Szczerze mówiąc,
chciałem dać sobie i temu wszystkiemu spokój. Do tej pory nie znaleźliśmy
niczego w rodzaju wyjścia i choć chciałbym, żeby wszyscy uciekli, to patrzyłem
na świat przez szare okulary. Zacząłem bardziej dogadywać się z Adą, ale tak
naprawdę to wszystko ściema. Fałszywy uśmiech nie schodził z mojej twarzy,
urodziłem się z nim. Udawanie całej ekscytacji, szczęścia, euforii przed panią
kominiarz sprawiało, że miałem ochotę zwymiotować na swój widok w lustrze.
Naprawdę nie chciałem, żeby skończyła jak reszta.. jednak miałem tylko ją.
Dlatego byłem zmieszany przy poszukiwaniach. Chciałem tutaj zostać, ale żeby to
zrobić musiałem udawać. Gdybym przestał, byłbym łatwym celem. Przyznam się jej.
A co potem, czas pokaże.
- Nic tutaj nie
ma, idziemy na sportową? – stała przede mną Ada Deresad, nie potrafiłem
ogarnąć jej toku rozumowania. Od wczoraj wypytuje mnie o różne rzeczy,
zastanawiam się tylko czemu uczepiła się właśnie mnie. – Matthias?
- Jasne,
chodźmy. – Dziewczyna obróciła się na pięcie i lekko podskakując wyszła z
rekwizytorni. Poszedłem w jej ślady, przechodząc przez próg pomieszczenia
zdążyłem usłyszeć za sobą głos barmana:
- Przestańcie
się wygłupiać pajace! – sekundy po tym usłyszałem przytłumione uderzanie,
jęki Rapha oraz Caspra, a na koniec chichot dziennikarki. Olałem paradę która
miała miejsce za moimi plecami i
ruszyłem za Adą.
Wszyscy powoli
zaczynaliśmy napływać do sali sportowej, która była niesamowicie ogromna. Głębiej, na
lewo od wejścia, prawdopodobnie znajdował się magazyn w którym został zamknięty
Thomas. Wyglądała jak olbrzymia sala gimnastyczna, pod ścianami stały bramki, a
na środku rozłożyli siatkę do siatkówki. Zaraz na lewo i prawo od drzwi
znajdowały się ławki. Ostatni do pomieszczenia wszedł analityk. Musiałem
powiedzieć, że naprawdę go szanowałem. Wiele osób próbowało tak naprawdę objąć
dowodzenie nad naszą grupą, ale tylko on robił to dobrze. Miał w sobie coś
takiego, co nakazywało go słuchać. Starałem się o nim myśleć tylko w taki
sposób, chociaż do głowy wkradały się inne myśli. ,,Jeśli znajdzie wyjście,
znowu zostanę sam. Znowu zostanę sam’’ – przymknąłem oczy i je odtrąciłem. Nie
jestem taki.
- Podzielmy się
po połowie, dziewiątka przeszukuje salę sportową a druga magazyn. – Rzucił
pomysłem analityk. Szybko go przyswoiliśmy, a ktoś niespodziewanie złapał mnie
za rękę.
- Chodź razem
ze mną obadać magazyn! – Powiedziała uśmiechnięta Ada, lekko ciągnąc mnie
za sobą. Tak naprawdę chciałem zostać na sali sportowej, ale nie potrafiłem się
zebrać żeby jej odmówić.
- No jacha!
Tylko mnie tak nie ciągnij, pójdę własnym tempem! – Rzuciłem wesoło,
podśmiechując. Za nami szli również bokser, fujoshi, pisarz fanfiction,
lesbijka, mistrz gry i barman.
- Co wy już
tacy zintegrowani? Jest dopiero drugi dzień w tym miejscu. – Zapytał Habber
mocno zdziwiony. W sumie nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, sam tego nie
wiedziałem. Wczoraj po drodze do pokoju do mnie podeszła i zaczęła rozmawiać.
Gadaliśmy nawet o totalnych pierdołach, ale nie potrafiliśmy się od siebie
oderwać. Czułem, że poznajemy się coraz lepiej z każdą godziną, podobało mi się
to i równocześnie nie podobało. Nie chciałem jej skrzywdzić.
- Nie możemy
się nawzajem siebie bać bo w końcu pozamykamy się w pokojach i pogłodujemy na
śmierć. – Odpowiedziała mu Ada, a my staliśmy praktycznie w wejściu do
magazynu.
- To prawda,
już niedługo ogarnę coś żebyśmy się bardziej zżyli! – Podekscytowana Yukino
miała iskierki w oczach. Obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem, nie wiedząc że nie
zamierzałem się integrować. Ada mi wystarczała.
- Co ty
odpierdalasz, skurwielu, hm?! – W środku magazynu usłyszeliśmy krzyki które
przerwały rozmowę. Podbiegliśmy zobaczyć co się stało, a przed naszymi oczami
ukazał się widok leżącego na ziemi Simona.
- Jesteś tylko
kamieniem milowym dla rozwoju mojej postaci jako protagonisty! Niczym innym jak
śmieciem, który musi umrzeć dla potrzeby historii! Odwal się. –
Odpowiedział mu Chester, otrzepując ramię w akcie dominacji. Nie dawałem sobie
ręki uciąć, ale Simon prawdopodobnie był od niego silniejszy, co oznaczało że
nie było to mądrym ruchem. Mistrz gry jak najszybciej próbował wstać i kiedy w
końcu mu się udało ktoś przed nim stanął. Barman wystawił ręce na pełną
szerokość w pozycji obronnej.
- Z tego co
widziałem, to ty wpadłeś na niego Simon. Zresztą nieważne, po prostu się nie
kłóćcie. Konflikty w grupie nic nam nie dadzą, a tylko zaszkodzą. – Isnt
jednak nie posłuchał. Postawił kilka kroków w stronę pisarza fanfiction, aż w
końcu Jake podszedł do niego. Obydwoje blokowali się nawzajem ramionami.
- Nie dam temu
gnojowi pójść bez poniesienia konsekwencji. – Dopiero teraz zauważyłem
jakie mistrz gry ma sine worki pod oczami. Jego ruchy też nie wydawały się być
robione z pełnią sił. Zgadywałem, że poświęcił się i całą noc pracował nad
zbadaniem ciała Sapphiry. Praktycznie wszyscy robili coś co przyczyniało się do
odkrycia tajemnicy tego porwania. To nie pomagało. Chciałem komuś pomóc, zrobić
cokolwiek, ale było to zbyt dużym ryzykiem. Zbyt dużym szczęściem.
- Odpuść. Po
prostu odpuść. Jesteś niewyspany i podkurwiony, idź na salę sportową i połóż
się na ławce, a jeśli zapytają cię o co chodzi, odeślij ich do mnie. –
Barman odpowiedział zimnie i stanowczo, na co Simon tylko parsknął i odwrócił
się, a następnie wyszedł z magazynu.
- Nic by mi się
nie stało, jestem głównym bohaterem, a historia dopiero się zaczęła! –
Wyrzucił z siebie Rooker, nawet nie kierując tych słów do nikogo.
- O czym ty
pieprzysz? Jesteś tylko człowiekiem, który może zdechnąć w każdej chwili,
dlatego lepiej uważaj co i do kogo mówisz. – Odpowiedziała zirytowana jego
gadką Julia. Musiałem przyznać, również nie przepadałem za Chesterem.
- Zostaw go w
spokoju, może zachowywać się jak chce i nikt nie ma prawa mu tego zabronić. –
Stanęła w jego obronie Fujoshi. Ta dwójka spędzała sporo czasu razem, naprawdę
zastanawiało mnie to jak ona z nim wytrzymuje.
- Niech
przynajmniej nie denerwuje przy tym innych, wtedy damy mu spokój. –
Odpowiedział jej zrezygnowany bokser. – Możemy w końcu zająć się
przeszukiwaniem tego magazynu? – Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Byłem
praktycznie przekonany, że nic nie znajdziemy, ale resztki nadziei kazały
wierzyć. Nie opłacało się. Musiałem przyznać, że magazyn był całkiem dobrze
zaopatrzony, a w jego środku znaleźliśmy różnorodny sprzęt do ćwiczeń, wózki z
piłkami, zapasowe siatki i tym podobne. Bokser podszedł do jednej z hantli,
pięćdziesięcio-kilówki, i bez problemu szybko zaczął ją podnosić. Wszyscy
patrzyliśmy na niego w zdumieniu, natomiast Chester jako jedyny podjął się
próby powtórzenia wyczynów Habbera.
- Zabij się
sam, wtedy faktycznie odejmiesz nam roboty. – Skwitowała boksera Julia,
która równie dobrze mogła skierować te same słowa do pisarza fanfiction.
- Spokojnie,
znam swoje limity! Nie musisz się o mnie martwić, panienko ironio. –
Odpowiedział Goeson, naśladując jej ton głosu. – W razie czego ktoś musi was
chronić, a ja idealnie nadaję się na ochroniarza.
- Jeśli ktoś
tutaj ma zamiar być ochroniarzem, to tylko ja! – Odkrzyknął mu duszący się
pod ciężarem hantli Chester. Wszyscy podbiegliśmy do niego i pomogliśmy mu
zdjąć z siebie ciężar.
- Faktycznie,
teraz czuję się przy tobie o wieeele bezpieczniejsza. – Skwitowała i
przewróciła oczami Julia na widok łapiącego powietrze pisarza fanfiction.
- On
przynajmniej stara się pozostać przy tym wszystkim pozytywnym, dupki. –
Zaatakowała Yukino, podtrzymując już równomiernie oddychającego Chestera.
- Możecie
przestać? Jesteśmy tutaj drugi kurwa dzień, a już każdy na kogoś marudzi. Po
prostu przeszukajmy resztę tego pomieszczenia i spadajmy stąd. – Inicjatywę
przejęła Ada, czego się po niej nie spodziewałem, inni zresztą też. Moje oczy
się rozszerzyły kiedy stała obok mnie i uśmiechała się w moją stronę. –
Chodźmy Matt, okej?
- Przydałaby
się przynajmniej jedna chwila spokoju.. – Rzuciłem ciężko wzdychając.
Dotrzymywaliśmy sobie kroku, powoli zbliżając do jakichś różowych i niebieskich
drzwi na końcu pomieszczenia. – Nie spodziewałem się, że masz w sobie to coś
do krzyczenia.
- Każdy coś
takiego ma. Po prostu nienawidzę kiedy ktokolwiek się kłóci, bo to totalnie nie
ma sensu. Jedyne co dobre wyszło z tej kłótni to to, że przynajmniej ty nie
brałeś w niej udziału. – Odpowiedziała, promieniując swoim czystym
uśmiechem. Naprawdę zazdrościłem jej podejścia do tego wszystkiego.
- Ja nie
potrafiłbym nikogo w taki sposób uspokoić. Kiedy ktoś się kłóci, ja jakby
zanurzam się w ich słowach i nie ingeruję. Nie potrafię komuś tak po prostu
powiedzieć, że nie ma racji..
- Pomogę ci.
– Rzuciła niemalże od razu po tym jak skończyłem wypowiadać zdanie.
- W czym chcesz
mi pomóc?
- Nauczę cię
jak i kiedy masz być stanowczym. Sama nie do końca to umiem, ale razem coś
wymyślimy! – Zarumieniła się, a ja nacisnąłem klamkę od różowych drzwi.
Otworzyły się, a w środku ujrzeliśmy zwykłą szatnię wraz z prysznicami. Dopiero
teraz doszło do mnie, że różowy kolor oznaczał płeć żeńską. Troszkę się
speszyłem i odszedłem na bok.
- Po prostu
zwykłe szatnie, nic ciekawego. Coś się stało, Matthias? – Zapytała pani
kominiarz widząc moją zaczerwienioną twarz.
- N-nic się nie
stało. To wszystko co możemy tutaj znaleźć? – Zapytałem wszystkich, który
otworzyli znajdujące się zaraz obok niebieskie drzwi. Z odpowiedzią wyszedł mi
Barman.
- No jasne, że
wszystko. Swoją drogą, męska szatnia jest większa, nie? Przynajmniej powinna. –
Stwierdził i wszedł w różowe drzwi. – Nie no, co jest kurwa, są takie same. –
Zaczął coś wąchać i robił to kilka sekund po których skwitował. – Jak tutaj
śmierdzi spoconą cipką, jezu! Już się tutaj przebierałyście Ada? –Zacząłem
się niepohamowanie śmiać. Nie spodziewałem się, że będzie mówił takie rzeczy
patrząc na to jak bardzo stawiał się w pozycji ,,obrońcy’’ innych ludzi.
- Widać, że
pochodzisz z jakiejś patologii. – Odpowiedziała tylko z poważną miną pani
kominiarz.
- Może i tak
jest, ale nie zmienia to faktu że jebie tutaj tak bardzo jakbyście wszystkie
robiły kopiec kreta w kącie. – Nie do końca rozumiałem.
- Czym jest kopiec
kreta? – Zapytałem na głos, a barman podszedł do mnie i poklepał po
plecach, a następnie nachylił się nad moim prawym uchem.
- Twoim
najgorszym koszmarem…
- Nie słuchaj
tego Matt! Nie daj się splugawić przez tę brudną duszę! – Wykrzyknęła i
szybko podbiegła do mnie, zakrywając uszy. Co tu się dzieje?
- Może mam
brudną duszę, ale nie śmierdzę tak jak wasza szat..
- WSZYSCY,
CHODŹCIE TUTAJ! – Donośny i stanowczy głos lesbijki doszedł do naszych uszu
z sali sportowej, przerywając bezsensowną przepychankę słowną. Wszyscy
popatrzyliśmy po sobie a następnie wybiegliśmy z magazynu do reszty grupy.
- Jeśli tak bardzo chcesz to
proszę, zagrajmy! – Nie znałem kontekstu odpowiedzi Sunny, ale byłem
praktycznie pewien że chodzi o jakiś sport. Nagle znikąd na sali pojawili się
Koryfeus i Venice, a w swoich malutkich dłoniach trzymali coś w rodzaju strojów
na w-f.
- Skąd wy się
tutaj pojawiliście? – Zapytał drżącym głosem Chester. Szczerze mówiąc, moja
reakcja była taka sama chociaż nie dawałem tego po sobie poznać. Może weszli
normalnie drzwiami, ale czy nikt by tego nie zauważył?
- To pozostanie
naszą słodką tajemnicą, panie Rooker. Tak czy owak, wpadliśmy przekazać wam,
nasi drodzy aktorzy, tylko stroje sportowe, skoro chcecie w takowych zajęciach
uczestniczyć.
- A chcemy? Co
się w ogóle dzieje? – Zapytał stojącą na środku Julię Casper. W sumie byłem
ciekawy i chciałem zobaczyć jeszcze jego talent w akcji, a to mogła być ta
pora. Zastanawiało mnie też to, dlaczego nikt nie pytał o mój talent, ale w
sumie o co mieliby pytać? Czy jestem szczęśliwy? Odpowiedź to tak i nie. Nie
było sensu.
- Gramy w
siatkówkę, kto nie chce grać oprócz śpiącego na ławce Simona, niech do niego
dołączy. – Odpowiedziała mu Sunny, poprawiając maskę. Widziałem jak na bok
odchodzą analityk i reżyser. Rozumiałem dlaczego Bleslav nie chciał grać, nie
wyglądał na typ sportowca i patrząc jeszcze na to, że jest perfekcyjnym
analitykiem, mecz byłby bardzo jednostronny. Ale dlaczego nie grał Alvaro?
Matthew stał normalnie na boisku, nie dołączał do niego jak wcześniej.
Zaczynało robić się ciekawie. Podszedłem do standupera.
- Będziesz
grać? Muszę powiedzieć, że się nie spodziewałem. – Oznajmiłem mu z
przyjaznym uśmiechem na ustach. Sam zamierzałem pójść na ławkę, aby nie popsuć
innym zabawy, dlatego cieszyłem się że przynajmniej on będzie grać.
- Akurat w
siatkówkę zawsze byłem dobry, stwierdziłem że czemu nie? Przy dobrych wiatrach
mógłbym wygrać to nawet sam. – Odpowiedział, a ja po raz pierwszy widziałem
na jego twarzy zadowolenie. Naprawdę nie rozumiałem dlaczego lubił siatkówkę
skoro woli pracować sam, ale nie zamierzałem o to pytać. Zaraz po skończeniu
rozmowy udałem się w stronę ławki.
- Huh? Nie
będziesz grać, Matt? – Zapytała Ada wyraźnie przejęta. Chciałem jej
odpowiedzieć, że nie chcę zepsuć im zabawy, ale to nie była jeszcze odpowiednia
pora. Ból brzucha, który czułem od samego rana, zaczął się nasilać.
Nienawidziłem tego uczucia.
- Wiesz, nie
lubię zbytnio siatkówki. Nigdy nie umiałem zgrać się z innymi, ale za to mogę
wam liczyć punkty i dopingować! – Odpowiedziałem pełen energii, pokazując
swoje złote perełki. Wiedziałem po jej twarzy, że liczyła na coś innego.
- Hej, skoro
chcesz liczyć to masz! – Krzyknął w moją stronę Charles i rzucił we mnie
licznikiem, którego udało mi się uniknąć. ,,Cóż za zaskoczenie’’ – pomyślałem,
patrząc jak przedmiot leci w stojącego za mną Thomasa.
- Ała, kurwa!
Kto to rzucił? – Improwizator momentalnie popatrzył się na mnie, a ja
chciałem popatrzeć się na Charlesa który gdzieś teraz zniknął. Nic nie
odpowiedziałem, idąc pośpiesznym krokiem i siadając na ławce obok śpiącego
Simona. Wszyscy w tym czasie poszli się przebrać, aby po chwili wyjść w tak samo
wyglądających strojach do ćwiczeń. Byli gotowi.
- Ja chcę wybierać! –
Powiedział podniesionym głosem Sebastian, przy tym podskakując jak dziecko.
- Nie! –
Odpowiedziały mu równocześnie Julia oraz Sunny. Zastanawiałem się jak chcą się
dzielić, nie znając tak naprawdę nikogo tutaj. Jeśli to ja bym wybierał, na
pewno pierwszy byłby Sebastian albo Casper oraz ciekawy byłby Thomas.
Niedźwiedź miał przewagę ciała, jednak obawiam się patrząc na to co
przedstawiał do tej pory, że nie słuchałby się drużyny, a raczej próbował
zmusić drużynę do słuchania jego. Dlaczego Casper? Jest perfekcyjną celnością.
Jeśli mamy patrzeć czysto na talent, Cartie powinien grać bez skazy
przynajmniej jeśli chodzi o odbieranie i zagrywanie piłki. Interesował mnie
jego czas reakcji, jak i ogólnie cała jego osoba. Do tej pory nie udało mi się
zbytnio z nim pogadać, często kręci się w otoczeniu Julii i Rapha. Herring do
tej pory zbytnio się nie wychylał, ale nadano mu miano perfekcyjnego
improwizatora. Widziałem, że próbuje coś tam majsterkować z różnymi rzeczami,
ale chciałem wierzyć że jego talent na tym się nie kończył. Improwizacja
przydawała się w sportach zespołowych, a on miał podobno być jej
ucieleśnieniem. Chciałem wierzyć w to, że będę mieć jeszcze czas porozmawiać z
nimi wszystkimi, poznać ich lepiej. Matthew, Anton i Thomas zbytnio nie
wybijali się na tle grupy, a byłem przekonany, że każdy z nich ma do dodania
coś od siebie.
- Ustawcie się
na czerwonej linii, będziemy wybierać na zmianę. – Oznajmiła Sunny, a
wszyscy stojący na boisku zastosowali się do jej rozkazu. – Zagramy może w
papier, kamień i nożyce? Jak stoisz z tą propozycją, Mushial?
- Pasuje mi. Z
tego co widzę i tak będziemy grać siedem na siedem. – Odpowiedziała
wyciągając dłonie z kieszeni krótkich spodenek i układając je do gry w papier,
kamień i nożyce. Julia wybrała kamień, natomiast Sunny papier. – Kurwa mać,
wybieraj! – Uniosła się gniewem. Nie lubiła przegrywać nawet w sprawach tak
bardzo błahych.
- Casper!
Jesteś u mnie. – Z uśmiechem na twarzy wskazała na mężczyznę palcem, a ten
pośpieszenie stanął za nią. ,,Dobry wybór’’ – pochwaliłem ją w myślach.
- Ada! Coś
czuję, że będziesz dobra. – Ich kontakt wzrokowy utrzymywał się dłuższą
chwilę, obydwie się uśmiechały. Było między nimi coś, czego nie potrafiłem
opisać słowami. Deresad po chwili stanęła za Julią, dając prawo do wyboru
Sunny.
- Thomas! Mam
nadzieję, że faktycznie umiesz dobrze improwizować, bo to nam się zdecydowanie
przyda. – Spojrzała oceniająco na bruneta, na którego twarzy widoczny był
uśmiech.
- Jestem
najlepszym improwizatorem jakiego kiedykolwiek zobaczysz.. – Odpowiedział
pewny siebie i stanął za nią.
- Sebastian,
jesteś u mnie. Tylko pamiętaj, że masz się mnie słuchać, nie chcę tego
przegrać. – Zimnym głosem oznajmiła mu Mushial, na co ten tylko lekko
przytaknął. ,,Będą z nim problemy’’ – pomyślałem o oczywistym.
- Uwierzę ci na
słowo Matthew, tylko mnie teraz nie zawiedź, bo nadana zostanie ci łatka
kłamcy. – Z przekornym uśmiechem spojrzała się na niego dziennikarka, on
jednak nie odpowiedział jej tak pozytywnie.
- Jakby mi na
tym kiedykolwiek zależało.. – Rzucił na odchodne po czym stanął za jej
plecami wraz z innymi. Rozumiałem go. Nie chciał otwierać się przed grupą
nieznajomych, zachowywał swój dystans. Mieliśmy podobne podejścia, tylko ja nie
umiałem zebrać się na odwagę i mówić o swoich odczuciach tak otwarcie jak on.
Poniekąd go przez to szanowałem.
- Jake. –
Nie skomentowała tego w żaden sposób jak to wcześniej obie miały w zwyczaju. Na
same wspomnienie jego imienia barman się lekko uśmiechnął, a następnie powolnym
krokiem stanął za jej plecami rozgrzewając nadgarstki.
- Hm… może
Habber? W końcu pokażesz się z dobrej strony oprócz siania paniki. –
Skomentowała Sunny, lekko się podśmiechując. Myślałem, że bokser poczuje się urażony,
on natomiast wypiął klatkę piersiową do przodu i szedł dumnie.
- Nawet jeśli
chwilę wcześniej panikowałem, to teraz pokaże wam jaka ze mnie pogodna
duszyczka! – Swoim półkrzykiem Goeson wypełnił całą salę sportową. Było to
na swój sposób urocze.
- Raph, chodź
tu. – Rzuciła w stronę marynarza Julia, na co on, nie odpowiadając nic,
pospiesznie podbiegł aby za nią stanąć. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale
nikt tego nie komentował, również nie zamierzałem.
- Może Yukino?
Zapraszam, spróbujemy! – Powiedziała energicznie Sunny gestem ręki
zachęcając fujoshi do podejścia. Widziałem na twarzy Cambell, że jest
szczęśliwa, prawdopodobnie dlatego że wylądowała ostatecznie w grupie z
bokserem. Była między nimi specyficzna, opiekuńcza relacja.
- Anton. Z tego
co widziałam dogadujesz się z miśkiem, dlatego w razie czego proszę cię, abyś
go ogarniał, okej? – Zapytała Julia, a model posmutniał.
- To tylko
dlatego? Bo ,,umiem kogoś ogarnąć’’? To trochę smutne, wiesz o tym prawda? –
Borschowi odpowiedziała cisza, ale aura od niego płynąca dotknęła nas
wszystkich. Chociaż się praktycznie nie znaliśmy, miałem ochotę tam podejść i
go po prostu przytulić. W tej dziwnej atmosferze stanął za Julią wraz z innymi.
- Na pewno chcesz
grać? A co jeśli coś faktycznie stanie ci się na przykład w twarz? Wtedy cała
twoja kariera.. – Zamartwił się Sebastian.
- Cała moja
kariera przestała istnieć w momencie, w którym mnie tutaj zamknęli. Wiem, że
wszyscy tutaj kierują się stereotypem, ale jesteście w błędzie. Potrafię zadbać
o siebie jak i innych. Nie boję się pobrudzenia rąk. – Odpowiedział
stanowczo, co pozwoliło wszystkim poniekąd ,,odżyć’’ z tej dziwnej sytuacji. Na
twarzy Antona z powrotem zagościł uśmiech. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do
właściwego meczu.
- Chester,
idziesz do mni…
- Co jest do
kurwy nędzy? Wybierasz te chucherko zamiast mnie? Naprawdę Sunny? Myślałem, że
jesteś mądrzejsza niż to. – Rozumiałem zdenerwowanie Charlesa, nikt nie
lubi być wybierany ostatni, ale nigdy nie widziałem żeby ktoś robił z tego taką
aferę. Widziałem na twarzy dziennikarki przerażenie i zimny pot. Bała się
Braida?
- Co masz na
myśli mówiąc ,,zamiast ciebie’’? Nie znamy siebie nawzajem, nie możesz wiedzieć
czy Chester jest lepszy od ciebie. – Odpowiedziała mu podobnym tonem
Yukino, co mnie nie zdziwiło. Najwidoczniej lubiła bronić słabszych, taka
natura niektórych.
- Nawet jeśli
nie jestem, to jako protagonista tej powieści muszę się nauczyć grać lepiej niż
wy wszyscy, bez obrazy. – Odpowiedział mało pewny siebie. Mimika Charlesa
zdradzała wszystko, a jego kły wystawały ze złowieszczego uśmiechu.
- Jako
protagonista potrzebujesz też wiedzieć, że powieść nie jest żadną komedią,
dlatego bardzo chętnie ci to przypomnę… - Ostatnie słowa zaakcentował i
złożył swoje ręce w pięść powoli podchodząc do Rookera. Nawet się nie
przejmowałem, prędzej czy później ktoś musiał to powstrzymać i nie zamierzałem
być to ja.
- W tym miejscu
się zatrzymasz, kolego. – Między dwiema grupami stanął barman, który był
podobnej postury co tłumacz. Byłem ciekawy jak to się rozwiąże, a analityk
siedzący obok mnie wydawał bardzo dziwne i głośne dźwięki ekscytacji. Nie
chciałem nawet na niego patrzeć.
- Masz rację,
tutaj się zatrzymam. W każdym razie, nie obiecuję że komuś może nie stać się
krzywda podczas tego meczu. – Jego uśmiech z szyderczego zaczął teraz
imitować szczery, a sam ton głosu złagodniał. Charles był najbardziej wymowny z
nas wszystkich, zaraz obok oczywiście Sebastiana. Wszyscy ustawili się po dwóch
stronach boiska, trzech z przodu i czterech z tyłu. W międzyczasie do mnie
przysiadł się Alvaro.
- Siemka,
chcesz może pogadać skoro i tak siedzimy na ławce? Simon i Bleslav zbytnio
rozmowni nie byli.. – Rozsiadł się wygodnie i czekał na moją odpowiedź.
- Czemu nie. Co
sądzisz o tym całym pomyśle zagrania w siatkówkę? – Zapytałem na dobry
początek.
- Uważam, że
jest spoko. Julia i Sunny mogą sobie wygarnąć wszystko poprzez zdrową
rywalizację, a Matthew faktycznie zaczął spędzać więcej czasu z grupą. Jak dla
mnie wszyscy tu korzystają.
- Matthias,
sędziuj! Gramy o zagrywkę! – Naszą rozmowę przerwał mi głos Julii którego
musiałem się posłuchać. Alvaro to zrozumiał i nie robił mi o to wyrzutów. Czas
zacząć rozgrywkę!
Charles odebrał piłkę w
perfekcyjnym momencie. Ta przeleciała idealnie do Jake’a który stał na wystawce
i zostawił przebicie piłki samej Adzie, która niewiarygodnie szybko podbiegła i
z dużą siłą uderzyła w piłkę, przebijając ją. To nie wystarczało. Matthew
odebrał piłkę i podał do tyłu, gdzie Sunny wystawiła ją Casprowi i który zrobił
praktycznie to samo co Ada.
- Szykuje się
dobry mecz, co? – Słyszałem jak reżyser próbuje nawiązać ze mną kontakt,
ale musiałem skupić się na grze, bo faktycznie wciągała. Piłkę odebrał Raph,
który powtórzył wcześniejszy manewr z podaniem do Julii i wystawką do Ady. W
drużynie Sunny, Matthew i Chester przyszykowali się do bloku, jednak
niefortunnie wpadli na siebie, a Rooker dotknął siatki. Nieważne co, pierwszą
zagrywkę miała drużyna Julii.
- Kurwa mać,
uważaj co robisz! Obserwuj co się dookoła dzieje i nie skacz wtedy kiedy ja! –
Tailorwich w złości krzyczał na skulonego Chestera. Przerzuciłem się wzrokiem
na fujoshi, która już miała otwierać buzię kiedy Rooker przejął inicjatywę.
- Przepraszam..
Nie chciałem żeby tak wyszło Matthew, ale to tylko zagrywka. Damy radę jeszcze
wygrać. – Odpowiedział jaśniejszym tonem głosu pisarz fanfiction.
- Oczywiście,
że dam radę jeszcze wygrać. Po prostu się skup. – Westchnął głośno
standuper wracając na swoją pozycję.
- Drużyna Julii
zagrywa, bez punktu! – Krzyknąłem nadal trzymając licznik na zerze.
Naprawdę zżerała mnie ciekawość, która z nich wygra, nie żeby miało to
decydować o końcu świata. Na zagrywce teraz znajdował się Anton, który
rozgrzewał nadgarstki i przygotowywał się do podrzutu. W głowie zaczynałem
odliczać osiem sekund. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. W końcu podrzucił piłkę, która
pod wpływem mocnego uderzenia leciała na połowę boiska, której pilnować miał
Thomas. Nie wyglądało to na dobrą dla niego sytuację, był za daleko,
prawdopodobnie nie zdążył by dobiec, ale on zaskoczył nas wszystkich. Herring
szybko i skutecznie zagrał nogą, wybijając piłkę do przodu. Nie było czasu na
cieszenie się, jednak widać było zadowolenie na jego twarzy. Piłkę przejął
Matthew, który wystawił ją do Sunny. Ona skutecznie ją uderzyła, ale to
wszystko było na nic. Sebastian zablokował atak, a piłka upadła pod nogami
Tailorwicha.
- 1:0! Drużyna
Julii prowadzi, gramy do 15 a następnie zmiana połówek! – Oznajmiłem
wszystkim widząc że standuper nie jest zadowolony z wyniku sytuacji, na twarzy
Thomasa również widniał krzywy grymas. Miałem nadzieję, że przynajmniej to nie
ja przynosiłem im pecha. Nadal zagrywał Anton, który uderzył w piłkę tak samo
jak wcześniej, jednak nie dla mnie. Moje serce przyśpieszyło, a ręce zaczęły
trząść. ,,Matty, Matty, Matty…’’ – powtarzałem w głowie, nieświadomy że to
robię. Mój wzrok zaszedł mgłą, a mecz zniknął.
Byłem związany i zakneblowany. Moje ciało leżało bezwładnie na ziemi, a po
mojej twarzy spływały łzy. Poznawałem tę scenerię, znajdowałem się w banku, w
którym miałem założone konto. Koło mnie leżało mnóstwo innych, kolorowo
ubranych osób, tak samo związanych i zakneblowanych. Niby byłem szczęśliwy, ale
takie rzeczy jak napady na bank spotykały nawet mnie. Mimo, że na mojej twarzy
widoczne były łzy, nie wzruszyło mnie to. ,,Wyjdę z tego… tylko czy oni też?’’
– zastanawiałem się patrząc na ludzi obok siebie. Bandytów było trzech, jeden
nas pilnował, a pozostałych dwóch zabierało i wynosiło do samochodu wypełnione
pieniędzmi worki. Dziwne uczucie deja vu wypełniało mnie całego. Coś
podpowiadało mi aby wyciągnąć do przodu nogę i to właśnie zrobiłem. Nagle
bandzior mierzący do nas wcześniej z broni upadł, a sam pistolet upadając na
podłogę wystrzelił. Jedna z osób wybiegających z workami pieniędzy osunęła się
na ziemię. To była moja szansa. Szybko
się podniosłem i pokracznie złapałem leżącą broń, a następnie przygotowałem do
strzału. Mimo tego, że stałem tyłem, byłem pewien że trafię. Perfekcyjny
szczęściarz. Dwa głośne strzały i następujące po nich dźwięki bezwładnych ciał
upadających na podłogę, słyszalne były w akompaniamencie alarmu. Podszedłem
bliżej do jednego z konających mężczyzn i zdjąłem z jego twarzy kominiarkę.
- Dlaczego to
zrobiłeś, Matty? Czemu nie strzeliłeś do siebie? – Nie mogłem uwierzyć w
to, co widziałem. Wiedziałem, że to wszystko fałsz, jednak jego zmarszczki,
rysy twarzy czy kształt nosa były takie same.
- Przysięgam,
że chciałem strzelić do siebie! Czemu mnie powstrzymałeś? – Rzuciłem,
odpowiadając mu cały roztrzęsiony. Związani ludzie jęczący o pomoc zniknęli, a
koło mnie stała tylko jedna osoba, wyglądająca tak samo jak ja, jednak jakoby
oblana białą i zieloną farbą.
- To nie ja cię
powstrzymałem. To TY mnie powstrzymałeś… - Swoim ostatnim tchnieniem
wskazał palcem na byt stojący nieopodal mnie. ,,Twoja wina… TWOJA wina…’’ –
powtarzałem, patrząc jak szczerzy zęby. Wiązania na moich rękach zniknęły, a ja
mogłem spokojnie wycelować.
- Przecież to
nie pierwszy raz, kiedy kogoś zabiłeś Matty… - Powiedział byt cichutkim
głosem, po którym rozległ się tylko głośny i wyrazisty huk.
- Hej, Hej! Wszystko w
porządku?! Stary, odpłynąłeś na dobre kilkanaście ostatnich minut! – Z
transu wybudził mnie głos Alvaro, który szturchał również moje ramię. Wszyscy z
boiska patrzyli się na mnie z niepokojem. Nie obchodziło mnie to, nic mnie już
nie obchodziło. Aura tego wspomnienia sprowadziła mnie do poziomu jaki
powinienem był odczuwać od początku. Nie byłem wart chodzenia po tej samej
ziemi co oni. Podczas tego całego epizodu, Alvaro liczył punkty za mnie. Julia
tak samo jak i Sunny wygrały równo po dwóch setach, co oznaczało że grali do
trzech zwycięstw.
- Ta, wszystko
w porządku. Przepraszam, po prostu zamyśliłem się nad czymś. Dziękuję Alvaro,
że liczyłeś za mnie, naprawdę jesteś kochanym człowiekiem, w przeciwieństwie do
mnie…
- Stary, o czym
ty pieprzysz? Każdemu zdarza się odpłynąć, nie hiperbolizuj. Ważne jest tylko
to, że wróciłeś. – Powiedział mi z uśmiechem na ustach. Również chciałem
przymusić się do uśmiechu, ale wiedziałem że kiedy faktycznie mi się uda to
zwymiotuję. Czułem jakby ktoś ściskał z całej siły mój żołądek. Wolałem
odpocząć i ponownie polegać na reżyserze. Będę chciał mu się kiedyś
odwdzięczyć.
- Przepraszam,
ale do końca meczu mógłbyś sędziować go za mnie? Naprawdę napierdala mnie
brzuch, zresztą będziesz o wiele lepszym sędzią niż ja kiedykolwiek mógłbym
być.. – Zapytałem tonem głosu, który dla innych mógłby wydawać się smutny.
Dla mnie był już codziennością.
- Spoko, nie
mam nic przeciwko, ale naprawdę musisz przestać z tą gadką, takie obniżanie
własnej wartości naprawdę nie pomaga. – Odpowiedział lekko przejęty. Nie
zamierzałem znowu mu odpowiadać w tym samym tonie, jakbym nie chciał żyć tu i
teraz, ale nie potrafiłem teraz udawać chodzącej kupki szczęścia, to było za
dużo.
Serwowała drużyna Sunny, a
dokładniej Casper i mimo, że nie liczyłem już punktów to nadal miałem ochotę
popatrzeć. Chłopak miał swoje długie blond włosy związane za pomocą limonkowej
gumki. Nie miałem pojęcia na kogo chciał serwować, ale zamierzałem się
przekonać. Cartie podrzucił piłkę do góry i uderzył ją mocno pod skosem.
Odpowiedział nam głośny plask z przeciwnej strony boiska, który zaraz potem
zamienił się w dźwięk upadku. Moje oczy się rozszerzyły, a usta same otworzyły.
Nie pomyślałbym, że to wszystko mogło potoczyć się w ten sposób. Bezwładne
ciało Ady leżało pokrzywione na podłodze. Nie chciałem aby stała jej się jakakolwiek
krzywda, lecz mimo wszystko utrzymywałem na twarzy uśmiech. Wiedziałem, że
niektórzy będą winić Caspra za to co się stało, a ja jako ,,osoba bliska’’
Deresad musiałem go przed nimi obronić. Nie zrobił tego celowo, dał to po sobie
poznać. Do nieruszającej się kobiety jako pierwszy podbiegł Charles, czego się
totalnie nie spodziewałem. Położył jej nogi na swoich kolanach, aby krew
dopływała do głowy. Alvaro, który wcześniej siedział obok mnie, podbiegł do
Braida i Cartie’a którzy znajdowali się najbliżej nieprzytomnej. Pobiegłem za
reżyserem.
- Co ty jej
zrobiłeś? Nie mogłeś się opanować kiedy zadecydowałeś że będziesz na nią
serwować? Gościu, to jest drobna kobietka! – Zaczęła krzyczeć na
serwującego Yukino, a jej głos aż kipiał złością.
- To nie była
jego wina! Ada nieraz wcześniej odbierała o wiele mocniejsze i szybsze
zagrywki, skąd mógł wiedzieć, że akurat teraz jej się nie uda? A nawet jeśli by
jej się nie udało, to skąd Casper wiedział że dostanie w twarz? To wszystko są
rzeczy, których nie umiemy przewidzieć. – Odpowiedziałem fujoshi, ale z
tego co kątem oka widziałem, Cartie w ogóle nie wyglądał jakby miał zamiar jej
odpowiadać.
- Ale…
- Ale to co się
stało, się nie od stanie, a jeśli zamierzasz skupiać się na mnie zamiast
pomaganiu jej, to pieprz się. Wszystko co powiesz mam głęboko w
dupie. – Przerwał jej agresywnie Casper, a następnie nie czekając nawet na
odpowiedź zaczął sprawdzać stan oddechu Ady. Fujoshi stanęła zdumiona z boku, a
jej grymas na twarzy ciężki był do rozczytania. Sam byłem zdziwiony tym jak
bardzo naskoczył na nią Cartie, ale uważam że zrobił to słusznie, na jego
miejscu postąpiłbym tak samo.
- Ada, hej,
Ada! Ocknij się, proszę! – Z głosu tłumacza czuć było smutek. Za dużo go
nam do tej pory nie pokazywał, przynajmniej nie szczerze. Dlaczego tak bardzo
się nią przejął zamiast śmiać? Nie miałem pojęcia, niektóre jego akcje
przeczyły sobie nawzajem.
- Oddycha! Jest
tylko nieprzytomna, musimy utrzymywać jej nogi w górze. – Powiedział nam
Casper, a kamień spadł mi z serca. Nie mogłem jej stracić, nie na początku.
Nieważne jak chciałbym obwiniać moje szczęście, to nie była jego wina. A może
jednak była?
- Musimy
kontynuować mecz, zostało nam tak niewiele! – Chciała trzymać się planu
Sunny. Naprawdę nie miałem nic przeciwko, wystarczyło po prostu przenieść Adę
na ławkę.
- Nie widzisz
co się dzieje? Jedna osoba jest nieprzytomna! Powinniśmy się nią zająć, mecz
zresztą nawet nie ma teraz sensu bo jest różnica w osobach. – Odpowiedziała
dziennikarce Julia, przyglądająca się chłopakom sprawdzającym stan Ady.
- Boisz się
porażki kiedy jesteś jedną osobę w plecy? Trochę słabo, patrząc na to że sama
zaproponowałaś ten mecz. No cóż jeśli chcesz przegrać walkowerem to już nie
moja działka. – Głos Sunny cały przesiąknięty był czymś wnerwiającym, ale
nie potrafiłem ubrać tego w słowa. Ada najpewniej chciałaby, żeby mecz trwał
dalej, dlatego musiałem wkroczyć do akcji.
- Myślę, że
przeniesiemy Adę na ławkę gdzie ja i Alvaro się nią zaopiekujemy, a wy
będziecie mogli kontynuować swój mecz.
- Zgadzam się z
nim. Nie ma sensu przerywać przy samym końcu, a dziewczyna jest tylko
nieprzytomna. Będziemy z nią do czasu aż się ocknie. – Przytaknął moim
słowom Bleslav, który od jakiegoś czasu siedział cicho i tylko bacznie
obserwował.
- Sebastian,
pomożesz mi ją przenieść na ławkę? – Wyszedł z propozycją Alvaro. Misiek
przytaknął i razem z reżyserem podnieśli nieprzytomną dziewczynę. Położyli ją
całą na ławce, po czym Cup usiadł i oparł jej nogi o swoje kolana. Usiadłem
koło nich i dłonią tarmosiłem włosy Ady. ,,Po prostu chwilę odpocznij od tego
wszystkiego’’ – już spokojny o jej stan, pomyślałem.
- Na pewno nie
przeszkadza wam różnica w liczbie ludzi? – Zapytałem, ale byłem pewny
odpowiedzi. Żadna z dziewczyn po ich ostatniej kłótni nie chciała przegrywać,
przynajmniej nie walkowerem.
- Gramy do
końca! Nie poddamy się bez walki, co nie drużyno? – Odpowiedziała mi Julia
po czym podniosła rękę w liderskim akcie. Wszyscy za nią podążyli z uśmiechami
na ustach. Było to naprawdę imponujące. Tak jak to było przed wypadkiem, teraz
serwował Casper, a wynik to 23 do 23. Cartie podrzucił piłkę do góry, a potem
tylko słychać było głośne uderzenie.
Piłka powędrowała do Julii,
która wystawiła ją Raphowi. Marynarz podbiegł i przebił ją, jednak nie z taką
mocą której było trzeba. Piłkę na swojej połowie odebrała Sunny i wystawiła ją
Casprowi, który w przeciwieństwie do Doci użył większej ilości swojej siły.
Mimo tego Mushial wydawała się być na to przygotowana, jednak przyjęła ją z
ogromnym trudem. Następnie odebrał ją marynarz i cykl pomiędzy tą czwórką
powtarzał się przez następne kilka minut. W pewnym momencie do zabawy dołączył
się Sebastian który szybko zablokował atak Sunny, tym samym zdobywając punkt
dla drużyny Julii.
- Ale mi się to
mega podobało! – Zaczął Cartie podając pod siatką rękę Raphowi. – To
wyglądało jak swego rodzaju pojedynek pomiędzy naszą czwórką. Lubię takie
odczuwanie rywalizacji. – Uśmiech nie mógł zejść z jego całej czerwonej
twarzy. Marynarz speszony podał mu rękę i szybko ją wycofał, natomiast kobiety
nie odezwały się do siebie nawet słówkiem. Naprawdę musiały nadal żywić do
siebie urazę? Wszyscy oprócz mnie musieli ze sobą działać, inaczej nigdy nie
znaleźliby wyjścia stąd. Mam nadzieję, że wkrótce to zrozumieją. Piłka
powędrowała do zagrywającego teraz Sebastiana. Niedźwiedź podrzucił ją do góry,
a my nie wiedzieliśmy wtedy, że to już koniec meczu. Zagrywka Copa poleciała
pod takim kątem i z taką mocą, że przedziurawiła siatkę. Wykorzystał to
idealnie Alvaro.
- I tym
akcentem zakończymy mecz remisem! Wszyscy proszeni są teraz o przebranie się w
swoich szatniach! – Oznajmił na głos wszystkim, jednak oni wpatrzeni byli w
siatkę oraz samego Sebastiana. Nie dziwiłem się, sam miałem zdumiony wyraz
twarzy. Widywałem takie coś wiele razy w kreskówkach, ale żeby naprawdę przebić
siatkę? Moje myśli powędrowały do czarnego zakątka. Gdyby chciał, mógłby zabić
mnie kiwnięciem palca. Gdyby nie było tutaj Ady, najprawdopodobniej pozwoliłbym
mu to zrobić. Miałem ochotę się napić jakiegokolwiek alkoholu, byleby trzepał.
- Ja jebię, on
to naprawdę zrobił! Typie, ale jesteś zwierzęciem! – Oznajmił na głos
barman, który najprawdopodobniej był głosem przewodnim nas wszystkich.
- Hej, to
trochę niekulturalne go tak nazywać! – Odpowiedział mu głos modela, jednak
nie wskórał on dużo. Julia i Sunny podeszły do siebie, w końcu podając sobie
nawzajem ręce. Nie mogłem się na ten widok nie uśmiechnąć. Uwielbiałem jak
ludzie sobie wybaczali, a przynajmniej zapominali o problemach. Chciałem, żeby
każdy kogo kiedykolwiek skrzywdziłem mi wybaczył..
- To był fajny
mecz Sunny. Nie jestem do końca zadowolona z remisu, ale przyjmę go z pokorą. –
Pierwsza zaczęła Julia.
- To prawda,
muszę przyznać że śmiesznie mi się grało, jednak nadal pamiętam o tym co
zrobiłaś. Koleżankami nie zostaniemy, ale przynajmniej nie wchodź mi w drogę
kiedy będę faktycznie próbować nas wszystkich stąd wydostać. – Cofnąłem to
co powiedziałem. Czułem, jak napięta atmosfera wisi w powietrzu i niektórzy
inni też. Zanim lesbijka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przed kobietami
pojawił się barman.
- Sugeruję
zamiast kłócenia pójść się po prostu przebrać, bo tracimy tutaj tylko czas. –
Na jego słowa Mushial parsknęła i bez odpowiedzi udała się w stronę szatni.
Nagle spod mojej dłoni zniknęło to uczucie tarmoszenia czyichś włosów i chwilę
zajęło mi zorientowanie się, że niedźwiedź stojący obok mnie trzyma ją na
rękach. Nawet nie wiem czemu, ale obrzuciłem go agresywnym spojrzeniem które
zauważył również Alvaro.
- Spokojnie,
zaniosę ją tylko do szatni aby dziewczyny mogły ją przebrać z tych przepoconych
ciuchów! – Powiedział do mnie Cop z przewrażliwionym głosem, a ja głośno
westchnąłem. Czemu mu to zrobiłem? Jak widać nie tylko moje ,,szczęście’’
sprawia problemy innym. Sebastian poszedł w stronę damskiej szatni, a mnie
zagadał Alvaro.
- Czemu tak na
niego spojrzałeś? Sebastian chce dla każdego dobrze, naprawdę nie było to na
miejscu. – Skarcił mnie, a ja tylko siedziałem i brałem to na siebie.
- Przepraszam,
po prostu tak mi się wymsknęło, naprawdę nic do niego nie mam. –
Odpowiedziałem mu, patrząc jak Jake zawiesza sobie przez ramię śpiącego Simona.
Popatrzył na mnie i prawdopodobnie odgadł, że chcę odpowiedzi.
- Zaniosę go do
jego pokoju, żeby się przespał. Mówię wam to od razu, klucz oddam mu później,
także jeśli go zabiją to nie na mnie proszę. – Puścił nam oczko po czym
dosyć wolnym krokiem w końcu wyszedł z sali sportowej. Saladsky wydawał się być
naprawdę spoko gościem.
Z magazynu wyszedł Chester,
który od razu do nas podszedł i zaczął coś sobie szeptać na ucho z Alvaro.
Byłem bardzo ciekawy ich konwersacji, więc podszedłem bliżej, a reżyser złapał
mnie za ramię i do nich przyciągnął.
- To okazja,
żeby lepiej poznać nasze niewiasty i stać się mężczyznami, Matthias. Bądź cicho
i pozwól nam wprowadzić się do krainy Edenu. – Podekscytowany Alvaro mówił
tak cicho, że musieliśmy słyszeć go tylko ja i Rooker.
- Jako
protagonista tej historii muszę przy tym być, zresztą to doświadczenie przyda
mi się gdybym chciał napisać z kimś z was fanfiction. – Odpowiedział lekko
zaczerwieniony Chester, a ja opadłem z sił.
- Będę cicho,
tylko z czystej ciekawości, możecie mi powiedzieć czyj to był plan? –
Zapytałem. Powoli szliśmy w stronę magazynu, a ja zauważyłem że drzwi do szatni
dziewczyn są lekko uchylone.
- To był
wysiłek grupowy.. – Odpowiedzieli razem, a uśmiechy na ich twarzach mnie
przerażały. Pierwszym podglądaczem okazał się być Chester który ochoczo
zaglądał przez szparę. Zaraz po nim turę miał Alvaro, a ja na szarym końcu
zachęcony przez resztę zerknąłem nawet nie wiedząc po co. Przed moimi oczami
pojawiła się już przytomna Ada w czarnej, koronkowej bieliźnie. Zrobiłem się
cały czerwony, naprawdę nie chciałem jej podglądać ale z każdą sekundą ciężej
było mi się oprzeć. Cały drżałem z ekscytacji do momentu, kiedy pisarz
fanfiction złapał mnie za ramię.
- Hej Matthias,
teraz moja kolej! – Na siłę próbował odciągnąć mnie od widoku pani
kominiarz w bieliźnie, ale stawiałem opór, odpychając go rękami. Nie zwracałem
uwagi na resztę dziewcząt, nie miałem na to ochoty. Ostatecznie po krótkiej
przepychance upadliśmy na ziemię, a drzwi otworzyły się trochę szerzej. To
koniec.
- No i widzisz
co zrobiłeś? W końcu będę mógł umrzeć za coś co zrobiłem sam… -
Powiedziałem na głos, kiedy pół-przebrane kobiety zauważyły naszą obecność.
Deresad wskazała na mnie palcem, tym samym doprowadzając do tego, że spaliłem
się cały ze wstydu. Poważne i zimne spojrzenia Julii i Sunny przebiły nas na
wylot, mimo spokojnych wyrazów twarzy, na ich czołach pojawiły się żyły. Yukino
próbowała się zasłaniać, jakby w ogóle było co tam zasłaniać.
- C-chłopaki
musimy spierdalać, one po prostu wychodzą! – Oznajmił reżyser i podał nam
obydwu rękę, pomagając wstać z ziemi. Pośpiesznym krokiem podbiegliśmy do
wyjścia z magazynu, ale ja na chwilę się odwróciłem. Zobaczyłem cztery
dziewczyny z piłkami do zbijaka w dłoni. Wiedziałem jak to się zakończy..
- Po prostu
spierdalaj Matt! – Krzyczał reżyser ciągnąc mnie za rękę i wyprowadzając z
magazynu. Pobiegliśmy w stronę wyjścia z sali sportowej, ale ja miałem coś
czego oni nie mieli. Szczęście. Kierując się do wyjścia z sali, spojrzałem za
siebie by ujrzeć jak Sunny wraz z Julią celują w moje plecy, ale akurat coś
sprawiło, że tor lotu piłek trochę się zmienił, trafiając w głowy Chestera i
Alvaro.
- Zobaczymy się
dopiero w piekle panowie! – Odpowiedziałem na odchodne, dalej biegnąc w
stronę swojego pokoju. Kiedy jednak dobiegłem do salonu, złapała mnie Ada. Była
niewiarygodnie szybka i uparta, to musiałem jej przyznać. Łapałem oddech na
kanapie, kiedy ona patrzyła w moje oczy przez maskę. Z jej wzroku mogłem
wyczytać, że jest mną zawiedziona, natomiast nie było to wszystko. Kobieta
rzuciła się na kanapę obok mnie i położyła mi dłoń na włosach, które po chwili
zaczęła tarmosić.
- Nie rób tak
więcej, okej? – Pomimo całej otoczki tej sytuacji, uśmiechała się. Coraz
bardziej przekonywałem się do tego jak bardzo na nią nie zasługuję. Widziałem
że chciała wstać, ale złapałem ją za nadgarstek i przytrzymałem. To była ta
chwila.
- Poczekaj
chwilkę, dobrze? Muszę ci się do czegoś przyznać… - Już spokojnym i całkiem
przyciszonym głosem ją poprosiłem.
- Co się stało
Matt? – Zapytała wyraźnie przejęta. Wiedziałem, że jeśli teraz zacznę to
wszystko opowiadać to nie ma opcji, żebym się nie poryczał. ,,Trudno’’ –
pokrzepiłem się w myślach.
- Chcę ci
przede wszystkim podziękować za to, że siedzisz tutaj koło mnie. Naprawdę dużo
osób się do mnie przez trwanie mojego życia zraziło, ale nie chcę żebyś była
kolejną z nich. Widzisz, krzywdziłem ludzi. Nie jestem żadnym ,,perfekcyjnym
szczęściarzem’’ czy jak te karykatury chcą mnie nazywać. Jeśli miałbym określić
co jest moim talentem, to właśnie utrudnianie wszystkiego. Moje szczęście ma
bardzo prostą zasadę: przynosi pecha innym. Dlatego właśnie np. nie chciałem
dzisiaj z wami grać w siatkówkę. Bałem się, że jeśli ktoś zaserwuje na mnie to
może stać się coś okropnego, a ja nie potrafię już tego znosić. Naprawdę nie
chcę skrzywdzić ciebie ani nikogo z tej grupy, dlatego nie chcę spędzać z wami
więcej czasu niż minimum. Całe te udawanie szczęśliwego mnie męczy, ale nie
mogę przestać, bo kiedy przestanę ktoś na pewno obierze mnie na cel! A ja nie
chcę już umierać. Nie chcę umierać dopóki mogę na tobie polegać… - Czułem
jak się jąkam, a po całej twarzy lecą mi łzy. Kiedy skończyłem mówić, poczułem
ciepło czyjegoś ciała i zorientowałem się, że kobieta mnie przytuliła. Umiejscowiłem
się mocniej w jej objęciach, potrzebowałem tego.
- Spokojnie
Matty… Nie musisz przy mnie nikogo udawać, wiesz o tym prawda? Po prostu bądź
sobą, jaki byś nie był. Coś wymyślimy, nie pozwolę ci omijać wszystkiego co w
przyszłości ta grupa będzie wspólnie organizować, jeśli w ogóle będzie coś
organizować. Pomogę ci walczyć z tym twoim ,,szczęściem’’ jeśli chcesz.. Nikogo
już nie skrzywdzisz, a mówiąc nikogo mam na myśli również ciebie… -
Puściłem ją i przetarłem łzy z twarzy rękawem.
Drodzy aktorzy, informujemy
was, że o godzinie 20:00 odbędzie się kolacja i serdecznie was wszystkich
zapraszamy na przybycie!
Komunikat
zaskoczył nas znikąd. Spojrzałem na zegarek naścienny w salonie, który
wskazywał godzinę 19:30. Kolacja miała być za pół godziny, a ja jeszcze
musiałem przebrać się z tych mokrych ciuchów.
- Dziękuję Ada…
Naprawdę ci dziękuję.. Jeśli pozwolisz to pójdę się przebrać do swojego
pokoju.. – Oznajmiłem, a dziewczyna przytaknęła idąc w stronę wyjścia z
salonu w kierunku sali sportowej. Na odchodne tylko rzuciła:
- Nie jesteś w
tym sam Matthias. – Uśmiechnąłem się przyjaźnie i poszedłem do swojego
pokoju.
Założyłem świeże ubrania
wyciągnięte z szafy, która była zaopatrzona w masę takich samych. Poprawiłem
linkę od maski tak, aby leżała wygodnie za uchem, a następnie wyszedłem z
pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Zauważyłem, że przede mną na schodach
znajduje się Thomas. Miałem ochotę do niego podejść i zagadać, tak więc to
właśnie zrobiłem.
- Siemka
Thomas, co tam? Wymyśliłeś już sposób na skontaktowanie się ze światem
zewnętrznym? – Zapytałem kiedy schodziliśmy na piętro zerowe.
- A co ja,
Matka Teresa? Człowieku, wiem że improwizacja to powszechnie szanowane
zjawisko, ale nie wyczaruję czegoś z niczego. Ten telefon nic zupełnie mi nie
dał, nie umiem go złamać. Jesteś kolejną osobą, która zadaje dzisiaj to samo
pytanie, pracuję jak mogę, okej? Zejdźcie ze mnie… Nie możecie mnie zapytać np.
jak się czuję? – Wybuchł prosto na mnie, a ja znowu poczułem się jak kawał
śmiecia. Nie miałem bladego pojęcia, że ktoś już wcześniej o to pytał.
- To.. jak się
dzisiaj czujesz? – Zapytałem lekko przestraszonym i rozkojarzonym głosem.
Widziałem jak Herring uderzył się ręką w czoło.
- Zapomnij.. –
Odpowiedział i przyspieszył kroku, wchodząc sam do restauracji. Głupi, głupi,
głupi! Naprawdę jestem zjebany.. Wszedłem zaraz chwilę po nim przez drzwi, a w
środku znajdowała się już większość grupy. Widziałem jak osoba z jednego
stolika do mnie macha i zachęca do klapnięcia przy nich. Ruszyłem więc mijając
stoliki przy których siedzieli Casper, Julia, Jake, Raph, Matthew i Bleslav. To
co przykuło moją uwagę dopiero teraz to dwie sylwetki związane ze sobą i
wrzucone do rogu. Chester i Alvaro nawet się nie wierzgali, a na kartce która
była maską Cupa napisane było ,,Zbole’’. Już wiedziałem o co chodzi i byłem
wdzięczny Bogu, że mnie również z nimi nie związali. Usiadłem obok Ady, Habbera
i Antona.
- Umm… czy w
jakikolwiek sposób przyczyniłaś się do ich stanu? – Zapytałem uśmiechniętą
od ucha do ucha Adę.
- Czy to
pytanie retoryczne? Oczywiście że tak, no kurde, podglądali nas!
- Nie wierzę,
że ktoś mógł się zachować jak taki prostak. U mnie w domu matka wraz z
siostrami zawsze powtarzała, że podglądanie kobiet to totalny brak szacunku i
należy się tylko chłosta po której oczywiście trzeba iść się wyspowiadać. –
Odpowiedział zdenerwowany model. Bardzo często wspomina w swoich wypowiedziach
Boga, jego rodzina musiała być naprawdę religijna.
- Szanuję za
próbę przynajmniej. – Odpowiedział zlewająco bokser, a do restauracji
wszedł mistrz gry, który dał nam wszystkim znać o swojej obecności.
- Co się kurwa
dzieje? Co za pojeb ich związał i w ogóle za co? – Zapytał, a zaraz potem
wstała do niego Julia która najprawdopodobniej mu wszystko wytłumaczyła. Po
chwili lesbijka weszła na krzesło i łyżeczką deserową uderzała w kieliszek.
- Słuchajcie
wszyscy! Nawet jeśli dzisiaj nic nie znaleźliśmy to nie możemy się poddawać i
od jutra przeszukujemy ponownie! Kto chce się przyczynić do wyjścia z tego
miejsca to zapraszam do salonu o godzinie 10:00. To wszystko!
- Szczerze
mówiąc nie widzę sensu w szukaniu tego na siłę, ale jeśli ktoś chce się bawić w
tę żmudną błazenadę to życzę wam powodzenia! – Odpowiedział na jej
komunikat analityk i wyszedł z restauracji. Miałem ochotę zrobić to samo, ale
nie chciałem zostawiać Ady samej tym bardziej po tym co się dzisiaj stało.
Kilka innych osób poszło w ślady Bleslava i również opuściło pomieszczenie.
Poszedłem w końcu po coś do jedzenia i za chwilę byłem z powrotem przy stole.
- Naprawdę nie
rozumiem dlaczego on stał się naszym ,,liderem’’. – Zaczął Anton. – Ma
nas wszystkich prawdopodobnie gdzieś i na boku sam pewnie szuka wyjścia.
Sebastian przynajmniej myśli o nas wszystkich kiedy próbuje dowodzić..
- A kto tego
nie robi? Nie wiem za jaki typ dobrych samarytan nas masz, ale większość szuka
wyjścia w zakresie własnych możliwości. Wiem jak to zabrzmi, ale zasady pobytu
tutaj są całkiem proste do zrozumienia i mimo tego, że nie mogę przyswoić do
wiadomości myśli że ktoś faktycznie mógłby to zrobić, to niestety wierzę iż
ktoś z tego może skorzystać. – Odpowiedział mu Habber powoli wstając od
stołu i udając się do wyjścia. – Zamierzam się przespać i faktycznie pomóc
jutro Julii, bo nic innego do roboty nie mam. Branoc!
- A ty? –
Zapytałem Ady. – Zamierzasz jutro pomagać Julii?
- Oczywiście,
że zamierzam. Chcę się wydostać z tego miejsca razem ze wszystkimi, a stojąc w
miejscu tego nie osiągniemy. – Miała rację. Nieważne jak dużo razy mówiłem
sobie, że chce z nią zostać to nadal jeszcze zostawała druga opcja, uciec razem
z nią. – Mam nadzieję, że ty również zamierzasz nam pomóc.
- Szczerze
mówiąc, sam nie wiem. Chciałbym się przespać z tą myślą i rano zadecydować.
Jeśli skończyłaś jeść to może przejdziemy się do pokoi? Jestem naprawdę
zmęczony.
- Wiesz,
chętnie bym poszła ale Julia chciała czegoś ode mnie , a ja nie umiem jej odmawiać.
Przepraszam…
- Nic się nie
stało! W takim razie po prostu życzę ci dobranoc i powodzenia w tym co chce
Julia. – Odpowiedziałem i pomachałem ręką z szerokim uśmiechem. Miałem
nadzieję, że do mnie napisze kiedy będzie już leżeć w łóżku u siebie w pokoju.
Z mojej głowy nadal nie chciał wyjść widok jej koronkowej bielizny. Czułem jak
robię się cały czerwony na twarzy, a następnie szybko się stamtąd ulotniłem do
swojego pokoju. Minęło sporo czasu. Miałem już dość czekania na wiadomość,
która i tak nie nadejdzie. Deresad musiała być tak zajęta pomaganiem Julii że
jeszcze nie wróciła do swojego pokoju. Zszedłem na chwilę do piwniczki aby
napić się trochę miodu. Na samym środku pomieszczenia stały dwa pojemniki do
których nalewało się mleko wraz z miodem, z automatycznego strumienia. Pod
ścianami z obydwu stron stały maszyny różnego typu z kasyn oraz półki z
umiejscowionymi na nich figurkami złotych kotów. Pod nogami wszędzie walały się
czterolistne koniczyny. Kiedy zobaczyłem to wszystko, nie mogłem w środku powstrzymać
się od śmiechu. Wziąłem jedną ze szklanek stojącą niedaleko źródełka z miodem i
ją nim właśnie napełniłem. Wypiłem wszystko na raz, jednak wiedziałem że to nie
wystarczy. Jedynym miejscem w którym mógłbym dostać coś mocniejszego był salon,
a i tak nie mogłem spać. Już po chwili byłem w drodze do barku.
Trochę się zdziwiłem, bo kiedy
stawiałem swoją stopę w salonie, przed moimi oczami na kanapie ukazał się
siedzący bokser. Miał w dłoni przeźroczystą butelkę wódki, którą sam chętnie
miałem ochotę spożyć. Ja zauważyłem jego, a on zauważył mnie. Nie odzywaliśmy
się do siebie aż do momentu w którym zdecydowałem się usiąść koło niego.
- A więc co
tutaj robisz? – Zapytał mnie Habber.
- Przyszedłem
trochę pomyśleć i się napić, aby zapomnieć o tym wszystkim co czeka mnie tutaj
jak i na zewnątrz. A ty?
- W sumie
dokładnie tak samo. Chcesz? – Zaproponował mi butelkę którą wcześniej
trzymał. Bez zawahania ją od niego wziąłem i wlałem ciecz do buzi po czym
przełknąłem. Była gorzka, ale całe moje życie takie było, zdążyłem się już do
tego przyzwyczaić. Kominek był cały rozpalony, Goeson musiał już tutaj siedzieć
od dłuższego czasu. – Nie powinni mnie nazywać ,,perfekcyjnym bokserem’’.
Ten tytuł to kłamstwo.
- Spoko, mój
też. Dlaczego twój jest przekłamany?
- Odebrałeś
komuś kiedyś życie? – Zapytał nagle. Ciężko przełknąłem ślinę słysząc to
pytanie, a na całym moim ciele widniała gęsia skórka. Wiedział? Nie, nie mógł
wiedzieć.
- Niestety tak…
- Przez chwilę
czujesz się jak Bóg, wszechmocny, mocarny, poza jakimkolwiek prawem. Potem
jednak mija kilka sekund, a razem z nimi to uczucie. Patrzysz na twarz osoby,
która przed chwilą koło ciebie stała, której serce biło. Miała ona plany,
rodzinę, karierę i swoje marzenia, które ty bestialsko odebrałeś. Patrzysz na ciało
i nie czujesz siebie. Czujesz potwora, którym stałeś się dokładnie przed
chwilą. Uderza cię poczucie winy, którego nie masz jak zwalczyć. Do teraz je
czuję, Matthias..
- Jeszcze
gorzej jest wtedy, kiedy znałeś tę osobę. Kiedy dokładnie ją znasz, wiesz jakie
ma plany i marzenia. Jedyne czego chciałem w tamtym momencie to kary, mimo tego
że to niekoniecznie byłem ja. Widzisz, tytuł ,,perfekcyjnego szczęściarza’’ też
nie do końca ze mną leży. Myślę jednak, że użalanie się nad tym nie ma sensu.
Po prostu trzeba iść dalej i nie popełniać tych samych błędów… - Okłamałem
w tym samym momencie jego, jak i siebie. Dokładnie wiedziałem, że to nie jest
takie proste. W międzyczasie obydwaj sączyliśmy z przeźroczystej butelki, aż w
końcu Habber usnął. Nie wiedziałem czy ktoś zaczął traktować zasady tego
miejsca poważnie czy nie, ale wolałem zachować środki ostrożności. Zgasiłem
ogień w kominku, a następnie spod kanapy wytrzasnąłem gruby koc, którym
przykryłem boksera. – Nie chcę cię bardziej skrzywdzić, Habber. – Powiedziałem
szeptem kiedy go zakrywałem, a następnie udałem się do swojego pokoju.
Położyłem pustą butelkę obok świecącego się telefonu na stoliku nocnym. Wziąłem
go do ręki i sprawdziłem, a moim oczom ukazała się wiadomość od Ady.
- Przepraszam, że
tak późno, ale dobranoc! <3 – Ucieszyłem się i chociaż jej nie odpisałem to
nie czułem się z tym źle, prawdopodobnie i tak już spała. Przycisnąłem głowę do
poduszki i usnąłem.
Ktoś uderzał czymś metalowym w
kraty, co oznaczało poranek. Wstałem z pobrudzonego materaca i otrzepałem swój
pomarańczowy uniform z kurzu. Spojrzałem w kierunku łóżka, na którym spał
Jacob, ale nikogo tam nie było. Zobaczyłem za kratami klawisza, który
kajdankami uderzał o kratki.
- Pobudka Wail!
Dzisiaj przyjeżdża twój nowy kolega, pamiętasz prawda?! – Widziałem jak
przy wykrzykiwaniu tego opluwa kraty. Nie mogłem mu odpowiedzieć, bo zawsze
kończyło się to tylko dodatkowymi siniakami na moim ciele. Klawisz otworzył
celę, a następnie kazał wykonywać rutynowe czynności takie jak prysznic,
śniadanie, praca i siłownia. Cały praktycznie dzień zleciał mi tak samo jak
pozostałe, nie zostawiając żadnego uczucia wewnętrznego spełnienia. Kiedy
wróciłem do celi jednak, czekał na mnie ktoś inny niż Jacob. Mężczyzna siedział
na swoim nowym materacu i czytał zaciekle Biblię. Odwrócił tylko na chwilę
wzrok aby spojrzeć na wchodzącego do celi mnie. Kiedy nasze spojrzenia się
zetknęły w końcu go poznałem. Habber Goeson. Nie wydawało mi się, aby on poznał
mnie. Obawiałem się tego, że kiedy zapytam mężczyznę o moje imię, to on nie
będzie wiedzieć. Po prostu położyłem się na swoim materacu i starałem usnąć.
- Brudny
morderca. – Usłyszałem szept nad sobą, a zaraz potem przeszywający ból
spowił moją czaszkę. Obudziłem się łapiąc oddech ze łzami w oczach. ,,To tylko
sen, Matt. Nie wrócisz tam…’’ – starałem się uspokoić, ale moje próby stanęły
na niczym. Nie pamiętam kiedy usnąłem ponownie.
*
Kiedy rano obudził mnie
komunikat, byłem półprzytomny. Od wczoraj bolał mnie brzuch, ale dzisiaj ten
ból był jakby nie do wytrzymania. Wziąłem z szafy nowe ubrania i skierowałem
się z nimi do łazienki. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było wyciągnięcia z
naściennej apteczki tabletek przeciwbólowych. Szybko przepiłem je wodą z kranu,
a następnie umyłem zęby i wziąłem szybki prysznic w lodowatej wodzie, aby się
obudzić. Założyłem nową maskę, którą wyciągnąłem z szafy, zaraz potem byłem
gotowy do wyjścia. Na korytarzu spotkałem Adę oraz Rapha będących w środku
konwersacji.
- Oh! Cześć
Matt! – Dziewczyna mnie zauważyła i pomachała na przywitanie. Podszedłem do
nich bliżej.
- Cześć wam.
Strasznie chujowo mi się spało.. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na tę
wiadomość ich twarze posmutniały.
- Chcesz może
pomarańczkę? Powinna poprawić ci humor! – Odpowiedział entuzjastycznie
marynarz. Naprawdę mogłem mu pozazdrościć energii życiowej.
- Nie, dzięki.
Myślę, że pójdę na śniadanie a potem jeszcze trochę prześpię, żeby być dzisiaj
znośnym do życia w grupie. – Wraz z tym zdaniem skierowaliśmy się w stronę
restauracji. Raph szedł parę kroków przed nami. Poczułem szarpnięcie za ramię,
Ada objeła mnie ramieniem i schyliła się, aby marynarz nie mógł usłyszeć co
chciała powiedzieć:
- Hej,
Matthias… Nie odpisałeś mi wczoraj.
- Wiem,
przepraszam, było już późno i myślałem że poszłaś spać.
- Odpisz mi
następnym razem. – Powiedziała to ze śmiertelną powagą. Widziałem jej oczy
pełne zmartwienia przez otwory w jej masce. – Obiecaj mi że będziemy sobie
odpisywać.
Nie rozumiem,
wydawać by się mogło że dokładnie wie jakie rzeczy chodzą mi po głowie, stara
mi się pomóc, ale… jak? Jak taka zwyczajna dziewczyna jak ona, potrafi
zrozumieć takiego nieudacznika jak ja? Czy to w porządku żebym sięgnął po tą
pomocną dłoń? Ja...chcę spróbować.
- Obiecuję. –
Uśmiechnąłem się szczerze. Ada odwzajemniła uśmiech i skoczyła mi na plecy.
Zaczęliśmy się śmiać jak głupi.
- Chyba
naprawdę się dogadujecie, co? – Powiedział zmieszany marynarz stojąc przed
nami.
- Dobra, złaź
ze mnie. – Wyksztusiłem między napadami śmiechu.
Po drodze szczególną uwagę przykułem do
salonu, gdzie koc leżał upchany w jednym rogu kanapy. Kiedy weszliśmy do
restauracji, nie było dużo osób. Widziałem Sunny i Bleslava rozmawiających o czymś
przy jednym stole, Habber stał zaraz przy drzwiach wejściowych.
- Dziękuję za
wczoraj… - Powiedział mi cicho, a ja tylko kiwnąłem głową. Cieszyłem się,
że nic mu nie jest ale nie wszyscy muszą wiedzieć. Poszliśmy trochę głębiej i
znaleźliśmy Caspra, który siedział przy stole sam. Podeszliśmy i usiedliśmy
przy nim.
- Siema, jak
tam się wam spało? – Zapytał nas wszystkich z uśmiechem na ustach. ,,Jak ci
wszyscy ludzie potrafili tak dobrze udawać?’’ – zadałem sobie pytanie,
doskonale znając odpowiedź.
- Akurat mi
chujowo, ale reszta nie może narzekać. – Wyrzuciłem z siebie na szybko.
Naprawdę nie czułem się dobrze.
- Powiem ci, że
mi też. Pomimo tak dużej ilości osób tutaj, czuje się lekko samotny.. –
Smutny głos Cartie’a sprawił, że prychnąłem w głowie. ,,Co ty możesz wiedzieć o
samotności..’’. Każdy poszedł po swoje jedzenie, a następnie marynarz zaczął
temat..
- Jak tam
wyglądają wasze piwniczki? – Zapytał Raph. – Moja jest w sumie całkiem
wypasiona! Jest wyposażona w wiele cytrusów i ogólnie atmosfera jest całkiem
porównywalna do tej ze statku. Mam tam też narzędzia do nawigacji i jest nawet
kąt z linami. Wiem, że to może nieodpowiednie mówić tak przy porwaniu, ale
naprawdę się postarali.
- Moja w sumie
jest nudna jak flaki z olejem. Tylko kilka makiet kominów, zestawów do
wspinaczki i pokaźna kolekcja wyciorów do czyszczenia, to tyle, nic
nadzwyczajnego. – Odpowiedziała mu Ada przy okazji brudząc się syropem
klonowym.
- Mnóstwo
rodzajów broni airsoftowej i tarcz do których mogę strzelać. Są też noże do
rzucania. Nawet ten jebany kurort uważa mnie za snajpera, bo przyszykowali
replikę snajperki z moimi inicjałami… - Casper cały czas denerwował się za
opisywanie go słowem ,,snajper’’. Musiałem w końcu o to zapytać.
- Nazwali cię
,,perfekcyjną celnością’’, więc jesteś może jakimś zabójcą na zlecenie? –
Wtedy jeszcze nie wiedziałem jaką aferę tym wywołam.
- Nazwali cię
,,perfekcyjnym szczęściarzem’’ czy to znaczy że cały dzień znajdujesz
czterolistne koniczyny i srasz do garnka ze złotem? – Odpowiedział z
przekąsem. Niekoniecznie miałem ochotę się dzisiaj kłócić. W tym samym momencie
mój brzuch zaburczał głośno, ale nie z powodu głodu. Ból był nie do
wytrzymania. Nie zdążyłem im nawet nic powiedzieć, kiedy wstałem i pobiegłem w
stronę swojego pokoju.
Gdybym spóźnił się kilka sekund,
musiałbym sprzątać wszystko co zjadłem na śniadanie z podłogi. Osunąłem się
obok sedesu i leżałem, ciężko oddychając. Co chwila odczuwałem silną ochotę do
wymiotów ale okazywała się być ona fałszywym alarmem. Powoli wstałem i
spokojnym krokiem zszedłem do piwnicy, gdzie do szklanki nalałem sobie mleka.
Nie wiem czemu, ale myślałem że pomoże. Wypiłem ze dwie takie szklanki po
których ochota do wymiotów trochę przeszła. Wdrapałem się z powrotem na górę i
do swojego łóżka. Poczułem wibracje w kieszeni, więc wyciągnąłem telefon aby
sprawdzić kto do mnie napisał.
- Wszystko w
porządku? Przepraszam, że się uniosłem. ~Casper. – Nie miałem siły mu
odpisywać. Chciałem się przespać, bo brzuch i głowa zaczynały mnie wykańczać.
Obudził mnie komunikat, którego totalnie się nie spodziewałem.
Proszę wszystkich aktorów o
zebranie się za pięć minut w sali teatralnej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz