Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 3: Before the storm (Matthias Wail)


             Szczerze mówiąc, chciałem dać sobie i temu wszystkiemu spokój. Do tej pory nie znaleźliśmy niczego w rodzaju wyjścia i choć chciałbym, żeby wszyscy uciekli, to patrzyłem na świat przez szare okulary. Zacząłem bardziej dogadywać się z Adą, ale tak naprawdę to wszystko ściema. Fałszywy uśmiech nie schodził z mojej twarzy, urodziłem się z nim. Udawanie całej ekscytacji, szczęścia, euforii przed panią kominiarz sprawiało, że miałem ochotę zwymiotować na swój widok w lustrze. Naprawdę nie chciałem, żeby skończyła jak reszta.. jednak miałem tylko ją. Dlatego byłem zmieszany przy poszukiwaniach. Chciałem tutaj zostać, ale żeby to zrobić musiałem udawać. Gdybym przestał, byłbym łatwym celem. Przyznam się jej. A co potem, czas pokaże.
- Nic tutaj nie ma, idziemy na sportową? – stała przede mną Ada Deresad, nie potrafiłem ogarnąć jej toku rozumowania. Od wczoraj wypytuje mnie o różne rzeczy, zastanawiam się tylko czemu uczepiła się właśnie mnie. – Matthias?
- Jasne, chodźmy. – Dziewczyna obróciła się na pięcie i lekko podskakując wyszła z rekwizytorni. Poszedłem w jej ślady, przechodząc przez próg pomieszczenia zdążyłem usłyszeć za sobą głos barmana:
- Przestańcie się wygłupiać pajace! – sekundy po tym usłyszałem przytłumione uderzanie, jęki Rapha oraz Caspra, a na koniec chichot dziennikarki. Olałem paradę która miała miejsce za moimi plecami i  ruszyłem za Adą.
Wszyscy powoli zaczynaliśmy napływać do sali sportowej, która była niesamowicie ogromna. Głębiej, na lewo od wejścia, prawdopodobnie znajdował się magazyn w którym został zamknięty Thomas. Wyglądała jak olbrzymia sala gimnastyczna, pod ścianami stały bramki, a na środku rozłożyli siatkę do siatkówki. Zaraz na lewo i prawo od drzwi znajdowały się ławki. Ostatni do pomieszczenia wszedł analityk. Musiałem powiedzieć, że naprawdę go szanowałem. Wiele osób próbowało tak naprawdę objąć dowodzenie nad naszą grupą, ale tylko on robił to dobrze. Miał w sobie coś takiego, co nakazywało go słuchać. Starałem się o nim myśleć tylko w taki sposób, chociaż do głowy wkradały się inne myśli. ,,Jeśli znajdzie wyjście, znowu zostanę sam. Znowu zostanę sam’’ – przymknąłem oczy i je odtrąciłem. Nie jestem taki.
- Podzielmy się po połowie, dziewiątka przeszukuje salę sportową a druga magazyn. – Rzucił pomysłem analityk. Szybko go przyswoiliśmy, a ktoś niespodziewanie złapał mnie za rękę.
- Chodź razem ze mną obadać magazyn! – Powiedziała uśmiechnięta Ada, lekko ciągnąc mnie za sobą. Tak naprawdę chciałem zostać na sali sportowej, ale nie potrafiłem się zebrać żeby jej odmówić.
- No jacha! Tylko mnie tak nie ciągnij, pójdę własnym tempem! – Rzuciłem wesoło, podśmiechując. Za nami szli również bokser, fujoshi, pisarz fanfiction, lesbijka, mistrz gry i barman.
- Co wy już tacy zintegrowani? Jest dopiero drugi dzień w tym miejscu. – Zapytał Habber mocno zdziwiony. W sumie nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, sam tego nie wiedziałem. Wczoraj po drodze do pokoju do mnie podeszła i zaczęła rozmawiać. Gadaliśmy nawet o totalnych pierdołach, ale nie potrafiliśmy się od siebie oderwać. Czułem, że poznajemy się coraz lepiej z każdą godziną, podobało mi się to i równocześnie nie podobało. Nie chciałem jej skrzywdzić.
- Nie możemy się nawzajem siebie bać bo w końcu pozamykamy się w pokojach i pogłodujemy na śmierć. – Odpowiedziała mu Ada, a my staliśmy praktycznie w wejściu do magazynu.
- To prawda, już niedługo ogarnę coś żebyśmy się bardziej zżyli! – Podekscytowana Yukino miała iskierki w oczach. Obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem, nie wiedząc że nie zamierzałem się integrować. Ada mi wystarczała.
- Co ty odpierdalasz, skurwielu, hm?! – W środku magazynu usłyszeliśmy krzyki które przerwały rozmowę. Podbiegliśmy zobaczyć co się stało, a przed naszymi oczami ukazał się widok leżącego na ziemi Simona.
- Jesteś tylko kamieniem milowym dla rozwoju mojej postaci jako protagonisty! Niczym innym jak śmieciem, który musi umrzeć dla potrzeby historii! Odwal się. – Odpowiedział mu Chester, otrzepując ramię w akcie dominacji. Nie dawałem sobie ręki uciąć, ale Simon prawdopodobnie był od niego silniejszy, co oznaczało że nie było to mądrym ruchem. Mistrz gry jak najszybciej próbował wstać i kiedy w końcu mu się udało ktoś przed nim stanął. Barman wystawił ręce na pełną szerokość w pozycji obronnej.
- Z tego co widziałem, to ty wpadłeś na niego Simon. Zresztą nieważne, po prostu się nie kłóćcie. Konflikty w grupie nic nam nie dadzą, a tylko zaszkodzą. – Isnt jednak nie posłuchał. Postawił kilka kroków w stronę pisarza fanfiction, aż w końcu Jake podszedł do niego. Obydwoje blokowali się nawzajem ramionami.
- Nie dam temu gnojowi pójść bez poniesienia konsekwencji. – Dopiero teraz zauważyłem jakie mistrz gry ma sine worki pod oczami. Jego ruchy też nie wydawały się być robione z pełnią sił. Zgadywałem, że poświęcił się i całą noc pracował nad zbadaniem ciała Sapphiry. Praktycznie wszyscy robili coś co przyczyniało się do odkrycia tajemnicy tego porwania. To nie pomagało. Chciałem komuś pomóc, zrobić cokolwiek, ale było to zbyt dużym ryzykiem. Zbyt dużym szczęściem.
- Odpuść. Po prostu odpuść. Jesteś niewyspany i podkurwiony, idź na salę sportową i połóż się na ławce, a jeśli zapytają cię o co chodzi, odeślij ich do mnie. – Barman odpowiedział zimnie i stanowczo, na co Simon tylko parsknął i odwrócił się, a następnie wyszedł z magazynu.
- Nic by mi się nie stało, jestem głównym bohaterem, a historia dopiero się zaczęła! – Wyrzucił z siebie Rooker, nawet nie kierując tych słów do nikogo.
- O czym ty pieprzysz? Jesteś tylko człowiekiem, który może zdechnąć w każdej chwili, dlatego lepiej uważaj co i do kogo mówisz. – Odpowiedziała zirytowana jego gadką Julia. Musiałem przyznać, również nie przepadałem za Chesterem.
- Zostaw go w spokoju, może zachowywać się jak chce i nikt nie ma prawa mu tego zabronić. – Stanęła w jego obronie Fujoshi. Ta dwójka spędzała sporo czasu razem, naprawdę zastanawiało mnie to jak ona z nim wytrzymuje.
- Niech przynajmniej nie denerwuje przy tym innych, wtedy damy mu spokój. – Odpowiedział jej zrezygnowany bokser. – Możemy w końcu zająć się przeszukiwaniem tego magazynu? – Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Byłem praktycznie przekonany, że nic nie znajdziemy, ale resztki nadziei kazały wierzyć. Nie opłacało się. Musiałem przyznać, że magazyn był całkiem dobrze zaopatrzony, a w jego środku znaleźliśmy różnorodny sprzęt do ćwiczeń, wózki z piłkami, zapasowe siatki i tym podobne. Bokser podszedł do jednej z hantli, pięćdziesięcio-kilówki, i bez problemu szybko zaczął ją podnosić. Wszyscy patrzyliśmy na niego w zdumieniu, natomiast Chester jako jedyny podjął się próby powtórzenia wyczynów Habbera.
- Zabij się sam, wtedy faktycznie odejmiesz nam roboty. – Skwitowała boksera Julia, która równie dobrze mogła skierować te same słowa do pisarza fanfiction.
- Spokojnie, znam swoje limity! Nie musisz się o mnie martwić, panienko ironio. – Odpowiedział Goeson, naśladując jej ton głosu. – W razie czego ktoś musi was chronić, a ja idealnie nadaję się na ochroniarza.
- Jeśli ktoś tutaj ma zamiar być ochroniarzem, to tylko ja! – Odkrzyknął mu duszący się pod ciężarem hantli Chester. Wszyscy podbiegliśmy do niego i pomogliśmy mu zdjąć z siebie ciężar.
- Faktycznie, teraz czuję się przy tobie o wieeele bezpieczniejsza. – Skwitowała i przewróciła oczami Julia na widok łapiącego powietrze pisarza fanfiction.
- On przynajmniej stara się pozostać przy tym wszystkim pozytywnym, dupki. – Zaatakowała Yukino, podtrzymując już równomiernie oddychającego Chestera.
- Możecie przestać? Jesteśmy tutaj drugi kurwa dzień, a już każdy na kogoś marudzi. Po prostu przeszukajmy resztę tego pomieszczenia i spadajmy stąd. – Inicjatywę przejęła Ada, czego się po niej nie spodziewałem, inni zresztą też. Moje oczy się rozszerzyły kiedy stała obok mnie i uśmiechała się w moją stronę. – Chodźmy Matt, okej?
- Przydałaby się przynajmniej jedna chwila spokoju.. – Rzuciłem ciężko wzdychając. Dotrzymywaliśmy sobie kroku, powoli zbliżając do jakichś różowych i niebieskich drzwi na końcu pomieszczenia. – Nie spodziewałem się, że masz w sobie to coś do krzyczenia.
- Każdy coś takiego ma. Po prostu nienawidzę kiedy ktokolwiek się kłóci, bo to totalnie nie ma sensu. Jedyne co dobre wyszło z tej kłótni to to, że przynajmniej ty nie brałeś w niej udziału. – Odpowiedziała, promieniując swoim czystym uśmiechem. Naprawdę zazdrościłem jej podejścia do tego wszystkiego.
- Ja nie potrafiłbym nikogo w taki sposób uspokoić. Kiedy ktoś się kłóci, ja jakby zanurzam się w ich słowach i nie ingeruję. Nie potrafię komuś tak po prostu powiedzieć, że nie ma racji..
- Pomogę ci. – Rzuciła niemalże od razu po tym jak skończyłem wypowiadać zdanie.
- W czym chcesz mi pomóc?
- Nauczę cię jak i kiedy masz być stanowczym. Sama nie do końca to umiem, ale razem coś wymyślimy! – Zarumieniła się, a ja nacisnąłem klamkę od różowych drzwi. Otworzyły się, a w środku ujrzeliśmy zwykłą szatnię wraz z prysznicami. Dopiero teraz doszło do mnie, że różowy kolor oznaczał płeć żeńską. Troszkę się speszyłem i odszedłem na bok.
- Po prostu zwykłe szatnie, nic ciekawego. Coś się stało, Matthias? – Zapytała pani kominiarz widząc moją zaczerwienioną twarz.
- N-nic się nie stało. To wszystko co możemy tutaj znaleźć? – Zapytałem wszystkich, który otworzyli znajdujące się zaraz obok niebieskie drzwi. Z odpowiedzią wyszedł mi Barman.
- No jasne, że wszystko. Swoją drogą, męska szatnia jest większa, nie? Przynajmniej powinna. – Stwierdził i wszedł w różowe drzwi. – Nie no, co jest kurwa, są takie same. – Zaczął coś wąchać i robił to kilka sekund po których skwitował. – Jak tutaj śmierdzi spoconą cipką, jezu! Już się tutaj przebierałyście Ada? –Zacząłem się niepohamowanie śmiać. Nie spodziewałem się, że będzie mówił takie rzeczy patrząc na to jak bardzo stawiał się w pozycji ,,obrońcy’’ innych ludzi.
- Widać, że pochodzisz z jakiejś patologii. – Odpowiedziała tylko z poważną miną pani kominiarz.
- Może i tak jest, ale nie zmienia to faktu że jebie tutaj tak bardzo jakbyście wszystkie robiły kopiec kreta w kącie. – Nie do końca rozumiałem.
- Czym jest kopiec kreta? – Zapytałem na głos, a barman podszedł do mnie i poklepał po plecach, a następnie nachylił się nad moim prawym uchem.
- Twoim najgorszym koszmarem…
- Nie słuchaj tego Matt! Nie daj się splugawić przez tę brudną duszę! – Wykrzyknęła i szybko podbiegła do mnie, zakrywając uszy. Co tu się dzieje?
- Może mam brudną duszę, ale nie śmierdzę tak jak wasza szat..
- WSZYSCY, CHODŹCIE TUTAJ! – Donośny i stanowczy głos lesbijki doszedł do naszych uszu z sali sportowej, przerywając bezsensowną przepychankę słowną. Wszyscy popatrzyliśmy po sobie a następnie wybiegliśmy z magazynu do reszty grupy.
                - Jeśli tak bardzo chcesz to proszę, zagrajmy! – Nie znałem kontekstu odpowiedzi Sunny, ale byłem praktycznie pewien że chodzi o jakiś sport. Nagle znikąd na sali pojawili się Koryfeus i Venice, a w swoich malutkich dłoniach trzymali coś w rodzaju strojów na w-f.
- Skąd wy się tutaj pojawiliście? – Zapytał drżącym głosem Chester. Szczerze mówiąc, moja reakcja była taka sama chociaż nie dawałem tego po sobie poznać. Może weszli normalnie drzwiami, ale czy nikt by tego nie zauważył?
- To pozostanie naszą słodką tajemnicą, panie Rooker. Tak czy owak, wpadliśmy przekazać wam, nasi drodzy aktorzy, tylko stroje sportowe, skoro chcecie w takowych zajęciach uczestniczyć.
- A chcemy? Co się w ogóle dzieje? – Zapytał stojącą na środku Julię Casper. W sumie byłem ciekawy i chciałem zobaczyć jeszcze jego talent w akcji, a to mogła być ta pora. Zastanawiało mnie też to, dlaczego nikt nie pytał o mój talent, ale w sumie o co mieliby pytać? Czy jestem szczęśliwy? Odpowiedź to tak i nie. Nie było sensu.
- Gramy w siatkówkę, kto nie chce grać oprócz śpiącego na ławce Simona, niech do niego dołączy. – Odpowiedziała mu Sunny, poprawiając maskę. Widziałem jak na bok odchodzą analityk i reżyser. Rozumiałem dlaczego Bleslav nie chciał grać, nie wyglądał na typ sportowca i patrząc jeszcze na to, że jest perfekcyjnym analitykiem, mecz byłby bardzo jednostronny. Ale dlaczego nie grał Alvaro? Matthew stał normalnie na boisku, nie dołączał do niego jak wcześniej. Zaczynało robić się ciekawie. Podszedłem do standupera.
- Będziesz grać? Muszę powiedzieć, że się nie spodziewałem. – Oznajmiłem mu z przyjaznym uśmiechem na ustach. Sam zamierzałem pójść na ławkę, aby nie popsuć innym zabawy, dlatego cieszyłem się że przynajmniej on będzie grać.
- Akurat w siatkówkę zawsze byłem dobry, stwierdziłem że czemu nie? Przy dobrych wiatrach mógłbym wygrać to nawet sam. – Odpowiedział, a ja po raz pierwszy widziałem na jego twarzy zadowolenie. Naprawdę nie rozumiałem dlaczego lubił siatkówkę skoro woli pracować sam, ale nie zamierzałem o to pytać. Zaraz po skończeniu rozmowy udałem się w stronę ławki.
- Huh? Nie będziesz grać, Matt? – Zapytała Ada wyraźnie przejęta. Chciałem jej odpowiedzieć, że nie chcę zepsuć im zabawy, ale to nie była jeszcze odpowiednia pora. Ból brzucha, który czułem od samego rana, zaczął się nasilać. Nienawidziłem tego uczucia.
- Wiesz, nie lubię zbytnio siatkówki. Nigdy nie umiałem zgrać się z innymi, ale za to mogę wam liczyć punkty i dopingować! – Odpowiedziałem pełen energii, pokazując swoje złote perełki. Wiedziałem po jej twarzy, że liczyła na coś innego.
- Hej, skoro chcesz liczyć to masz! – Krzyknął w moją stronę Charles i rzucił we mnie licznikiem, którego udało mi się uniknąć. ,,Cóż za zaskoczenie’’ – pomyślałem, patrząc jak przedmiot leci w stojącego za mną Thomasa.
- Ała, kurwa! Kto to rzucił? – Improwizator momentalnie popatrzył się na mnie, a ja chciałem popatrzeć się na Charlesa który gdzieś teraz zniknął. Nic nie odpowiedziałem, idąc pośpiesznym krokiem i siadając na ławce obok śpiącego Simona. Wszyscy w tym czasie poszli się przebrać, aby po chwili wyjść w tak samo wyglądających strojach do ćwiczeń. Byli gotowi.
                - Ja chcę wybierać! – Powiedział podniesionym głosem Sebastian, przy tym podskakując jak dziecko.
- Nie! – Odpowiedziały mu równocześnie Julia oraz Sunny. Zastanawiałem się jak chcą się dzielić, nie znając tak naprawdę nikogo tutaj. Jeśli to ja bym wybierał, na pewno pierwszy byłby Sebastian albo Casper oraz ciekawy byłby Thomas. Niedźwiedź miał przewagę ciała, jednak obawiam się patrząc na to co przedstawiał do tej pory, że nie słuchałby się drużyny, a raczej próbował zmusić drużynę do słuchania jego. Dlaczego Casper? Jest perfekcyjną celnością. Jeśli mamy patrzeć czysto na talent, Cartie powinien grać bez skazy przynajmniej jeśli chodzi o odbieranie i zagrywanie piłki. Interesował mnie jego czas reakcji, jak i ogólnie cała jego osoba. Do tej pory nie udało mi się zbytnio z nim pogadać, często kręci się w otoczeniu Julii i Rapha. Herring do tej pory zbytnio się nie wychylał, ale nadano mu miano perfekcyjnego improwizatora. Widziałem, że próbuje coś tam majsterkować z różnymi rzeczami, ale chciałem wierzyć że jego talent na tym się nie kończył. Improwizacja przydawała się w sportach zespołowych, a on miał podobno być jej ucieleśnieniem. Chciałem wierzyć w to, że będę mieć jeszcze czas porozmawiać z nimi wszystkimi, poznać ich lepiej. Matthew, Anton i Thomas zbytnio nie wybijali się na tle grupy, a byłem przekonany, że każdy z nich ma do dodania coś od siebie.
- Ustawcie się na czerwonej linii, będziemy wybierać na zmianę. – Oznajmiła Sunny, a wszyscy stojący na boisku zastosowali się do jej rozkazu. – Zagramy może w papier, kamień i nożyce? Jak stoisz z tą propozycją, Mushial?
- Pasuje mi. Z tego co widzę i tak będziemy grać siedem na siedem. – Odpowiedziała wyciągając dłonie z kieszeni krótkich spodenek i układając je do gry w papier, kamień i nożyce. Julia wybrała kamień, natomiast Sunny papier. – Kurwa mać, wybieraj! – Uniosła się gniewem. Nie lubiła przegrywać nawet w sprawach tak bardzo błahych.
- Casper! Jesteś u mnie. – Z uśmiechem na twarzy wskazała na mężczyznę palcem, a ten pośpieszenie stanął za nią. ,,Dobry wybór’’ – pochwaliłem ją w myślach.
- Ada! Coś czuję, że będziesz dobra. – Ich kontakt wzrokowy utrzymywał się dłuższą chwilę, obydwie się uśmiechały. Było między nimi coś, czego nie potrafiłem opisać słowami. Deresad po chwili stanęła za Julią, dając prawo do wyboru Sunny.
- Thomas! Mam nadzieję, że faktycznie umiesz dobrze improwizować, bo to nam się zdecydowanie przyda. – Spojrzała oceniająco na bruneta, na którego twarzy widoczny był uśmiech.
- Jestem najlepszym improwizatorem jakiego kiedykolwiek zobaczysz.. – Odpowiedział pewny siebie i stanął za nią.
- Sebastian, jesteś u mnie. Tylko pamiętaj, że masz się mnie słuchać, nie chcę tego przegrać. – Zimnym głosem oznajmiła mu Mushial, na co ten tylko lekko przytaknął. ,,Będą z nim problemy’’ – pomyślałem o oczywistym.
- Uwierzę ci na słowo Matthew, tylko mnie teraz nie zawiedź, bo nadana zostanie ci łatka kłamcy. – Z przekornym uśmiechem spojrzała się na niego dziennikarka, on jednak nie odpowiedział jej tak pozytywnie.
- Jakby mi na tym kiedykolwiek zależało.. – Rzucił na odchodne po czym stanął za jej plecami wraz z innymi. Rozumiałem go. Nie chciał otwierać się przed grupą nieznajomych, zachowywał swój dystans. Mieliśmy podobne podejścia, tylko ja nie umiałem zebrać się na odwagę i mówić o swoich odczuciach tak otwarcie jak on. Poniekąd go przez to szanowałem.
- Jake. – Nie skomentowała tego w żaden sposób jak to wcześniej obie miały w zwyczaju. Na same wspomnienie jego imienia barman się lekko uśmiechnął, a następnie powolnym krokiem stanął za jej plecami rozgrzewając nadgarstki.
- Hm… może Habber? W końcu pokażesz się z dobrej strony oprócz siania paniki. – Skomentowała Sunny, lekko się podśmiechując. Myślałem, że bokser poczuje się urażony, on natomiast wypiął klatkę piersiową do przodu i szedł dumnie.
- Nawet jeśli chwilę wcześniej panikowałem, to teraz pokaże wam jaka ze mnie pogodna duszyczka! – Swoim półkrzykiem Goeson wypełnił całą salę sportową. Było to na swój sposób urocze.
- Raph, chodź tu. – Rzuciła w stronę marynarza Julia, na co on, nie odpowiadając nic, pospiesznie podbiegł aby za nią stanąć. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale nikt tego nie komentował, również nie zamierzałem.
- Może Yukino? Zapraszam, spróbujemy! – Powiedziała energicznie Sunny gestem ręki zachęcając fujoshi do podejścia. Widziałem na twarzy Cambell, że jest szczęśliwa, prawdopodobnie dlatego że wylądowała ostatecznie w grupie z bokserem. Była między nimi specyficzna, opiekuńcza relacja.
- Anton. Z tego co widziałam dogadujesz się z miśkiem, dlatego w razie czego proszę cię, abyś go ogarniał, okej? – Zapytała Julia, a model posmutniał.
- To tylko dlatego? Bo ,,umiem kogoś ogarnąć’’? To trochę smutne, wiesz o tym prawda? – Borschowi odpowiedziała cisza, ale aura od niego płynąca dotknęła nas wszystkich. Chociaż się praktycznie nie znaliśmy, miałem ochotę tam podejść i go po prostu przytulić. W tej dziwnej atmosferze stanął za Julią wraz z innymi.
- Na pewno chcesz grać? A co jeśli coś faktycznie stanie ci się na przykład w twarz? Wtedy cała twoja kariera.. – Zamartwił się Sebastian.
- Cała moja kariera przestała istnieć w momencie, w którym mnie tutaj zamknęli. Wiem, że wszyscy tutaj kierują się stereotypem, ale jesteście w błędzie. Potrafię zadbać o siebie jak i innych. Nie boję się pobrudzenia rąk. – Odpowiedział stanowczo, co pozwoliło wszystkim poniekąd ,,odżyć’’ z tej dziwnej sytuacji. Na twarzy Antona z powrotem zagościł uśmiech. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do właściwego meczu.
- Chester, idziesz do mni…
- Co jest do kurwy nędzy? Wybierasz te chucherko zamiast mnie? Naprawdę Sunny? Myślałem, że jesteś mądrzejsza niż to. – Rozumiałem zdenerwowanie Charlesa, nikt nie lubi być wybierany ostatni, ale nigdy nie widziałem żeby ktoś robił z tego taką aferę. Widziałem na twarzy dziennikarki przerażenie i zimny pot. Bała się Braida?
- Co masz na myśli mówiąc ,,zamiast ciebie’’? Nie znamy siebie nawzajem, nie możesz wiedzieć czy Chester jest lepszy od ciebie. – Odpowiedziała mu podobnym tonem Yukino, co mnie nie zdziwiło. Najwidoczniej lubiła bronić słabszych, taka natura niektórych.
- Nawet jeśli nie jestem, to jako protagonista tej powieści muszę się nauczyć grać lepiej niż wy wszyscy, bez obrazy. – Odpowiedział mało pewny siebie. Mimika Charlesa zdradzała wszystko, a jego kły wystawały ze złowieszczego uśmiechu.
- Jako protagonista potrzebujesz też wiedzieć, że powieść nie jest żadną komedią, dlatego bardzo chętnie ci to przypomnę… - Ostatnie słowa zaakcentował i złożył swoje ręce w pięść powoli podchodząc do Rookera. Nawet się nie przejmowałem, prędzej czy później ktoś musiał to powstrzymać i nie zamierzałem być to ja.
- W tym miejscu się zatrzymasz, kolego. – Między dwiema grupami stanął barman, który był podobnej postury co tłumacz. Byłem ciekawy jak to się rozwiąże, a analityk siedzący obok mnie wydawał bardzo dziwne i głośne dźwięki ekscytacji. Nie chciałem nawet na niego patrzeć.
- Masz rację, tutaj się zatrzymam. W każdym razie, nie obiecuję że komuś może nie stać się krzywda podczas tego meczu. – Jego uśmiech z szyderczego zaczął teraz imitować szczery, a sam ton głosu złagodniał. Charles był najbardziej wymowny z nas wszystkich, zaraz obok oczywiście Sebastiana. Wszyscy ustawili się po dwóch stronach boiska, trzech z przodu i czterech z tyłu. W międzyczasie do mnie przysiadł się Alvaro.
- Siemka, chcesz może pogadać skoro i tak siedzimy na ławce? Simon i Bleslav zbytnio rozmowni nie byli.. – Rozsiadł się wygodnie i czekał na moją odpowiedź.
- Czemu nie. Co sądzisz o tym całym pomyśle zagrania w siatkówkę? – Zapytałem na dobry początek.
- Uważam, że jest spoko. Julia i Sunny mogą sobie wygarnąć wszystko poprzez zdrową rywalizację, a Matthew faktycznie zaczął spędzać więcej czasu z grupą. Jak dla mnie wszyscy tu korzystają.
- Matthias, sędziuj! Gramy o zagrywkę! – Naszą rozmowę przerwał mi głos Julii którego musiałem się posłuchać. Alvaro to zrozumiał i nie robił mi o to wyrzutów. Czas zacząć rozgrywkę!
                Charles odebrał piłkę w perfekcyjnym momencie. Ta przeleciała idealnie do Jake’a który stał na wystawce i zostawił przebicie piłki samej Adzie, która niewiarygodnie szybko podbiegła i z dużą siłą uderzyła w piłkę, przebijając ją. To nie wystarczało. Matthew odebrał piłkę i podał do tyłu, gdzie Sunny wystawiła ją Casprowi i który zrobił praktycznie to samo co Ada.
- Szykuje się dobry mecz, co? – Słyszałem jak reżyser próbuje nawiązać ze mną kontakt, ale musiałem skupić się na grze, bo faktycznie wciągała. Piłkę odebrał Raph, który powtórzył wcześniejszy manewr z podaniem do Julii i wystawką do Ady. W drużynie Sunny, Matthew i Chester przyszykowali się do bloku, jednak niefortunnie wpadli na siebie, a Rooker dotknął siatki. Nieważne co, pierwszą zagrywkę miała drużyna Julii.
- Kurwa mać, uważaj co robisz! Obserwuj co się dookoła dzieje i nie skacz wtedy kiedy ja! – Tailorwich w złości krzyczał na skulonego Chestera. Przerzuciłem się wzrokiem na fujoshi, która już miała otwierać buzię kiedy Rooker przejął inicjatywę.
- Przepraszam.. Nie chciałem żeby tak wyszło Matthew, ale to tylko zagrywka. Damy radę jeszcze wygrać. – Odpowiedział jaśniejszym tonem głosu pisarz fanfiction.
- Oczywiście, że dam radę jeszcze wygrać. Po prostu się skup. – Westchnął głośno standuper wracając na swoją pozycję.
- Drużyna Julii zagrywa, bez punktu! – Krzyknąłem nadal trzymając licznik na zerze. Naprawdę zżerała mnie ciekawość, która z nich wygra, nie żeby miało to decydować o końcu świata. Na zagrywce teraz znajdował się Anton, który rozgrzewał nadgarstki i przygotowywał się do podrzutu. W głowie zaczynałem odliczać osiem sekund. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. W końcu podrzucił piłkę, która pod wpływem mocnego uderzenia leciała na połowę boiska, której pilnować miał Thomas. Nie wyglądało to na dobrą dla niego sytuację, był za daleko, prawdopodobnie nie zdążył by dobiec, ale on zaskoczył nas wszystkich. Herring szybko i skutecznie zagrał nogą, wybijając piłkę do przodu. Nie było czasu na cieszenie się, jednak widać było zadowolenie na jego twarzy. Piłkę przejął Matthew, który wystawił ją do Sunny. Ona skutecznie ją uderzyła, ale to wszystko było na nic. Sebastian zablokował atak, a piłka upadła pod nogami Tailorwicha.
- 1:0! Drużyna Julii prowadzi, gramy do 15 a następnie zmiana połówek! – Oznajmiłem wszystkim widząc że standuper nie jest zadowolony z wyniku sytuacji, na twarzy Thomasa również widniał krzywy grymas. Miałem nadzieję, że przynajmniej to nie ja przynosiłem im pecha. Nadal zagrywał Anton, który uderzył w piłkę tak samo jak wcześniej, jednak nie dla mnie. Moje serce przyśpieszyło, a ręce zaczęły trząść. ,,Matty, Matty, Matty…’’ – powtarzałem w głowie, nieświadomy że to robię. Mój wzrok zaszedł mgłą, a mecz zniknął.
Byłem związany i zakneblowany. Moje ciało leżało bezwładnie na ziemi, a po mojej twarzy spływały łzy. Poznawałem tę scenerię, znajdowałem się w banku, w którym miałem założone konto. Koło mnie leżało mnóstwo innych, kolorowo ubranych osób, tak samo związanych i zakneblowanych. Niby byłem szczęśliwy, ale takie rzeczy jak napady na bank spotykały nawet mnie. Mimo, że na mojej twarzy widoczne były łzy, nie wzruszyło mnie to. ,,Wyjdę z tego… tylko czy oni też?’’ – zastanawiałem się patrząc na ludzi obok siebie. Bandytów było trzech, jeden nas pilnował, a pozostałych dwóch zabierało i wynosiło do samochodu wypełnione pieniędzmi worki. Dziwne uczucie deja vu wypełniało mnie całego. Coś podpowiadało mi aby wyciągnąć do przodu nogę i to właśnie zrobiłem. Nagle bandzior mierzący do nas wcześniej z broni upadł, a sam pistolet upadając na podłogę wystrzelił. Jedna z osób wybiegających z workami pieniędzy osunęła się na ziemię. To była moja szansa.     Szybko się podniosłem i pokracznie złapałem leżącą broń, a następnie przygotowałem do strzału. Mimo tego, że stałem tyłem, byłem pewien że trafię. Perfekcyjny szczęściarz. Dwa głośne strzały i następujące po nich dźwięki bezwładnych ciał upadających na podłogę, słyszalne były w akompaniamencie alarmu. Podszedłem bliżej do jednego z konających mężczyzn i zdjąłem z jego twarzy kominiarkę.
- Dlaczego to zrobiłeś, Matty? Czemu nie strzeliłeś do siebie? – Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Wiedziałem, że to wszystko fałsz, jednak jego zmarszczki, rysy twarzy czy kształt nosa były takie same.
- Przysięgam, że chciałem strzelić do siebie! Czemu mnie powstrzymałeś? – Rzuciłem, odpowiadając mu cały roztrzęsiony. Związani ludzie jęczący o pomoc zniknęli, a koło mnie stała tylko jedna osoba, wyglądająca tak samo jak ja, jednak jakoby oblana białą i zieloną farbą.
- To nie ja cię powstrzymałem. To TY mnie powstrzymałeś… - Swoim ostatnim tchnieniem wskazał palcem na byt stojący nieopodal mnie. ,,Twoja wina… TWOJA wina…’’ – powtarzałem, patrząc jak szczerzy zęby. Wiązania na moich rękach zniknęły, a ja mogłem spokojnie wycelować.
- Przecież to nie pierwszy raz, kiedy kogoś zabiłeś Matty… - Powiedział byt cichutkim głosem, po którym rozległ się tylko głośny i wyrazisty huk.
                - Hej, Hej! Wszystko w porządku?! Stary, odpłynąłeś na dobre kilkanaście ostatnich minut! – Z transu wybudził mnie głos Alvaro, który szturchał również moje ramię. Wszyscy z boiska patrzyli się na mnie z niepokojem. Nie obchodziło mnie to, nic mnie już nie obchodziło. Aura tego wspomnienia sprowadziła mnie do poziomu jaki powinienem był odczuwać od początku. Nie byłem wart chodzenia po tej samej ziemi co oni. Podczas tego całego epizodu, Alvaro liczył punkty za mnie. Julia tak samo jak i Sunny wygrały równo po dwóch setach, co oznaczało że grali do trzech zwycięstw.
- Ta, wszystko w porządku. Przepraszam, po prostu zamyśliłem się nad czymś. Dziękuję Alvaro, że liczyłeś za mnie, naprawdę jesteś kochanym człowiekiem, w przeciwieństwie do mnie…
- Stary, o czym ty pieprzysz? Każdemu zdarza się odpłynąć, nie hiperbolizuj. Ważne jest tylko to, że wróciłeś. – Powiedział mi z uśmiechem na ustach. Również chciałem przymusić się do uśmiechu, ale wiedziałem że kiedy faktycznie mi się uda to zwymiotuję. Czułem jakby ktoś ściskał z całej siły mój żołądek. Wolałem odpocząć i ponownie polegać na reżyserze. Będę chciał mu się kiedyś odwdzięczyć.
- Przepraszam, ale do końca meczu mógłbyś sędziować go za mnie? Naprawdę napierdala mnie brzuch, zresztą będziesz o wiele lepszym sędzią niż ja kiedykolwiek mógłbym być.. – Zapytałem tonem głosu, który dla innych mógłby wydawać się smutny. Dla mnie był już codziennością.
- Spoko, nie mam nic przeciwko, ale naprawdę musisz przestać z tą gadką, takie obniżanie własnej wartości naprawdę nie pomaga. – Odpowiedział lekko przejęty. Nie zamierzałem znowu mu odpowiadać w tym samym tonie, jakbym nie chciał żyć tu i teraz, ale nie potrafiłem teraz udawać chodzącej kupki szczęścia, to było za dużo.
                Serwowała drużyna Sunny, a dokładniej Casper i mimo, że nie liczyłem już punktów to nadal miałem ochotę popatrzeć. Chłopak miał swoje długie blond włosy związane za pomocą limonkowej gumki. Nie miałem pojęcia na kogo chciał serwować, ale zamierzałem się przekonać. Cartie podrzucił piłkę do góry i uderzył ją mocno pod skosem. Odpowiedział nam głośny plask z przeciwnej strony boiska, który zaraz potem zamienił się w dźwięk upadku. Moje oczy się rozszerzyły, a usta same otworzyły. Nie pomyślałbym, że to wszystko mogło potoczyć się w ten sposób. Bezwładne ciało Ady leżało pokrzywione na podłodze. Nie chciałem aby stała jej się jakakolwiek krzywda, lecz mimo wszystko utrzymywałem na twarzy uśmiech. Wiedziałem, że niektórzy będą winić Caspra za to co się stało, a ja jako ,,osoba bliska’’ Deresad musiałem go przed nimi obronić. Nie zrobił tego celowo, dał to po sobie poznać. Do nieruszającej się kobiety jako pierwszy podbiegł Charles, czego się totalnie nie spodziewałem. Położył jej nogi na swoich kolanach, aby krew dopływała do głowy. Alvaro, który wcześniej siedział obok mnie, podbiegł do Braida i Cartie’a którzy znajdowali się najbliżej nieprzytomnej. Pobiegłem za reżyserem.
- Co ty jej zrobiłeś? Nie mogłeś się opanować kiedy zadecydowałeś że będziesz na nią serwować? Gościu, to jest drobna kobietka! – Zaczęła krzyczeć na serwującego Yukino, a jej głos aż kipiał złością.
- To nie była jego wina! Ada nieraz wcześniej odbierała o wiele mocniejsze i szybsze zagrywki, skąd mógł wiedzieć, że akurat teraz jej się nie uda? A nawet jeśli by jej się nie udało, to skąd Casper wiedział że dostanie w twarz? To wszystko są rzeczy, których nie umiemy przewidzieć. – Odpowiedziałem fujoshi, ale z tego co kątem oka widziałem, Cartie w ogóle nie wyglądał jakby miał zamiar jej odpowiadać.
- Ale…
- Ale to co się stało, się nie od stanie, a jeśli zamierzasz skupiać się na mnie zamiast pomaganiu jej, to pieprz się. Wszystko co powiesz mam głęboko w dupie. – Przerwał jej agresywnie Casper, a następnie nie czekając nawet na odpowiedź zaczął sprawdzać stan oddechu Ady. Fujoshi stanęła zdumiona z boku, a jej grymas na twarzy ciężki był do rozczytania. Sam byłem zdziwiony tym jak bardzo naskoczył na nią Cartie, ale uważam że zrobił to słusznie, na jego miejscu postąpiłbym tak samo.
- Ada, hej, Ada! Ocknij się, proszę! – Z głosu tłumacza czuć było smutek. Za dużo go nam do tej pory nie pokazywał, przynajmniej nie szczerze. Dlaczego tak bardzo się nią przejął zamiast śmiać? Nie miałem pojęcia, niektóre jego akcje przeczyły sobie nawzajem.
- Oddycha! Jest tylko nieprzytomna, musimy utrzymywać jej nogi w górze. – Powiedział nam Casper, a kamień spadł mi z serca. Nie mogłem jej stracić, nie na początku. Nieważne jak chciałbym obwiniać moje szczęście, to nie była jego wina. A może jednak była?
- Musimy kontynuować mecz, zostało nam tak niewiele! – Chciała trzymać się planu Sunny. Naprawdę nie miałem nic przeciwko, wystarczyło po prostu przenieść Adę na ławkę.
- Nie widzisz co się dzieje? Jedna osoba jest nieprzytomna! Powinniśmy się nią zająć, mecz zresztą nawet nie ma teraz sensu bo jest różnica w osobach. – Odpowiedziała dziennikarce Julia, przyglądająca się chłopakom sprawdzającym stan Ady.
- Boisz się porażki kiedy jesteś jedną osobę w plecy? Trochę słabo, patrząc na to że sama zaproponowałaś ten mecz. No cóż jeśli chcesz przegrać walkowerem to już nie moja działka. – Głos Sunny cały przesiąknięty był czymś wnerwiającym, ale nie potrafiłem ubrać tego w słowa. Ada najpewniej chciałaby, żeby mecz trwał dalej, dlatego musiałem wkroczyć do akcji.
- Myślę, że przeniesiemy Adę na ławkę gdzie ja i Alvaro się nią zaopiekujemy, a wy będziecie mogli kontynuować swój mecz.
- Zgadzam się z nim. Nie ma sensu przerywać przy samym końcu, a dziewczyna jest tylko nieprzytomna. Będziemy z nią do czasu aż się ocknie. – Przytaknął moim słowom Bleslav, który od jakiegoś czasu siedział cicho i tylko bacznie obserwował.
- Sebastian, pomożesz mi ją przenieść na ławkę? – Wyszedł z propozycją Alvaro. Misiek przytaknął i razem z reżyserem podnieśli nieprzytomną dziewczynę. Położyli ją całą na ławce, po czym Cup usiadł i oparł jej nogi o swoje kolana. Usiadłem koło nich i dłonią tarmosiłem włosy Ady. ,,Po prostu chwilę odpocznij od tego wszystkiego’’ – już spokojny o jej stan, pomyślałem.
- Na pewno nie przeszkadza wam różnica w liczbie ludzi? – Zapytałem, ale byłem pewny odpowiedzi. Żadna z dziewczyn po ich ostatniej kłótni nie chciała przegrywać, przynajmniej nie walkowerem.
- Gramy do końca! Nie poddamy się bez walki, co nie drużyno? – Odpowiedziała mi Julia po czym podniosła rękę w liderskim akcie. Wszyscy za nią podążyli z uśmiechami na ustach. Było to naprawdę imponujące. Tak jak to było przed wypadkiem, teraz serwował Casper, a wynik to 23 do 23. Cartie podrzucił piłkę do góry, a potem tylko słychać było głośne uderzenie.
                Piłka powędrowała do Julii, która wystawiła ją Raphowi. Marynarz podbiegł i przebił ją, jednak nie z taką mocą której było trzeba. Piłkę na swojej połowie odebrała Sunny i wystawiła ją Casprowi, który w przeciwieństwie do Doci użył większej ilości swojej siły. Mimo tego Mushial wydawała się być na to przygotowana, jednak przyjęła ją z ogromnym trudem. Następnie odebrał ją marynarz i cykl pomiędzy tą czwórką powtarzał się przez następne kilka minut. W pewnym momencie do zabawy dołączył się Sebastian który szybko zablokował atak Sunny, tym samym zdobywając punkt dla drużyny Julii.
- Ale mi się to mega podobało! – Zaczął Cartie podając pod siatką rękę Raphowi. – To wyglądało jak swego rodzaju pojedynek pomiędzy naszą czwórką. Lubię takie odczuwanie rywalizacji. – Uśmiech nie mógł zejść z jego całej czerwonej twarzy. Marynarz speszony podał mu rękę i szybko ją wycofał, natomiast kobiety nie odezwały się do siebie nawet słówkiem. Naprawdę musiały nadal żywić do siebie urazę? Wszyscy oprócz mnie musieli ze sobą działać, inaczej nigdy nie znaleźliby wyjścia stąd. Mam nadzieję, że wkrótce to zrozumieją. Piłka powędrowała do zagrywającego teraz Sebastiana. Niedźwiedź podrzucił ją do góry, a my nie wiedzieliśmy wtedy, że to już koniec meczu. Zagrywka Copa poleciała pod takim kątem i z taką mocą, że przedziurawiła siatkę. Wykorzystał to idealnie Alvaro.
- I tym akcentem zakończymy mecz remisem! Wszyscy proszeni są teraz o przebranie się w swoich szatniach! – Oznajmił na głos wszystkim, jednak oni wpatrzeni byli w siatkę oraz samego Sebastiana. Nie dziwiłem się, sam miałem zdumiony wyraz twarzy. Widywałem takie coś wiele razy w kreskówkach, ale żeby naprawdę przebić siatkę? Moje myśli powędrowały do czarnego zakątka. Gdyby chciał, mógłby zabić mnie kiwnięciem palca. Gdyby nie było tutaj Ady, najprawdopodobniej pozwoliłbym mu to zrobić. Miałem ochotę się napić jakiegokolwiek alkoholu, byleby trzepał.
- Ja jebię, on to naprawdę zrobił! Typie, ale jesteś zwierzęciem! – Oznajmił na głos barman, który najprawdopodobniej był głosem przewodnim nas wszystkich.
- Hej, to trochę niekulturalne go tak nazywać! – Odpowiedział mu głos modela, jednak nie wskórał on dużo. Julia i Sunny podeszły do siebie, w końcu podając sobie nawzajem ręce. Nie mogłem się na ten widok nie uśmiechnąć. Uwielbiałem jak ludzie sobie wybaczali, a przynajmniej zapominali o problemach. Chciałem, żeby każdy kogo kiedykolwiek skrzywdziłem mi wybaczył..
- To był fajny mecz Sunny. Nie jestem do końca zadowolona z remisu, ale przyjmę go z pokorą. – Pierwsza zaczęła Julia.
- To prawda, muszę przyznać że śmiesznie mi się grało, jednak nadal pamiętam o tym co zrobiłaś. Koleżankami nie zostaniemy, ale przynajmniej nie wchodź mi w drogę kiedy będę faktycznie próbować nas wszystkich stąd wydostać. – Cofnąłem to co powiedziałem. Czułem, jak napięta atmosfera wisi w powietrzu i niektórzy inni też. Zanim lesbijka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przed kobietami pojawił się barman.
- Sugeruję zamiast kłócenia pójść się po prostu przebrać, bo tracimy tutaj tylko czas. – Na jego słowa Mushial parsknęła i bez odpowiedzi udała się w stronę szatni. Nagle spod mojej dłoni zniknęło to uczucie tarmoszenia czyichś włosów i chwilę zajęło mi zorientowanie się, że niedźwiedź stojący obok mnie trzyma ją na rękach. Nawet nie wiem czemu, ale obrzuciłem go agresywnym spojrzeniem które zauważył również Alvaro.
- Spokojnie, zaniosę ją tylko do szatni aby dziewczyny mogły ją przebrać z tych przepoconych ciuchów! – Powiedział do mnie Cop z przewrażliwionym głosem, a ja głośno westchnąłem. Czemu mu to zrobiłem? Jak widać nie tylko moje ,,szczęście’’ sprawia problemy innym. Sebastian poszedł w stronę damskiej szatni, a mnie zagadał Alvaro.
- Czemu tak na niego spojrzałeś? Sebastian chce dla każdego dobrze, naprawdę nie było to na miejscu. – Skarcił mnie, a ja tylko siedziałem i brałem to na siebie.
- Przepraszam, po prostu tak mi się wymsknęło, naprawdę nic do niego nie mam. – Odpowiedziałem mu, patrząc jak Jake zawiesza sobie przez ramię śpiącego Simona. Popatrzył na mnie i prawdopodobnie odgadł, że chcę odpowiedzi.
- Zaniosę go do jego pokoju, żeby się przespał. Mówię wam to od razu, klucz oddam mu później, także jeśli go zabiją to nie na mnie proszę. – Puścił nam oczko po czym dosyć wolnym krokiem w końcu wyszedł z sali sportowej. Saladsky wydawał się być naprawdę spoko gościem.
                Z magazynu wyszedł Chester, który od razu do nas podszedł i zaczął coś sobie szeptać na ucho z Alvaro. Byłem bardzo ciekawy ich konwersacji, więc podszedłem bliżej, a reżyser złapał mnie za ramię i do nich przyciągnął.
- To okazja, żeby lepiej poznać nasze niewiasty i stać się mężczyznami, Matthias. Bądź cicho i pozwól nam wprowadzić się do krainy Edenu. – Podekscytowany Alvaro mówił tak cicho, że musieliśmy słyszeć go tylko ja i Rooker.
- Jako protagonista tej historii muszę przy tym być, zresztą to doświadczenie przyda mi się gdybym chciał napisać z kimś z was fanfiction. – Odpowiedział lekko zaczerwieniony Chester, a ja opadłem z sił.
- Będę cicho, tylko z czystej ciekawości, możecie mi powiedzieć czyj to był plan? – Zapytałem. Powoli szliśmy w stronę magazynu, a ja zauważyłem że drzwi do szatni dziewczyn są lekko uchylone.
- To był wysiłek grupowy.. – Odpowiedzieli razem, a uśmiechy na ich twarzach mnie przerażały. Pierwszym podglądaczem okazał się być Chester który ochoczo zaglądał przez szparę. Zaraz po nim turę miał Alvaro, a ja na szarym końcu zachęcony przez resztę zerknąłem nawet nie wiedząc po co. Przed moimi oczami pojawiła się już przytomna Ada w czarnej, koronkowej bieliźnie. Zrobiłem się cały czerwony, naprawdę nie chciałem jej podglądać ale z każdą sekundą ciężej było mi się oprzeć. Cały drżałem z ekscytacji do momentu, kiedy pisarz fanfiction złapał mnie za ramię.
- Hej Matthias, teraz moja kolej! – Na siłę próbował odciągnąć mnie od widoku pani kominiarz w bieliźnie, ale stawiałem opór, odpychając go rękami. Nie zwracałem uwagi na resztę dziewcząt, nie miałem na to ochoty. Ostatecznie po krótkiej przepychance upadliśmy na ziemię, a drzwi otworzyły się trochę szerzej. To koniec.
- No i widzisz co zrobiłeś? W końcu będę mógł umrzeć za coś co zrobiłem sam… - Powiedziałem na głos, kiedy pół-przebrane kobiety zauważyły naszą obecność. Deresad wskazała na mnie palcem, tym samym doprowadzając do tego, że spaliłem się cały ze wstydu. Poważne i zimne spojrzenia Julii i Sunny przebiły nas na wylot, mimo spokojnych wyrazów twarzy, na ich czołach pojawiły się żyły. Yukino próbowała się zasłaniać, jakby w ogóle było co tam zasłaniać.
- C-chłopaki musimy spierdalać, one po prostu wychodzą! – Oznajmił reżyser i podał nam obydwu rękę, pomagając wstać z ziemi. Pośpiesznym krokiem podbiegliśmy do wyjścia z magazynu, ale ja na chwilę się odwróciłem. Zobaczyłem cztery dziewczyny z piłkami do zbijaka w dłoni. Wiedziałem jak to się zakończy..
- Po prostu spierdalaj Matt! – Krzyczał reżyser ciągnąc mnie za rękę i wyprowadzając z magazynu. Pobiegliśmy w stronę wyjścia z sali sportowej, ale ja miałem coś czego oni nie mieli. Szczęście. Kierując się do wyjścia z sali, spojrzałem za siebie by ujrzeć jak Sunny wraz z Julią celują w moje plecy, ale akurat coś sprawiło, że tor lotu piłek trochę się zmienił, trafiając w głowy Chestera i Alvaro.
- Zobaczymy się dopiero w piekle panowie! – Odpowiedziałem na odchodne, dalej biegnąc w stronę swojego pokoju. Kiedy jednak dobiegłem do salonu, złapała mnie Ada. Była niewiarygodnie szybka i uparta, to musiałem jej przyznać. Łapałem oddech na kanapie, kiedy ona patrzyła w moje oczy przez maskę. Z jej wzroku mogłem wyczytać, że jest mną zawiedziona, natomiast nie było to wszystko. Kobieta rzuciła się na kanapę obok mnie i położyła mi dłoń na włosach, które po chwili zaczęła tarmosić.
- Nie rób tak więcej, okej? – Pomimo całej otoczki tej sytuacji, uśmiechała się. Coraz bardziej przekonywałem się do tego jak bardzo na nią nie zasługuję. Widziałem że chciała wstać, ale złapałem ją za nadgarstek i przytrzymałem. To była ta chwila.
- Poczekaj chwilkę, dobrze? Muszę ci się do czegoś przyznać… - Już spokojnym i całkiem przyciszonym głosem ją poprosiłem.
- Co się stało Matt? – Zapytała wyraźnie przejęta. Wiedziałem, że jeśli teraz zacznę to wszystko opowiadać to nie ma opcji, żebym się nie poryczał. ,,Trudno’’ – pokrzepiłem się w myślach.
- Chcę ci przede wszystkim podziękować za to, że siedzisz tutaj koło mnie. Naprawdę dużo osób się do mnie przez trwanie mojego życia zraziło, ale nie chcę żebyś była kolejną z nich. Widzisz, krzywdziłem ludzi. Nie jestem żadnym ,,perfekcyjnym szczęściarzem’’ czy jak te karykatury chcą mnie nazywać. Jeśli miałbym określić co jest moim talentem, to właśnie utrudnianie wszystkiego. Moje szczęście ma bardzo prostą zasadę: przynosi pecha innym. Dlatego właśnie np. nie chciałem dzisiaj z wami grać w siatkówkę. Bałem się, że jeśli ktoś zaserwuje na mnie to może stać się coś okropnego, a ja nie potrafię już tego znosić. Naprawdę nie chcę skrzywdzić ciebie ani nikogo z tej grupy, dlatego nie chcę spędzać z wami więcej czasu niż minimum. Całe te udawanie szczęśliwego mnie męczy, ale nie mogę przestać, bo kiedy przestanę ktoś na pewno obierze mnie na cel! A ja nie chcę już umierać. Nie chcę umierać dopóki mogę na tobie polegać… - Czułem jak się jąkam, a po całej twarzy lecą mi łzy. Kiedy skończyłem mówić, poczułem ciepło czyjegoś ciała i zorientowałem się, że kobieta mnie przytuliła. Umiejscowiłem się mocniej w jej objęciach, potrzebowałem tego.
- Spokojnie Matty… Nie musisz przy mnie nikogo udawać, wiesz o tym prawda? Po prostu bądź sobą, jaki byś nie był. Coś wymyślimy, nie pozwolę ci omijać wszystkiego co w przyszłości ta grupa będzie wspólnie organizować, jeśli w ogóle będzie coś organizować. Pomogę ci walczyć z tym twoim ,,szczęściem’’ jeśli chcesz.. Nikogo już nie skrzywdzisz, a mówiąc nikogo mam na myśli również ciebie… - Puściłem ją i przetarłem łzy z twarzy rękawem.
Drodzy aktorzy, informujemy was, że o godzinie 20:00 odbędzie się kolacja i serdecznie was wszystkich zapraszamy na przybycie!
Komunikat zaskoczył nas znikąd. Spojrzałem na zegarek naścienny w salonie, który wskazywał godzinę 19:30. Kolacja miała być za pół godziny, a ja jeszcze musiałem przebrać się z tych mokrych ciuchów.
- Dziękuję Ada… Naprawdę ci dziękuję.. Jeśli pozwolisz to pójdę się przebrać do swojego pokoju.. – Oznajmiłem, a dziewczyna przytaknęła idąc w stronę wyjścia z salonu w kierunku sali sportowej. Na odchodne tylko rzuciła:
- Nie jesteś w tym sam Matthias. – Uśmiechnąłem się przyjaźnie i poszedłem do swojego pokoju.
                Założyłem świeże ubrania wyciągnięte z szafy, która była zaopatrzona w masę takich samych. Poprawiłem linkę od maski tak, aby leżała wygodnie za uchem, a następnie wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Zauważyłem, że przede mną na schodach znajduje się Thomas. Miałem ochotę do niego podejść i zagadać, tak więc to właśnie zrobiłem.
- Siemka Thomas, co tam? Wymyśliłeś już sposób na skontaktowanie się ze światem zewnętrznym? – Zapytałem kiedy schodziliśmy na piętro zerowe.
- A co ja, Matka Teresa? Człowieku, wiem że improwizacja to powszechnie szanowane zjawisko, ale nie wyczaruję czegoś z niczego. Ten telefon nic zupełnie mi nie dał, nie umiem go złamać. Jesteś kolejną osobą, która zadaje dzisiaj to samo pytanie, pracuję jak mogę, okej? Zejdźcie ze mnie… Nie możecie mnie zapytać np. jak się czuję? – Wybuchł prosto na mnie, a ja znowu poczułem się jak kawał śmiecia. Nie miałem bladego pojęcia, że ktoś już wcześniej o to pytał.
- To.. jak się dzisiaj czujesz? – Zapytałem lekko przestraszonym i rozkojarzonym głosem. Widziałem jak Herring uderzył się ręką w czoło.
- Zapomnij.. – Odpowiedział i przyspieszył kroku, wchodząc sam do restauracji. Głupi, głupi, głupi! Naprawdę jestem zjebany.. Wszedłem zaraz chwilę po nim przez drzwi, a w środku znajdowała się już większość grupy. Widziałem jak osoba z jednego stolika do mnie macha i zachęca do klapnięcia przy nich. Ruszyłem więc mijając stoliki przy których siedzieli Casper, Julia, Jake, Raph, Matthew i Bleslav. To co przykuło moją uwagę dopiero teraz to dwie sylwetki związane ze sobą i wrzucone do rogu. Chester i Alvaro nawet się nie wierzgali, a na kartce która była maską Cupa napisane było ,,Zbole’’. Już wiedziałem o co chodzi i byłem wdzięczny Bogu, że mnie również z nimi nie związali. Usiadłem obok Ady, Habbera i Antona.
- Umm… czy w jakikolwiek sposób przyczyniłaś się do ich stanu? – Zapytałem uśmiechniętą od ucha do ucha Adę.
- Czy to pytanie retoryczne? Oczywiście że tak, no kurde, podglądali nas!
- Nie wierzę, że ktoś mógł się zachować jak taki prostak. U mnie w domu matka wraz z siostrami zawsze powtarzała, że podglądanie kobiet to totalny brak szacunku i należy się tylko chłosta po której oczywiście trzeba iść się wyspowiadać. – Odpowiedział zdenerwowany model. Bardzo często wspomina w swoich wypowiedziach Boga, jego rodzina musiała być naprawdę religijna.
- Szanuję za próbę przynajmniej. – Odpowiedział zlewająco bokser, a do restauracji wszedł mistrz gry, który dał nam wszystkim znać o swojej obecności.
- Co się kurwa dzieje? Co za pojeb ich związał i w ogóle za co? – Zapytał, a zaraz potem wstała do niego Julia która najprawdopodobniej mu wszystko wytłumaczyła. Po chwili lesbijka weszła na krzesło i łyżeczką deserową uderzała w kieliszek.
- Słuchajcie wszyscy! Nawet jeśli dzisiaj nic nie znaleźliśmy to nie możemy się poddawać i od jutra przeszukujemy ponownie! Kto chce się przyczynić do wyjścia z tego miejsca to zapraszam do salonu o godzinie 10:00. To wszystko!
- Szczerze mówiąc nie widzę sensu w szukaniu tego na siłę, ale jeśli ktoś chce się bawić w tę żmudną błazenadę to życzę wam powodzenia! – Odpowiedział na jej komunikat analityk i wyszedł z restauracji. Miałem ochotę zrobić to samo, ale nie chciałem zostawiać Ady samej tym bardziej po tym co się dzisiaj stało. Kilka innych osób poszło w ślady Bleslava i również opuściło pomieszczenie. Poszedłem w końcu po coś do jedzenia i za chwilę byłem z powrotem przy stole.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego on stał się naszym ,,liderem’’. – Zaczął Anton. – Ma nas wszystkich prawdopodobnie gdzieś i na boku sam pewnie szuka wyjścia. Sebastian przynajmniej myśli o nas wszystkich kiedy próbuje dowodzić..
- A kto tego nie robi? Nie wiem za jaki typ dobrych samarytan nas masz, ale większość szuka wyjścia w zakresie własnych możliwości. Wiem jak to zabrzmi, ale zasady pobytu tutaj są całkiem proste do zrozumienia i mimo tego, że nie mogę przyswoić do wiadomości myśli że ktoś faktycznie mógłby to zrobić, to niestety wierzę iż ktoś z tego może skorzystać. – Odpowiedział mu Habber powoli wstając od stołu i udając się do wyjścia. – Zamierzam się przespać i faktycznie pomóc jutro Julii, bo nic innego do roboty nie mam. Branoc!
- A ty? – Zapytałem Ady. – Zamierzasz jutro pomagać Julii?
- Oczywiście, że zamierzam. Chcę się wydostać z tego miejsca razem ze wszystkimi, a stojąc w miejscu tego nie osiągniemy. – Miała rację. Nieważne jak dużo razy mówiłem sobie, że chce z nią zostać to nadal jeszcze zostawała druga opcja, uciec razem z nią. – Mam nadzieję, że ty również zamierzasz nam pomóc.
- Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Chciałbym się przespać z tą myślą i rano zadecydować. Jeśli skończyłaś jeść to może przejdziemy się do pokoi? Jestem naprawdę zmęczony.
- Wiesz, chętnie bym poszła ale Julia chciała czegoś ode mnie , a ja nie umiem jej odmawiać. Przepraszam…
- Nic się nie stało! W takim razie po prostu życzę ci dobranoc i powodzenia w tym co chce Julia. – Odpowiedziałem i pomachałem ręką z szerokim uśmiechem. Miałem nadzieję, że do mnie napisze kiedy będzie już leżeć w łóżku u siebie w pokoju. Z mojej głowy nadal nie chciał wyjść widok jej koronkowej bielizny. Czułem jak robię się cały czerwony na twarzy, a następnie szybko się stamtąd ulotniłem do swojego pokoju. Minęło sporo czasu. Miałem już dość czekania na wiadomość, która i tak nie nadejdzie. Deresad musiała być tak zajęta pomaganiem Julii że jeszcze nie wróciła do swojego pokoju. Zszedłem na chwilę do piwniczki aby napić się trochę miodu. Na samym środku pomieszczenia stały dwa pojemniki do których nalewało się mleko wraz z miodem, z automatycznego strumienia. Pod ścianami z obydwu stron stały maszyny różnego typu z kasyn oraz półki z umiejscowionymi na nich figurkami złotych kotów. Pod nogami wszędzie walały się czterolistne koniczyny. Kiedy zobaczyłem to wszystko, nie mogłem w środku powstrzymać się od śmiechu. Wziąłem jedną ze szklanek stojącą niedaleko źródełka z miodem i ją nim właśnie napełniłem. Wypiłem wszystko na raz, jednak wiedziałem że to nie wystarczy. Jedynym miejscem w którym mógłbym dostać coś mocniejszego był salon, a i tak nie mogłem spać. Już po chwili byłem w drodze do barku.
                Trochę się zdziwiłem, bo kiedy stawiałem swoją stopę w salonie, przed moimi oczami na kanapie ukazał się siedzący bokser. Miał w dłoni przeźroczystą butelkę wódki, którą sam chętnie miałem ochotę spożyć. Ja zauważyłem jego, a on zauważył mnie. Nie odzywaliśmy się do siebie aż do momentu w którym zdecydowałem się usiąść koło niego.
- A więc co tutaj robisz? – Zapytał mnie Habber.
- Przyszedłem trochę pomyśleć i się napić, aby zapomnieć o tym wszystkim co czeka mnie tutaj jak i na zewnątrz. A ty?
- W sumie dokładnie tak samo. Chcesz? – Zaproponował mi butelkę którą wcześniej trzymał. Bez zawahania ją od niego wziąłem i wlałem ciecz do buzi po czym przełknąłem. Była gorzka, ale całe moje życie takie było, zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Kominek był cały rozpalony, Goeson musiał już tutaj siedzieć od dłuższego czasu. – Nie powinni mnie nazywać ,,perfekcyjnym bokserem’’. Ten tytuł to kłamstwo.
- Spoko, mój też. Dlaczego twój jest przekłamany?
- Odebrałeś komuś kiedyś życie? – Zapytał nagle. Ciężko przełknąłem ślinę słysząc to pytanie, a na całym moim ciele widniała gęsia skórka. Wiedział? Nie, nie mógł wiedzieć.
- Niestety tak…
- Przez chwilę czujesz się jak Bóg, wszechmocny, mocarny, poza jakimkolwiek prawem. Potem jednak mija kilka sekund, a razem z nimi to uczucie. Patrzysz na twarz osoby, która przed chwilą koło ciebie stała, której serce biło. Miała ona plany, rodzinę, karierę i swoje marzenia, które ty bestialsko odebrałeś. Patrzysz na ciało i nie czujesz siebie. Czujesz potwora, którym stałeś się dokładnie przed chwilą. Uderza cię poczucie winy, którego nie masz jak zwalczyć. Do teraz je czuję, Matthias..
- Jeszcze gorzej jest wtedy, kiedy znałeś tę osobę. Kiedy dokładnie ją znasz, wiesz jakie ma plany i marzenia. Jedyne czego chciałem w tamtym momencie to kary, mimo tego że to niekoniecznie byłem ja. Widzisz, tytuł ,,perfekcyjnego szczęściarza’’ też nie do końca ze mną leży. Myślę jednak, że użalanie się nad tym nie ma sensu. Po prostu trzeba iść dalej i nie popełniać tych samych błędów… - Okłamałem w tym samym momencie jego, jak i siebie. Dokładnie wiedziałem, że to nie jest takie proste. W międzyczasie obydwaj sączyliśmy z przeźroczystej butelki, aż w końcu Habber usnął. Nie wiedziałem czy ktoś zaczął traktować zasady tego miejsca poważnie czy nie, ale wolałem zachować środki ostrożności. Zgasiłem ogień w kominku, a następnie spod kanapy wytrzasnąłem gruby koc, którym przykryłem boksera. – Nie chcę cię bardziej skrzywdzić, Habber. – Powiedziałem szeptem kiedy go zakrywałem, a następnie udałem się do swojego pokoju. Położyłem pustą butelkę obok świecącego się telefonu na stoliku nocnym. Wziąłem go do ręki i sprawdziłem, a moim oczom ukazała się wiadomość od Ady.
- Przepraszam, że tak późno, ale dobranoc! <3 – Ucieszyłem się i chociaż jej nie odpisałem to nie czułem się z tym źle, prawdopodobnie i tak już spała. Przycisnąłem głowę do poduszki i usnąłem.
                Ktoś uderzał czymś metalowym w kraty, co oznaczało poranek. Wstałem z pobrudzonego materaca i otrzepałem swój pomarańczowy uniform z kurzu. Spojrzałem w kierunku łóżka, na którym spał Jacob, ale nikogo tam nie było. Zobaczyłem za kratami klawisza, który kajdankami uderzał o kratki.
- Pobudka Wail! Dzisiaj przyjeżdża twój nowy kolega, pamiętasz prawda?! – Widziałem jak przy wykrzykiwaniu tego opluwa kraty. Nie mogłem mu odpowiedzieć, bo zawsze kończyło się to tylko dodatkowymi siniakami na moim ciele. Klawisz otworzył celę, a następnie kazał wykonywać rutynowe czynności takie jak prysznic, śniadanie, praca i siłownia. Cały praktycznie dzień zleciał mi tak samo jak pozostałe, nie zostawiając żadnego uczucia wewnętrznego spełnienia. Kiedy wróciłem do celi jednak, czekał na mnie ktoś inny niż Jacob. Mężczyzna siedział na swoim nowym materacu i czytał zaciekle Biblię. Odwrócił tylko na chwilę wzrok aby spojrzeć na wchodzącego do celi mnie. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły w końcu go poznałem. Habber Goeson. Nie wydawało mi się, aby on poznał mnie. Obawiałem się tego, że kiedy zapytam mężczyznę o moje imię, to on nie będzie wiedzieć. Po prostu położyłem się na swoim materacu i starałem usnąć.
- Brudny morderca. – Usłyszałem szept nad sobą, a zaraz potem przeszywający ból spowił moją czaszkę. Obudziłem się łapiąc oddech ze łzami w oczach. ,,To tylko sen, Matt. Nie wrócisz tam…’’ – starałem się uspokoić, ale moje próby stanęły na niczym. Nie pamiętam kiedy usnąłem ponownie.
                                                                                                *
                Kiedy rano obudził mnie komunikat, byłem półprzytomny. Od wczoraj bolał mnie brzuch, ale dzisiaj ten ból był jakby nie do wytrzymania. Wziąłem z szafy nowe ubrania i skierowałem się z nimi do łazienki. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było wyciągnięcia z naściennej apteczki tabletek przeciwbólowych. Szybko przepiłem je wodą z kranu, a następnie umyłem zęby i wziąłem szybki prysznic w lodowatej wodzie, aby się obudzić. Założyłem nową maskę, którą wyciągnąłem z szafy, zaraz potem byłem gotowy do wyjścia. Na korytarzu spotkałem Adę oraz Rapha będących w środku konwersacji.
- Oh! Cześć Matt! – Dziewczyna mnie zauważyła i pomachała na przywitanie. Podszedłem do nich bliżej.
- Cześć wam. Strasznie chujowo mi się spało.. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na tę wiadomość ich twarze posmutniały.
- Chcesz może pomarańczkę? Powinna poprawić ci humor! – Odpowiedział entuzjastycznie marynarz. Naprawdę mogłem mu pozazdrościć energii życiowej.
- Nie, dzięki. Myślę, że pójdę na śniadanie a potem jeszcze trochę prześpię, żeby być dzisiaj znośnym do życia w grupie. – Wraz z tym zdaniem skierowaliśmy się w stronę restauracji. Raph szedł parę kroków przed nami. Poczułem szarpnięcie za ramię, Ada objeła mnie ramieniem i schyliła się, aby marynarz nie mógł usłyszeć co chciała powiedzieć:
- Hej, Matthias… Nie odpisałeś mi wczoraj.
- Wiem, przepraszam, było już późno i myślałem że poszłaś spać.
- Odpisz mi następnym razem. – Powiedziała to ze śmiertelną powagą. Widziałem jej oczy pełne zmartwienia przez otwory w jej masce. – Obiecaj mi że będziemy sobie odpisywać.
Nie rozumiem, wydawać by się mogło że dokładnie wie jakie rzeczy chodzą mi po głowie, stara mi się pomóc, ale… jak? Jak taka zwyczajna dziewczyna jak ona, potrafi zrozumieć takiego nieudacznika jak ja? Czy to w porządku żebym sięgnął po tą pomocną dłoń? Ja...chcę spróbować.
- Obiecuję. – Uśmiechnąłem się szczerze. Ada odwzajemniła uśmiech i skoczyła mi na plecy. Zaczęliśmy się śmiać jak głupi.
- Chyba naprawdę się dogadujecie, co? – Powiedział zmieszany marynarz stojąc przed nami.
- Dobra, złaź ze mnie. – Wyksztusiłem między napadami śmiechu.
 Po drodze szczególną uwagę przykułem do salonu, gdzie koc leżał upchany w jednym rogu kanapy. Kiedy weszliśmy do restauracji, nie było dużo osób. Widziałem Sunny i Bleslava rozmawiających o czymś przy jednym stole, Habber stał zaraz przy drzwiach wejściowych.
- Dziękuję za wczoraj… - Powiedział mi cicho, a ja tylko kiwnąłem głową. Cieszyłem się, że nic mu nie jest ale nie wszyscy muszą wiedzieć. Poszliśmy trochę głębiej i znaleźliśmy Caspra, który siedział przy stole sam. Podeszliśmy i usiedliśmy przy nim.
- Siema, jak tam się wam spało? – Zapytał nas wszystkich z uśmiechem na ustach. ,,Jak ci wszyscy ludzie potrafili tak dobrze udawać?’’ – zadałem sobie pytanie, doskonale znając odpowiedź.
- Akurat mi chujowo, ale reszta nie może narzekać. – Wyrzuciłem z siebie na szybko. Naprawdę nie czułem się dobrze.
- Powiem ci, że mi też. Pomimo tak dużej ilości osób tutaj, czuje się lekko samotny.. – Smutny głos Cartie’a sprawił, że prychnąłem w głowie. ,,Co ty możesz wiedzieć o samotności..’’. Każdy poszedł po swoje jedzenie, a następnie marynarz zaczął temat..
- Jak tam wyglądają wasze piwniczki? – Zapytał Raph. – Moja jest w sumie całkiem wypasiona! Jest wyposażona w wiele cytrusów i ogólnie atmosfera jest całkiem porównywalna do tej ze statku. Mam tam też narzędzia do nawigacji i jest nawet kąt z linami. Wiem, że to może nieodpowiednie mówić tak przy porwaniu, ale naprawdę się postarali.
- Moja w sumie jest nudna jak flaki z olejem. Tylko kilka makiet kominów, zestawów do wspinaczki i pokaźna kolekcja wyciorów do czyszczenia, to tyle, nic nadzwyczajnego. – Odpowiedziała mu Ada przy okazji brudząc się syropem klonowym.
- Mnóstwo rodzajów broni airsoftowej i tarcz do których mogę strzelać. Są też noże do rzucania. Nawet ten jebany kurort uważa mnie za snajpera, bo przyszykowali replikę snajperki z moimi inicjałami… - Casper cały czas denerwował się za opisywanie go słowem ,,snajper’’. Musiałem w końcu o to zapytać.
- Nazwali cię ,,perfekcyjną celnością’’, więc jesteś może jakimś zabójcą na zlecenie? – Wtedy jeszcze nie wiedziałem jaką aferę tym wywołam.
- Nazwali cię ,,perfekcyjnym szczęściarzem’’ czy to znaczy że cały dzień znajdujesz czterolistne koniczyny i srasz do garnka ze złotem? – Odpowiedział z przekąsem. Niekoniecznie miałem ochotę się dzisiaj kłócić. W tym samym momencie mój brzuch zaburczał głośno, ale nie z powodu głodu. Ból był nie do wytrzymania. Nie zdążyłem im nawet nic powiedzieć, kiedy wstałem i pobiegłem w stronę swojego pokoju.
                Gdybym spóźnił się kilka sekund, musiałbym sprzątać wszystko co zjadłem na śniadanie z podłogi. Osunąłem się obok sedesu i leżałem, ciężko oddychając. Co chwila odczuwałem silną ochotę do wymiotów ale okazywała się być ona fałszywym alarmem. Powoli wstałem i spokojnym krokiem zszedłem do piwnicy, gdzie do szklanki nalałem sobie mleka. Nie wiem czemu, ale myślałem że pomoże. Wypiłem ze dwie takie szklanki po których ochota do wymiotów trochę przeszła. Wdrapałem się z powrotem na górę i do swojego łóżka. Poczułem wibracje w kieszeni, więc wyciągnąłem telefon aby sprawdzić kto do mnie napisał.
- Wszystko w porządku? Przepraszam, że się uniosłem. ~Casper. – Nie miałem siły mu odpisywać. Chciałem się przespać, bo brzuch i głowa zaczynały mnie wykańczać. Obudził mnie komunikat, którego totalnie się nie spodziewałem.
Proszę wszystkich aktorów o zebranie się za pięć minut w sali teatralnej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz