- No dalej,
rusz się! Twoja kolej. – Oznajmił mi mężczyzna w podeszłym wieku, którego
twarzy nie umiałem rozpoznać. Przed moimi oczami stała rozstawiona szachownica,
pionki umiejscowione na swoich miejscach. – Nie chcesz się ruszyć? Myślałem,
że jesteś odważniejszy, synu! – Arthur nie dawał mi chwili spokoju, mimo
tego że wiedział. Dla niego nie byłem już człowiekiem, tylko maszyną. Zresztą,
kogo ja chce oszukać? Dla samego siebie też byłem maszyną. Wyciągnąłem rękę do
przodu i wziąłem w dłoń jeden z pionków. Nie wyglądał tak jak powinien.
Odwróciłem go aby się dokładnie przyjrzeć, a mojemu wzrokowi ukazała się twarz
Charlesa. – Co chcesz nim zrobić? – No właśnie, co? Mój mózg się
gotował, potrzebowałem danych. Cała reszta również stała na szachownicy.
- Nie chcę się
ruszać. Poddaję turę! – Oznajmiłem uderzając ręką o stół w miejscu, gdzie
tykał wcześniej ustawiony stoper. Podniosłem głowę, aby przenikające spojrzenie
mojego dziadka spotkało moje. Byłem zdeterminowany aby znowu z nim wygrać, aby
znowu dał mi spokój. Ruchy mężczyzny były ciężkie, jakby ospałe. Mijały
sekundy, jednak w moich oczach zdawały się być godzinami. Nie spuszczałem
wzroku z jego uśmiechniętej twarzy. Zmarszczyłem brwi.
- Szach mat.
Przyjrzyj się, Bleslav. – Stałem jak słup soli, zastygnięty w czasie. Nie
mogłem domknąć swoich szeroko rozdziawionych ust, ani zacząć normalnie
oddychać. Jak mogłem tego nie zobaczyć?
- Powiedz mi
dziadku! Dlaczego ona? Skąd ty to w ogóle wiesz? – Arthur założył jedną
rękę na drugą i siedział ze swoimi nogami opartymi na nodze stołu wraz ze swoim
szczero-białym uśmiechem. Czułem jak jego kpina przelewa mój umysł.
- Zrozumiesz
kiedy staniesz się na powrót człowiekiem, Bleslav. – Dźwięk jego słów, on
wypowiadający moje imię, krążył po mojej głowie niczym nieustanne echo. W akcie
desperacji przewróciłem krzesło na którym wcześniej siedziałem. Musiałem uciec,
nic innego nie mogło przynieść dobrych rezultatów. Odwróciłem się plecami do
mężczyzny, który pomiędzy głośnym śmiechem, zaczął nawoływać moje imię.
- Bleslav!,
Bleslav!
- Bleslav! Słuchasz mnie w
ogóle? To ty powinieneś rozmawiać, biorąc pod uwagę że ty mnie zaprosiłeś. –
Wróciłem do rzeczywistości. Razem z Sunny zaraz po meczu poszliśmy do mojego
pokoju, ponieważ ją tam zaprosiłem. Potrzebowałem w tym miejscu sojuszników, a
dziennikarka wydawała się być dobrym wyborem. Nie dawałem tej grupie więcej niż
kilku dni zanim zaczną zachowywać się jak ostatnie zwierzęta. Całe noce
studiowałem zasady tego miejsca drżąc z podekscytowania. Czytałem słowo za
słowem zastanawiając, kiedy w końcu będę mógł doświadczyć osobiście tego nowego
zjawiska jakim było śledztwo i proces. Pod powłoką grzecznych i wolnych od
nieczystości ludzi znajdowały się potwory, które chciały rozerwać klatkę
stworzoną z kłamstw.
- Huh…
Przepraszam, zamyśliłem się. A właśnie, co do przeprosin, to chciałem
przeprosić za to wcześniej. Naprawdę nie zamierzałem sprawić takiego pierwszego
wrażenia, ale czasami po prostu nie potrafię się powstrzymać od pytań. Tak poza
tym, mam do ciebie jedną sprawę. – Kobieta patrzyła na mnie z obojętnością.
Cóż, cieszyło mnie że chociaż tyle.
- Słucham, ale
odpadam jeśli będzie to coś nie na miejscu. – Rzuciła ostro i twardo. Z
takim typem człowieka trzeba było od razu przejść do sedna.
- Podczas
pierwszego śledztwa, badaj ze mną tę sprawę, o tylko tyle chcę prosić. –
Jej twarz się skrzywiła, zdecydowanie nie spodziewała się takiej prośby.
- Śledztwa? O
co ci chodzi, Adalbert? – Nie chciała mówić o tym głośno, nikt z nich
prawdopodobnie nie chciał. To oczywiście zrozumiałe, bo kto normalny przyjąłby
nakaz zabijania z taką łatwością? ,,Ktoś kto był żołnierzem.’’ –
Pomyślałem. Byłem jednym z pierwszych liderów tej grupy, ale ta funkcja mi nie
pasowała. Była zbyt nudna. Po dzisiejszym dniu miałem nadzieję, że zrozumieją. Śmierć większości tutaj była mi obojętna. Od
dnia pierwszego Sebastian chciał walczyć ze mną o przywództwo, ale z mojej
strony ten konflikt po prostu nie istniał, a nawet jeśli by był, to nie wchodzę
w kłótnie, które wiem że z góry wygram. Takie osobiste postanowienie.
- Daję nam
wszystkim maksymalnie cztery dni. Muszę was dłużej poobserwować aby się
dowiedzieć kto dokładnie, ale szansa na morderstwo w określonym przeze mnie
czasie to 100.00%. Dlatego potrzebuję sojuszników Sunny, a twoja szansa na
bycie pierwszą ofiarą jest niska. Co ty na to? – Po jej ustach widziałem,
że trochę odetchnęła. ,,Zobaczymy jakie teraz kłamstwa mi zaserwujesz,
Whatever.’’ – Pomyślałem, zaciekawiony.
- Nie zamierzam
cię okłamywać, bo widzę że nie ma to sensu. Będę z tobą współpracować, ale na
jednym warunku. Dzielisz się swoimi spostrzeżeniami i robisz to wyłącznie ze
mną. Pasuje ci? – Wystawiła przed siebie rękę, chcąc abym ją uścisnął.
Zawahałem się.
- Możemy
doliczyć do tego jeszcze jedną osobę? – Czułem, że nadużywam swojej opinii
jako analityka, ale byłem do tego przyzwyczajony.
- Kogo? Tylko
nie mów mi, że Julia… - Kobiety nie zaczęły swojej relacji dobrze, ale
potrzebowaliśmy też starć w grupie. Mushial zdecydowanie wyglądała mi na
charyzmatyczną osobę, a dokładniej na taką która używa tej charyzmy dla
własnych zachcianek. Była jedną z moich pierwszych typów morderców na równi z
Yukino czy bokserem.
- Nie,
spokojnie, to nie Julia. Chodzi mi o Braida. Co o nim sądzisz? – Tłumacz
również dokładał do mojej ekscytacji tym miejscem. Zmieniał swoje wzorce
zachowań jak rękawiczki, podobnie jak Simon. Jednego dnia brałem go za typ
mordercy, drugiego idealnie pasował do profilu pierwszej ofiary, ta niemożność
odczytania jego statusu kazała mi do niego lgnąć. Na wspomnienie tego nazwiska
ciało Sunny zadrżało. Widziałem to wcześniej, reakcja pochodna strachu.
Dlaczego bała się Charlesa? Paliło mnie od środka, aby się tego dowiedzieć.
- Tak, rób
cokolwiek chcesz, tylko mów również mi. Do zobaczenia później. – Rzuciła na
szybko drżącym głosem po czym poderwała się z łóżka i wyszła z mojego pokoju.
Musiałem dokopać się do powodu jej strachu i go unicestwić, bo miałem plany
związane z tą dwójką. Świetne plany.
*
Alkohol był możliwością, której
mój system nie przewidywał. Ta trucizna w butelce sprawiała, że umysły
zakrywała mgła, a ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Alkohol w małych
ilościach nie sprawiał mi żadnego problemu ani dyskomfortu, jednak wczoraj
przesadziłem. Myślałem, że głowa mi wybuchnie. Organizm ciężko pracował by
przyswoić taką ilość trucizny, a ból był karą za przecenianie swoich limitów.
Zgaga była wisienką na torcie. Nie byłem typem człowieka, który się nad sobą
długo użala więc podniosłem dupę z łóżka i udałem do łazienki. Z naściennej
apteczki wziąłem kilka tabletek przeciwbólowych i przepiłem wodą z kranu.
Następnie umyłem bardzo szybko zęby i wziąłem krótki prysznic. Założyłem świeże
ciuchy oraz maskę i popatrzyłem na godzinę, zdając sobie sprawę że przespałem
komunikat. Nie zwlekając ani chwili dłużej wyszedłem z pokoju zamykając za sobą
drzwi.
Kiedy wyszedłem na korytarz, w
zasięgu mojego wzroku znaleźli się nieprzytomni Anton oraz Casper, leżący na
schodach. Patrząc na to jak bardzo byli wczoraj pijani, nie zdziwiło mnie to.
Podszedłem do obydwu panów bliżej, aby faktycznie sprawdzić ich stan.
Nachyliłem się nad jednym i drugim, a w momencie w którym poczułem ich oddechy
na swojej skórze, zacząłem ich obchodzić z myślą pójścia do restauracji.
Postawiłem nogę w salonie zauważając leżących na sobie w formie kanapki Matthew,
Alvaro i Yukino. Jeszcze spali, a ja nie chciałem być tym potworem który
zamierza ich obudzić. Powolnym krokiem ruszyłem dalej w stronę restauracji.
Otworzyłem drzwi, w środku jednak było mniej osób niż się spodziewałem.
Logicznym było to, że ludzie będą chcieli odespać i rano po prostu nie przyjdą,
ale mój mózg cierpiał od alkoholu, a tym samym moje umiejętności analityczne.
Przy jednym stole siedzieli mistrz gry, kominiarka i marynarz.
- Siemanko
Bleslav! Jak tam się spało? Pewnie podobnie co im, biedactwo? – Jak
zazwyczaj Simon mi nie przeszkadzał, to nie koniecznie przepadałem za jego
turbo-miłą wersją. Cała trójka siedziała z browarami w rękach, a czwarty,
jeszcze w czteropaku, stał na stole. Rzucił mi go Raph.
- Bierz. Ada
umiera po wczoraj, my pijemy tylko dla towarzystwa, ale obstawiam że podobnie
jak jej ci się przyda. – Dodał z uśmiechem na ustach, a ja zmęczony samą
egzystencją tylko kiwnąłem głową. – Dlatego właśnie nie opłaca się pić.
- Szkoda, że
wczoraj nie mogłem do was dołączyć, ale patrząc na to z innej strony może to i
dobrze? W innym przypadku kto by się zajął Chesterem? – Nagle przypomniałem
sobie o pisarzu fanfiction.
- Właśnie, co z
nim Simon? Anton i Casper go do ciebie wczoraj przyprowadzili, prawda? –
Zapytałem aby się upewnić, chociaż byłem praktycznie pewny.
- Ma wybity
palec, dałem mu maść i kazałem nią smarować oraz dzisiaj później ma przyjść na
wizytę kontrolną. Mam nadzieję, że przez noc mu się nie pogorszyło… - Ada
siedziała na krześle bez słowa tylko od czasu do czasu sącząc z puszki.
- Co wy na to,
aby przejść się po pokojach i posprawdzać czy ze wszystkimi w porządku? –
Zapytałem wszystkich. Nie miałem zamiaru tego mówić, ale liczyłem że będzie
ktoś kto faktycznie ,,nie będzie w porządku’’.
- Myślę, że to
świetny pomysł, jednak nie mogę sobie pozwolić nie zapytać. Sugerujesz coś,
Bleslav? – Odparł Raph. Czy wczoraj powiedziałem za dużo? Zresztą, to nie
tak że faktycznie miałem zamiar to ukrywać.
- To tylko
kwestia interpretacji. Chcę tylko się upewnić czy wszyscy dotarli po
wczorajszej imprezie bezpiecznie, o nic innego mi nie chodzi. –
Odpowiedziałem bardzo bezpiecznie.
- Dołączę się
do was jeśli pozwolicie! A ty Adzia? – Zapytał Simon, ta jednak resztkami
swoich sił pokazała że chce zostać w restauracji. Skończyliśmy pić swoje piwa i
udaliśmy się na pierwsze piętro. Mistrz gry szedł przodem, a ja i marynarz z
tyłu.
- Może i
większość zapomni to co wczoraj powiedziałeś, ale ja będę pamiętać. Nawet nie
próbuj cokolwiek zrobić. – Powiedział do mnie Raph. Nie mogłem się nie
uśmiechnąć.
- Proszę cię
bardzo, nie obchodzi mnie to czy pamiętasz. Gdybym naprawdę chciał stąd uciekać
to stworzyłbym jedną z największych intryg, jakiej twój mózg nie potrafiłby
przetworzyć. W tej chwili mnie nudzisz, Doca. – Rzuciłem nonszalancko z
wyższością. Marynarz prychnął po czym poszedł na przód do Isnta. –
Powinniśmy zacząć od lewej strony. – Zaproponowałem.
- Czyli
najpierw do Habbera. – Oznajmił oczywiste mistrz gry.
Z lewej strony otworzyli nam
tylko Sebastian i Sunny. Obydwoje mieli przekrwione oczy i ogromne worki pod
nimi. Większość z nas tak naprawdę przesadziła wczoraj z alkoholem. Nie
rozmawialiśmy z tą dwójką długo, bo szybko nas przeprosili i wrócili do spania.
Jeszcze przed tym marynarz poinformował ich o próbie, której godzinę ustalili
jeszcze podczas siedzenia w restauracji. Nie miałem zamiaru na nią przychodzić,
byłem dublerem a gra reszty mnie po prostu nie interesowała, bo widziałem ją
wczoraj. Zmieniliśmy stronę z lewej na prawą, gdzie teraz zapukaliśmy do
tłumacza, a wcześniej upewniliśmy się, że wszystko w porządku z Chesterem. Po
kilku minutach czekania, otworzył nam, a ja westchnąłem z ulgą.
- Waaaah! –
Ziewnął. – Witam was panowie, a w jakiej to sprawie? Niestety ale to nie ja
jestem sprawcą. – Oznajmił pół-poważnie, pół-serio.
- Sprawdzamy po
prostu czy wszystko z ludźmi w porządku po wczoraj, tym bardziej patrząc na to
jak skończyli Casper i Anton. – Wskazałem palcem na mężczyzn leżących na
schodach. Charles się uśmiechnął.
- Nie
pokusiliście się o obudzenie ich? W sumie, to się szanuje. Ze mną wszystko w
porządku, ale radzę wam sprawdzić inne pomieszczenia, bo nie wiadomo czy każdy
dotarł do pokoju. – Celnie stwierdził Braid.
- Nie, wolimy
żeby sobie pospali, a to że ich nie przenosimy to kara za zasypianie
gdziekolwiek. – Czerwienił się marynarz. ,,Na pewno nie jesteś taki święty
na każdym kroku.’’ – Pomyślałem, patrząc na oburzonego Docę.
- Swoją drogą,
zanim pójdziecie to mam do ciebie pytanie, Bleslav. Jak myślisz, ktoś już leży
gdzieś martwy? – Jego głos nie stracił na dotychczasowym cieple, a w jego
słowach nie było słychać ani chwili zawahania. Tłumacz jako jedyny wczoraj
poparł mnie podczas gry, przynajmniej on miał na tyle godności.
- Jest na to
całkiem wysoka szansa, nie zamierzam was oszukiwać, dlatego głównie sprawdzamy,
chociaż wolałbym nie brać udziału w śledztwie z samymi zombie. – Szczerze
odrzuciłem. Rozmawialiśmy jeszcze krótką chwilę po której Braid zamknął drzwi.
– Po tym wczorajszym zbijaku, proponowałbym salę sportową.
- Brzmi
sensownie. Mam nadzieję, że nic się z nikim nie stało… - Zmartwił się
słowami moimi oraz Charlesa marynarz. Obydwoje pewnie wiedzieliśmy jak bardzo
nasze odczucia się od siebie różniły. W środku nie mogłem przestać krzyczeć,
chciałem aby w końcu przestało być tak cholernie nudno.
Jako pierwszy postawiłem stopę w
sali sportowej. Moje źrenice się rozszerzyły, a twarz oblała rumieńcem. Ręce
drżały z podniecenia, nie mogłem przestać nimi ruszać. Cały świat zalał się
jednolitą i nieprzeniknioną ciszą, która koiła nerwy. W jednym rogu hali leżało
ciało Matthiasa Wail, natomiast w drugim Jake’a Saladsky. Nie mogłem się na nie
napatrzeć, ich martwe oblicza sprawiały mi taką przyjemność jakiej nie czułem
od lat.
- C-czy oni nie
żyją?! – Przestraszył się Simon, my jednak usłyszeliśmy kroki. Podbiegł do
nas zziajany bokser z zakłopotaniem wypisanym na twarzy.
- O-oni..! –
Poczekaliśmy chwilę na wyjaśnienia, Habber musiał złapać oddech. – Ż-żyją.
Po prostu nadal się nie obudzili po wczoraj. – Goeson ubrany był w bardzo
opięty, sportowy dres. Był tutaj od rana?
- Co ty tutaj
robisz, Habber? – Zapytałem, chociaż już byłem pewny.
- Przyszedłem
tutaj rano pobiegać. To, że zostaliśmy zamknięci w jednym miejscu bez
możliwości wyjścia, nie oznacza że mogę sobie pozwolić na spadek formy. –
Odpowiedział dumnie z uśmiechem na ustach. Moja twarz widocznie posmutniała.
- Coś się
stało, Bleslav? – Zauważając to zapytał mnie Raph. Nie spodziewałem się, że
tak bardzo on będzie włazić mi w dupę.
- Nie, po
prostu jest mi smutno że nikt nie dba o swoje bezpieczeństwo w tym miejscu. –
Skłamałem, wskazując palcem na nieprzytomnych. – Wydaje mi się, że za bardzo
wszyscy sobie nawzajem ufacie.
- Ty nikomu nie
ufasz? Jak to jest żyć w ciągłym strachu? – Drążył marynarz.
- To pytanie
mógłbyś skierować do siebie. Jak to jest żyć w ciągłym strachu bycia
zdradzonym? Jeśli umiesz liczyć Doca, to licz na siebie, bo chyba zapomniałeś
zasad tego miejsca. – Odrzuciłem ostro. Tacy optymistyczni ludzie nie dość,
że mnie nudzili, to nawet potrafili zdenerwować swoim brakiem inteligencji.
- Możecie
przestać o tym rozmawiać?! Powinniśmy sprawdzić wszystkie pomieszczenia po
kolei bez żadnych kłótni pomiędzy! – Przerwał nam sfrustrowany Simon.
- Miej
zażalenia do pana marynarza, który na każdym kroku stawia mnie w świetle
złoczyńcy. – Odparłem na szybko, kątem oka widziałem że Raph otwiera usta
by coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. – Chodźmy teraz po kolei do
kaplicy, sali teatralnej i na końcu dach.
- Ja zostanę
tutaj jeszcze trochę pobiegać, ale życzę wam szczęścia w znajdowaniu ich! –
Rzucił z serdecznym uśmiechem po czym zaczął kolejne okrążenie. Wszyscy, nawet
zezłoszczony marynarz, zgodzili się na mój plan.
W kaplicy jak i w sali
teatralnej nikogo nie było. Sprawdzaliśmy nawet rekwizytornie i drzwi na
zakrystię, ale zastała nas znajoma pustka. Ze wszystkich pomieszczeń został nam
dach, a jeśli tam nie było martwego ciała to cała moja nadzieja znikała w
jednym momencie. Cała reszta której nie znaleźliśmy pewnie spała w pokojach, bo
niby gdzie indziej mieliby być? Kiedy stawialiśmy pierwsze kroki na schodach
prowadzących prosto na dach, usłyszeliśmy tam kogoś jeszcze. Przypominały mi
się wszystkie treningi w których celem było skradanie się i powoli wyjrzałem
zza winkla. Moim oczom ukazała się Julia, która właśnie wychodziła zza rogu
wieży. Co ona tam robiła? Kobieta podeszła do barierki naprzeciwko wieży i się
oparła. Oddychała ciężko, patrząc na to ile dymu wydobywało się z jej ust.
Musiało być jej okropnie zimno, śnieg padał na jej jeansową kurtkę, ona jednak
nie wydawała się tym przejmować. Postanowiłem opuścić swoją ,,kryjówkę’’ i
podejść razem z chłopakami bliżej.
- Cześć Julia,
widzę że już z tobą lepiej. – Wyszedłem z inicjatywą. Mushial na dźwięk
mojego głosu się wzdrygnęła. Spojrzała na dwójką za mną i widocznie
zrelaksowała. Aż tak bardzo moja obecność jej przeszkadzała? Czyżby mnie obrała za swoją ofiarę?
- Siemka wam.
Potrzebowałam wyjść ze swojego pokoju i pójść się przewietrzyć, użalanie nad
wypitym alkoholem nie jest czymś co mam w zwyczaju. – Odpowiedziała nijako.
- To jest nas
dwóch. My po prostu sprawdzamy czy komuś coś się nie stało po wczorajszej nocy,
dobrze że przynajmniej z tobą w porządku. – Odrzuciłem wysilając się na
nieszczery, empatyczny uśmiech. Nie odwzajemniła go.
- Chcielibyśmy
cię poinformować o dzisiejszej próbie o 11:00. Wiemy, że wczoraj wychodziło już
świetnie, ale nie wolno spocząć na laurach, prawda? – Temat zmienił Doca.
- Spoko,
przyjdę. Dzięki za troskę, wszystko ze mną okej. Swoją drogą, Bleslav, mogłabym
na chwilę z tobą porozmawiać w cztery oczy? – Poprosiła. Nie miałem nic
przeciwko, zabijanie mnie w takim miejscu i o takiej porze nie miało
najmniejszego sensu, szybko by ją wykryli. Simon i Raph wrócili schodami na
dół, a ja podszedłem opierając się o barierkę tak samo jak ona. Lesbijka chwilę
czegoś szukała po kieszeniach, aż w końcu wyciągnęła paczkę cienkich
papierosów. – Chcesz?
- Dzięki, nie
palę. – Na tę odpowiedź nadal nie przestała proponować mi fajki.
- Ja też nie.
Po prostu bierz. – Nie byłem już kimś, kto miał zakaz palenia, a chciałem
dotrzymać kobiecie towarzystwa. Wziąłem jedną i włożyłem do ust. Po chwili
Julia wyciągnęła z kieszeni kurtki zapalniczkę zippo i odpaliła papierosa mi, a
następnie sobie.
- Skąd w ogóle
masz zapalniczkę w takim miejscu? – Zapytałem, wypuszczając powietrze po
pierwszym zaciągnięciu.
- Kobieta ma
swoje sekrety, Adalbert. – Rzuciła szybko. – To co myślisz o tym
wszystkim?
- O tym wszystkim?
No cóż, zostaliśmy zamknięci i zmuszeni do grania w jakąś pojebaną grę pod
pozorami odprawiania rytuału. Wydaje mi się, że myślisz podobnie.
- Odpowiedz mi
co naprawdę o tym myślisz, Bleslav. Pamiętam wczorajszą grę. – Rzuciła
twardo i zimno. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Cieszę się,
Julia. Jestem niezwykle zadowolony, że akurat ja z tylu ludzi na świecie jestem
w stanie doświadczyć tego niesamowitego zjawiska. – Nie ograniczałem się.
- Jesteś
pojebany, wiesz? Nikt nie mówi o tym głośno, ale możesz tutaj zginąć w każdej
chwili. Tak śpieszy ci się do śmierci?
- Wiesz jak
mnie tutaj nazwano, prawda Mushial? Nie ma możliwości, żebym zginął. Zresztą,
nawet jeśli to żeby umrzeć trzeba najpierw żyć, a to co ja prowadzę nie można
nazwać życiem.
- Powiedz mi,
Bleslav, zanim gówno uderzy w wiatrak, jak wygląda umysł perfekcyjnego
analityka? Jak się czujesz z tym, że obrano cię za lidera tej grupy?
- Czuje się z
tym tak zwyczajnie, jak ze wszystkim innym. Jest to po prostu cholernie nudna
fucha, co mogę ci więcej powiedzieć. Dzisiaj na śniadaniu kiedy wszyscy się
zbiorą, zamierzam oficjalnie zrezygnować i chciałbym cię o coś prosić. Mogłabyś
przewodzić tej grupie? – Na te słowa usta lesbijki ścierpły. Czyżbyś coś
planowała?
- Dlaczego nie
poprosiłeś o to Sebastiana? On ma tak ogromne parcie na szkło w przewodzeniu tą
grupą, że każda moja próbą skończyłaby się fiaskiem.
- Poprosiłem o
to ciebie, bo umiesz samodzielnie myśleć i nie prosisz się o tę fuchę.
Spodobało mi się to, że sprzeciwiłaś się mojej prośbie i powiedziałaś wszystkim
o poszukiwaniach, nawet jeśli to zaczęło konflikt między tobą a Sunny i
zalatywało trochę komunizmem. – Prychnąłem.
- Komunizmem? –
Odparła prześmiewczym głosem.
- Ale tylko tym definicyjnym, także dopóki nie
zaczniesz przesadzać będzie w porządku. – Pokazałem jej okejkę, a po chwili
zdeptałem peta po wypalonym papierosie. – Idziemy do restauracji? Przydałoby
im się ogłosić, że już oficjalnie nie mogą na mnie liczyć.
- Poczekaj,
zanim pójdziemy mam jeszcze jedno pytanie. Wiesz albo masz podejrzenia, kto
zepsuł gramofon? Zbliżamy się do końca czasu… - Tak naprawdę mógł być to
każdy, ale nie zamierzałem psuć jej humoru jeszcze bardziej. ,,Jeśli wszystko
pójdzie tak jak myślę, będziemy mieli ważniejsze rzeczy na głowie’’ –
Pomyślałem.
- Owszem, wiem.
Ta osoba jednak nie chcę się przyznać i nie umiem jej do tego przekonać. Jeśli
będzie trzeba to wypowiem jego imię na forum, nie martw się. – Po raz
kolejny skłamałem jej prosto w twarz. Po jej twarzy było widać, że odpowiedź
jej nie wystarczała. Razem ruszyliśmy do restauracji.
Byliśmy w niej ostatni. Wszyscy,
których wcześniej nie udało mi się spotkać już tutaj siedzieli. ,,Jeszcze nikt
nie umarł’’ – Potwierdziłem w myślach. Ja i Julia się rozeszliśmy, usiadłem
obok Sunny, Matthew i Alvaro.
- O,
wróciliście z martwych. Przynajmniej tyle dobrze. – Rzuciłem, widząc jak
obydwoje sączą piwo z puszki. Kiedy rozejrzałem się po restauracji, większość
to robiła.
- A weź mi nic
kurwa nie mów, nie było warto… - Odparł zmęczonym głosem Tailorwich.
Reżyser się nie odzywał, leżał oparty czołem o blat stołu. Usłyszeliśmy
charakterystyczny dźwięk uderzania łyżeczką deserową o kieliszek, wszyscy niedoszli
liderzy w tym miejscu przywłaszczyli sobie ten gest. Wzrokiem szukałem kto tym
razem chciał zabrać głos.
- Słuchajcie wszyscy! Dzisiaj o 11:00 będzie
organizowana ostatnia próba! Jutro już przedstawienie, więc musimy się upewnić
że wszyscy są gotowi! Dublerzy nie muszą przychodzić. – Oznajmił Sebastian
trzymając w dłoniach gruby plik papierów. Następnie usiadł, a wstała na jego
miejsce Yukino.
- Ja też chcę
coś ogłosić! Dzisiaj o 16:00 zapraszam wszystkich do salonu, gdzie zorganizuję
wam aktywność relaksacyjną już bez alkoholu! Zaufajcie mi, z zawodu byłam
psycholożką. – Byłem ciekawy co ona planuje. Miałem nadzieję, że nie będzie
to na zasadzie dobierania się w związki jak w przypadku Sebastiana i Antona.
Ostatecznie nikt nic nie dopowiedział i poczułem, że to moja chwila aby wstać i
ostatecznie ogłosić swoje stanowisko.
- Słuchajcie
wszyscy! Ci bardziej spostrzegawczy ogarnęli pewnie, że od kilku dni raczej nie
odzywam się na forum grupy i trzymam się ubocza. Muszę wam ogłosić, że od dnia
dzisiejszego nie zamierzam być waszym liderem! Tę rolę pozostawiam Julii z
którą wcześniej na ten temat rozmawiałem. To wszystko. – Usiadłem, kątem
oka widząc jak Sebastian oburzony wstaje z krzesła.
- Czemu niby
ona? Przecież to ja chcę pomagać tej grupie na każdym kroku! Nie rozumiem cię,
Bleslav! – Kierowałem się już w stronę wyjścia. Przekazałem to co miałem
przekazać, reszta konfliktu nie tyczyła się mnie.
- Adios! –
Rzuciłem, wychodząc z restauracji.
Przez następne kilka godzin
siedziałem w swoim pokoju i myślałem. Wziąłem krótki prysznic i położyłem się
na łóżku, zdejmując maskę. Wcześniej podsunąłem sobie białą tablicę na tyle
blisko, aby móc bezpośrednio po niej pisać leżąc. W swoich dłoniach trzymałem
czerwony marker. Patrzyłem na zdjęcia wszystkich aktorów i zaznaczałem ich
według legendy. Krzyżyk oznaczał prawdopodobną ofiarę, natomiast kółko
oznaczało że ta osoba jest kandydatem na mordercę. Yukino, Habber, Julia,
Alvaro, Sunny i Simon mieli na sobie kółko. Thomas i Casper nie mieli na sobie
żadnych symboli, natomiast reszta oprócz Charlesa miała krzyżyk. Braid był
oznakowany kółkiem i krzyżykiem, bo codziennie zmieniał swoje oblicze, tym
samym sprawiając że ciężko było go rozczytać. Przypominał mi w tym miejscu o
Nicole… Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Obróciłem białą tablicę pustą stronę
do wejścia i poszedłem otworzyć.
- Hejcia
Bleslav, robisz coś teraz? – W drzwiach stanął uśmiechnięty od ucha do ucha
Charles, a cała jego twarz spływała rumieńcem. Cieszyłem się, że ze wszystkich
akurat on przyszedł mnie odwiedzić.
- W sumie teraz
nic nie robię. Jak wam poszła próba?
- Była
standardowa i suuuper nudna. Skoro nic nie robisz, to może chciałbyś się gdzieś
ze mną przejść?
- A gdzież to
chcesz iść?
- Byłoby nudno
jakbym ci od razu powiedział, prawda? Może chcę cię zabić?
- Proszę
bardzo, możesz spróbować.
- Nie no,
byłoby tutaj jeszcze gorzej bez ciebie… - Powiedział po czym pociągnął mnie
za rękę, wyciągając z pokoju. – Za mną!
Tłumacz prowadził mnie najpierw
do salonu, a potem do drzwi otoczonych ogromną ilością łańcuchów. Nie miałem
pojęcia dlaczego przyprowadził mnie tutaj akurat teraz.
- Ostatnio
zauważyłem, że łańcuchy są luźniejsze niż zwykle. – Odpowiedział na
pytanie, które zadałem sobie w głowie. – Sprawdzisz je ze mną?
- Jasne. –
Rzuciłem i razem podeszliśmy bliżej drzwi. Położyłem rękę na największej kłódce
umieszczonej w centralnej części drzwi. Potrząsnąłem nią, a ona niespodziewanie
obluzowała się w mojej dłoni. – Faktycznie! To jest dziwne…
- Myślisz, że
to któryś z gości czy może marionetki? Szczerze, obstawiałbym porywaczy. –
Zaczął tłumacz.
- Ja też.
Zastanawia mnie tylko po co? Może jest coś na dworze co chcą nam w przyszłości
pokazać?
- Może. Tak
naprawdę możemy tylko gdybać. Powiedz mi Bleslav, jesteś naszym zbawcą czy
ciemiężcą? – Skąd to się wzięło? – Jesteś perfekcyjnym analitykiem,
myślę że oczywistym jest to, iż nie zginiesz, tylko pytanie, może ty chcesz
pogrzebać nas wszystkich?
- Uwierz, nie
chciałbym. Ta gra jest dla mnie rozrywką jakiej nie miałem od lat, chciałbym ją
kontynuować jak najdłużej tylko będę w stanie.
- Miałeś kogoś
na wolności? Jakąś dziewczynę, narzeczoną, a może chłopaka? – Szybko
zmienił temat, a na jego twarzy po mojej ostatniej odpowiedzi uformował się
uśmiech. Nie rozumiałem, podobnie jak przy Nicole. Czułem, jakby była tutaj we
własnej osobie kiedy byłem z nim.
- Ano miałem.
Mieszkaliśmy sobie razem w Liverpoolu, była jedną z niewielu osób która
faktycznie potrafiła mnie nie nudzić.
- Jak myślisz,
co było w niej takiego specjalnego? Czym różniła się od innych? –
Zmarszczył brwi dowiadując się o Nicole. Miał teraz na twarzy niezadowolony
grymas, a jego oczy wydawały się płonąć.
- Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia. Nie potrafiłem jej przeczytać, wiesz? Nie potrafiłem
rozgryźć wzoru jej zachowania, cały czas zaskakiwała mnie czymś nowym.. –
,,Zupełnie jak ty’’- Dodałem w myślach. Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut.
Niespodziewanie tłumacz podszedł do mnie i nachylił nad moim uchem.
- Zupełnie jak
ja, prawda? – Włosy na całym ciele stanęły mi dęba. Nie miałem pojęcia jak
odpowiedzieć, co z jednej strony było straszne, a z drugiej ekscytujące naraz.
Musiałem coś zrobić.
- A ty? Miałeś
jakąś partnerkę lub partnera na wolności? – Odwróciłem pytanie od siebie,
to najlepsze na co mogłem wpaść. Tłumacz się ode mnie nie odsunął, ale złapał
za rękę i mocno opatulił swoją dłonią.
- Nie miałem,
ale zawsze mogę mieć kogoś tutaj… - Powiedział mi uwodzicielskim tonem na
ucho, po czym gwałtowanie puścił moją rękę i zaczął biec w kierunku salonu. – Zaraz
Yukino coś organizuje, dawaj bo się spóźnimy. – Oblany rumieńcem i zamotany
w sytuacji, zmieszany pobiegłem za nim. Charles nie chciał wyjść z mojej głowy.
,,Czuję się przy nim jak przy Nicole’’ – Ciągle powtarzałem sobie w myślach,
chociaż było to nie do końca prawdą. Przy nim czułem się nawet lepiej.
Już praktycznie wszyscy się
zebrali w salonie. Byliśmy razem z tłumaczem jednymi z ostatnich na miejscu.
Yukino siedziała na kanapie i zauważając nas wchodzących zaczęła się uśmiechać.
- Dobra, teraz
już mogę wam zdradzić co planowałam! Zagramy w chowanego! – Całe moje
oczekiwania poszły psu w dupę. Chowany? To była jedna z najnudniejszych zabaw
jakie mogła sobie wymyślić. Było ograniczone pole do popisu, nie było opcji aby
ukrywający się wygrali w momencie kiedy ja będę szukać, zresztą kiedy będę się
ukrywać to mnie nie znajdą, nie było sensu.
- Odpadam.
– Rzuciła na szybko Julia i wyszła z salonu.
- J-julia
zaczekaj! J-ja też odpadam w takim razie! – Dodał od siebie marynarz
podążając za lesbijką. Po wcześniejszych obserwacjach wydawało mi się, że
kobieta owinęła go sobie wokół palca. Heh.
- Mam lepsze
rzeczy do roboty niż to, przepraszam. – Powiedziała dziennikarka i opuściła
pomieszczenie. Zacząłem się rozglądać, zdając sprawę z tego że pisarz
fanfiction nie przyszedł w ogóle. Fujoshi do tego momentu nie odzywała się w
ogóle, a teraz tylko głośno westchnęła.
- Dobra, tak
czy owak tutaj w tym słoiczku mam kartki. – Potrząsnęła średniej wielkości
naczyniem. – Niech wszyscy wylosują po jednej i przeczytają na głos swoje
role. Odliczyłam już czterech chowających się, także dla każdego powinno być
równo po jednej. – Oznajmiła. Miałem ochotę podejść do niej i tak jak moi
poprzednicy po prostu zrezygnować.
- Nawet się nie
waż rezygnować Bleslav, bawimy się w to razem. – Charles pociągnął mnie za
rękę w stronę siedzącej na kanapie Cambell. No cóż, nie chciałem mu odmawiać,
może ta gra okaże się lepsza niż myślałem? Włożyłem rękę do słoiczka i chwilę
mieszałem, zanim wybrałem tę jedną kartkę. Wyciągnąłem ją i rozwinąłem a ku
moim oczom ukazał się napis: ,,szukający’’. Teraz wystarczyło tylko poczekać,
aż wszyscy inni wybiorą ukrywającego się. Byłem zadowolony z tej roli, bo
gdybym się chował to nikt by mnie nie znalazł, było to o wiele nudniejsze
rozwiązanie.
- Dobra Bleslav, liczysz do
stu, można się ukrywać na całym terenie kurortu! Kto zostanie złapany wraca do
salonu. Przepraszam, że zapytam, ale muszę się upewnić, umiesz liczyć na pewno
do stu? – Uderzyłem się ręką w czoło. Naprawdę?
- Tak, umiem.
Czy możemy już zaczynać? – Zapytałem, zaczynając liczyć z zamkniętymi
oczami. – Jeden… Dwa… Trzy…– I tak dalej aż do 100. Słyszałem kroki
dwóch osób, które postanowiły zostać w salonie, więc reszta prawdopodobnie
uciekła poza. ,,Znajdę tych dwóch a potem lecę do restauracji’’ – Ułożyłem
początkowy plan działania. – 100! Szukam! – Instynktownie pierwsze co
zrobiłem to się odwróciłem. Za moimi plecami znajdował się skulony bokser. – Naprawdę?
- Kurdę, kto
pierwsze co robi to się odwraca? – Zapytał rozczarowany, siadając na
kanapie.
- Nie martw
się, jako jeden z nielicznych tak robię. – Próbowałem go troszkę pocieszyć.
Zacząłem się rozglądać i sporządzać w głowie listę dostępnych kryjówek. Podczas
rozbiegania się, moje uszy wychwyciły dźwięk uderzanych o coś butelek. Nie
zamierzałem tego ignorować, a intuicja podpowiadała barek. Podszedłem bliżej i
spojrzałem za ladę. Rząd butelek wystawiony był na podłodze, jasno sygnalizując
mi że ktoś się tutaj ukrywa. Obszedłem bar z lewej strony i zwróciłem uwagę na
półkę pod ladą. Leżał tam sztywno Saladsky.
- Kuuurwa!
Typie, wiesz ile zajęło mi wjebanie się tutaj? – Odpowiedział, kiedy
zauważył że obok niego stoję.
- Domyślam się,
ale nie powinieneś był robić wokół siebie takiego hałasu. – Wskazałem na stojące
na ziemi butelki.
- Tak coś kurwa
czułem, że coś robię nie tak. No cóż, zesrałem się. – Odpowiedział i
poszedł usiąść na kanapie obok Habbera. No cóż, tak jak mówiłem, w salonie
znajdowało się dwóch. Teraz moim następnym punktem na mapie była restauracja,
gdzie na pewno ktoś się chował.
Wszedłem do pomieszczenia i
niemalże natychmiast uśmiechnąłem pod nosem. Spod jednego ze stołów wystawał
ciemnobrązowy płaszcz jednego z aktorów. Podszedłem bliżej i zacząłem słyszeć
szepty. Złapałem za dwa zwisające rogi obrusu i teatralnie podrzuciłem do góry.
Pod stołem znajdowali się Anton i Sebastian.
- Mówiłem ci,
żebyś przestał gadać! – Uderzył Sebastiana w ramię Borsch.
- Pierwsze co
was wydało to twój płaszcz Cop, dlatego musisz zwracać uwagę na takie rzeczy. –
Pozwoliłem sobie zarzucić małą poradą. Panowie powoli wygramolili się spod
stołu, a ja skierowałem do kuchni. Stawiając kroki w pomieszczeniu pierwsze co
mnie przywitało to w pełni otwarte drzwi do chłodni. Pierwsze co pomyślałem, to
to że mam do czynienia z jakąś pułapką, a sama osoba ukryła się gdzieś indziej
w tym pomieszczeniu i będzie chciała zamknąć mnie w środku. Powoli szedłem do
przodu w stronę bardzo dobrze widocznego, chłodnego powietrza. Już trzymałem
dłoń na klamce kiedy niespodziewanie ktoś wyskoczył z chłodni. Zanim zdążyłem
cokolwiek zrobić, chłopak o pomarańczowych włosach przyszpilił mnie do ściany.
Trzymał usta niebezpiecznie blisko mojego prawego ucha.
- Ze mną się
nie będziesz nudzić Adalbert, nie zapominaj o tym. – Mężczyzna delikatnie
ukąsił mnie w małżowinę uszną. Byłem strasznie zaskoczony i podekscytowany
jednocześnie. Nie bolało ani trochę, zrobił to bardzo delikatnie. Zaraz potem
odszedł,odmachując mi, prawdopodobnie w stronę salonu. Co to miało być? Nie
wiem, ale podobało mi się. Nicole nigdy mi czegoś takiego nie zrobiła…
W samej sali teatralnej nikogo
nie znalazłem, więc postanowiłem przejść się do rekwizytorni. Dopiero teraz
poczułem jak zimne powietrze leci spod desek sceny i ochładza moje nogi. Było
to dziwne uczucie.
- Powinniśmy
teraz odpoczywać, przedstawienie jest już jutro! – Głos Tailorwicha był
bardzo wyraźnie słyszalny.
- Ćśśś! Bo nas
usłyszy! Musisz się trochę odstresować, bo jutro wybuchniesz. Wiesz co mówią o
ludziach, którzy wstrzymują w sobie stres? – Odpowiedział mu niepoważnie
Alvaro. Mogłem się tego spodziewać.
- Możecie już
iść do salonu, bardzo wyraźnie was słyszę. – Oznajmiłem, nie chciało mi się
do nich podchodzić.
- Widzisz
Matthew co zrobiłeś? Przegraliśmy! – Oburzył się wychodząc zza kurtyny
reżyser. Standuper szedł tuż za nim.
- No i dobrze!
Idę do siebie! – Odpowiedział równie oburzony Tailorwich, a potem razem
poszli w stronę wyjścia z sali teatralnej. Nagle niespodziewanie usłyszałem za
sobą ciężkie kroki. Brzmiały jakby ktoś się z czegoś spuścił i spadł na proste
nogi. Odwróciłem się i ujrzałem Caspra, który patrzył mi prosto w oczy i
wystawiał język.
- Co powiesz na
szybkie jeden na jeden, Bleslav?! – Rzucił mi wyzwanie, po czym zaczął
biec. Niewiele myśląc się ucieszyłem i podjąłem walkę. Po chwili pościgu
znaleźliśmy się na sali sportowej, a celność wbiegł do magazynu. Ruszyłem za
nim. Kiedy wbiegłem do magazynu, nie spodziewałem się że dostanę piłką tenisową
w twarz.
- Żywcem mnie
nie weźmiesz, kurwaa! – Thomas stał za kontenerem z piłkami i strzelał z
automatycznej wyrzutni piłek tenisowych we mnie. Zaczynałem się powoli do niego
zbliżać, po drodze robiąc kilka różnorakich uników. Po kilku minutach dotknąłem
Herringa w ramię. – Dobra, jednak weźmiesz…
- Nie myśl
sobie, że cię nie widziałem, Simon. – Rzuciłem, otwierając kontener na
piłki i go przewracając. Isnt wyleciał z niego razem z piłkami.
- Weeee! –
Wydawał na głos dziwne dźwięki. Kiedy go dotykałem, za moimi plecami na powrót
przemknął Casper, tym razem biegnąc w stronę wyjścia z sali sportowej. Biegłem
za nim aż do salonu, gdzie pościg się skończył. Cartie wpadł na stojącego w
pomieszczeniu boksera i wylądował na ziemi.
- Gratuluję,
zabawiłeś mnie zdecydowanie dłużej niż reszta. – Odpowiedziałem podając mu
rękę i pomagając wstać.
- Nie ma za co,
cieszę się że mnie doceniasz. – Odpowiedział i usiadł na kanapie obok
Jake’a. W jednym przejściu do salonu zauważyłem kominiarkę, jednak szybko
zniknęła. Miałem nadzieję, że nie będzie ona Casprem 2.0.
Stwierdziłem, że to czas
sprawdzić na dachu. Nie zawitałem tam długo. Szybko rozejrzałem się za czymś co
roboczo nazwałem wieżą, a tam na kuckach siedziała Yukino.
- Widziałam jak
szczęściarz chowa się w kaplicy, weź skończ tę grę szybko. – Rzuciła
zdenerwowana fujoshi w złości.
- Dzięki za
ułatwienie roboty. – Odpowiedziałem byle jak, sprawdzając czy na dachu nie
było nikogo oprócz niej. Kolejną stacją stała się teraz kaplica. Ruszyłem tam
bez chwili zawahania, do znalezienia pozostali Matthias i Ada. Miałem obawy co
do tej drugiej, wierzyłem że musiała również być w kaplicy, ale pozostawała
niskoprocentowa szansa, że przesiadywała gdzie indziej. Kiedy byłem już na
miejscu, pierwsze miejsce do sprawdzenia okazało się być konfesjonałem. Były
dwa, a ja jako pierwszy wybrałem ten z prawej.
- No cóż,
niekoniecznie mi się chciało bawić, ale Ada i Habber mnie zmusili. –
Powiedział szczęściarz, powoli wychodząc z kryjówki.
- Rozumiem cię
stary, idź po prostu do salonu. – Odpowiedziałem, klepiąc go po plecach.
- BANZAIIIII! –
Usłyszałem za sobą krzyki i kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Adę wśród
labiryntów kościelnych ławek. Ruszyłem za nią, ale nie spodziewałem się że
dziewczyna będzie po nich skakać jak małpa! Była ode mnie trzydzieści razy
szybsza, nic nie mogłem na to poradzić. Chwilę poganialiśmy się po kaplicy, ale
Deresad wybiegła na korytarz a następnie udała do sali teatralnej. ,,O kurwa,
wiem do czego to zmierza’’ – Pomyślałem, widząc jak kobieta wspina się po
siedzeniach. Na powrót znowu się poganialiśmy, tym razem przez rzędy labiryntu
z siedzeń, a moja cierpliwość i siła się powoli kończyła.
Uciekła do salonu, a ja
pobiegłem za nią. Nie chciało mi się już tak dalej bawić, nawet jeśli w pewnym
momencie bym ją dogonił.
- Poddaję się,
Deresad wygrała! – Krzyknąłem na głos, a kominiarka się zatrzymała. Wszyscy
pozostali złapani aktorzy w salonie zaczęli wiwatować na jej cześć. Ada
podeszła do mnie, a ja podałem jej rękę.- Gratuluję, jesteś naprawdę dobra w
berka.
- Dzięki! Nie
sądziłam, że tak szybko się poddasz. – Odpowiedziała, a ja naprawdę
chciałem wrócić do pokoju i pójść spać. Spojrzałem na godzinę, 18:30,
postanowiłem szybko wziąć jakiejś jedzenie z restauracji i wrócić z nim do
pokoju, aby móc spokojnie pomyśleć. Dzisiaj nikt nie umarł, co oznaczała że
jutro prawdopodobnie odnajdziemy ciało, a przynajmniej na to liczyłem. Wróciłem
myślami do sytuacji z kuchni. Pragnąłem myśleć o tym, że to zdrada skoro czuję
się przy nim tak samo jak przy niej, ale ta myśl zupełnie się ze mną nie
trzymała. Tłumacz sprawiał, że czułem się nawet lepiej. Chciałem być dla siebie
za to cholernie zły, ale nie umiałem. Może błędnie odczytuję jego sygnały? Ale
jak błędnie odczytać to, że gryzie mnie w małżowinę uszną? Wszystkie te
przemyślenia skupiały się w jednym, ogólnym stwierdzeniu – może tutaj
przestanę się w końcu nudzić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz