ty chcesz pogrzebać nas wszystkich?
- Uwierz, nie chciałbym. Ta gra jest dla mnie rozrywką jakiej nie miałem od lat, chciałbym ją kontynuować jak najdłużej tylko będę w stanie.
- Miałeś kogoś na wolności? Jakąś dziewczynę, narzeczoną, a może chłopaka? – Szybko zmienił temat, a na jego twarzy po mojej ostatniej odpowiedzi uformował się uśmiech. Nie rozumiałem, podobnie jak przy Nicole. Czułem, jakby była tutaj we własnej osobie kiedy byłem z nim.
- Ano miałem. Mieszkaliśmy sobie razem w Liverpoolu, była jedną z niewielu osób która faktycznie potrafiła mnie nie nudzić.
- Jak myślisz, co było w niej takiego specjalnego? Czym różniła się od innych? – Zmarszczył brwi dowiadując się o Nicole. Miał teraz na twarzy niezadowolony grymas, a jego oczy wydawały się płonąć.
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nie potrafiłem jej przeczytać, wiesz? Nie potrafiłem rozgryźć wzoru jej zachowania, cały czas zaskakiwała mnie czymś nowym.. – ,,Zupełnie jak ty’’- Dodałem w myślach. Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut. Niespodziewanie tłumacz podszedł do mnie i nachylił nad moim uchem.
- Zupełnie jak ja, prawda? – Włosy na całym ciele stanęły mi dęba. Nie miałem pojęcia jak odpowiedzieć, co z jednej strony było straszne, a z drugiej ekscytujące naraz. Musiałem coś zrobić.
- A ty? Miałeś jakąś partnerkę lub partnera na wolności? – Odwróciłem pytanie od siebie, to najlepsze na co mogłem wpaść. Tłumacz się ode mnie nie odsunął, ale złapał za rękę i mocno opatulił swoją dłonią.
- Nie miałem, ale zawsze mogę mieć kogoś tutaj… - Powiedział mi uwodzicielskim tonem na ucho, po czym gwałtowanie puścił moją rękę i zaczął biec w kierunku salonu. – Zaraz Yukino coś organizuje, dawaj bo się spóźnimy. – Oblany rumieńcem i zamotany w sytuacji, zmieszany pobiegłem za nim. Charles nie chciał wyjść z mojej głowy. ,,Czuję się przy nim jak przy Nicole’’ – Ciągle powtarzałem sobie w myślach, chociaż było to nie do końca prawdą. Przy nim czułem się nawet lepiej.
                Już praktycznie wszyscy się zebrali w salonie. Byliśmy razem z tłumaczem jednymi z ostatnich na miejscu. Yukino siedziała na kanapie i zauważając nas wchodzących zaczęła się uśmiechać.
- Dobra, teraz już mogę wam zdradzić co planowałam! Zagramy w chowanego! – Całe moje oczekiwania poszły psu w dupę. Chowany? To była jedna z najnudniejszych zabaw jakie mogła sobie wymyślić. Było ograniczone pole do popisu, nie było opcji aby ukrywający się wygrali w momencie kiedy ja będę szukać, zresztą kiedy będę się ukrywać to mnie nie znajdą, nie było sensu.
- Odpadam. – Rzuciła na szybko Julia i wyszła z salonu.
- J-julia zaczekaj! J-ja też odpadam w takim razie! – Dodał od siebie marynarz podążając za lesbijką. Po wcześniejszych obserwacjach wydawało mi się, że kobieta owinęła go sobie wokół palca. Heh.
- Mam lepsze rzeczy do roboty niż to, przepraszam. – Powiedziała dziennikarka i opuściła pomieszczenie. Zacząłem się rozglądać, zdając sprawę z tego że pisarz fanfiction nie przyszedł w ogóle. Fujoshi do tego momentu nie odzywała się w ogóle, a teraz tylko głośno westchnęła.
- Dobra, tak czy owak tutaj w tym słoiczku mam kartki. – Potrząsnęła średniej wielkości naczyniem. – Niech wszyscy wylosują po jednej i przeczytają na głos swoje role. Odliczyłam już czterech chowających się, także dla każdego powinno być równo po jednej. – Oznajmiła. Miałem ochotę podejść do niej i tak jak moi poprzednicy po prostu zrezygnować.
- Nawet się nie waż rezygnować Bleslav, bawimy się w to razem. – Charles pociągnął mnie za rękę w stronę siedzącej na kanapie Cambell. No cóż, nie chciałem mu odmawiać, może ta gra okaże się lepsza niż myślałem? Włożyłem rękę do słoiczka i chwilę mieszałem, zanim wybrałem tę jedną kartkę. Wyciągnąłem ją i rozwinąłem a ku moim oczom ukazał się napis: ,,szukający’’. Teraz wystarczyło tylko poczekać, aż wszyscy inni wybiorą ukrywającego się. Byłem zadowolony z tej roli, bo gdybym się chował to nikt by mnie nie znalazł, było to o wiele nudniejsze rozwiązanie.
                - Dobra Bleslav, liczysz do stu, można się ukrywać na całym terenie kurortu! Kto zostanie złapany wraca do salonu. Przepraszam, że zapytam, ale muszę się upewnić, umiesz liczyć na pewno do stu? – Uderzyłem się ręką w czoło. Naprawdę?
- Tak, umiem. Czy możemy już zaczynać? – Zapytałem, zaczynając liczyć z zamkniętymi oczami. – Jeden… Dwa… Trzy…– I tak dalej aż do 100. Słyszałem kroki dwóch osób, które postanowiły zostać w salonie, więc reszta prawdopodobnie uciekła poza. ,,Znajdę tych dwóch a potem lecę do restauracji’’ – Ułożyłem początkowy plan działania. – 100! Szukam! – Instynktownie pierwsze co zrobiłem to się odwróciłem. Za moimi plecami znajdował się skulony bokser. – Naprawdę?
- Kurdę, kto pierwsze co robi to się odwraca? – Zapytał rozczarowany, siadając na kanapie.
- Nie martw się, jako jeden z nielicznych tak robię. – Próbowałem go troszkę pocieszyć. Zacząłem się rozglądać i sporządzać w głowie listę dostępnych kryjówek. Podczas rozbiegania się, moje uszy wychwyciły dźwięk uderzanych o coś butelek. Nie zamierzałem tego ignorować, a intuicja podpowiadała barek. Podszedłem bliżej i spojrzałem za ladę. Rząd butelek wystawiony był na podłodze, jasno sygnalizując mi że ktoś się tutaj ukrywa. Obszedłem bar z lewej strony i zwróciłem uwagę na półkę pod ladą. Leżał tam sztywno Saladsky.
- Kuuurwa! Typie, wiesz ile zajęło mi wjebanie się tutaj? – Odpowiedział, kiedy zauważył że obok niego stoję.
- Domyślam się, ale nie powinieneś był robić wokół siebie takiego hałasu. – Wskazałem na stojące na ziemi butelki.
- Tak coś kurwa czułem, że coś robię nie tak. No cóż, zesrałem się. – Odpowiedział i poszedł usiąść na kanapie obok Habbera. No cóż, tak jak mówiłem, w salonie znajdowało się dwóch. Teraz moim następnym punktem na mapie była restauracja, gdzie na pewno ktoś się chował.
                Wszedłem do pomieszczenia i niemalże natychmiast uśmiechnąłem pod nosem. Spod jednego ze stołów wystawał ciemnobrązowy płaszcz jednego z aktorów. Podszedłem bliżej i zacząłem słyszeć szepty. Złapałem za dwa zwisające rogi obrusu i teatralnie podrzuciłem do góry. Pod stołem znajdowali się Anton i Sebastian.
- Mówiłem ci, żebyś przestał gadać! – Uderzył Sebastiana w ramię Borsch.
- Pierwsze co was wydało to twój płaszcz Cop, dlatego musisz zwracać uwagę na takie rzeczy. – Pozwoliłem sobie zarzucić małą poradą. Panowie powoli wygramolili się spod stołu, a ja skierowałem do kuchni. Stawiając kroki w pomieszczeniu pierwsze co mnie przywitało to w pełni otwarte drzwi do chłodni. Pierwsze co pomyślałem, to to że mam do czynienia z jakąś pułapką, a sama osoba ukryła się gdzieś indziej w tym pomieszczeniu i będzie chciała zamknąć mnie w środku. Powoli szedłem do przodu w stronę bardzo dobrze widocznego, chłodnego powietrza. Już trzymałem dłoń na klamce kiedy niespodziewanie ktoś wyskoczył z chłodni. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, chłopak o pomarańczowych włosach przyszpilił mnie do ściany. Trzymał usta niebezpiecznie blisko mojego prawego ucha.
- Ze mną się nie będziesz nudzić Adalbert, nie zapominaj o tym. – Mężczyzna delikatnie ukąsił mnie w małżowinę uszną. Byłem strasznie zaskoczony i podekscytowany jednocześnie. Nie bolało ani trochę, zrobił to bardzo delikatnie. Zaraz potem odszedł,odmachując mi, prawdopodobnie w stronę salonu. Co to miało być? Nie wiem, ale podobało mi się. Nicole nigdy mi czegoś takiego nie zrobiła…
                W samej sali teatralnej nikogo nie znalazłem, więc postanowiłem przejść się do rekwizytorni. Dopiero teraz poczułem jak zimne powietrze leci spod desek sceny i ochładza moje nogi. Było to dziwne uczucie.
- Powinniśmy teraz odpoczywać, przedstawienie jest już jutro! – Głos Tailorwicha był bardzo wyraźnie słyszalny.
- Ćśśś! Bo nas usłyszy! Musisz się trochę odstresować, bo jutro wybuchniesz. Wiesz co mówią o ludziach, którzy wstrzymują w sobie stres? – Odpowiedział mu niepoważnie Alvaro. Mogłem się tego spodziewać.
- Możecie już iść do salonu, bardzo wyraźnie was słyszę. – Oznajmiłem, nie chciało mi się do nich podchodzić.
- Widzisz Matthew co zrobiłeś? Przegraliśmy! – Oburzył się wychodząc zza kurtyny reżyser. Standuper szedł tuż za nim.
- No i dobrze! Idę do siebie! – Odpowiedział równie oburzony Tailorwich, a potem razem poszli w stronę wyjścia z sali teatralnej. Nagle niespodziewanie usłyszałem za sobą ciężkie kroki. Brzmiały jakby ktoś się z czegoś spuścił i spadł na proste nogi. Odwróciłem się i ujrzałem Caspra, który patrzył mi prosto w oczy i wystawiał język.
- Co powiesz na szybkie jeden na jeden, Bleslav?! – Rzucił mi wyzwanie, po czym zaczął biec. Niewiele myśląc się ucieszyłem i podjąłem walkę. Po chwili pościgu znaleźliśmy się na sali sportowej, a celność wbiegł do magazynu. Ruszyłem za nim. Kiedy wbiegłem do magazynu, nie spodziewałem się że dostanę piłką tenisową w twarz.
- Żywcem mnie nie weźmiesz, kurwaa! – Thomas stał za kontenerem z piłkami i strzelał z automatycznej wyrzutni piłek tenisowych we mnie. Zaczynałem się powoli do niego zbliżać, po drodze robiąc kilka różnorakich uników. Po kilku minutach dotknąłem Herringa w ramię. – Dobra, jednak weźmiesz…
- Nie myśl sobie, że cię nie widziałem, Simon. – Rzuciłem, otwierając kontener na piłki i go przewracając. Isnt wyleciał z niego razem z piłkami.
- Weeee! – Wydawał na głos dziwne dźwięki. Kiedy go dotykałem, za moimi plecami na powrót przemknął Casper, tym razem biegnąc w stronę wyjścia z sali sportowej. Biegłem za nim aż do salonu, gdzie pościg się skończył. Cartie wpadł na stojącego w pomieszczeniu boksera i wylądował na ziemi.
- Gratuluję, zabawiłeś mnie zdecydowanie dłużej niż reszta. – Odpowiedziałem podając mu rękę i pomagając wstać.
- Nie ma za co, cieszę się że mnie doceniasz. – Odpowiedział i usiadł na kanapie obok Jake’a. W jednym przejściu do salonu zauważyłem kominiarkę, jednak szybko zniknęła. Miałem nadzieję, że nie będzie ona Casprem 2.0.
                Stwierdziłem, że to czas sprawdzić na dachu. Nie zawitałem tam długo. Szybko rozejrzałem się za czymś co roboczo nazwałem wieżą, a tam na kuckach siedziała Yukino.
- Widziałam jak szczęściarz chowa się w kaplicy, weź skończ tę grę szybko. – Rzuciła zdenerwowana fujoshi w złości.
- Dzięki za ułatwienie roboty. – Odpowiedziałem byle jak, sprawdzając czy na dachu nie było nikogo oprócz niej. Kolejną stacją stała się teraz kaplica. Ruszyłem tam bez chwili zawahania, do znalezienia pozostali Matthias i Ada. Miałem obawy co do tej drugiej, wierzyłem że musiała również być w kaplicy, ale pozostawała niskoprocentowa szansa, że przesiadywała gdzie indziej. Kiedy byłem już na miejscu, pierwsze miejsce do sprawdzenia okazało się być konfesjonałem. Były dwa, a ja jako pierwszy wybrałem ten z prawej.
- No cóż, niekoniecznie mi się chciało bawić, ale Ada i Habber mnie zmusili. – Powiedział szczęściarz, powoli wychodząc z kryjówki.
- Rozumiem cię stary, idź po prostu do salonu. – Odpowiedziałem, klepiąc go po plecach.
- BANZAIIIII! – Usłyszałem za sobą krzyki i kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Adę wśród labiryntów kościelnych ławek. Ruszyłem za nią, ale nie spodziewałem się że dziewczyna będzie po nich skakać jak małpa! Była ode mnie trzydzieści razy szybsza, nic nie mogłem na to poradzić. Chwilę poganialiśmy się po kaplicy, ale Deresad wybiegła na korytarz a następnie udała do sali teatralnej. ,,O kurwa, wiem do czego to zmierza’’ – Pomyślałem, widząc jak kobieta wspina się po siedzeniach. Na powrót znowu się poganialiśmy, tym razem przez rzędy labiryntu z siedzeń, a moja cierpliwość i siła się powoli kończyła.
                Uciekła do salonu, a ja pobiegłem za nią. Nie chciało mi się już tak dalej bawić, nawet jeśli w pewnym momencie bym ją dogonił.
- Poddaję się, Deresad wygrała! – Krzyknąłem na głos, a kominiarka się zatrzymała. Wszyscy pozostali złapani aktorzy w salonie zaczęli wiwatować na jej cześć. Ada podeszła do mnie, a ja podałem jej rękę.- Gratuluję, jesteś naprawdę dobra w berka.
- Dzięki! Nie sądziłam, że tak szybko się poddasz. – Odpowiedziała, a ja naprawdę chciałem wrócić do pokoju i pójść spać. Spojrzałem na godzinę, 18:30, postanowiłem szybko wziąć jakiejś jedzenie z restauracji i wrócić z nim do pokoju, aby móc spokojnie pomyśleć. Dzisiaj nikt nie umarł, co oznaczała że jutro prawdopodobnie odnajdziemy ciało, a przynajmniej na to liczyłem. Wróciłem myślami do sytuacji z kuchni. Pragnąłem myśleć o tym, że to zdrada skoro czuję się przy nim tak samo jak przy niej, ale ta myśl zupełnie się ze mną nie trzymała. Tłumacz sprawiał, że czułem się nawet lepiej. Chciałem być dla siebie za to cholernie zły, ale nie umiałem. Może błędnie odczytuję jego sygnały? Ale jak błędnie odczytać to, że gryzie mnie w małżowinę uszną? Wszystkie te przemyślenia skupiały się w jednym, ogólnym stwierdzeniu – może tutaj przestanę się w końcu nudzić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz