Dzień 1
Leżałem z zamkniętymi oczami na
czymś twardym. Od krótszej chwili byłem przytomny, ale coś mi mówiło żebym
poczekał, jakikolwiek znak by mi odpowiadał, hałas, głos, cokolwiek. Zacząłem
odliczać sekundy, te po chwili zamieniły się w minuty, jedna… dwie… pięć…
dłużej nie wytrzymam. Podniosłem się do siadu prostego i rozejrzałem. To na
czym wcześniej leżałem było ławką, jedna z wielu, ułożonych rzędami,
skierowanych do ołtarza z mównicą, za którą piętrzył się posąg Chrystusa na
krzyżu. Coś mnie ścisnęło w żołądku na sam jego widok, prychnąłem i podniosłem
wzrok, aby nad swoją głową ujrzeć pięknie wyrzeźbione sklepienie, ozdobione
freskami, przedstawiającymi przeróżne sceny biblijne. Musiałem przyznać… to
były naprawdę imponujące obrazy. Teraz dotarło do mnie, że moje pole widzenia
ogranicza jakiś dziwny przedmiot. Sięgnąłem po to, jednak w tym samym momencie
w którym podważyłem palcem tajemniczą maskę, mój wzrok zaszedł czerwienią, ból
jakby ktoś wbijał mi metalowe pręty w mózg i odbijające się echem słowa „AKCJA
ZAKAZANA”. Natychmiast odpuściłem zdejmowanie maski, a kiedy ocknąłem się z
szoku, znalazłem siebie skulonego, na podłodze, między rzędami ławek. Rzuciłem
okiem na resztę kaplicy, grube zdobione filary pod ścianami i wielkie wrota
naprzeciwko posągu, to jedyne interesujące rzeczy w tym pomieszczeniu.
Z trudem podniosłem się na równe
nogi, otrzepałem i sprawdziłem kieszenie swojego fartucha medycznego. W jednej
kieszeni znalazłem parę białych rękawiczek, od razu schowałem je z powrotem, one
nie miały znaczenia. Liczyłem tylko że nikt mi nie odebrał moich skarbów. Moja
dłoń spotkała się z znajomym kształtem i teksturą kryształowych kostek.
Wyciągnąłem je i dokładnie badając, liczyłem
ile ich dokładnie miałem przy sobie. 2 sztuki K6, 4 K4 i po jednej K10,
K20 i K100. Lekko się uśmiechając, wrzuciłem bryły z powrotem do kieszeni,
jednak zatrzymałem moją dłoń w połowie drogi do mojego płaszcza. Kątem oka
zauważyłem coś, co zdecydowanie nie pasowało do kolorystyki tego miejsca. Za
mównicą leżał mężczyzna o smukłej sylwetce, nosił cylinder i spodnie z motywem
origami. Ostrożnie podszedłem bliżej, był nieprzytomny, ale oddychał. Z dużej
odległości nie byłem w stanie tego stwierdzić, ale teraz mogłem się przyjrzeć
twarzy nieznajomego. Mimo białej maski zasłaniającej lewą część oblicza, mogłem
bez problemu powiedzieć że chłopak był przystojny.
Co powinienem zrobić? Z jednej
strony, nie znam gościa i nie powinienem mieć wyrzutów zostawiając go samego
ale z drugiej strony również ma na sobie maskę, to może być sojusznik albo
przynajmniej towarzysz w niedoli. Usiadłem okrakiem, oparłem plecy o mównicę,
westchnąłem głośno i wyciągnąłem K6. 1 do 3 zostanę z nim, 4 - 6 szukam
wyjścia. Sześcian potoczył się po kamiennej posadzce, aż wylądował 3 do góry.
Schowałem bryłę, wyprostowałem nogi i zacząłem uważnie obserwować jegomościa w
cylindrze. Nie chcąc marnować czasu postanowiłem chociaż spróbować przypomnieć
sobie jak tu trafiłem.
Wracałem z długiej 20-godzinnej
zmiany w szpitalu, byłem wykończony z powodu trzech operacji jakie tamtego dnia
przeprowadzałem. Jechałem autostradą, starając się nie zasnąć, kiedy z
przeciwległego pasa zauważyłem światła syren policyjnych. I wtedy… ciemność,
nie pamiętam co wydarzyło się dalej. Może zostałem zakładnikiem jakiegoś uciekającego
przestępcy? Czy mężczyzna w cylindrze mógłby być tym zbiegiem?
- Przepraszam? - Z toku myślowego wyrwał mnie słaby głos. - Pan jest doktorem? Jestem w szpitalu? Coś mi dolega? - Nie wiedziałem co powiedzieć, wydawał się być bardziej zmieszany niż ja. On nie może być wmieszany w to porwanie w inny sposób niż ja. - Doktorze?
- Przepraszam? - Z toku myślowego wyrwał mnie słaby głos. - Pan jest doktorem? Jestem w szpitalu? Coś mi dolega? - Nie wiedziałem co powiedzieć, wydawał się być bardziej zmieszany niż ja. On nie może być wmieszany w to porwanie w inny sposób niż ja. - Doktorze?
- To zależy, coś cię boli? - nieświadomie
przełączyłem się w tryb lekarza…
- Chyba...chyba nie. - Kapelusznik
podniósł się do siadu prostego, a następnie zaczął podnosić się na równe nogi.
- Hmm? A co to takiego? - powiedział
dotykając maski na swojej twarzy
- Lepiej tego nie ruszaj, wtedy dopiero
zacznie cię boleć. - Ostrzegłem go, a ten unosząc lekko brew, odpuścił
sobie prób zdejmowania akcesoria. -Pewnie
nie pamiętasz jak tu trafiłeś, co? - Zapytałem naiwnie, wciąż wpatrując się
w jegomościa.
-Hmm… - Mruczał tak przez dłuższą chwilę,
zacząłem szczerze żałować że go w ogóle zapytałem. - No więc wracałem z siostrami z galerii sztuki, i wtedy… O nie, a co z
moimi siostrami!? Gdzie one są? Muszę je zobaczyć! Nie! Na pewno są bezpieczne,
Pan ma je w swej opiece. - W jednej chwili przez twarz tego człowieka
przebiega cała gama emocji, ostatnie słowa wypowiadał łapiąc się za pierś. Po
samym wyglądzie nie zgadłbym że ten koleś będzie takim dziwakiem.
- Rety...jak tu pięknie! - Nieznajomy
zaczął żywo rozglądać się po kaplicy. Zszedł dwa stopnie, z poziomu mównicy do
poziomu ławek, obrócił się, uklęknął na jedno kolano, zdjął kapelusz i złożył
ręce do modlitwy.
Natychmiast
zrozumiałem że ten człowiek będzie bezużyteczny. Skrzyżowałem ręce na piersi,
przyglądałem się dłuższą chwilę jak koleś stoi w absolutnym bezruchu z
zamkniętymi oczami. Przewróciłem oczami i odwróciłem się w stronę posągu
ukrzyżowanego. Moją uwagę jednak nie przykuła gargantuicznych rozmiarów figura,
lecz normalnych rozmiarów drzwi stojące po prawej stronie. Podszedłem do nich i
licząc że z ich pomocą wyjdę z tego cholernego miejsca, pociągnąłem za klamkę.
Na próżno, drzwi były zamknięte.
- Oh, zakrystia jest zamknięta? -
Obróciłem się gwałtownie, mężczyzna w kapeluszu stał tuż za mną. - Szkoda, musi wyglądać równie niesamowicie co
to pomieszczenie. - Mówiąc to, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie
usłyszałem nawet, kiedy podszedł tak blisko. Przyjrzałem mu się raz jeszcze i
tym razem zauważyłem wisiorek z krzyżem, luźno wiszący pod krawatem bolo. W tym
momencie byłem już absolutnie pewny...ten człowiek to jedna z tych ogłupionych,
łatwych do zmanipulowania owiec. Nie ma najmniejszego powodu by marnować czas
na tego odrażającego śmiecia. Cały mój szacunek do tej osoby, jako do
człowieka, właśnie się ulotnił.
- Oh, ale gdzie moje maniery. - Powiedział
wyciągając rękę. Zabieraj mi sprzed twarzy te ohydne dłonie. - Anton Borsch, miło mi, a pan jest?
- Simon. - burknąłem, chowając dłonie w
kieszeniach kitla.
- Simon jaki?
- Simon który jak się nie zamkniesz to tak ci
przypierdoli że skończysz z zębami w tyle czaszki! - Odepchnąłem go i
ruszyłem w stronę wielkich drzwi na drugim końcu pomieszczenia.
- Nie powinien pan się tak wyrażać w domu
bożym.
- Nie powinieneś paradować z takim kapeluszem
poza karnawałem. - W tym momencie pchnąłem podwójne wrota i choć nie
stawiały żadnego oporu, wydały donośny pisk. Jedyną rzeczą jakiej się teraz nie
spodziewałem była druga osoba tuż za drzwiami. Wpadliśmy na siebie, przy okazji
chyba uderzyłem go w kolano, upadłem na podłogę. Spojrzałem przed siebie, ktoś
kto na pierwszy rzut oka przypominał kelnera, siedział na podłodze naprzeciwko
mnie i masował swoje kolano.
- Ała, kurwa mać, uważaj jak leziesz! -
Chłopak również nosił maskę, tak samo zresztą jak kilka innych osób które nas
otoczyło. Wszyscy patrzyli się na mnie, chyba oczekiwali ode mnie jakiejś
reakcji. Odchrząknąłem, zebrałem się w sobie i odpowiedziałem najbardziej
profesjonalnym głosem na jaki było mnie stać:
- Przepraszam, to akurat moja wina. Nie
chciałem zrobić ci krzywdy, ale myślę że ból zaraz minie. -Odczekałem
chwilę po której podniosłem się z podłogi. - A teraz jeśli pozwolisz to będę stąd spadać, bo jeszcze jedno słowo od
tego różowego pajaca i mu zajebię w pysk. - Przeskanowałem każdą z obecnych
tam osób, po czym ruszyłem przed siebie, jednak zostałem szybko zatrzymany
przez człowieka w mundurze, z maską z mapą świata.
- Chwileczkę, dokąd się wybierasz? -
Zapytał, łapiąc mnie za rękaw.
- Idę poszukać wyjścia, to chyba oczywiste.
- To się świetnie składa, bo wszyscy tu obecni
go szukamy. Może jednak zostaniesz z nami, w grupie raźniej. - Ten
mężczyzna się uśmiechał, ale każde jedno słowo wypowiadał z okropną monotonią.
- Może przy okazji mi powiesz, coś tak
wybiegł z tej kaplicy?
- Nie przepadam za religią. - Tyle musi mu
starczyć, nie będę się usprawiedliwiał przed jakimś nowo spotkanym gościem.
Następnie do grupy dołączył
jakiś okularnik w czapce, jednak to co przykuło moją uwagę była jego maska,
przypominała lustrzane odbicie maski innego gościa, który również znajdował się
w grupie, może byli braćmi, ale nie wchodzili ze sobą w zbytnie interakcje.
Następnie znaleźliśmy kobietę w jeansowej kurtce oraz chłopaka o złotym zębie.
Żadne jednak nie miało więcej informacji od reszty, albo nie chcieli się nimi
dzielić. Kilka chwil później do bandy dołączyła kolejna para dziwaków: frajer
który dał się zamknąć w jakimś składziku oraz chłopak o brzoskwiniowych włosach.
Na pierwszy rzut oka potrafiłem stwierdzić że z tym gościem, w masce ze
słowami, jest coś nie tak, wszystko co robił i mówił wydawało mi się być jakoś…
sztywne czy nienaturalne.
Było nas już 17, a mimo to wciąż
nikt nie miał pojęcia o jakichkolwiek sposobach wyjścia z tego miejsca.
Skierowaliśmy się do kolejnego pomieszczenia, którym była sala teatralna.
Ogromna scena robiła wrażenie, rzędy wygodnych czerwonych foteli sprawiały
wrażenie iście wyrafinowanego luksusu. Jednak nie było czasu na podziwianie
architektury czy kunsztu wystroju pomieszczenia. Na samym środku sceny
znajdowały się dwie figury: wysoki, szczupły chłopak z maską lwa, nachylał się
nad leżącą dziewczyną o ciemniejszej, latynoskiej, karnacji. Jej maską
była nadłamana czaszka ze wzorami
kwiatowymi, zasłaniała jej prawe oko.
- N-NICZEGO JEJ NIE ZROBIŁEM, PRZYSIĘGAM! TAKĄ
JĄ ZNALAZŁEM, NAWET JEJ NIE TKNĄŁEM! - Darła się niemiłosiernie Lwia Morda.
Irytujący typ, już mnie wnerwia. Ale… coś było nie tak z tą dziewczyną…
podświadomie podszedłem zakładając wcześniej znalezione rękawiczki. Złapałem
dziewczynę za nadgarstek z nadzieją że poczuję, choćby nikły, puls. Nie czułem
nic, dziewczyna leżąca przede mną nie żyła. Cholera jasna, nie rzucałem
kostkami na swój charakter, co powinienem zrobić? Powiedzieć im, nie mówić…
Chyba… chyba im powiem:
- Ona nie jest nieprzytomna. Po prostu nie
żyje. - Rany...zabrzmiałem okropnie poważnie, ale to chyba dobrze, w końcu
mamy przed sobą trupa. Uklęknął na przeciwko mnie mężczyzna w mundurze:
- Hej, widzisz to? - Wskazał palcem na
klatkę piersiową dziewczyny. Z powodu, wręcz odrażającego uśmiechu na jego
twarzy sądziłem że chce zrobić jakiś chory żart o jej piersiach… Ale to co
wskazywał było czymś zupełnie innym. Górna część sukienki dziewczyny miała
kieszeń na klatce piersiowej, z tej kieszeni wystawał jakiś kawałek papieru.
Ostrożnie wyciągnąłem go, ale to co znaleźliśmy było zaledwie skrawkiem kartki.
Niewielki naderwany liścik mieścił na sobie tylko jedną linijkę tekstu:
„Nazywam się Sapphira Calante, jestem
perfekcyjną tancerką brzucha, a jednocześnie...”
Sprawdziłem
dokładnie kieszeń Sapphiry, ale nie było tam reszty listu. Podałem urywek
człowiekowi w masce mapy i spojrzałem na resztę grupy. Lew leżał obok rozbitego
kieliszka przy schodach. Z tego co zrozumiałem, chłopak próbował uciec, ale
blondyn w czapce go powstrzymał. Spojrzałem jeszcze raz na gościa w mundurze,
przez dziurki w jego masce widziałem szeroko otwarte oczy, przerażający uśmiech nie schodził z jego
twarzy. Coś mamrotał sobie pod nosem ale nie byłem w stanie wyłapać jego słów.
Ten człowiek nie jest normalny, ale z drugiej strony, w tym miejscu zebrała się
pokaźna banda dziwaków. Sprawdziłem co jeszcze mogłem na szybko, po czym
wstałem:
- Sapphira. Miała na imię
Sapphira, to wszystko czego potrafiłem się dowiedzieć. Musiałbym ślęczeć nad
tym ciałem kilka dni żeby faktycznie odnotować przyczynę zgonu, ale nie ma
żadnych zewnętrznych, widocznych ran. - powiedziałem chowając rękawiczki.
Nagle światła zgasły, kompletny
mrok mnie zaskoczył, ale szybko się otrząsnąłem po odpaleniu się reflektorów,
których strugi światłą skierowane były na miejsca na widowni.
- Proszę wszystkich zebranych aktorów o
zajęcie miejsca, za chwilę zaczynamy przedstawienie! - Ten sam, okropnie
brzmiący, komunikat powtarzał się kilka razy, aż w końcu wszyscy usiedli w
fotelach. Snopy światła rozeszły się na lewą i prawą stronę sceny, by prowadzić
dwie małe postacie ku jej środkowi.
Następne 40 minut było lawiną
nowych informacji, siedziałem w kompletnym osłupieniu, nie wiedziałem co ze
sobą zrobić. Rytuał Elohim Essaim, sam się do niego zgłosiłem? Co za stek
bzdur, pamiętałbym gdybym zapisywał się do pieprzonego teleturnieju z
morderstwem jako motywem przewodnim. Co do moich towarzyszy… podzieliłem ich na
4 kategorie:
1. Absolutne
przygłupy – nie wchodzić z takimi w kontakt w żadnym wypadku, strata czasu:
Goeson, Cambell, Deresad, Rooker, Doca oraz Borsch
2. Enigmy –
nie potrafię ich odczytać, powinienem się upewnić zanim spróbuję nawiązać więź:
Mushial, Tailorwich, Wail, Herring, Cop oraz Braid
3. Ludzie
którzy z pewnością przydadzą się w szukaniu wyjścia z tego miejsca:
Saladsky,
Cartie, Whatever i Cup
4.
Niebezpieczni – nie zbliżać się do nich pod żadnym pozorem, jest w nich coś
niepokojącego:
Adalbert
Osoby z drugiej kategorii poprzerzucam do
odpowiednich grup kiedy kogoś zweryfikuję.
Przydałoby
się też sprawdzić dokładnie ciało Sapphiry.
- Jesteśmy jednak pewni że Pan Simon pragnąłby
przebadać ciało, dlatego damy mu taką okazję. Swoją drogą, była perfekcyjną
tancerką brzucha. – Czy one czytały mi w myślach? – Następny raz zobaczymy się na ogłoszeniu przedstawienia! – Lalki
wyszły, a jedyne co zostawiły za sobą to nieludzko ciężką atmosferę. Spojrzałem
się po ludziach, niektórzy siedzieli wczytani w swoje telefony, ja swój
trzymałem w zaciśniętej pięści. Nie mam teraz siły na czytanie, chcę się stąd
jak najszybciej wynieść.
- Czy naprawdę nikt tutaj nie pamięta niczego
o tym tajemniczym „Elohim Essaim”? – Bleslav Adalbert, jest potworem w
owczej skórze, nie mogę dać się omamić jego przyjaznym słówkom. – Nie możemy w takim momencie panikować.
Sytuacja jest dziwna, ale damy sobie radę. – Nie widziałem żeby porwał
tłumy tą gadką, dobrze mu tak. Nie wiem co takiego sprawia że jest groźny, ale
wiem że nie chcę się do niego zbliżać.
Kilka osób zaczęło wstawać,
poszedłem w ich ślady, ale zamiast kierować się do wyjścia wszedłem na scenę:
- Zanim ktokolwiek gdziekolwiek pójdzie,
potrzebuję pomocy w przeniesieniu ciała tej kobiety do mojego pokoju. –
Poszukałem wzrokiem kolosa w futrzanym płaszczu. Z tego co zrozumiałem z małych
rozmówek, Sebastian był już przy pokojach, poza tym, taki wielkolud w
zupełności mi wystarczy żeby przenieść Sapphirę. – Sebastian, czy mógłbyś się tym zająć?
Nic nie
mówiąc, kiwnął głową i wdrapał się na scenę. Zakasałem rękawy aby mu pomóc z
niesieniem zwłok, ale ku mojemu zdziwieniu, sam podniósł dziewczynę, bez
najmniejszego problemu. Wolałbym nie dostać od takiego fangi…
- Um…? Idziemy? – zapytał zmieszany Cop
- A, jasne, tylko wiesz… Ja nie wiem gdzie są
pokoje. Jakbyś mógł prowadzić byłoby super.
- W porządku, chodź, zaprowadzę cię. –
Spodziewałem się raczej zniecierpliwienia, ale wygląda na to że Sebastian jest
bardziej wyrozumiały niż na jakiego wygląda… zresztą ciężko z opisywaniem jego
emocji przez tą maskę, chociaż muszę przyznać maska którą nosił niedźwiedź była
niesamowita. Przypominała mi niektóre scenariusze z systemów które ogrywałem,
chociażby spaczone sady Asarum, to była niesamowita kampania…
Stanęliśmy przed drzwiami do
mojego pokoju, w czasie szukania go zdążyłem wygrzebać klucz z kieszeni,
włożyłem go do dziurki w drzwiach i przekręciłem. Mój pokój bardziej
przypominał gabinet lekarski niż faktycznie pokój. Pod ścianą, po lewej, stało
biurko obok którego piętrzyły się szafki na dokumenty. Po prawej od drzwi
wisiała rozsunięta kotara, za którą czekał stół taki sam jak te które można
znaleźć w kostnicach. Na ścianie wisiały sterylnie wyczyszczone narzędzia
chirurgiczne a trochę niżej umiejscowiony był zlew. Bardziej w głębi pokoju
można było dostrzec dwuosobowe łóżko. Resztę pomieszczenia stanowiły regały z
książkami, wszystkie o medycynie czy psychologii, oraz szafki ze szklanymi
drzwiczkami, które kryły niezliczone ilości buteleczek i ampułek, każda jedna
miała etykietkę opisującą działanie danego specyfiku. Pokój był wymalowany
biało-beżową farbą i z żółtawym światłem jakie dawały lampy, bardziej przypominał
publiczną przychodnię.
- Połóż ją tam. – Wskazałem palcem, na
stół przy kotarze.
- Jasne. Ej a… ty nie byłeś
nazwany przez marionetki perfekcyjnym mistrzem gry?
- Zgadza się.
- To czemu twój pokój wygląda jak pokój
szpitalny? – Mówiąc to delikatnie położył ciało Sapphiry na stole. – Znaczy… nie wiem co to ten „mistrz gry” ale…
– W tym momencie Sebastian pociągnął parę razy nosem, po czym kichnął.
- Wszystko w porządku? – Zapytałem,
bardziej z grzeczności niż z troski.
- Nie dość że wygląda jak pokój lekarski to
jeszcze pachnie w nim chemią. – Wziąłem głęboki wdech, ten zapach był tak
znajomy że na początku nawet go nie zauważyłem.
- To płyn do dezynfekcji narzędzi. Wracając do
„mistrza gry” to na razie się tym nie przejmuj, kiedyś ci wytłumaczę ale wiesz,
chcę się teraz zająć Calante. – Zacząłem wypychać tego wielkoluda z pokoju,
nie wytrzymam dłużej w tej samowolce charakteru… muszę się go pozbyć i to
szybko.
- Mam jeszcze jedno pytanie Simon.
- CZEGO?! – Chyba przesadziłem,
spodziewałem się że zaraz na mnie ryknie ale…
- No bo… chodzi o te telefony… wiesz… wiesz
jak je uruchamiać? – Patrzyłem właśnie jak, na oko, 2 metrowy mężczyzna,
kuli się w swoim płaszczu i zachowuje jak dziecko. Byłem w nieopisywalnym
szoku… Myślałem że jest po prostu wścibski, ale on naprawdę wyglądał na
zagubionego. Westchnąłem głośno, pokazałem mu na przykładzie własnego telefonu
i wyprosiłem go z pokoju. Przekręciłem kluczyk w drzwiach, oparłem się o nie i
osunąłem na ziemię. Dzisiejszy dzień był absolutną katastrofą, powinienem był
to zrobić od razu po przebudzeniu w tym miejscu, na dzisiaj już za późno, ale
pierwszą rzeczą którą robię jutro rano jest rzut na osobowość. Spojrzałem w
kierunku ciała na stole, podszedłem bliżej, przybliżyłem jedną z lamp do twarzy
dziewczyny. Wcześniej nie miałem okazji się jej przyjrzeć, ale teraz widzę że
tancerka brzucha naprawdę była piękna. Długie, czarne włosy spięte w gruby
warkocz, który rozkładał się na wiele mniejszych w okolicach łopatek.
Podniosłem delikatnie powiekę Sapphiry, fioletowe, choć przekrwione tęczówki,
piękny odcień… Podobny odcień miały jej usta, ale nie było to sinienie
spowodowane brakiem przepływu krwi, miała fioletową szminkę. Na jej skórze
wyraźnie było widać ciemniejsze plamki piegów. Ubrana była w suknie której, top
był błękitny, z wycięciem na brzuch, widocznie lubiła się nim chwalić, nic dziwnego,
z takim talentem. Dolna część sukni składała się z wielokolorowych pozszywanych
łat. Na nogach miała jasno zielone baletki.
Będę musiał ją rozebrać żeby się
upewnić czy nie ma żadnych ran na ciele,
ale z drugiej strony, nie widać żadnych nacięć czy krwi na ubraniach.
Spojrzałem na telefon który cały ten czas leżał na stole, przyszła nowa
wiadomość, zdjąłem rękawiczki, usiadłem przy biurku i odczytałem wiadomość:
-
Zapomnieliśmy wspomnieć, że maski możecie zdejmować będąc sami w pokojach!
Pamiętajcie tylko by je z powrotem rano założyć! Dodatkowo, wiemy że Pan
Adalbert i Pan Braid już to sprawdzili, ale powiemy wszystkim. Pokoje są
dźwiękoszczelne, także jeśli ktoś chciałby zaatakować nawet dziś to wiecie co
robić. Dobrej nocy! ~~Koryfeus i Venice. – Pokoje są dźwiękoszczelne, to
przydatna informacja.
Rozejrzałem się po pokoju
jeszcze raz, nie było tu nic związanego z moim talentem, to naprawdę smutne.
Wstałem i zacząłem przyglądać się książkom na regałach, skoro nie ma żadnych
oznak że Sapphira została skrzywdzona, to musi oznaczać że została wykorzystana
trucizna… tylko jaka? Chwilę mi to zajęło, ale znalazłem coś o tytule
„Encyklopedia szkodliwych i przyjaznych substancji chemicznych”, przyda się.
Położyłem książkę na biurku i przeszedłem głębiej do pokoju, tam gdzie stało
łóżko, nie było tego widać z głównej części pokoju, ale po prawej stały dwie
pary drzwi, jedne prowadziły do standardowej łazienki: zlew, prysznic, wanna i
szafa z ubraniami. Bardziej interesowały mnie drugie drzwi, otworzyłem je powoli,
by ujrzeć długą klatkę schodową. Schodziłem nią jakieś 4 minuty, ale kiedy
dotarłem do końca schodów, moim oczom ukazała się niesamowita komnata, cała
obita ciemnym drewnem. Futra, świeczniki i tapiserie ozdabiały ściany. Pod
jedną ze ścian stała biblioteczka z przeróżnymi podręcznikami do systemów, wraz
z dodatkami do nich. Mimo że uważałem się za eksperta od RPG, to widziałem
kilka tytułów o których nigdy nie słyszałem. Obok regału z podręcznikami stała
jeszcze mniejsza półka, znajdowały się na niej płyty CD z podkładami
muzycznymi, była tam klasyczna, karczemna, techno, elektroniczna oraz folk.
Wieża muzyczna piętrzyła się na stoliczku nieopodal, tak jak się spodziewałem,
była to najnowsza perła technologiczna. Wszystko to pomagało wczuć się w atmosferę,
ale główną atrakcją tego pomieszczenia był wielki, drewniany, okrągły stół, na
którego brzegach zostały wypalone runy. 19 masywnych krzeseł, nabitych futrami,
stało wokoło mebla. Rozsiadłem się w jednym z nich, było to najbardziej wygodne
krzesło na jakim usadziłem swoje pośladki, od kiedy żyję. W stole, przy każdym
fotelu, była szuflada, otworzyłem jedną z ciekawości, by moim oczom ukazał się
zestaw kości do rzucania. Różnokolorowe bryły, mieniły się w świetle lampek
umiejscowionych w szufladach. Siedziałem tak pełen dumy, mój pokój
odzwierciedlał mnie lepiej niż sądziłem… Dziękuję Koryfeus… Venice... Siedziałem tak w bezruchu dobre kilka minut,
aż w końcu stwierdziłem że powinienem wrócić do badania Sapphiry. Wdrapałem się
po schodach do pokoju, ciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz, stanąłem przed
szufladkami, otworzyłem jedną i zajrzałem do środka. Wewnątrz znajdowały się
akta medyczne każdego aktora, którego dzisiaj spotkałem. Wyjąłem wszystkie
teczki i ułożyłem je w dwa stosy przy biurku. Przejrzałem kilka z nich, nic
nadzwyczajnego, za wyjątkiem dokładności i ilości informacji każda z teczek
zawierała wyniki każdego jednego badania, każda kontrola, nawet roczne zmiany
fizyczne, takie jak wzrost i waga, całe życie zamknięte w jednej teczce.
Przestudiowałem już badania Marynarza, Barmana, Dziennikarki oraz Boksera,
żadne z nich nie wyróżniało się niczym specjalnym, sięgnąłem po kolejną teczkę,
„Charles Braid” przeczytałem okładkę, otworzyłem plik i wyjąłem jedno z
zapasowych zdjęć pacjenta które wisiało w małej kopertce na wewnętrznej stronie
teczki. Wczytywałem się w życiorys Tłumacza, aż dotarłem do jednej konkretnej
diagnozy:
- Oh... To by wyjaśniało jego dziwne
zachowanie... – Doczytałem do końca badania Charlesa i odłożyłem je na stos
przeczytanych, siedziałem chwilę w zadumie czy na pewno chcę to zrobić... muszę
rzucić.
Wyciągnąłem K6, 1 do 3 zrobię
to, 4 do 6 odpuszczam. Kostka potoczyła się chwilę, by zaraz wylądować 1 do
góry. W porządku… robię to. Wyciągałem zapasowe zdjęcie każdego aktora z teczek
i przytwierdzałem je magnesami do białej tablicy na kółkach, samą tablicę
przysunąłem bliżej biurka. Jak powinienem to zrobić…? Eliminować pojedynczo aż
zostanie jedna osoba? Nie… za długo to zajmie… Już wiem… Rozejrzałem się
nerwowo po pokoju, wmawiałem sobie że niepotrzebnie i że spokojnie mogę mówić,
marionetki pisały że pokoje są dźwiękoszczelne. Czułem jak zimny pot zbiera mi
się na czole, oblizałem wargi i zacisnąłem dłoń na kostce w kształcie piramidy.
- Parzyste mężczyzna, nieparzyste kobieta.
– Wydawało mi się że moje palce sztywnieją, jednak kostka swobodnie opuściła
moją rozwartą dłoń. Czas dla mnie spowolnił do granic możliwości, w głowie
pokazywały mi się wizje każdego możliwego wyniku, widziałem jak kostka raz po
raz odbija się by ostatecznie zatrzymać się z 3 triumfującą nad pozostałymi
cyframi. Wziąłem głęboki oddech, podszedłem do tablicy z czerwonym markerem.
Myślałem że tablica będzie bardziej potrzebna, jednak po jednym rzucie
wyeliminowałem 13 jednostek, szkoda mi było moich przygotowań, i choć niektórzy
nazwaliby to marnowaniem środków, zacząłem skreślać kolejno każdego mężczyznę
który widniał na tablicy. Zrobiłem krok do tyłu by mieć pełny obraz sytuacji
jaka się rysowała teraz na tablicy, przepiąłem zdjęcia dziewczyn trochę niżej,
przyjrzałem się każdej z osobna, dlatego uwielbiałem podejmować wybory rzutami,
moje emocje nie miały znaczenia. Zakładając że którąś z tych dziewczyn
darzyłbym specjalnym uczuciem, kostki wiedziały lepiej, jeśli musiałbym ją
zabić, nie wahałbym się. Zdjąłem maskę i przetarłem oczy, tak bardzo mnie
piekły, jednak musiałem kontynuować. Usiadłem raz jeszcze przy biurku, wziąłem
do ręki jeszcze raz K4, znowu rozejrzałem się po pokoju… nikogo nie było, można
się było tego spodziewać. Przełknąłem ślinę, słyszałem swój własny oddech… Czy
ja robię coś złego? Czy renomowany chirurg i znany mistrz gier powinien robić
takie rzeczy? Z drugiej strony ktoś taki jak ja nie powinien być w takim
miejscu, to co robię jest usprawiedliwione. PRZESTAŃ. MYŚLEĆ.
R. Z. U. C.
A. J.
- 1 Ada Deresad, 2 Yukino
Cambell, 3 Sunny Whetever, 4 Julia Mushial… - zamknąłem oczy, dźwięk
upadającej kostki, który kiedyś uważałem za jeden z najpiękniejszych, był mi
teraz niczym przejechaniem paznokciem po tablicy. Chwilę później nie słyszałem
już nic, otworzyłem oczy, ale nie miałem odwagi pochylić głowy, patrzyłem przed
siebie otępiały, nie wiem ile czasu minęło, minuta? Czy pół godziny? W końcu
ocknąłem się z letargu, nachyliłem głowę i w momencie w którym ujrzałem cyfrę
która była najwyżej, ulżyło mi, nie czułem więcej winy. Nieopisywalna fala
radości zaczęła napływać do mojego serca, zacząłem panicznie się śmiać. Wstałem
i starając się zakryć swoje usta, nieopamiętanie podskakiwałem w spazmach
śmiechu. Kiedy tylko te ustały, nachyliłem się nad kostką:
- Julio… Mushial… – chichrałem się między
każdym jednym słowem. – Będziesz… moją…
ofiarą…
Czekał mnie
jeszcze jeden rzut dzisiaj, jednak jego zasady powinny działać na zupełnie
innych fundamentach, grzebiąc chwilę w fartuchu znalazłem rubinową K20. Nie
powinienem traktować wyboru kiedy zabiję jak wyboru co zjem na śniadanie. Tylko
raz dziennie będę rzucał tą kostką, dzień w którym na wierzchu tej kostki
pojawi się 1 będzie dniem w którym pozbawię Julii Mushial życia.
Rozejrzałem się nerwowo po
pokoju, rzuciłem kostką, 17, nawet nie było blisko, musiałabyś mieć naprawdę
pecha by zginąć pierwszego dnia tutaj… A skoro o tym mowa… spojrzałem na ciało Sapphiry. Powinienem
zacząć szukać jaka trucizna zabiła tą kobietę. Schowałem akta medyczne z
powrotem do szafek. Przesunąłem tablicę pod ścianę, tak by zdjęcia aktorów były
odwrócone do niej. Stanąłem raz jeszcze przy ciele Calante, założyłem
rękawiczki i zacząłem szukać co takiego doprowadziło do śmierci tancerki.
Dzień 2
Arsen, rtęć, opiat, glikol
etylenowy, arszenik, cyjanek, fosfor, rycyna… Wciąż nie wiem co zostało użyte
na Sapphirze. Prześlęczałem całą noc gapiąc się, to na kartki encyklopedii, to
na ciało tancerki. W głowie mam absolutny mętlik, nie dam rady dłużej… muszę…
odpocząć. Oparłem się o stół chirurgiczny, zasłoniłem oczy dłońmi… i wtedy do
mnie dotarło. Ja nie jestem w szpitalu w którym zwykle operuję. Światło,
zapach, ułożenie przedmiotów, wszystko sprawia że czuję się jak u siebie w
pracy, automatycznie sięgałem po narzędzia tak, jakbym wiedział dokładnie gdzie
będą. To straszne, jak dobrze zorganizowane są te pokoje.
Dzień
dobry wszystkim! Nadajemy komunikat aby przekazać wam, że jest już 7:00 i
śniadanie zostanie podane o 8:00 w restauracji. Życzymy wszystkim aktorom
miłego dnia!~
Wziąłem głęboki oddech,
otworzyłem oczy, spojrzałem na świat przez palce moich dłoni. Nie mam już siły…
ale muszę przekazać innym wieści, jestem w 99% pewny, Sapphira Calante została
otruta. Możliwe że to było samobójstwo, na to by wskazywał naderwany list który
miała przy sobie. Ale co się stało z tym listem? Marionetki go zabrały? To i
tak chyba nie ma teraz znaczenia, cokolwiek zrobiły tancerce, nie ma szans
żebyśmy mogli coś wskórać w tym temacie.
Jakimś cudem doczłapałem się do
łazienki, powoli rozebrałem i wszedłem pod prysznic…
Ciepła żeby
się rozluźnić czy zimna żeby przebudzić?… Wyszedłem spod prysznica, wyciągnąłem
z kitla K6. 3 w dół, pobudka; 4 w górę, relaks… 5 … Po chwili fale ciepła
uderzały w moje ciało, czy to był dobry pomysł? Powinienem był się przebudzić,
ale… kostki zdecydowały. Stałem tak dobre 15 minut, przy okazji dobrze się
namydliłem i opłukałem. Wyszedłem ostrożnie z kabiny, śmierć poprzez
poślizgnięcie się na płytkach byłaby jednocześnie żałosna, jak i głupia, nie
mógłbym sobie na to pozwolić. Umyłem zęby, wysuszyłem włosy i ubrałem się w
nowe ciuchy. Szafa była pełna podobnie wyglądających ubrań oraz masek. Zebrałem
brudną odzież z podłogi i wyrzuciłem do kosza na ubrania, uprzednio przenosząc
moje skarby do kieszeni świeżego kitla.
Wziąłem ze stołu operacyjnego
mój telefon aby sprawdzić która godzina, 8:05. Właściwie jak powinienem
zareagować na fakt że właśnie się spóźniam? Nie umawialiśmy się na wspólne
śniadania, ani nic w tym stylu. Z drugiej strony pewnie większość będzie posłuszna
rozkazom pacynek… Idę tam… ale najpierw… Standardowo, 1-2 Dobry, 3-4 neutralny,
5-6 nieuprzejmy. K6 wylądowało 6 do góry. Dzisiaj wysokie rzuty, chyba masz
dużo szczęścia Julio Mushial. Wyszedłem z pokoju, z ciekawości sprawdziłem z
kim tak właściwie sąsiaduje mój pokój, na moje nieszczęście z wyjątkiem Wail’a
byłem otoczony idiotami. Nikogo nie spotkałem w drodze do restauracji. Przed
drzwiami zatrzymałem się aby wziąć kilka głębokich wdechów, dopiero po nich z
całych sił pchnąłem, obydwiema dłońmi, drzwi jadalni.
Pierwszą rzeczą którą ujrzałem
były plecy mężczyzny w mundurze, kończył właśnie jakąś swoją przemowę, nie
obchodziły mnie jego oklepane formułki, dodatkowo mówił je z taką monotonią w
głosie, chyba sam w to nie wierzył. Muszę przekazać wszystkim informacje,
pamiętaj, jesteś zły, fakt że męczy cię przemęczenie tylko ułatwia ci sprawę.
- Niech nikt nie wychodzi, chyba
że nie chcecie znać jej powodu śmierci to możecie wypierdalać. – Czy to brzmiało okej? Nie
jestem pewny… na wypadek, więcej kolokwializmów... – Zarwałem nockę żeby dokładnie sprawdzić tą cholerną dziewczynę z
wczoraj. Jakby to ująć… – Chyba nie powinno się tak mówić o zmarłych… – Po prostu została otruta. Miała przy sobie
jakiś naderwany list, ale jedyne co w nim było to jej imię i nazwisko. Nie
wykluczam samobójstwa, choć to rozwiązanie tylko dla kobiet i ciot. – Chyba
przesadziłem… a może nie?
- Samobójstwo? Jesteś pewny? Może
te marionetki ją otruły? – Julia zadała mi pytanie, podchodząc bliżej. Czy ty mnie
obrażasz? Nie mogę dać po sobie poznać że mam ją na celowniku, uspokój się,
odpowiedz jej normalnie. Pamiętaj, nikt nie wie.
- Jesteś jakaś tępa? Oczywiście że jestem
pewny, dziwka została otruta i to tyle z jej historii. Może marionetki maczały
w tym palce, ale nie mamy jak tego potwierdzić. Jedyną rzeczą jaką miała przy
sobie był fragment listu, a wątpię że masz coś, co panienka Calante
własnoręcznie podpisywała do porównania. – Skrzywiła się na obelgę, ale
chyba trafił do niej przekaz mojej wiadomości.
- Słuchaj pajacu w szlafroku, lepiej zacznij
lepiej dobierać słowa bo inaczej…
- Nie powinieneś tak mówić o
zmarłych. –
Dziewczyna w czarnym ubraniu i z czerwoną maską stanęła między mną o Julią. Coś
mi mówiło że ją chyba wczoraj widziałem ale…
- Ktoś ty?
- S-słucham?
- Nie pamiętam jak się nazywasz.
- Ada? Deresad? Nazwali mnie perfekcyjną
kominiarką? – Spojrzała na mnie zdziwiona. Faktycznie… ktoś taki był
wczoraj wspominany. W której była grupie? No tak… oleje ją.
- Wiesz czym została otruta? – Do rozmowy
dołączył się Sebastian
- Nie znalazłem jeszcze konkretnej substancji…
– Mushial wraz z… Adą odeszły bez jednego słowa, tym łatwiej dla mnie.
- Szkoda, wiesz, jakbyś potrzebował pomocy to
mogę spróbować, kiedyś, coś tam czytałem o truciznach. – Wielkolud się do
mnie uśmiechnął. Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale muszę grać.
- Wybacz ale wiedza która jest na poziomie
„kiedyś coś tam” nie przyda się mi. A teraz daj mi zjeść bo zaraz mi żołądek skręci
na lewą stronę. – Z tymi słowami odepchnąłem go na bok i skierowałem się do
okienka z jedzeniem.
Co to ma być? Czy oni wszyscy są
nienormalni? Jest tu tak wiele rzeczy do wyboru, nie wytrzymam, nie chcę
wybierać. Szybko, ponumeruj jedzenie w głowie, wyciągnij kostki i...rzuć. 23.
Jeszcze raz. 9. Co ja biorę? Jakieś kanapki i… zielona herbata. W porządku.
Westchnąłem i z pełną tacką obróciłem się w kierunku stolików. Jedynymi osobami
które pozostały w restauracji byli Adalbert, który siedział sam, dopijając
kawę, oraz Thomas siedzący z Cartie’em. Analityk był w czwartej kategorii, nie
powinienem z nim rozmawiać. Skierowałem się do stolika z improwizatorem i
Aim’em.
- Hej, Simon, może się dosiądziesz? – Głos
Bleslava zabrzmiał cicho, ale stanowczo, to nie było pytanie.
-… Jasne, czemu nie. – Nie mogę pokazywać że jego
obecność mnie niepokoi. Podsunąłem pod siebie krzesło i wziąłem łyk herbaty.
Zakończmy to szybko.
- Więc mówisz, że nie odkryłeś niczego
interesującego, Simon? – W momencie w którym zadał to pytanie wgryzłem się
w kanapkę, dziękowałem bogom, dało mi to czas do namysłu co mu odpowiedzieć. To
prawda że nic nie znalazłem, ale nie chciałem żeby myślał że jestem
bezużyteczny. – Wiesz jeśli odkryłeś
cokolwiek, możesz się tym z nami podzielić, wszyscy mamy wspólny cel. To nie
muszą być konkrety. – Swoją drogą, nie mam pojęcia co było w tej kanapce,
ale smakowało paskudnie. Po chwili przeżuwania przełknąłem i mogłem mu w końcu
odpowiedzieć.
- Nie wiem za kogo mnie uważasz żołnierzyku,
ale podzieliłem się z wami wszystkim co odkryłem do tej pory. Nie miała żadnych
śladów walki na swoim ciele, nie było żadnych ran czy zadrapań, ani jednego
przekłucia igłą… nic. Wierzę że jedynymi możliwościami w takim wypadku jest
albo otrucie jej podstępem, albo sama coś zażyła.
- Rozumiem. – Na twarzy Analityka pojawił
się lekki uśmiech. Wychylił ze swojego kubka z kawą po czym wstał. Zamiast
jednak pójść w kierunku wyjścia, położył dłoń na moim ramieniu. – Dobra robota, Simon. I nie powinieneś się
tak denerwować. – Słucham? Skąd on? – Naprawdę
jesteś kimś Isnt, a na dodatek z samego ranka zajadasz się kanapkami ze
świńskim sercem. Nie przewidziałem że ktokolwiek je weźmie. – Klepnął mnie
po ramieniu i lekkim krokiem wyszedł z restauracji. Dokończyłem śniadanie, nie
miałem wyboru, kostki zadecydowały. Przepłukałem usta zieloną herbatą i
wyszedłem do reszty.
Przeszukiwaliśmy salon, jak na
razie bez skutków. Pozwoliłem sobie odpocząć, usiadłem na kanapie, dopiero
teraz dotarło do mnie jak śpiący jestem, jakby nie patrząc nie spałem całą noc…
- Hej, mogę się przysiąść? – Spojrzałem w
górę, przed sobą zobaczyłem kolorowo mieniącą się maskę Herringa.
- Cokolwiek.
- Super! – Improwizator ciężko usiadł koło
mnie. – Wiesz, Simon, jesteś naprawdę
imponujący, zdążyłeś sprawdzić ciało Sapphiry w jedną noc i w ogóle.
- Nie zdążyłem jej sprawdzić, wciąż nie wiem
co dokładnie ją zabiło. – Burknąłem, ale w głębi serca miło było otrzymać
pochwałę. – A ty zrobiłeś cokolwiek
pożytecznego? Znalazłeś jakąkolwiek drogę ucieczki?
- No… no nie, ale próbowałem nawiązać kontakt
ze światem zewnętrznym!
- I coś poradziłeś?
- Nie! – Czemu to powiedział z taką dumą?
– Telefon stawiał opór, nie dałem rady go
złamać.
- Co ty w ogóle próbowałeś zrobić?
Improwizacja to nie jest czasem ciągła gadanina? – Zastanawiam się w której
grupie powinienem umieścić Thomasa…
- Właściwie to nie tylko, specjalizuje się
również w konstruowaniu i majsterkowaniu. – Szeroki uśmiech zagościł na
jego twarzy. Chyba liczył że mi tym zaimponuje.
- Więc jesteś jakby… mechanikiem?
- Mniej więcej.
- Hm… to może być przydatne… – Chwila, czy
ja to powiedziałem na głos?
- Co mruczysz Simon?
- Nie twój interes! Pierdol się!
- Jesteś strasznie markotny, Simon, chyba za
dużo się przejmujesz. – O czym on gada? To nie są wakacje tylko porwanie! –
Pomyśl o tym miejscu jako o wakacjach.
Pomyśl czego dawno nie robiłeś i spróbuj to zrobić tutaj.
Wydaje się
że mówi absolutne bzdury… ale może się przydać w przyszłości. Zaryzykuje i
przerzucę go do grupy trzeciej. Nawet jeśli gada od rzeczy… czemu mnie to
ruszyło? Od kilku miesięcy nie tknąłem żadnego podręcznika do sesji… Ja
naprawdę za tym tęsknię, czemu taki wesoły przygłupek mnie uświadomił… nie
rozumiem. Czy ja… powinienem mu… podziękować?
- Thom…
- Słuchajcie ludzie, nic tu nie ma, a widzę że
niektórzy sobie nawet odpuścili… Przejdźmy może do kaplicy. Ktoś jest przeciw? –
Na pytanie niedźwiedzia odpowiedziała cisza.
- No, dzięki za wymianę zdań, Simon. Do
później. – Improwizator zniknął gdzieś w tłumie. Czy ja go zraziłem do
siebie? A nawet jeśli, to czemu dał mi radę?
Stanęliśmy całą grupą, przed
wielkimi wrotami do kościoła. Wczoraj, dokładnie tutaj, wpadłem na Jake’a, niby
nic wielkiego ale może powinienem go później zbadać? Przyjrzałem się drzwiom do
kaplicy, teraz zauważyłem że na ich powierzchni zostały wyryte wszelakie sceny
biblijne. Nie mam zamiaru tam wchodzić, brzydzi mnie sama myśl o bogu…
Nienawidzę go, siedzi gdzieś, tam wysoko, patrzy sobie na nas z góry i rzuca
nam pod nogi kolejne kłody. Może nie przepadałem za tą grą w boga właśnie
dlatego że przypominała bycie mistrzem gry? Dlatego wolałem wszystko zostawiać
w „rękach” kostek, nie brałem odpowiedzialności za swoje czyny, ale nie
dyrygował nimi również żaden Bóg. Tak było lepiej, nie potrzebuję go w swoim
życiu, jestem pewny że ja również nie jestem mu potrzebny.
- Ja tam nie wchodzę. – Powiedziałem,
kiedy niektórzy zdążyli już zniknąć za zdobionymi drzwiami.
- Co? Dlaczego? – Zapytała Whatever
sięgając do tylnej kieszeni spodni, chwilę się siłowa z tym co chciała, ale w
końcu jej się udało. Chwilę później przed twarzą miałem włączony dyktafon. – Tylko głośno i wyraźnie.
- Wyłącz to.
- No przecież żartuję, Simon… – Schowała
dyktafon z powrotem do kieszeni. Cały czas uśmiechała się zawadiacko. – Ale wiesz, powodem mógłbyś się podzielić.
- Już tu byłem wczoraj, nic nie znalazłem, a
drzwi na tyły były zamknięte. Swoją drogą te religijne motywy mnie obrzydzają. –
Nawet nie musiałem kłamać, tylko mi ułatwiało sprawę.
- Naprawdę nie zamierzasz
pomagać, bo nie jesteś wierzącym? – Sunny drążyła temat, mogłem się spodziewać
po dziennikarce.
- Jestem wierzącym, ale nie w żadnego boga czy
nawet kilku, wierzę w los, poza tym nie
widzę sensu w przeszukiwaniu tego samego pomieszczenia dwa razy. Obiecuję, że
nie spierdolę moim magicznym przejściem o którym wiem tylko ja. –
Dziennikarka spojrzała na mnie lekko zirytowana.
- Sunny, idź do reszty, ja posiedzę z Simonem.
– Barman lekko złapał dziewczynę za ramię, ta spojrzała na niego niepewnie ale
lekko uniesione brwi Jake’a i pewny siebie uśmiech przekonały ją.
Po tym jak
pozostali zniknęli za drzwiami, oparłem się o ścianę i zjechałem na podłogę. W
sumie nie miałem co robić, mogłem jedynie czekać, gapiąc się pustym wzrokiem
przed siebie, aż zaczną wychodzić z kaplicy. Mijały sekundy, następnie minuty,
nie wytrzymam, ile można sprawdzać jedno pomieszczenie?
- No daaaaaaleeeeeej, ile można? Hej, Simon,
ile oni już tam siedzą? – Jake usiadł koło mnie, myślałem że jest bardziej
cierpliwy, no bo po co zgłaszałby się aby ze mną tu siedzieć?
- Czemu z nimi nie poszedłeś? – Burknąłem.
- Właściwie to miałem do ciebie pytanko, ten
instrument na twojej koszulce, co to?
- Powiem ci, ale ty odpowiesz na jedno moje
pytanie, zgoda? – Właściwie jedna rzecz przykuwała moją uwagę w wyglądzie
barmana.
- Jasne, zgoda.
- W porządku, to lutnia, taka średniowieczna
gitara, chociaż prawdziwie popularna stała się w renesansie. Jest takim
swojskim symbolem bardów, a że za dzieciaka jako gracz zwykle wybierałem barda…
to myślałem że to fajna koszulka. – Czemu to powiedziałem? Chciał tylko
wytłumaczenia co to za instrument. Jednak coś w tym mężczyźnie sprawiało że
chciało się do niego gadać. Spojrzałem na niego, Jake patrzał mi prosto w oczy
i uśmiechał się tym samym uśmiechem który nigdy nie znikał z jego twarzy. Zero
reakcji? Nie wiem czego oczekiwał ale…
- Simon, zauważyłeś kiedykolwiek, że jak
wspominasz granie w RPG to się zaczynasz uśmiechać? Tak szczerze uśmiechać. Czy
praca lekarza nie jest zbyt czasochłonna? Kiedy ostatni raz robiłeś za mistrza
gry? – Saladsky wstał, otrzepał się, po czym skierował do salonu w filarze.
– No choć, załatwimy to zanim wrócą.-
O czym on
mówi? I jeszcze nie odpowiedział na moje pytanie, a już zadaje mi kolejne? Nie
tak się umawialiśmy. Poszedłem w jego ślady i kiedy tylko przekroczyłem próg
salonu:
- Ej Saladsky?! myślisz że zapomnę? Wisisz mi
jedną odpowiedź. – Barman już stał za ladą barku, przeglądał niektóre
butelki które stały na poziomie jego wzroku.
- No chodź i siadaj. – Machnął na mnie
ręką. Zmieszany, podszedłem bliżej, spojrzałem na hoker, wzruszyłem ramionami i
usiadłem naprzeciwko Jake’a. – Co sobie
życzysz?
- Słucham?
- DO PICIA, PRZYPOMINAM ŻE SIEDZISZ PRZY
BARZE. – Barman wypowiedział każde słowo bardzo powoli, głośno i wyraźnie.
- Ale nie wiem co ja chcę. Czekaj… –
Wyciągnąłem z kieszeni 3 K4, przyjrzałem się liście alkoholi wiszącej nad
półkami a następnie rzuciłem bryłami. – No
więc…
- Co ty robisz?
- No, zawsze daję kostkom wybierać co będę
jadł i pił. No więc wezmę…
- Nie ma szans że dam ci wybrać
drinka w tak bezosobowy sposób. – Mówiąc to Barman porwał czworościany z lady.
- Oddaj je przygłupie! – Próbowałem odzyskać moje
skarby, jednak dodatkowa przeszkoda, w postaci kontuaru, skutecznie mi to
uniemożliwiła
- Nie oddam póki nie wybierzesz drina. –
Jake zmarszczył brwi, nie wyglądał na wkurzonego, ale bardziej… zmartwionego? –
i to TY masz go wybrać, a nie jakieś
kostki.
- Ale ja…
- ŻADNYCH ALE!
- Daj mi… nie wiem… Gin z tonikiem.
- No i widzisz? To było takie trudne? – Po
tym jak to powiedział, rzucił kostki na ladę. – Ty patrz, trzy 4. Chyba niezły jestem w te klocki, co? – Miał
rację, każda z kostek dała najwyższy wynik…
- Wracając do mojego pytania.
- Śmiało, pytaj. – Barman zaczął wywijać
shakerem
- O co chodzi z tym „Demon” wyszytym na
twojej nogawce. Wygląda zbyt obciachowo żebyś znalazł to w sklepie.
- Aua, chyba nie umiesz mówić bez
uszczypliwości, co? – Westchnął ciężko wciąż wstrząsając pojemnikiem. – Kiedyś miałem przezwisko „Demon”, właściwie
to „Glass Demon”, a jak chcemy łapać za słówka to nawet „Diavolo di Vetro”.
Powiedzmy że okolice w których pracowałem raczej mógłbyś przypisać do tych
szemranych. Robiłem jako barman, podawałem szklanki, a że kiedyś był ze mnie
również niezły zabijaka… – Zakręcił teatralnie szklanką na palcu, po czym
ją postawił i nalał mi wymieszany alkohol. –
tak narodził się „Szklany Demon”
- I taki jesteś dumny z tego
przydomka że go sobie wyszyłeś na spodniach?
- Nigdy nie powiedziałem że byłem
z niego dumny. – Pierwszy raz zobaczyłem jak ciepły uśmiech Jake’a zamienił się
w tajemniczy. – No ale dosyć o mnie, kto
to widział żeby barman opowiadał o sobie! – I znowu ten sam uśmiech sprzed
kilku minut… – Wiesz, to zwykle my
wysłuchujemy zrzędzenia i smutnych opowieści.
- Nie tak szybko, zadałeś mi dwa pytania, ja
tobie tylko jedno. Fakt, na to drugie nie odpowiedziałem, ale z własnej woli
uciekłeś za ladę.
- Dobra, masz mnie. – Podniósł ręce w
geście porażki.
- Co chciałeś osiągnąć, mówiąc że się
nieświadomie uśmiecham, kiedy wspominam RPG? To była po prostu reakcja na miłe
wspomnienia.
- I wierzysz że tak jest? Podsłuchałem trochę twojej rozmowy z Thomasem i się z nim zgadzam.
Chyba mi nie powiesz, że nie tęsknisz za byciem mistrzem gry? Przemyśl to, ok?
Jest tutaj wiele osób które chętnie by spróbowało czegoś takiego, a zostanie
nauczonym przez samego „perfekcyjnego” mistrza gry to już spory zaszczyt. –
Czemu on mi to wszystko mówi? Teraz jak o tym pomyślę, to improwizator
faktycznie mówił coś podobnego. Czy ja… tęsknię za RPG? – No, kończ tą szklanę, jak wyjdą i nas nie zobaczą to pomyślą że
poszliśmy się miziać. – Z całą pewnością to nie będzie ich pierwsza myśl…
Jake Saladsky… kim ty tak naprawdę jesteś? Wziąłem głęboki wdech i jednym
haustem opróżniłem szklankę. Przyjemne pieczenie w gardle i nagłe ciepło w
żołądku trwało krótką chwilę, po której wszystko wróciło do normy.
Mimo drinka nie czułem się ani
trochę mniej zmęczony, ześlizgnąłem się z hokera i oparłem o ladę.
- Ej ej ej, chyba mi nie padniesz tu po jednej
szklance? – Głos barmana zabrzmiał w moich uszach.
- Nie, daj mi chwilę, nie spałem
całą noc. –
Przymknąłem powieki, dopiero teraz poczułem jak bardzo piekły mnie gałki oczne.
Otworzyłem je minutę później. – W
porządku, chodźmy.
Wyszliśmy z
filaru, w tym samym momencie reszta grupy zaczęła wylewać się z kaplicy. Tak
jak się spodziewałem, bez skutku. Jako następny cel obrali salę teatralną, nic
dziwnego, była tuż obok. Jednak nie zamierzałem bawić się z nimi. Usiadłem w
fotelu w pierwszym rzędzie i z zamkniętymi oczami myślałem nad tym co
sugerowali mi oboje, improwizator i barman. Z toku myśli wyrwał mnie Habber,
który poinformował mnie że przechodzimy teraz na salę sportową. Westchnąłem i z
niemałym trudem wygramoliłem się z wygodnego fotela. Postanowiłem trochę pomóc
w sali sportowej bo nie wypadało żebym absolutnie nic nie robił podczas
poszukiwań, nawet jeśli całą noc badałem ciało denatki.
Na samej sali podzieliliśmy się
na dwie grupy po 9 osób, szedłem na szarym końcu grupy, której zadaniem miało
być ogarnięcie magazynu. Kiedy miałem już przestąpić próg do wyznaczonego
pokoju, pisarz fanfiction przykucnął przy kaloryferze stojącym na prawo od
wejścia, na moje nieszczęście zaczął tarasować całe przejście.
- Rusz się. – Zamruczałem, jednak zero
reakcji – Rusz się. – tym razem
powiedziałem to głośno, żeby na pewno mnie usłyszał. Jednak znowu, nic. Chester
Rooker zaczynał działać mi na nerwy, nie dość że jest jakimś pompatycznym
idiotą, to jeszcze przeszkadzał tym faktycznie działającym. – POWIEDZIAŁEM RUSZ SIĘ PRZYGŁUPIE! NIE
ROZUMIESZ? – Pociągnąłem Pisarza za te jego łachmany, teraz mnie zauważył.
- Oszalałeś, puść mnie wariacie! – Rooker
zaczął się szarpać i popchnął mnie. Gdyby nie drink i praktycznie zerowa ilość
snu, taki wymoczek nie byłby w stanie mnie przesunąć, jednak to do niego się
los uśmiechnął. Poleciałem do tyłu uderzając głową o drzwi do magazynu. Nie
było to nic poważnego, jednak krew w moich żyłach zaczęła się gotować.
Nienawidzę takich śmieci jak on.
- Co ty odpierdalasz skurwielu, hm?! –
Widziałem jak wargi Chestera się ruszają, coś pierdoli, jednak ja nie zamierzam
go słuchać. Zacząłem podejmować próby wstania z podłogi, nie obyło się bez
powtórek, jednak osiągnąłem sukces, zacząłem iść w kierunku Rookera. Ale on
musiał stanąć mi na drodze…
- Z tego co widziałem, to ty
wpadłeś na niego Simon. Zresztą nie ważne po prostu się nie kłóćcie. Konflikty
w grupie nic nam nie dadzą, a tylko zaszkodzą. – Jake stał między mną a
Chesterem.
- Nie dam temu gnojowi pójść bez poniesienia
konsekwencji. – Mam go po prostu dosyć, wszystko mnie w nim denerwuje.
- Odpuść. Po prostu odpuść. Jesteś niewyspany
i podkurwiony, idź na salę sportową i połóż się na ławce, a jeśli zapytają cię
o co chodzi, odeślij ich do mnie. – To nie był ten sam ciepły i przyjazny
głos barmana, był stanowczy i nie przyjmował nie za odpowiedź. Spojrzałem mu
prosto w oczy, nie był zły, tylko chciał żebym poszedł… zrozumiałem przekaz. Parsknąłem
i wyszedłem z magazynu, obrałem kierunek na jedną z ławek stojących pod ścianą.
Nie potrzebowałem wiele czasu, aby zasnąć.
Siedziałem na tylnym siedzeniu
sportowego samochodu. Za oknami było ciemno, jednak światła lamp ulicznych
skakały po skórzanych fotelach. Na miejscu kierowcy siedziała zbitka
bezkształtnej czerni, trzymała wyciągnięte, przypominające smołę, macki na
kierownicy.
- Oh, jak się spało Simon? Mam nadzieję że nie
przeszkadzały ci wyboje. – Głos materii odbijał się echem w mojej głowie,
był niski i gardłowy. Otworzyłem usta aby odpowiedzieć, ale żadne dźwięki nie
wydobywały się z nich. – Nic nie powiesz,
co? To wygodne Simonie. Nie musieć brać odpowiedzialności za swoje czyny. Znowu
„dokonałeś” wyboru, kogo tym razem zabijesz? Staruszkę, noworodka, nauczyciela,
żebraka? Tyle opcji, cały świat stoi otworem, a ty jednak chowasz się, jak za
fartuchem matki. Simon, jesteś maminsynkiem, wiesz o tym? Ale może to i lepiej,
gdybyś nim nie był, musiałbyś brać na swoje barki wszystkie te grzechy które
popełniłeś.- Mówiąc to, część czerni spłynęła na pedał gazu, samochód
przyśpieszył, obrazy miasta zaczęły się zlewać w jedną całość. Siedziałem
nieruchomo w tylnym siedzeniu, mogłem jedynie patrzeć przed siebie. Czarna
figura spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko, pokazując rzędy białych
zębów. Nagle w przedniej szybie ujrzałem dziewczynkę, nie miałem jednak czasu
się jej przyjrzeć. Nagłe szarpnięcie, kiedy wóz uderzył w ciało dziewczyny,
widziałem jak jej głowa rozbija szybę samochodu. Auto się nie zatrzymało, mimo
olbrzymiej plamy czerwieni przysłaniającej cały widok. Patrzyłem w horrorze jak
krew rozprzestrzenia się po tafli szkła.
Podniosłem się cały zlany potem
i rozejrzałem w panice. Byłem w swoim pokoju, w swoim łóżku. Ktoś musiał mnie tu
przenieść z sali sportowej. Nikogo tu nie było, może to i lepiej, jeśli
ktokolwiek znalazłby moją tablicę… Zerwałem się z posłania i podbiegłem do
tablicy, nikt jej nie ruszył, ale… to nie znaczy że nikt nie widział co na niej
miałem. Nie… chyba nie ma w tym kurorcie osoby która szperałaby po czyichś
rzeczach… zwłaszcza że właściciel spałby kilka kroków od nich. Westchnąłem
ciężko… co powinienem zrobić? 1 do 3 wyluzuj i graj spokojnego, 4 do 6 pozbądź
się zdjęć, K6 zatrzymała się na 1, mam nadzieje że kostki wiedzą co robić…
Spojrzałem na zegarek w
telefonie, 20:23, od dłuższej chwili wydają kolację… zgłodniałem.
Uchyliłem lekko drzwi na
korytarz, wychyliłem głowę i sprawdziłem czy teren jest bezpieczny. Nie miałem
teraz ochoty na bezsensowne pogaduszki. Wchodząc do restauracji, zauważyłem
Alvaro i Chestera związanych w kącie pomieszczenia. Chyba wydarzyło się coś
ciekawego kiedy spałem…
- Co się kurwa dzieje? Co za pojeb ich związał
i w ogóle za co? – Jeszcze nie skończył się dzień, musiałem tak przeklinać
jeszcze chwilę… żebym tylko jutro dostał inny charakter. Podeszła do mnie
Julia:
- Isnt, pewnie się wystraszyłeś jak się
obudziłeś w pokoju bez klucza, masz. – Na jej wyciągniętej dłoni leżał
klucz do mojego pokoju. Czy ona mnie zaniosła do mojego pokoju? Czy ona
widziała tablicę? Teraz nie mogę jej zabić, jeśli będzie się tego spodziewała.
Nie mogę ryzykować... – Jake cię zaniósł,
tylko mu lepiej później podziękuj.
Więc to barman się mną zajął, to
zmienia postać rzeczy. Saladsky to porządny człowiek, nie przeglądałby moich
rzeczy, nie jestem spalony, wciąż mogę cię zabić, czy to nie piękna wiadomość…
Julio Mushial?
- Jasne, podziękuję temu błaznowi. – Uśmiechnąłem się lekko.
- Uważaj sobie Isnt. – Warknęła i odeszła,
by po chwili stanąć na krześle tak jak to robiła wcześniej i anonsowała coś.
Mnie już nie obchodziło co
mówiła. Jak zawsze kostki wybrały mój posiłek, po którym wróciłem do pokoju.
Rzuciłem K20, wynikiem była 20, dzisiaj jest najgorszy możliwy dzień na
zaatakowanie Julii. Spojrzałem do rogu pokoju, zza wiszącej kotary dało się
czuć chłód, który utrzymywał ciało Sapphiry od zepsucia.
- Wybacz moja droga, ale dzisiaj chcę pójść
spać wcześniej, jutro się tobą zajmę. - Wykąpałem się, ubrałem w piżamę i
leżąc w pościeli, zastanawiałem się nad kilkoma rzeczami które wciąż miałem
gdzieś z tyłu głowy. Thomas Herring, jego przerzucam do grupy numer 3. Jest
jeszcze jedna osoba którą muszę umieścić w jednej z grup… Julia Mushial, moja
przyszła ofiara…
- Gratuluję, właśnie otrzymałaś własną grupę,
grupę numer 5, mój kluczu do wolności.
W głowię
odbijamy mi się echem słowa jednocześnie Thomasa i Jake’a, chcę wrócić do
prowadzenia sesji, myślę że to idealny moment. Jeśli jutro będę miał dobry
charakter, znajdę sobie jakichś ludzi do grania, choćby nie wiem co. I z tą
myślą, zasnąłem.
Dzień 3
Obudził mnie nieprzyjemny chłód,
rozejrzałem się. Zasłona, oddzielająca stół chirurgiczny od reszty pokoju, była
złożona. Podszedłem zszokowany, by ujrzeć niewielką wizytówkę leżącą w miejscu
w którym jeszcze wczoraj była Calante. Podniosłem karteczkę:
- Przepraszamy Simon, ale jesteśmy w 100%
przekonani, że nic więcej nie wyniesiesz z badań nad jej ciałem, a nie chcemy
żeby zaczęła się psuć, dlatego zabierzemy je w bezpieczne miejsce. – Co to
ma znaczyć, te marionetki sobie ze mną pogrywają, idealnie zdają sobie sprawę
że ten pokój jest przystosowany do trzymania ciała. Nie wiem nawet jak na to
zareagować…
Wziąłem sześcian do ręki, chuchnąłem na niego
i momencie w którym wypuściłem go z rąk, powtarzałem sobie w głowie: dobry,
dobry, dobry. Kostka wysłuchała moje prośby, wylądowała na 1. Dla pewności
rzuciłem też K20, 4, to wciąż nie jest TEN dzień. Jednak nie martwiłem się
późniejszym wynikiem, teraz liczyło się dla mnie że kostki pozwoliły mi być
dzisiaj miłym. Tak jak wczoraj postanowiłem, zdobędę dzisiaj jakichś graczy do
sesji! Ubrałem się, schowałem kartkę do kieszeni i wyszedłem z pokoju.
Śniadanie zjadłem w samotności,
nie szkodzi, samotność mi nie przeszkadza, łatwiej mi będzie w niej wymyślić
jakiś scenariusz dla moich przyszłych zawodników. Powinienem też pomyśleć w
jakim systemie powinienem poprowadzić sesję… specjalizuję się w fantasy i
atmosfera jaka towarzyszy mojej piwnicy również to sugeruje, ale z drugiej
strony nowym ludziom bardziej podchodzą motywy sci-fi… Będę musiał później na
to rzucić, jak będę w pokoju i będę widział jakie systemy mam dostępne w
piwnicy.
Ludzie naprawdę się
porozchodzili, nikogo nie spotkałem w drodze powrotnej do pokoju, zszedłem do
mojej komnaty mistrza gry i zacząłem przyglądać się podręcznikom. Zdecydowanie
było ich zbyt wiele, wybrałem 10 losowo i z tych postanowiłem wybierać z pomocą
K10. Bryła potoczyła się po drewnianym stole, numer 5, wziąłem książkę do rąk,
był to system który przenosił ludzi do okresu dwudziestego wieku. Czyli ani to
fantasy, ani Sci-fi, to chyba dobrze. Przygotowałem karty postaci, dobrałem
odpowiednią muzykę. Zajęło mi to dobre półtorej godziny, oczywiście nie
planowałem już dzisiaj robić sesji, ale chciałem mieć części estetyczne jak
najszybciej z głowy. Szkoda tylko że nie mogłem zmienić stylu piwnicy, jednak
nie był to wielki problem.
Po 11:20 wyszedłem z pokoju, był
to mój oficjalny wypad w polowaniu na nowych graczy, nie mogłem się już
doczekać! Postanowiłem poczekać na kogoś w salonie, wydawało mi się to być
idealnym miejscem do tego typu rzeczy, salon był pomieszczeniem koniecznym do
przejścia jeśli chciało się pójść gdziekolwiek z własnego pokoju… nie licząc
dachu, ale kto by tam chciał chodzić. Stanąłem przy kontuarze, przyjrzałem się
wypisanym napojom bezalkoholowym, wyciągnąłem odpowiednie kostki które wybrały
mi Cole. Nalałem sobie takowej do szklanki i wtedy ujrzałem modela i
niedźwiedzia siedzących przy jednej z konsol. Zaprosili mnie do wspólnej gry,
następne kilka godzin spędziłem nawalając w przyciski na padzie, już nie
pamiętałem kiedy ostatni raz nie musiałem martwić się pracą… było to naprawdę
odprężające. Sebastian i Anton okazali się być przyjemnymi kompanami do rozmów,
postanowiłem… chcę żeby oni wzięli udział w mojej sesji powrotnej.
Jednak tą sielankę przerwał
nagły komunikat od marionetek:
Proszę
wszystkich aktorów o zebranie się za pięć minut w sali teatralnej!
Po krótkiej
wymianie zdań zdecydowaliśmy się posłuchać komunikatu i chwilę później
przestępowaliśmy próg sali teatralnej, w tym samym momencie poczułem wibracje
telefonu w kieszeni. Przyjrzałem się nowemu plikowi na tapecie telefonu.
- ”Dubler”. Co to w ogóle ma oznaczać? –
Oczywiście wiedziałem co robił dubler w teatrze, ale co taki plik robił na moim
telefonie? Mimo prób otworzenia go, nie reagował.
W kilka minut wszyscy zebrali
się w wyznaczonym miejscu, po tym pokazały się marionetki, które tak jak kilka
razy wcześniej, wyjaśniały nam nowe zasady, jak zawsze po wiadomościach od
marionetek zrobił się niemały szum, ale to pytanie Thomasa przebiło się ponad
cały raban.
- Co się stanie kiedy odmówimy zagrania w tym przedstawieniu?
- Co się stanie kiedy odmówimy zagrania w tym przedstawieniu?
Marionetki pokazały nam gramofon
który wydaje przeszłość każdego, kto odmówi współpracy. To nie może być prawda,
nie miałem zamiaru brać udziału w tych żałosnych przedstawieniach. Nikt nie
może poznać mojej zbrodni, tak ciężko pracowałem, zataiłem każdy jeden fakt, to
nie może być prawda, te informacje nie mogą wyjść na światło dzienne. W pewnym
etapie życie byłem nawet gotowy zabić każdego kto wiedziałby o tym. Sesje z
terapeutą, rehabilitacja, ja musiałem nauczyć się żyć od nowa... z tą ciężką
prawdą... Ona... nie może... zostać...ujawniona... Robi mi się niedobrze, nie
okazuj tego innym, graj dalej, jesteś miły, nie panikuj. O czym oni wszyscy
mówią? Nie potrafię się skupić, moje myśli ciągle wracają do tego gramofonu...
Gdzie oni idą? Restauracja? Pójdę za nimi, rusz się, chyba pamiętasz jak
chodzić.
Już w samej jadalni, odzyskałem
trochę zmysłów, jednak gromadzący się kwas w moim żołądku nie dawał o sobie
zapomnieć, zaraz zwymiotuję. Pierwsze kroki skierowałem do siedzących przy
stole Antona i Sebastiana, ale do wolnych przy nich siedzeń ubiegli mnie Yukino
oraz Chester, zaczęli się zagadywać, to była moja szansa. Obróciłem się na
pięcie i szybkim spacerem wyszedłem z pomieszczenia, kiedy tylko drzwi za mną
się zatrzymały, puściłem biegiem do swojego pokoju, łapiąc się za usta. W
połowie schodów wyjąłem klucz do mojego pomieszczenia i niemalże rozbijając się
o drzwi, wbiegłem do środka. Klęcząc przed toaletą, oddawałem wcześniej
zjedzone posiłki, kwaśny posmak w ustach tylko napędzał odruchy wymiotne, kiedy
te już zupełnie ustąpiły przepłukałem usta i twarz. Widząc swoje odbicie w
lustrze, zadałem sobie pytanie: „Jak do tego doszło?” Jak te cholerne
marionetki pozyskały informacje o tym incydencie. Jestem niemalże pewny że
chodzi o tą konkretną rzecz, skąd... skąd one wiedzą? Wziąłem głęboki wdech,
upewniłem się że wyglądam normalnie i wyszedłem z łazienki. Skoro już byłem w
pokoju, a wybrałem sobie już przynajmniej dwóch graczy do sesji, to równo
dobrze mógłbym zgarnąć karty postaci dla nich, no i jakieś kostki. Wróciłem do
restauracji, gdzie para moich kandydatów na uczestników siedziała razem, już
bez towarzystwa dodatkowych osób. Resztę wieczoru spędziłem z nimi tworząc
postacie, później każdy wrócił do swojego pokoju.
Jednak sprawa gramofonu nie
dawała mi spokoju, tak długo walczyłem sam ze sobą, by się przekonać do tego że
to nie była moja wina i naprawdę zacząłem w to wierzyć. Więc czemu kiedy tylko
marionetki wytłumaczyły działanie gramofonu, byłem niemalże pewny że to dokładnie
ta sytuacja, i na dodatek to samo poczucie winy wróciło, prześladując mnie jak
zjawa. Leżąc w łóżku, spojrzałem na zegarek w telefonie. Pięć po północy, nowy
dzień, mógłbym rzucić na charakter... dwa z trzech moich charakterów byłyby
wstanie zająć się gramofonem... wygramoliłem się z łóżka, wymacałem w ciemności
sześcian i rzuciłem, w miejscu w którym ustał dźwięk zaświeciłem telefonem. 3.
Obojętny, choć nie był to charakter bezpośrednio przejawiający się agresją, był
on w stanie zniszczyć coś co zagrażało mojej osobie. Ruszyłem ledwo
oświetlonymi korytarzami kurortu, minąłem salon, w którym dogorywał kominkowy
ogień, to dało mi pewien pomysł. Wszedłem do sali teatralnej, ciemne kształty
gramofonu rysowały się pod jedną ze ścian, obszedłem je i skierowałem się do
rekwizytorni, zacząłem szukać po kątach, jestem pewny że gdzieś mi to mignęło
przed oczami kiedy siedziałem w fotelu widowni. Wtedy natrafiłem palcami na dokładnie
to czego szukałem, złapałem pewnie za drewniani kij baseballowy, był lekki ale czuć
było że jest wytrzymały. Zamachnąłem się nim kilka razy dla pewności, to
zdecydowanie wystarczy. Wolnym krokiem zacząłem podchodzić do gramofonu, te
przeklęte ustrojstwo doprowadziło mnie do tego stanu, a już spokojnie żyłem,
wolnym od trosk, przepracowując się do nieprzytomności. W jednej chwili na
urządzeniu pojawił się znajomy kształt, masa ciemności z mojego ostatniego
koszmaru, biały, szeroki uśmiech gościł na czymś co nazwałbym głową, gdyby nie
niekończąca się zmiana kształtów istoty.
- Co jest Simon? Myślałeś że jestem zaledwie
koszmarem? Świetnie sobie zdajesz sprawę czym jestem, tylko boisz się przyznać
do tego. Ale nie martw się, to normalne... to normalne dla takich żałosnych
morderców, morderców jak ty. AHHAHAHAHAHAHAHAH MORDERCA! TYM WŁAŚNIE JESTEŚ!
MORDERCA I NIC POZA TYM. MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.
- Milcz! Milcz, milcz, milcz! – Uniosłem
kij do góry. – Nie jestem mordercą. –
Dźwięk gniecionego metalu rozbrzmiał w sali teatralnej. – Nie – kolejne uderzenie – Jestem – i kolejne – Mordercą – Wpadłem w rytm uderzania
i z każdym kolejnym wydawało mi się że kamienna skorupa w moim sercu pęka.
Biłem bez opamiętania, cienista istota nie przestając się śmiać, powoli ginęła
wśród szczątek maszyny, aż w pewnym momencie... absolutna cisza. Poczułem się
wolny, spojrzałem na kij, widać było że go wymęczyłem, musiałem się go pozbyć.
Przejrzałem raz jeszcze zgliszcza gramofonu, by się upewnić że nie zostały
odłamki narzędzia zbrodni pomiędzy nimi. Wybiegłem z sali i mógłbym przysiądź,
że kątem oka widziałem parę czerwonych ślepi wśród foteli widowni. Otworzyłem
szklane drzwiczki kominka i wrzuciłem pałkę do środka. Dokonało się, drugie
morderstwo w tym kurorcie, prychnąłem na samą myśl o tym. Wróciłem po tym
wydarzeniu do pokoju i padłem twarzą na łóżko, natychmiast odpłynąłem.
Dzień
4
Mimo że spałem dobrze, obudziłem
się czując jak gówno, nie miałem nawet ochoty myśleć nad moimi akcjami z nocy.
Jedyne czym chciałem teraz zająć mój umysł, to scenariusz dla moich graczy,
musiałem wybrać coś ciekawego i w miarę krótkiego dla początkujących… Ale
najpierw, muszę o coś spytać marionetki, była jedna sprawa która nie dawała mi
spokoju.
Kąpiel, nowe ciuchy i maska,
rzut K20, 8, nawet mi się nie chce tego komentować. Wyszedłem, zamykając za
sobą pokój, zamiast jednak kierować się do restauracji, poszedłem do sali
teatralnej. Zastałem tą samą ruinę, którą po sobie zostawiłem w nocy.
- Co tu się stało? – Chciałem chociaż utrzymać
pozory że nie byłem to ja. – Hej!
Koryfeus, Venice, jesteście tu?
- Oh, przepraszamy za ten bałagan, jednakże
ktoś nas zaskoczył tym nagłym aktem wandalizmu. – Więc one nie wiedziały
kto to zrobił? Tym lepiej dla mnie. – O
co chodzi, panie Isnt?
- Booo ja dostałem rolę „Dublera”. Czy to
oznacza że mam się uczyć wszystkich kwestii? Trochę tego byłoby dużo, nie
uważacie?
- Ależ oczywiście że byłoby to dużo, wcale nie
oczekujemy od dublerów takiego oddania. Widzi pan, dubler to specjalna rola,
osoby które ją dostają, otrzymują pewnego rodzaju przywilej. Nie muszą uczyć
się żadnego tekstu, marionetki suflerzy podkładają głosy takich osób, jedyną
rzeczą jaką mają robić dublerzy, jest zastąpienie obstawionych aktorów w razie
wypadku.
- Wypadkiem może być śmierć?
- Jeśli nie znajdziecie żadnego ciała do czasu
występu, to tak.
- Rozumiem, dziękuję.
- To my dziękujemy, za interesowanie się
szczegółami. – Lalki wymusiły od siebie uśmiechy, po czym zniknęły, a ja
zostałem wśród gramofonowej masakry.
Nie miałem teraz ochoty widzieć
się z tą całą zgrają ludzi, ale wiedziałem że jeśli się im nie pokażę, to tylko
bardziej będą mnie szukali… Wchodząc do jadalni, uderzyła mnie fala kuszących
zapachów, że też drzwi do restauracji potrafią nie przepuszczać tak
intensywnych aromatów. Rozejrzałem się w poszukiwaniu dwóch konkretnych osób,
oni nie będą zadawali niepotrzebnych pytań. Pomogło mi ogłoszenie, które
wygłaszał Sebastian, mówił coś o jakiejś próbie, jak dobrze że mogłem olać ten
cholerny występ, a na dodatek nic już nam nie grozi, nikt nie wyjawi naszych
sekretów. Przysiadłem się do niedźwiedzia i modela, pogadałem z nimi, coś
zjadłem, wytłumaczyłem im jak działa wybieranie kostkami, a potem razem
ruszyliśmy do sali teatralnej.
- Jak myślicie, co się stało? – Model rozejrzał się ze zdziwieniem na
szczątki urządzenia, które rozwaliłem w nocy.
- Nie mam pojęcia, ale jakiś totalny popierdol
musiał to zrobić. – Chyba mnie nie podejrzewają, to dobrze. Usiadłem w
pierwszym rzędzie.
- Ej co zrobiłyście? Najpierw pokazujecie nam
ten magnetofon… – Zaczął czarnoskóry… jak on miał na imię?
- Gramofon, Habber. – Sunny jak zawsze
pomocna, koleś się nazywał Habber.
- Co? – Bokser spojrzał w jej kierunku
- Magnetofon nagrywa i odtwarza, to czego
resztki widzisz tutaj to był gramofon, na ogół tylko odtwarza, i do tego
głównie winyle. – Dziennikarka skrzyżowała ręce na piersiach, ciężko czytać
ludzi, kiedy mają na sobie maski, ale wyglądała jakby bawiło ją poprawianie
głupka.
- No nieważne! Pokazujecie to nam, a potem
sami to niszczycie? – Wrócił z pytaniem do marionetek, które stały na
scenie. Rozumiem, nikt mnie nie podejrzewa, to bardzo dobra wiadomość.
Marionetki opowiedziały nam że
to ktoś z nas zniszczył urządzenie, nie wiele mnie obchodziło z ich gadaniny, z
wyjątkiem jednej wzmianki, przez którą okropne bóle brzucha się nawróciły:
- Mamy jeszcze mnóstwo takich samych
gramofonów. Jeśli nikt się nie przyzna, czeka was kara, a uwierzcie nam, będzie
wam dawała nauczkę na przyszłość. – Po tej informacji od Koryfeusa i
Venice, grupa bezimiennych marionetek zaczęła zbierać części maszyny, natomiast
inny oddział wniósł nowy gramofon który postawili w miejscu starego. To nie
mogła być prawda, moja chwila wytchnienia i okazania siły by trzymać swój
sekret w tajemnicy… To wszystko na marne? Wcześniej te lalki były mi obojętne,
widać było że nie będą ingerować w to co robimy… ale teraz z całego serca ich
nienawidzę.
- ZAMKNĄĆ SIĘ I SŁUCHAĆ WY NIEROZGARNIĘTE ŻYCIOWO DEBILE! – Krzyk
Jake’a wyrwał mnie z letargu. – Możesz
mówić, Charles
- Dzięki Jake. Tak czy siak, posłuchajcie
mnie. Wiem kto to zrobił i zamierzam nakłonić tę osobę do przyznania się,
dlatego możecie odpuścić ten temat. – O czym on mówi, nie mógł wiedzieć że
to ja, prawda? Te czerwone ślepia które dostrzegłem w mroku, czy to mógł być
Charles? Nie, nie, nie, NIE!
Siedziałem na kanapie w salonie
z modelem i Sebastianem. Rozmowa z nimi w jakiś sposób koiła moje nerwy, choć
fakt że gramofon wciąż jest widmem groźby nade mną i że Charles, nawet jeśli
udaje, chce namierzyć sprawcę.
- Myślicie, że Charles naprawdę wie kto to
zrobił, czy tylko udaje na potrzeby grupy? – Unikali tego tematu, ale
musiałem się upewnić.
- Szczerze mówiąc, wydaje mi się że kłamał,
ale kto go wie, to Charles, on codziennie zachowuje się inaczej i robi inne
rzeczy.
- Anton ma rację, to dziwak, nie
powinieneś się przejmować tym co on mówi. – No tak, oni nie mają pojęcia,
może to i lepiej? Tłumaczenie takich spraw byłoby straszną stratą czasu.
Spędziliśmy ze sobą jeszcze dłuższą chwilę, po czym wróciliśmy do sali
teatralnej, na próbę. Nie mogłem się powstrzymać od spoglądania co jakiś czas
na nowy gramofon, to paskudztwo mogłoby zniszczyć moją reputację w jednej
chwili… Teraz jestem zmuszony grać jak mi te marionetki zagrają. Mimo że
pojawiłem się na próbie, nie zastałem tam długo, wyszedłem w momencie w którym
Thomas stwierdził że nie będziemy potrzebni.
Siedziałem w swoim pokoju
czytając na zmianę encyklopedię trucizn i podręcznik do systemu. Zerkałem na
kurtynę w rogu pokoju:
- Gdzie cię zabrali Sapphiro? – Spojrzałem
na książki dookoła mnie, nie mam już na nie siły, muszę odpocząć. Wstałem i
podszedłem do stołu chirurgicznego, wcześniej się nad tym nie zastanawiałem,
ale jeśli chciałem zabić czymś Julię Mushial, musiałem wybrać broń. Jakbym w
ogóle miał ją zabić? Może naciąłbym jej żyły? A potem jak by się już
wykrwawiła, wykroiłbym jej jakieś większe rany na ciele. Jestem lekarzem,
pewnie zostawią mi autopsje ciała, wcisnę im jakikolwiek kit i pewnie nie będą
drążyć. Ale faktycznie powinienem wybrać broń którą zakończę jej życie.
Wybrałem kilka narzędzi ze ściany, położyłem je na stole i ponumerowałem w
głowie. Miałem czas, rzucałem raz za razem odrzucając jedną opcję za kolejną,
aż na końcu zostałem z czymś co bardzo przypadło mi do gustu, średniej
wielkości skalpel typu lancet, obustronne ostrze miało około 7 centymetrów,
może trochę długie jak na narzędzie lekarskie, ale przecież i tak nie zamierzałem
używać go w celu medycznym. Odwiesiłem resztę sprzętu, schowałem nożyk do
kieszeni płaszcza i wyszedłem z pokoju zamykając go za sobą. Skierowałem się na
dach, mało kto tam chodził, ale było to zrozumiałe, na dworze było zimno i
padał śnieg. Ale teraz mi to nie przeszkadzało, rozejrzałem się czy nikogo nie
ma i podszedłem do barierki naprzeciwko drzwi wejściowych na dach, musiałem
przejść koło masywnej wieży stojącej po lewej stronie. Oparłem się o lodowato
zimną barierkę, wziąłem głęboki oddech, poczułem jak chłodne powietrze wypełnia
moje płuca. Trzymałem je tak dłuższą chwilę po czym wypuściłem, tak, było mi to
potrzebne, chwila wyciszenia, nie miałbym jej w swoim pokoju, gdzie leży
mnóstwo odwracaczy uwagi. Robiło się już ciemno, ciekawe jak innym idzie próba…
może powinienem był do nich zajrzeć?
- Um, Dobry wieczór? – Usłyszałem za sobą
głos, który kojarzyłem, jednak nie mogłem przypasować do niego maski
właściciela. Obróciłem się by ujrzeć jakontammiałnaimię Wail’a, Szczęściarza.
Jak zawsze, prezentował swój złoty ząb w szerokim uśmiechu. – O, Wystraszyłem cię? Przepraszam, ale mogę
się dosiąść?
Bez mojej
odpowiedzi stanął tuż koło mnie i wychylił się bardzo daleko do przodu, ja bym
tak nie potrafił, bałbym się że spadnę, ale jemu widocznie wysokość nie
przeszkadzała.
- Co tu robisz? – Zapytałem bez emocji,
nie wiedziałem jak się zachowywać koło niego, wydawał się być zupełnie oderwany
od rzeczywistości.
- Lubię tu przychodzić, mało kto tu zagląda i
jest przyjemnie chłodno. – Spojrzał się mnie tylko przez chwilę, po czym
wrócił do wyglądania zza barierki, wychylił się jeszcze bardziej, wystarczyłoby
jedno drobne pchnięcie i Szczęściarz zniknąłby we mgle otaczającej budynek. – A ty? Nie widziałem cię tu wcześniej.
- Ja… – Wahałem się nad odpowiedzeniem mu,
był w grupie drugiej, nie wiedziałem o nim nic.
- Niech zgadnę, chciałeś tutaj trochę odpocząć.
Nie dziwię ci się, ludzie tam na dole potrafią być bardzo intensywni. Widzę to
w tobie, też nie przepadasz za tłumami, chyba mógłbym nawet pokusić się o
powiedzenie że jesteśmy podobni. – Co jest z nim nie tak, tak się rozgaduje
z ledwo co poznanym gościem, nie gadaliśmy ze sobą nawet tak dużo, dziwak z
ciebie. – Ale wiesz co? Czuję że nie
zostaliśmy tu zebrani bez powodu, nie po to żeby się zabijać, po coś o wiele
głębszego. Wyjdę trochę na hipokrytę, ale nie powinieneś się tak odcinać od
innych. To całkiem fajni ludzie, wiem to, choć znamy się zaledwie cztery dni.-
Przez jedną, krótką, chwilę widziałem jak uśmiech Wail’a się zmienił, w tym
ułamku sekundy był pełen melancholii czy on naprawdę może być podobny do mnie,
wydajemy się być zupełnie różni, ale czuję że w środku obojga z nas gnieździ
się podobny ból.
- Przepraszam, nie wiedziałem że to twoja
„świątynia kontemplacji.” Nie chciałem ci przeszkodzić w przemyśleniach. –
Mówiąc to skierowałem się do wyjścia.
- Po pierwsze, nie przeszkadzasz mi, po drugie
to ja tu przyszedłem później więc jak już to ja tobie coś przerwałem, po
trzecie naprawdę tak po prostu odejdziesz bez słowa po mojej zarąbistej
przemowie? – Prychnąłem ze śmiechu, ciekawy człowiek. Stałem przed drzwiami
z klatką schodową na dół, zastanawiałem się nad odpowiedzią dłuższą chwilę,
obróciłem się do szczęściarza wciąż stojącego przy barierkach:
- Jesteś silniejszy niż sądzisz Wail. Pamiętaj
o tym. – Te słowa wisiały w powietrzu przez dobrą chwilę, po której
zszedłem z dachu.
Wróciłem do pokoju, przebrałem
się w piżamę i zasnąłem na stercie książek leżącej na moim łóżku.
Dzień
5
Pobudka,
prysznic, czyste ubrania rzut na charakter: 5, zły; rzut K20: 2, tak blisko, a
mimo to wciąż nie to. Śniadanie, rozmowy o niczym z Sebastianem i Modelem, po
tym wróciłem się do pokoju po podręcznik do systemu, miałem już w 60%
opracowany scenariusz dla moich graczy i nie mogłem się doczekać kiedy ich będę
mógł przeprowadzić przez tą podróż. Przez większość próby siedziałem wczytany w
moją lekturę i jedynym momentem w którym zrobiłem sobie przerwę było kiedy
makieta księżyca prawie spadła na głowę Julii, trochę mi ulżyło. Gdyby zginęła
zanim bym ją zabił to nie wiem co bym ze
sobą zrobił. Ludzie byli poprzebierani w XVI-wieczne stroje, ciekawe czy gdybym
poprosił Taylor’a o stroje dla graczy to by je uszył. Po próbie wszyscy
stwierdzili że zrobią sobie imprezę, nie miałem ochoty na tego typu zabawy, nie
w tym momencie, jedyną rzeczą którą chciałem teraz zrobić było ukończenie
fabuły mojego scenariusza. Z drugiej strony, jak wszyscy się upiją to nie będą
mi przeszkadzać, to idealny moment i na zakończenie scenariusza, i na zabicie
Julii po północy.
- Ja będę u siebie w pokoju, ale radzę mi nie
przeszkadzać, bo wyrwę wam głowy i naszczam do szyi. Tak poza tym, miłej
zabawy. – Kurwa, jestem symbolem bycia miłym.
Wróciłem do swojego pokoju,
gdzie udało mi się ukończyć moją pracę nad sesją, była gotowa, w końcu mogłem
poprosić Modela i Sebastiana na wspólną grę. Skończyłem równo po północy, z
pewnością impreza trwa na całego, o ile ktoś jeszcze jest na tyle trzeźwy…
Usłyszałem pukanie do drzwi, kto to mógł być? Chyba nikt nie postanowił mnie
zabić w alkoholowym amoku? Dla pewności sprawdziłem czy w kieszeni kitla jest
mój skalpel, był. Powoli otworzyłem drzwi, by ujrzeć trzech sprutych gości.
Dwóch z zaczerwienionymi twarzami, modela oraz Caspra, chwiejących się na
nogach, i jednego, fanfica, wiszącego na ramionach wcześniej wspomnianych, ten
ostatni trzymał dłoń w górze i z tego co zauważyłem miał wybity palec.
Wypuściłem skalpel z dłoni, którą trzymałem w kieszeni i poczułem jak zbiera we
mnie gniew.
- Co jest kurwa?! Mówiłem, żeby mi nie
przeszkadzać. – Nie wyglądali jakby do końca rozumieli co się dzieje. Nie
było nawet sensu ich opierdalać. – Co żeś
tym razem odjebał Cartie?
Wytłumaczyli,
albo raczej sam wywnioskowałem z ich niezrozumiałego bełkotu że grali w
zbijaka. Po pijanemu. Ci ludzie prawdopodobnie się sami pozabijają zanim
ktokolwiek wykona jakikolwiek ruch. Wziąłem fanfica do środka, nie mogłem
pozwolić trzem schlanym głąbom rozbijać się po moim, jakby nie patrząc pełnym
ostrych narzędzi, pokoju. Jeszcze który by odkrył tablicę z zdjęciami, byłbym
spalony, nawet jeśli by byli pijani. Opatrzyłem głupka, dałem mu maść i kazałem
przyjść do mnie jutro, właściwie to dzisiaj, ale później, ale chyba zrozumiał.
Wygoniłem go na korytarz, dałem im reprymendę a model wspomniał znowu tego
swojego Boga, wkurwił mnie więc trzasnąłem im drzwiami przed nosami. Po tym
incydencie mnie znużyło i tak jak byłem ubrany poszedłem spać.
Dzień
6
Jak co rano, oddałem się
porannej rutynie: kąpiel, ciuchy, zęby i nowa maska. Rzuciłem K6 na charakter,
1, bardzo dobrze, odpowiadał mi taki stan rzeczy. Następnie rzut na… zabicie
Julii Mushial, Dwudziestościan potoczył się po biurku, a cyfrą która wygrała,
była 3. Wzruszyłem ramionami, schowałem bryłę do kieszeni i wyszedłem z pokoju.
Obszedłem dwóch nieprzytomnych, Caspra i modela, widocznie nie udało im się po
odprowadzeniu fanfica wrócić do reszty imprezowiczów. Wszedłem do restauracji,
która świeciła pustkami, jedynymi osobami którym udało się doczłapać tutaj był
marynarz i pani kominiarz. Deresad leżała twarzą na blacie, coś mamrocząc, za
to Doca lekko się uśmiechając, głaskał ją po plecach. Wybrałem kostkami jakieś
jedzenie, po czym dosiadłem się do nich.
- Nieźle się trzymasz. – Zagadałem
chłopaka.
- Nie piłem, pilnowałem żeby sobie czegoś nie zrobili.
– Odpowiedział nie przestając klepać dziewczynę po plecach.
- Coś słaby z ciebie opiekun, tak patrząc po
wczoraj. – Uśmiechnąłem się lekko
- O, czyli dotarli do ciebie. To dobrze. –
Marynarz wstał i podszedł do okienka, po chwili wrócił z kilkoma puszkami piwa.
Otworzył jedną z nich i podsunął dziewczynie. – Adzia.
Dziewczyna
wymamrotała coś po czym podniosła głowę tylko na tyle wysoko by móc wypić z
puszki.
- Trzymaj, zasłużyłeś, dziękuję za zajęcie się
Chesterem. – Podał mi napój, po czym sam sięgnął po jeden. Kto to był
Chester?
- Kim?
- Chesterem? Coś mu się stało w rękę wczoraj,
pamiętasz?
- A no tak, jasne, jasne. Chester, no tak.
- Nie mogłem mu pomóc, więc trochę się o jego
kontuzję obwiniam. Czy to moja wina? Miałem ich pilnować, a po wszystkim nawet
go nie zaprowadziłem do ciebie i jeszcze…
- Dobrze się spisałeś, jak na 15 spitych
ludzi, jeden zbity palec nie jest niczym tragicznym, zresztą nie zostawiłbyś
chyba pozostałych imprezowiczów tylko dlatego że jednego trzeba było przenieść.
- Chyba masz rację… – Nie wyglądał na
przekonanego.
W tym momencie
do restauracji wszedł analityk, wciąż widziałem go jako zagrożenie, ale
dlaczego? Nie zrobił niczego niebezpiecznego, więc czemu przeszedł mnie
dreszcz? Nie mogłem okazywać strachu… dlatego zagadam pierwszy.
- Siemanko Bleslav! Jak tam się spało? Pewnie
podobnie co im, biedactwo?
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę,
w końcu ktoś stwierdził że może powinniśmy sprawdzić czy nikomu się nic nie
stało. Ostatecznie do grupy nie dołączyła tylko Deresad. Sprawdzaliśmy pokoje i
choć niektórzy nam nie odpowiedzieli, to i tak udało nam się upewnić że z
większością jest w porządku. Przy okazji sprawdziłem stan dłoni Chestera,
zaskakująco szybko się pozbierał, będę musiał go później zbadać pod tym
względem. Jednak zaczynałem się martwić w momencie w którym drzwi do pokoju
Julii Mushial się nie otworzyły. Czy to możliwe że już nie żyje, z pewnością to
jest możliwe ale… Marynarz i Bleslav coś sobie szeptali co jakiś czas, jednak
nie byłem w stanie ich usłyszeć. Sprawdziliśmy następnie salę sportową, na
której spotkaliśmy boksera i śpiących
Wail’a i Jake’a. Doca i Adalbert znowu o czymś rozmawiali jednak tym razem o
wiele bardziej agresywnie, kłócili się, nie miałem czasu na ich spory,
powstrzymałem ich. Zaplanowaliśmy kolejno iść do kaplicy, teatralnej i na koniec
na dach. Czekałem przed drzwiami do kaplicy czekając aż wrócą, wciąż nie miałem
zamiaru tam wchodzić. Obcowanie z modelem, trochę mnie zmiękczyło, ale nie na
tyle, by na nowo zacząć wierzyć w tego kutasa z niebios. Borsch okazał się być
mniej wkurzający niż jak na początku się wydawał, ale wciąż co jakiś czas
wspomina jaki to on wierzący, tej jego strony nie trawiłem. Analityk i marynarz
wyszli z kaplicy, nikogo tam nie było, to chyba dobrze, kto wie do jakich
profanacji doszłoby, gdyby ktoś tam postanowił zabalować. W sali teatralnej też
nikogo nie znaleźliśmy, więc skierowaliśmy się na dach, błagałem w duszy
żebyśmy spotkali ją na dachu, żywą.
Moje modły zostały wysłuchane,
Julia Mushial stała oparta o barierki, wpatrując się w horyzont. Moi
współ-poszukiwacze oraz dziewczyna wymienili kilka zdań, ale ich nie słuchałem,
ja po prostu stałem z boku, ciesząc się że nic jej się nie stało, była cała i
zdrowa. Poprosiła Analityka o rozmowę sam na sam, a ja nie chcąc robić jej
problemów, posłuchałem.
Postanowiliśmy z marynarzem
wrócić się do restauracji, na wypadek gdyby ktoś z tych kogo nie spotkaliśmy
postanowił tam zajrzeć. Jednak po drodze chciałem jeszcze pogadać z Ralphem…
Robertem, jakkolwiek tam miał na imię.
- Zauważyłem że jest trochę napięcia między
tobą a Bleslavem.
- Ciebie nie było wczoraj, ten
czubek mówił że podoba mu się bycie zamkniętym tutaj i skazanym na zabijanie
się. – A więc to
tak Adalbert widzi tą grę, nie mogę się z nim nie zgodzić, w końcu sam już
podjąłem decyzję…
- To okropne. – Skłamałem
- Co nie? Świr, nie pozwolę mu nikogo
skrzywdzić. – Wyglądał na zdeterminowanego, choć na pierwszy rzut oka
wydawał się niekompetentny i wrzuciłem go do grupy pierwszej… może… to był
błąd? Cieszyło mnie że przynajmniej nie byłem sam w postrzeganiu analityka jako
zagrożenia.
Dotarliśmy
do jadalni, gdzie zebrało się trochę więcej ludzi, gdzieś w tle mignęła mi
kominiarka rozmawiająca z szczęściarzem.
- Pomożesz mi porozdawać piwo? – Zapytał
mnie marynarz.
- Jasne, czemu nie. – Odpowiedziałem z uśmiechem,
po czym chodziliśmy od okienka do aktorów rozdając napoje.
Wszyscy powymieniali się
informacjami, Bleslav oddał przywództwo Julii, fujoshi coś organizowała i
dzisiaj miała się odbyć próba generalna. Nie obchodziły mnie szczegóły z
wyjątkiem, o której odbędzie się to coś co organizowała Cambell. Jako jedyny
nie wziąłem udziału w chyba żadnej atrakcji jaką sobie tu ludzie organizowali,
więc chociaż w tym mógłbym uczestniczyć. Wróciłem do pokoju i oczekiwałem
godziny 16:00.
Zabawa w chowanego? Czy my mamy
pięć lat? Nie chciałem narzekać, ale naprawdę nie uważałem tego za dobry
pomysł, już chciałem sobie odpuścić, ale jak zobaczyłem że lesbijka i marynarz
natychmiastowo wyszli… trochę mi się zrobiło żal fujoshi. Losowaliśmy rolę i
jak można się było domyśleć, zostałem chowającym, liczyłem trochę na tę rolę,
miałem zamiar brać udział w tej zabawie, ale zdecydowanie nie chciałoby mi się
chodzić po całym kurorcie szukając wszystkich. Szukał Bleslav, nawet nie
wiedziałem co o tym myśleć.
Schowałem się wraz z Thomasem w
magazynku sportowym, oczywiście to nie byłoby wystarczające, więc postanowiłem
również wejść do kosza na piłki, niezgrabnie wdrapałem się do niego, po czym
zatonąłem w piłkach.
- Hej, Simon? – Usłyszałem głos
Improwizatora.
- O co chodzi?
- Fajnie że się z nami bawisz. – Czemu on
to powiedział i co oznaczało to drganie serca… Wolałem o tym nie myśleć.
- Przymknij się bo nas usłyszy. – Powiedziałem,
a w odpowiedzi usłyszałem chichot Thomasa
- Ja już mam plan co zrobię jak tu wejdzie.
Dziesięć minut później, szliśmy
do salonu, po tym jak Adalbert nas znalazł.
- Więc twoim planem, było strzelanie w niego
piłkami?
- No ale prawie wyszło, nie? – Jego
szeroki uśmiech nie znikał mu z twarzy.
Chowany zakończył się tym, iż
mimo Analityk znalazł kominiarkę, nie był wstanie jej złapać, w efekcie czego
się poddał. Pogratulowaliśmy Deresad oklaskami, po czym wszyscy się rozeszli w
swoje strony. Wraz z Borsh’em i Sebastianem postanowiliśmy zjeść kolację.
- Słyszałem że Thomas strzelał do Bleslava
piłkami tenisowymi, to prawda? – Śmiał się Niedźwiedź. – Jak to wyglądało?
- Nie wiem, słyszałem to, ale nie widziałem,
siedziałem w koszu z piłkami do siatkówki.
- Dobrze że mu się nic nie stało, przecież
taka piłka tenisowa musi boleć. – Zmarszczył brwi Model.
- Przesadzasz, Adalbert nie jest taką
chudzinką jak Chester. – odpowiedział mu Sebastian.
- No może… ale to wciąż
imponujące że cię znalazł w tym koszu, co nie?
- Ten człowiek nie jest normalny, jest jak
maszyna, taka bojowa, i do tego dobrze naoliwiona. – Wahałem się przez
chwilę, teraz był dobry moment żeby zaprosić ich na wspólną grę, mają postacie,
ja mam scenariusz… Ja… Ja naprawdę chcę wrócić do RPG! – Hej, tak się zastanawiałem… – Obaj zwrócili głowy w moją stronę.
- O co chodzi? – Model przystawił kubek z
herbatą do ust.
- Gadaj Simon, nam możesz powiedzieć! –
Powiedział Sebastian przeżuwając.
- Bastian, przełknij. – poprawił go Borsh.
- Dobrze mamo. – Niedźwiedź przewrócił
oczami.
- Za...Zastanawiałem się, czy nie
chcielibyście wziąć udziału w sesji RPG którą bym wam poprowadził? –
Zamknąłem oczy, nie chciałem usłyszeć ich odpowiedzi, pewnie były zbyt okrutne,
albo powstrzymywali się od wybuchnięcia śmiechem. Cisza… Czemu nic nie mówią?
Otworzyłem powoli oczy, uśmiechali się do mnie.
- Po coś zamknął oczy? – Sebastian nie
przestał mówić z pełnymi ustami.
- Nie wiem, chyba bałem się waszej reakcji.
- Pewnie że z tobą zagramy, tylko nie spodziewaj
się po nas cudów. – Powiedział Model.
- Zaprojektowałem scenariusz, specjalnie pod
was, więc powinien być przyjazny dla nowicjuszy. – uniosłem się lekko na
krześle, to się naprawdę działo, wracałem do bycia mistrzem gry…
- W takim razie, to będzie zaszczyt zagrać z
tobą. – Borsch, wstał po czym się ukłonił, zdejmując kapelusz.
- Jasne że zagram, Simon. Kiedy tylko chcesz!
– Wielkolud również wstał i objął mnie, bujając się to w lewo, to w prawo.
- Mi obojętnie, może po przedstawieniu?
Żebyście mogli odpocząć.
- Już nie mogę się doczekać! – Sebastian w
końcu mnie wypuścił z uścisku.
- Ja również. – powiedział Model
poprawiając cylinder.
Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy
do pokoi, jednak ja nie mogłem usiedzieć w miejscu, to leżałem na łóżku, to
schodziłem do piwnicy, to kładłem się na stole chirurgicznym. To się działo!
Będę miał sesję! Już nie mogę się doczekać~~ Chodząc bez celu po pokoju,
zauważyłem kartkę pod drzwiami. Podniosłem ją i odczytałem:
- Spotkajmy się o północy na dachu. Przyjdź
sam. Zniszcz tą wiadomość po odczytaniu, PS. Znam twój plan. – Co to jest?
Kto to mógł napisać… Czy to możliwe? Może to od Julii~~
Może to
okazja, sama mi się wystawia bym zaatakował, taka sytuacja może się nie
powtórzyć! Spojrzałem na zegarek w telefonie 23:35, nie mam zbyt wiele czasu.
Już dzisiaj rzucałem na zabicie Julii Mushial, ale… skoro ma się to wydarzyć o
północy, to mógłbym rzucić teraz za jutro. Położyłem K20 na biurku, patrzyłem
na bryłę przez dłuższą chwilę, kręciłem nią w dłoni, aż w końcu byłem gotowy.
Wziąłem głęboki wdech i… kostka potoczyła się po blacie. Zamknąłem oczy, a gdy
stukanie ustało, otworzyłem je. Zacząłem się niekontrolowanie śmiać,
dwudziestościan wylądował na 1. To był ten czas, twój czas nadszedł. Chyba nie
myślałaś że nigdy nie wyrzucę jedynki?! Julio Mushial, ciesz się ostatnim
kwadransem życia! Uspokoiłem się dopiero po jakichś dobrych pięciu minutach.
Jednak musiałem pozbyć się
jednego z dowodów obciążających mnie, wrzuciłem list do kosza na śmieci, z
szuflady biurka wyciągnąłem zapałki, odpaliłem jedną i… wpatrzyłem się w dziko
tańczący płomień na drewnie. Był… taki… piękny… Z wielkim bólem wyrzuciłem ją
do kosza, list złapał ogień, odstawiłem go na środek pokoju, żeby na pewno nic
więcej się nie podpaliło i wyszedłem z pokoju. Przeszedłem koło pokoi Matthiasa
oraz Jake’a, stanąłem u podnóża schodów na dach. Spojrzałem na telefon, 23:58,
zacząłem się wspinać po stopniach. W tej samej chwili do mojej głowy zaczęły
napływać różne myśli: Uśmiechnięte twarze Sebastiana oraz Modela, Nie
myśl o nich. Głosy Jake’a i Thomas’a, którzy namawiali mnie do powrotu
do sesji, okłamywali cię. Rozgwieżdżone niebo, kiedy Matthias
mówił mi że może nie jesteśmy aż tacy różni, Jesteś inny. U
szczytu schodów zauważyłem znajomy mi cień, mroczną masę która mnie nawiedzała,
jej szeroki uśmiech mówił mi wszystko. Już wiem kim była… Cały ten czas… Cień
był moją paniczną potrzebą wyrwania się stąd. Pogodzenia się z tym że jestem...
- No, powiedz mi kim jesteś Simonie… –
Wśród masy widziałem rząd białych zębów, uśmiechała się.
- Jestem mordercą.
- Cieszę się że zrozumiałeś. – I z tymi
słowami chwyciłem za klamkę drzwi na dach i otworzyłem je szeroko.
- Hej, widzę że dostałeś wiadomość. –
Julia Mushial stała na dachu, wśród spadających płatków śniegu.
Dzień 7
- Czemu mnie tu sprowadziłaś Julio? – Chciałem się z nią trochę
pobawić.
- Nie zgrywaj idioty, Simon. Wiem co chciałeś
zrobić.
- Ale to ja chyba nie wiem o co ci chodzi.
– Uśmiechnąłem się, nagle skalpel zaczął mi bardzo ciążyć w kieszeni.
- Planowałeś mnie zabić. I to od dawna. –
Nie zauważyłem tego wcześniej, ale była ubrana inaczej, ciemne dresowe ciuchy i
na dodatek trzymała coś w dłoniach, co to było? Maska? Bez znaczenia i tak nią
nic nie osiągnie. – Może coś powiesz?!
- Hm, przepraszam, nie obchodzi mnie gadanina
jakiejś wariatki. – Podszedłem bliżej, stałem teraz przy drzwiach do wieży,
natomiast lesbijka cofnęła się do barierki za nią.
- Ty… nie podchodź do mnie!
- Co się stało Julia? Boisz się?
To nie jest w twoim stylu.
- A co ty możesz wiedzieć.
- Wiem wiele rzeczy… na przykład tylko jedno
opuści ten dach żywym. Przykro mi Julio, kostki zdecydowały, zostałaś moją
ofiarą. One tak powiedziały…
- Zabijesz człowieka, bo tak ci kazał kawałek
plastiku? Nie masz ty własnego rozumu?
- Żałosna prowokacja, Julio… mam nadzieje że
nie masz żadnych żali przed śmiercią. – Postawiłem kolejny krok do przodu,
spodziewałem się że Julia znowu wykona krok do tyłu ale…
- Wiesz co, Simon? Mylisz się w
jednej sprawie. – mówiąc to zaczęła iść w moje prawo, chciała mnie wyminąć?
- A w jakiej to sprawie, Mushial?
- Nie zejdę z tego dachu sama. –
Zatrzymała się, ale coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi, teraz mnie
dopadło. Trzeszczenie śniegu pod jej butami, nawet kiedy się zatrzymała, nie
ustało…
Rozejrzałem
się, by ujrzeć cztery figury, tak samo ubrane, z białymi maskami na twarzach.
Każde z nich trzymało nóż. Spojrzałem raz jeszcze na Julię Mushial
- Co się stało, Simon? Boisz się? –
Dziewczyna założyła maskę i wyciągnęła nóż.
- Nie pogrywaj sobie ze mną dziwko! –
Ruszyłem biegiem w jej kierunku, wyciągnąłem skalpel, jeśli chociaż zdążę ją
zabić, to będzie wystarczająco. Jednak poczułem szarpnięcie za prawą rękę,
jedna z figur złapała mnie za nią. Nie masz prawa mnie dotykać! Zatrzymałem się
i walnąłem osobnika moją lewą ręką, poczułem jak coś pęka, napastnik odleciał
do tyłu, jednak kolejni rzucili się na mnie, obezwładniając. Leżałem teraz
brzuchem do góry, czterej zamaskowani trzymali mnie, każdy za inną kończynę.
- Pogódź się z tym Simon. Przegrałeś, chciałeś
pogrywać sobie ze mną, a ostatecznie to ty zostaniesz moim narzędziem do
zniszczenia tej gry.
- O czym ty mówisz?! – Szarpnąłem się, bez
skutku.
- Doprowadzę do śmierci, z której nie będzie
można wyczytać kto jest mordercą. Marionetki zostaną ogłupione i będą musieli
dać nam odejść.
- To…
- Nic nie mów, nie utrudniaj nam tego, okej?
Zacznijcie. – Wydała rozkaz, a chwilę później poczułem olbrzymi ból w
okolicach ramion, następnie na nogach. Cieli wzdłuż, żeby jak najwięcej krwi
wypływało. Chciałem krzyczeć z bólu, jednak Mushial mi to skutecznie
uniemożliwiła, trzymała mnie za szczękę, dociskając głowę kolanami. Szarpałem
się jak szalony, jednak siła trzech osób, kiedy jedna cięła, była dla mnie zbyt
wielka. Walczyłem tak bez osiągnięć aż w końcu… poddałem się, nie miałem już
szans, to był mój koniec, umrę na tym dachu. Zaczynało mi się kręcić w głowie
od utraty krwi. Wiedzieli gdzie ciąć, tyle było pewne. Żelazne uchwyty puściły,
jednak ja nie miałem już żadnej woli by walczyć, przekręciłem lekko głowę, w
kierunku drzwi do zejścia z dachu, napastnicy wychodzili. Zauważyłem że dwie
figury, jeszcze spojrzały za mną, kto to był? Kto się zgodził jej pomagać? Z
tymi myślami leżałem na śniegu, zimny wiatr smagał moją twarz, był kontrastem
dla gorącej krwi która ciekła po moich nogach i rękach.
Ja… zawiodłem, zginę tu, czuję
to, już za paręnaście minut, wykrwawię się, zostanie po mnie jedynie opinia
naburmuszonego gbura z huśtawką nastrojów. Nie tak to miało wyglądać. Patrzałem
prosto w niebo, gwiazdy świeciły na sklepieniu, piękne. Nagle usłyszałem dźwięk
otwieranych drzwi.
Catharsis
Leżałem na łóżku w pokoju Jake’a
Saladsky, ten ze łzami w oczach, próbował coś wskórać apteczką pierwszej
pomocy. Co on wyprawia? Jak on mnie znalazł na dachu? Wtedy zauważyłem… Jake
miał na sobie dres jednego z napastników… był tam, a teraz próbuje mi pomóc?
- Co… ty robisz… ? – Zapytałem słabo.
- Ja nie mogłem cię tak zostawić, ja… już
kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Nie zostawiłem człowieka wtedy, więc nie
zostawię cię teraz.
- Przestań marnować na mnie środki idioto, dla
mnie… jest za późno. – Z początku nie wierzył i dalej nieudolnie obwiązywał
mi rany bandażami, ale zrozumiał kiedy w napadzie kaszlu wyplułem sporą ilość
krwi.
- Może coś z twojego pokoju? Mam coś
przynieść? Coś ci pomoże? – Czemu mu tak zależy na tym bym przeżył, kiedy
kilka chwil wcześniej doprowadził mnie do stanu w którym jestem teraz?
-Nie Ja… ke, to… mój limit, wykrwawię się, a
morderca… będzie wśród jednego z was…
ale jak nie będziecie w stanie go określić… wszys… wszyscy zginiecie. –
Barman szeroko otworzył oczy. Czy oni nie brali takiej opcji za możliwość? – Marionetki…
was nie wypuszczą, to… naiwne
myślenie. Jeśli chcesz żeby resz… ta przeżyła. – Musiałem wziąć przerwę,
ból w kończynach wciąż nie ustępował, a zawroty głowy stawały się coraz
silniejsze. – Musisz mnie zabić. Tak
żebyś był pewny że to ty mnie zabiłeś.
- Simon… Ale ja… to moja wina, ja
znalazłem tą twoją tablicę ze zdjęciami, wtedy, drugiego dnia.
- ZRÓB TO DO CHOLERY! – Jak można być
takim idiotą?! Ja chcę mu pomóc, a on ględzi o tym teraz?! Dalej szuka sposobu
żeby wszyscy przeżyli… – Przepraszam Jake…
z tej sytuacji nie ma Happy Endu. Zrobisz to?
- Z… Zrobię to, masz jakieś ostatnie życzenia?
Czekaj! Mam pomysł. – Po tym jak to powiedział, zniknął gdzieś w pokoju, ja
mogłem tylko patrzeć tępo w sufit i nie myśleć o bólu. Ostatnie życzenia? Czy
ja mam jakieś żale? Kurwa… tak bardzo… nie mogłem doczekać się… sesji z aktor…
nie… z moimi przyjaciółmi. Poczułem ciepło łez na moich policzkach. I na co
teraz beczysz, Simon? Nie jesteś warty opłakiwania… Czy coś jeszcze? Nigdy nie
przeprosiłem… Julii, ani Natalie… Jestem… okropnym… człowiekiem…
Saladsky usiadł przy mnie z
gorzkim uśmiechem, w dłoniach trzymał dwa kieliszki.
- Namyśliłeś się? – Głos mu się załamał.
- W...W kieszeni mam K20, możesz nią… rzucić, a potem… daj mi wynik… – Przymknąłem oczy, ale poczułem
jak jego ręka sięga do moich kieszeni. Teraz się wszystko okaże, jeśli wypadnie
6, to powiem mu co mi leży na sercu.
- Sze… – Naprawdę? W takim momencie
wypadła dokładnie ta cyfra? – snaście.
– Co? To nie może być prawda? To nie jest fair, to nie jest fair wobec żadnej
osoby którą spotkałem w ciągu tego tygodnia!
- Jebać te kostki! – Teraz łzy leciały mi
strumieniami. – Jake, ja… przepraszam,
ciebie, Julię, wszystkich. Ja nigdy nie chciałem być taki opryskliwy. –
Musiałem wziąć oddech, czułem że mój czas się kończy. Muszę się śpieszyć. – Powiedz Julii że ją przepraszam, tak samo mod…
Antona i Sebastiana, tak n-nie mogłem się doczekać sesji z nimi… Podziękuj
Thomasowi, bo dzięki tobie i niemu w ogóle brałem RPG znowu jako możliwość.
- Dobrze, zrobię to. – Jego uśmiech koił
moje zszargane nerwy, perfekcyjny barman… – Coś
jeszcze?
- Tylko się pośpiesz, nie mogę zginąć od
utraty krwi… Spróbuj to wygrać...
- Spróbuję...Zanim to, to po jednym, ostatni raz. Jako
jedyny nic ode mnie nie wypiłeś. – Mówiąc to wlał mi kolorową mieszankę do
ust, smakowało niesamowicie, gdyby nie krew z którą mieszał się trunek, to może
nawet i bym poprosił o drugi. Spojrzałem na Jake’a, właśnie odstawił swoją,
pustą, szklankę na szafkę nocną. Siedzieliśmy tak w ciszy… nawet nie wiem jak
długo.
- Gotowy? – Saladsky zapytał niepewnym
głosem.
- Gotowy. – Chłopak wziął poduszkę, spod
mojej głowy, gniótł ją w rękach. Czekał na coś? Zamknąłem oczy, wziąłem ostatni
głęboki oddech i poczułem aksamit na twarzy, czułem jak palce barmana łapią
mnie za szyję, powoli utrudniając mi oddychanie. Leżałem w absolutnym bezruchu,
a ostatnie chwili mojego życia przeleciały mi przed oczami. Więc to prawda,
człowiek kiedy umiera, widzi takie rzeczy… Z tą myślą… moja świadomość opuściła
ciało i utonęła w bezkresnej czerni.
Godzina śmierci: 00:43
Sposób śmierci: Uduszenie
⌊Oprawca: Jake Saladsky ⌋
RISE UP TO HEAVEN – END

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz