To wszystko
przerażało mnie coraz bardziej z każdą kolejną minutą. Zostałam porwana, po raz
drugi już w swoim życiu i chociaż udawałam twardą, to moje nogi były jak
zrobione z waty. Chciałam tylko rzucić się na łóżku w swoim domu i wykrzyczeć
do świata cały swój żal. Nie miałam zamiaru poznawać tych ludzi, już na samym
początku nie wydawali się dla mnie interesujący. Mężczyzna w masce demona
działał mi na nerwy, próbował przejmować inicjatywę, chociaż nikt tak naprawdę
nie chciał go słuchać. Normalnie już przewodziłabym tymi nieznajomymi do
zwycięstwa, ale nie potrafiłam przebić się przez tę wewnętrzną warstwę strachu
jaką pozostawił mi ojciec. Czułam jak po całej zaczerwienionej twarzy spływał
mi pot, byłam bliska płaczu, ale wstrzymywałam się. Trzymałam ręce w
kieszeniach, nie chciałam nikomu pokazywać swoich słabości. Ktoś nagle położył
mi dłoń na ramieniu. Zwróciłam swoją głowę w prawo, aby zobaczyć smutny wyraz
twarzy mężczyzny w brytyjskim mundurze.
- Hej, wszystko w
porządku? – Do tej pory nie dawał po sobie poznać, że martwi się o innych.
Myślałam, że jest raczej typem samotnika chłodno analizującego sytuację, jak
prawdopodobnie wielu innych tutaj.
- Oczywiście,
dlaczego miałoby nie być? – Odpowiedziałam szybko i bez przekonania. Tak
naprawdę nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Miałam nadzieję, że nie będzie
drążył dalej tego tematu.
- Twoje nogi się
trzęsą, to już dostateczna oznaka. – Stwierdził i oparł wygodniej plecami o krzesło.
Nie byłam w stanie go zwieść z tropu. To jeszcze nie był czas na kłamanie,
wybrałam za to pół-prawdę.
- Mogło być
gorzej, bywałam w o wiele gorszych sytuacjach. – Wypuściłam z siebie bez
emocji. Usłyszałam jak deski sceny powoli trzeszczą pod ciężarem humanoidalnych
marionetek.
- Ja też.. –
Wyszeptał zrezygnowany patrząc na to co działo się przed naszymi oczyma.
Porcelanowo blada twarz z kontrastującymi, czerwonymi ustami i żółtymi oczami,
wychodziła z prawej. Spod czarnego, szerokiego kapelusza z płaskim dnem i
trzema piórami tego samego koloru, opadały złociste loki długie do łopatek.
Czarna, falbaniasta suknia wyglądająca niczym wyciągnięta z epoki renesansu z
gorsetowym topem, z czerwono-złotym obszyciem w kwieciste wzory wpasowywała się
do niej idealnie. W swej lewej dłoni trzymała rozłożony wachlarz o kolorze
marmuru. Z prawej strony wyszła marionetka postawy męskiej z krótkimi, czarnymi
włosami oraz długą brodą. Miał założoną grecką tunikę z czerwonym obszyciem na
kształt fal u dołu, oraz symbolem słońca na klatce piersiowej. Cały jego styl
podkreślały ciemnoniebieskie oczy. Para przeszła kilka kroków, aż w końcu
stanęła na środku sceny.
- Witajcie wszyscy
zgromadzeni tutaj ludzie sztuki! – Wygłosili na głos, teatralnie podnosząc do
góry swoje malutkie ręce. – Patrząc na okoliczności, prawdopodobnie nie wiecie
gdzie obecnie się znajdujecie i dlaczego to akurat wy zostaliście wybrani.
Witamy was w kurorcie ,,Szczypta Perfekcji’’! – Moje włosy na głowie stanęły
dęba. Kurorcie? Czy to wszystko było jednym, wielkim żartem zorganizowanym
przez jakiegoś bogatego dupka? Gdyby to okazało się prawdą, nie zdziwiłabym
się. Nowy Jork był pełen dziwnych i popieprzonych ludzi.
- Dlaczego nas
tutaj wszystkich porwaliście? – Rzucił pytaniem ktoś z przodu.
- Ależ Panie
Habber, nie porwaliśmy nikogo z tej grupy! Wszyscy zgodziliście się na
wykonanie rytuału, dlatego tutaj jesteście. Każdy z was jest częścią Elohim Essaim! – Elohim Essaim? Nie
miałam bladego pojęcia o czym mówiły marionetki. Ktoś musiał nimi sterować,
szukałam wzrokiem u góry sceny, ale niczego nie umiałam wychwycić.
- Panienko Sunny,
informujemy Panią, że jesteśmy jak najbardziej niezależne i mamy swoją własną,
wolną wolę. To było niegrzeczne z Pani strony, ale przymkniemy na razie na to
oko. – Swoje słowa skierowały do mnie. Zaczęło robić mi się gorąco. Musiały być
kontrolowane zdalnie w takim razie, nie wierzyłam w żadne cuda czy zjawiska
paranormalne. – Wracając do naszego tematu. Wierzymy, że trzymali Państwo głowę
na karku i nie zaczęli opowiadać sobie nawzajem swoich biografii, dlatego teraz
po kolei będziemy wywoływać jednego z was na scenę, gdzie my po krótce państwa
przedstawimy. Proszę się nie martwić, patrząc na okoliczności, będziemy
dawkować informacje.. – Ostatnie słowo przeciągnęły i puściły oczko. Powoli to
wszystko zaczynało mnie przerastać. Decyzja zapadła w momencie, kiedy
usłyszałam swoje imię.
- Panienko Sunny,
zapraszamy na środek! – Byłam pierwsza. Pierwszy obiekt testowy dla tych
dziwolągów. Nie miałam pojęcia, ile oni mogli o mnie wiedzieć a tym bardziej
jak byli w stanie mnie porwać. Przechwalanie się nie było w moich genach, ale
nie zamierzałam ukrywać też tego że byłam całkiem sławna w Nowym Jorku. Miałam
jednak nadzieję, że nikt mnie nie pozna albo chociaż nie poznał do teraz.
Wstałam ze swojego siedzenia i po kilku minutach stałam w świetle reflektorów. – Sunny Whatever, perfekcyjna dziennikarka!
Liczymy na owocną współpracę! – Tego się nie spodziewałam. Tylko imię i
nazwisko? Co oznaczało określenie ,,perfekcyjna’’? Byłam wyśmienita w swojej
pracy, ale moje ego nie było tak duże by nazywać się miarą perfekcji.
Rozglądałam się po widowni, gdzie kilka osób uśmiechało się w moją stronę.
Chłopak z brzoskwiniowymi włosami nawet pokusił się o pomachanie mi. ,,Dziwny
człowiek’’. Po kilku minutach byłam na
swoim miejscu.
- Bleslav Adalbert, perfekcyjny analityk!– Mężczyzna w brytyjskim mundurze był zaraz po mnie. Po ogłoszeniu
ukłonił się, a następnie zszedł ze sceny by wrócić na miejsce obok mnie. Usiadł
i chwilę siedzieliśmy w ciszy, po czym podał mi dłoń.
- Miło mi cię
poznać, Sunny. – Było czuć od niego monotonię, mimo tego że na jego twarzy
widoczny był uśmiech.
- Miło mi cię
poznać, Bleslav. – Odpowiedziałam dokładnie tym samym tonem którym on mnie
przywitał. Nie chciałam pokazywać zbytecznego entuzjazmu, którego i tak nie
umiałabym potem ciągle utrzymywać.
- Matthew Tailorwich, perfekcyjny standuper!
– Mężczyzna w złotej masce okazał się być standuperem. Jego wygląd naprawdę
odzwierciedlał zawód. Luźno zawieszony na szyi czarny krawat i niechlujnie
zapięta błękitna koszula ze wzorem w kratę. Nie spotkałam w życiu wielu
komików, którzy faktycznie potrafili mnie rozśmieszyć, ale może on mógł to
zmienić? Kto tak naprawdę wiedział…
- Matthias Wail, perfekcyjny szczęściarz!
– Matthias się uśmiechał tak szeroko, że widać było jego umiejscowione głęboko
w buzi złote zęby. Tryskał energią, byłam ciekawa jak szybko się to zmieni.
Zastanawiało mnie to dlaczego został nazwany ,,perfekcyjnym’’ szczęściarzem.
Każdy z nas miał odrobinę szczęścia, czy jego było lepsze niż nasze? Z każdą
kolejną osobą stawałam się coraz ciekawsza.
- Yukino Cambell, perfekcyjna fujoshi! –
Fujoshi? Co to w ogóle oznaczało? Było to coś z japońskiego? Trochę się nad tym
głowiłam, aż całą salę teatralną wypełnił głośny śmiech brzoskwiniowego.
- Fujoshi? Ja
pierdolę, ale mamy tutaj ekipę! – Poczułam gdzieś w głębi siebie, że z niej
zadrwił, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Szybko został jednak uciszony.
- Panie Charles,
jeszcze jeden taki niegrzeczny przerywnik podczas przedstawiania się i zostanie
Pan ukarany. – Cały czas mówili jednocześnie, chłodno i stanowczo. Śmiech
brzoskwiniowego ucichł, a on sam odchrząknął.
- Najmocniej
przepraszam, obiecuję poprawę. – W pstryknięcie palca się zmienił. Jego mimika
spoważniała, a jego ton głosu stał się jakby cięższy. Jeśli miałabym wybierać,
to on wraz z Matthiasem byli teraz numerem jeden do poznania na mojej liście.
- Sebastian Cop, perfekcyjny niedźwiedź!
– Przez całą widownię przeszedł głośny szmer. Nie dziwiłam się, te ,profesje’’
robiły się coraz dziwniejsze. Jak ktoś mógł być niedźwiedziem? To wszystko nie
miało sensu, cały pobyt w tym ,,kurorcie’’. Widziałam kątem oka, jak Bleslav
praktycznie nie może wytrzymać ze śmiechu, ale dusi to w sobie. Ci ludzie
naprawdę są niepojęci.
![]() |
| Jake Saladsky |
- Raph Doca, perfekcyjny marynarz! –
Mieliśmy tutaj nawet marynarza? Musiałam przyznać, że to jedna z tych
normalniejszych rzeczy, której jednak się nie spodziewałam. Z drugiej strony,
skoro był ,,perfekcyjnym’’ marynarzem to nie mógł cieszyć się z wizji bycia
porwanym na lądzie.
- Jake Saladsky, perfekcyjny barman! – W
tym wypasionym salonie znajdował się barek, na pewno on też musiał to zauważyć.
Zabiłabym za dobre i orzeźwiające mojito.
- Thomas Herring, perfekcyjny improwizator!
– Tutaj też pobudzili moją ciekawość. Improwizator? Myślę, że był jedynym z
nas, albo jednym z niewielu którzy faktycznie nie byli przerażeni w tej
sytuacji. Skoro był improwizatorem to musiał czuć się teraz i tutaj jak ryba w
wodzie.
- Alvaro Cup, perfekcyjny reżyser! –
Wyglądał na rozsądnego człowieka z początku, miałam nadzieję że się na nim nie
zawiodę.
- Simon Isnt, perfekcyjny mistrz gry! –
Huh? To nie miało żadnego sensu! Mistrz gry? Przecież każdy widział na własne
oczy, że jest lekarzem. Bije od niego tajemnicza aura autorytetu! Wyglądało na
to, że Simon miał swoje drugie oblicze którego żaden z nas jeszcze nie zdążył
poznać.
- Charles Braid, perfekcyjny tłumacz! –
Nie spodziewałam się innego obrazka. Uśmiech od ucha do ucha prawie co zepchnął
z jego twarzy monokl który miał założony przed maską. Wszedł na deski sceny i
ukłonił się teatralnie po czym powiedział jakieś zdanie w języku, którego nie
poznawałam. Im dłużej na niego patrzyłam, czułam niepokój. Cała ciekawość z
wcześniej zniknęła, miałam gęsią skórkę. Jego uśmiech nie był naturalny, nie
mógł być. Zamknęłam oczy i czekałam tylko na kolejne ogłoszenie.
- Coś się stało,
Sunny? – Zapytał siedzący obok mnie Bleslav. Nie mogłam mu przecież
odpowiedzieć, że mam złe przeczucie wobec Charlesa. Głos analityka był
strasznie wysoki, jakby podekscytowany.
- Nie, musiałam
tylko przetrzeć oczy. – Odpowiedziałam na szybko i z powrotem zwróciłam wzrok
ku scenie na którą wchodził mężczyzna w niebieskiej czapce.
- Casper Cartie, perfekcyjna celność! – Doświadczyłam
tego dosłownie przed chwilą. Celności nie dało się określić mianem ,,talentu’’
czy ,,profesji’’ ale byłam praktycznie pewna, że z tego się utrzymywał.
Kieliszek trafił idealnie pod kolanem gościa w masce Lwa i powalił go
widowiskowo. Po tym jednak jak odpowiedział Charlesowi byłam pewna, że nie był
zabójcą na zlecenie ani niczym w tym stylu. Zamierzałam z nim jeszcze dzisiaj
na ten temat porozmawiać.
- Ada Deresad, perfekcyjna pani kominiarz!
– Na razie niczym się tak naprawdę nie wyróżniła. Była mi totalnie obojętna.
Nawet jej talent nie był niczym ,,specjalnym’’.
- Anton
Borsch, perfekcyjny model! – Niewiarygodnie przystojny mężczyzna wyszedł na
scenę. Wcześniej nie pomyślałabym, że mógł być modelem, bo tak naprawdę nie
zwracałam na to uwagi. Teraz po tych idealnych rysach twarzy, jestem w stanie
stwierdzić, że musiał trzepać niezły hajs.
- Habber Goeson, perfekcyjny bokser! –
Czarnoskóry mężczyzna wszedł na scenę. Nie wiedziałam co o nim sądzić,
strasznie panikował ale ja również to robiłam, tylko tego nie pokazywałam.
Wyglądał na umięśnionego i silnego pod tą czerwoną bluzą i skórzaną, czarną
kurtką.
- Chester Rooker, perfekcyjny pisarz
fanfiction! – No tutaj to już polecieli. Pisarz fanfiction? Bez obrazy, ale
czy z tego faktycznie da się wyżyć? Dodatkowo ta maska lwa nie pasowała do jego
dość kobiecego ciała. No cóż, zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie..
- Julia Mushial, perfekcyjna lesbijka! –
Na te słowa się wzdrygnęłam. Są miliony innych imion na świecie, czemu musiałam
trafić na to? Nie byłam osobą stereotypową i z góry oceniającą, która bazuje na
przesądach, jednak coś co nie powinno, zakuło w serce. Nie chciałam żeby mi o
niej przypominała.. Nawet nie zwracałam uwagi na jej ,,profesję’’, wcześniej
mieliśmy niedźwiedzia, nic nie mogło mnie już zaskoczyć.
- Powiesz mi w
końcu prawdę? – Usłyszałam wymagający głos Bleslava. Nie dawał za wygraną, ale
nie mogłam powiedzieć, że sama go do tego nie zachęcałam, przynajmniej
nieświadomie. Po moim policzku spływała łza, którą dopiero teraz poczułam.
- Jaką prawdę? Coś
wpadło mi do oka, to wszystko. – Odpowiedziałam nijako i zaczęłam udawać, że
faktycznie coś sobie z niego wyjmuję, a następnie przetarłam dłonią twarz.
- Potrzebuję tylko
jednego kawałka układanki. Znałaś wcześniej jakąś Julię? – Nie nazywają go
perfekcyjnym analitykiem bez powodu, co? Nie zamierzałam mu dawać tej
satysfakcji z rozgryzienia mnie. Nic nie odpowiedziałam, siedzieliśmy króciutko
w ciszy dopóki głosu znowu nie zabrały marionetki.
- Dobrze, skoro
wszyscy się już sobie przedstawiliśmy to czas na wytłumaczenie zasad pobytu
tutaj. Pierwszą zasadą jest absolutna podstawa – kurort może opuścić osoba,
która popełni morderstwo doskonałe. Jesteśmy pewni, że mają państwa pytania,
ale pozwólcie nam dokończyć, a potem odpowiemy na wszystkie wątpliwości. Zasadą
numer dwa jest to, że jeden zabójca może maksymalnie zabić dwie osoby. Trzecią
zasadą jest to, co niektórzy z was zauważyli z pewną dolegliwością, że maska w
obecności innych musi być założona. Czwarta zasada mówi, że po odnalezieniu
ofiary przez dwie osoby, które nie są sprawcą, aktywuje się holograficzny
deszcz. Piąta zasada to to, że śledztwo aktywuje się w momencie, kiedy wszyscy
pozostali żyjący aktorzy zobaczą ciało. Szósta zasada to wytłumaczenie, że
śledztwo normalnie trwa trzy godziny, jednak można je skrócić za wspólną zgodą
pozostałych żyjących aktorów. Po zakończeniu śledztwa aktorzy muszą udać się na
zewnątrz do klapy piwnicznej i przejść schodami na salę procesową. W porządku,
to same podstawowe zasady naszego rytuału. Jakieś pytania? – Moja głowa
szalała. Pytania? Nie byłoby osoby, która ich nie miała. Zostaliśmy wrzuceni w
środek jakiegoś totalnego szaleństwa! Zabijanie się? Nie dopuszczałam do siebie
nawet takiej opcji! Czym było to całe ,,zabójstwo’’ doskonałe? Śledztwo?
Proces? Żądaliśmy odpowiedzi.
- Czemu każecie
nam się zabijać? O co tutaj w ogóle chodzi do kurwy nędzy?! – Wykrzyknął
Matthew, wyraźnie spanikowany. Byłam pewna, że on był głosem przemawiającym
tymi samymi myślami które każdy z nas miał w swojej głowie.
- Panie Matthew,
nie każemy nic nikomu. W kurorcie zostanie zapewniony wam komfort życia, jednak
nie po to tutaj się zebraliśmy, prawda? Wszyscy chcieliście być
,,wyniesionym’’, a ten rytuał jest jedynym wyjściem. Jeśli chce Pan dożyć tutaj
swoich podeszłych lat, to nikt Panu nie broni, jednak jesteśmy pewni, że są
tutaj osoby które chętnie skorzystają z propozycji. – Ich wysokie głosy
zaczynały mnie coraz bardziej denerwować. ,,Wyniesionym’’? Nie pamiętałam
zupełnie niczego co mogłoby być związane z jakimś kultem czy zgodą na rytuał.
Musieli kłamać, innych możliwości nie brałam pod uwagę.
- Mam rozumieć, że
cała ta otoczka z procesem i śledztwem ma się odnosić do ,,morderstwa
doskonałego’’, tak? Moglibyście wytłumaczyć, bo chciałbym sprawdzić czy dobrze
zrozumiałem. – Inicjatywę przejął Bleslav.
- Ależ oczywiście
Panie Bleslav! Wierzymy w to, że zrozumiał Pan już zasady, ale wytłumaczymy dla
reszty aktorów. Morderstwo doskonałe, jak sama nazwa mówi, jest morderstwem nie
do rozwiązania. Żeby wyjść z kurortu należy zabić inną osobę w taki sposób, aby
podczas śledztwa i procesu nikt nie wskazał na was. Myślimy, że to raczej
proste do zrozumienia. – Odpowiedziały nam marionetki. Nikt nie miał odwagi
czegokolwiek powiedzieć, więc Bleslav przemawiał dalej.
- Co się dzieje
kiedy jednak osoba zostanie odkryta? Zostaje w jakiś sposób ukarana, tak samo
jak chcieliście przed chwilą ukarać Charlesa? – Analityk ciągle zadawał celne
pytania. Poza tym, że drążył niektóre tematy zbyt mocno, to cieszyłam się że
mamy w grupie tak otwartą umysłowo osobę.
- Tak jak Pan
powiedział. Osoba która zostanie odkryta i uznana za winną na procesie zostaje
poddana publicznej egzekucji. Natomiast jeśli zagłosujecie źle, to wy wszyscy
oprócz tej jednej osoby zostaniecie poddani egzekucji. Też raczej zrozumiałe. –
Słyszałam gdzieś z drugiego rzędu odgłosy oburzenia. Nie wydawało mi się, że
była jakakolwiek osoba zadowolona z tego w co zostaliśmy wplątani. – Od razu
ostrzegamy, że akty przemocy wobec nas są zabronione i będą srogo karane, tak
samo jak złamanie jakiejkolwiek zasady. Zanim zapomnimy, mamy dla was jeszcze
mały prezencik! – Powiedzieli równocześnie, a kobieca marionetka zniknęła za
kurtyną. Po chwili się pojawiła, podchodząc do nas bliżej i rozdając coś na wzór
telefonów. Wzięłam swój do ręki, na pokrowcu z tyłu miał wygrawerowaną literę
,,S’’. – Jeśli pozwolicie, rozdamy wam jeszcze klucze do swoich pokojów i
będziemy znikać, ponieważ mamy dużo pracy! – Żeńska marionetka zrobiła drugie
okrążenie i rozdała również klucze. – Reszta zasad znajduje się w waszych
telefonach w pliku ,,zasady’’.
- Zanim
znikniecie, mam trzy pytania! – Zatrzymał ich Adalbert, kiedy te miały już
zniknąć za kurtyną. – Jak się nazywacie, co oznacza to, że nazywacie nas
,,aktorami’’ i kim jest ta cała Sapphira która leży tutaj martwa?
- Panie Bleslavie,
ja nazywam się Koryfeus! – Męska
marionetka pokłoniła się przed nami.
- Natomiast mi mówcie Venice. – Odpowiedziała stonowanie żeńska marionetka. – Co do nazywania aktorami, to przecież nimi
jesteście! Zerknijcie w zasady, wszystko się rozjaśni! Co do Sapphiry, był to
nieszczęśliwy wypadek z którym niestety na razie nic nie zrobimy. Jesteśmy
jednak pewni, że Pan Simon pragnąłby przebadać ciało, dlatego damy mu taką
okazję. Swoją drogą, była perfekcyjną tancerką brzucha. Następny raz zobaczymy
się na ogłoszeniu przedstawienia! – Wykrzyczała i obydwie marionetki wyszły.
Zostaliśmy sami na sali teatralnej.
Odblokowałam swój telefon, który
okazał się być na skaner odcisku palca. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to
plik nazwany właśnie ,,zasady’’. Kliknęłam na niego i odpalił się notatnik z
siedemnastoma punktami.
1. Kurort może opuścić tylko
zabójca, który popełnił zabójstwo doskonałe.
2. Jeden zabójca może zabić
maksymalnie dwie osoby.
3. Maska w obecności innych musi być
założona.
4. Po odnalezieniu ofiary przez dwie
osoby, które nie są sprawcą, aktywuje się holograficzny deszcz.
5. Śledztwo aktywuje się w momencie,
kiedy wszyscy pozostali żyjący aktorzy zobaczą ciało.
6. Śledztwo trwa trzy godziny, lecz
można zakończyć je poprzez zgodę wszystkich pozostałych aktorów na zakończenie
podczas ankiety w telefonie.
7. Po zakończeniu śledztwa aktorzy
muszą udać się na zewnątrz do klapy piwnicznej i przejść schodami na salę
procesową.
8. Jeśli zabójca zostanie odkryty,
czeka go egzekucja.
9. W procesie muszą brać udział
wszyscy żyjący goście.
10. Przemoc względem marionetek jest
zakazana.
11. Każdy aktor ma prawo do dwóch
telefonów dziennie do wybranego przez siebie, innego aktora.
12. Raz na półtorej tygodnia
organizowane jest przedstawienie, podczas którego każdy ma wykonać określoną
dla niego rolę.
13. Przydzielone role będą pojawiać
się na monitorze w sali teatralnej.
14. Morderstwo i proces anulują
przedstawienie w danym tygodniu i od razu przechodzą do następnego.
15. Role pojawiają się po każdym
procesie oraz w okresie bezprocesowym po ostatnim przedstawieniu.
16. Każdy aktor musi ściśle trzymać
się scenariusza oraz przeznaczonych dla niego zadań na backstage'u.
17. Każda niesubordynacja w związku
z przedstawieniami będzie karana.
- Myślicie, że o
co może chodzić z tymi przedstawieniami? Ja naprawdę nigdy nie byłem aktorem..
– Stwierdził smutno model. Wszyscy byliśmy zmieszani nagłą ilością dziwnych
informacji i zasad.
- Naprawdę tylko
tyle cię teraz martwi? – Skwitowała go szybko Julia, zabierając głos. – Czy
ktoś tutaj był może blisko pokoi i mógłby nas zaprowadzić? – Zapytała na głos.
- Nie tak szybko,
myślę że powinniśmy chwilę zostać i porozmawiać o tym wszystkim. Czy naprawdę
nikt tutaj nie pamięta niczego o tym tajemniczym ,,Elohim Essaim’’? – Analityk
prezentował się godnie, stając na scenie i poprawiając swój mundur, jednak nie
odpowiedział mu nikt. – Nie możemy w takim momencie panikować. Sytuacja jest
dziwna, ale damy sobie radę. – Starał się nas wszystkich uspokoić. Widziałam na
twarzach ludzi niepokój.
- Naprawdę chcę
już się położyć spać i spróbować o tym wszystkim pomyśleć, okej? – Głos
standupera był czynnikiem który tak naprawdę podzielił nas na dwie grupy, tę
skorą do rozmowy teraz i ludzi, którzy po prostu chcieli pójść się wyspać.
- Zanim ktokolwiek
gdziekolwiek pójdzie, potrzebuję pomocy w przeniesieniu ciała tej kobiety do
mojego pokoju. Sebastian, czy mógłbyś się tym zająć? – Simon zwrócił się do
niedźwiedzia. Ten tylko kiwnął głową i podszedł do tancerki brzucha, biorąc ją
na ręce. Dwójka wyszła z sali teatralnej, a za nimi zaraz szedł Matthew.
- Zapraszam osoby
chętne do rozmowy na teraz, aby poszły razem ze mną do restauracji. Pójdziemy,
usiądziemy przy stole i na spokojnie pomyślimy co mamy zrobić. – W czasie jego
przemówienia niektóre osoby zaczęły wychodzić. Ostatecznie na samej sali
teatralnej został analityk, ja, Julia, Jake, Charles, Casper i Thomas. –
Dziękuję że chociaż wy cokolwiek chcecie zrobić, żeby stąd wyjść. – Uśmiechnął
się i gestem ręki wskazał wyjście. Szliśmy do restauracji.
Usiadłam obok Thomasa i Caspra.
Analityk stał przed nami wszystkimi, chodził w tę i we w tę, trzymając palce na
brodzie.
- Myślę, że jeśli
naprawdę chcemy się stąd wydostać to musimy zacząć ponowne przeszukiwania
pomieszczeń które już znamy, żeby sprawdzić czy nie ma tutaj jakiegoś wyjścia.
– Zaproponował siedzący koło mnie Casper.
- Szansa na to, że
ukryli wyjście inne niż to oblepione łańcuchami jest praktycznie zerowa, ale
gdzieś musimy zacząć. – Odpowiedział mu Charles, a Bleslav się z nim zgodził. –
Macie swoje typy?
- Typy czego? –
Zapytał go Jake.
- Typy pierwszej
ofiary. Mam nadzieję, że nie planujecie happy endu z tej sytuacji. Maksymalnie
mogę dać nam wszystkim tydzień. – Jego kpiący głos wypełnił restaurację. Nikt
nie chciał o tym mówić, nikt nawet nie chciał o tym myśleć. Oprócz oczywiście
niego.
- Zamiast skupiać
się na takich idiotyzmach powinniśmy starać się sobie przypomnieć o co tak
naprawdę chodzi z całym tym rytuałem i naszą masową utratą pamięci. – Zmieniła
temat Julia, wszyscy byliśmy jej za to wdzięczni.
- Niczego się nie
dowiemy stojąc w miejscu, naprawdę powinniśmy jeszcze raz przeszukać te
wszystkie pomieszczenia zważywszy na to, że w tej domniemanej ,,sali
sportowej’’ nawet nie postawiliśmy nogi. – Trzymał się swojego Casper, a
Adalbert westchnął.
- Masz rację, to
zawsze cokolwiek nam da. – Rzucił i poprawił swoje włosy ręką. – No nic, musimy
dzisiaj na tym skończyć. Jeśli dowiemy się jutro czegoś więcej o tym całym
Elohim Essaim to spotkamy się w całości tutaj i o tym porozmawiamy. Mam do was
tylko jedną prośbę – nie mówcie nikomu o tym, że szukamy wyjścia. Nie macie
takiego obowiązku, ale to będzie dobry początek współpracy jeśli mi zaufacie. –
Błagalnym głosem wyrzucił z siebie. Nie zamierzałam nikomu nic mówić i miałam
nadzieję, że oni też nie. Rzuciłam okiem na Thomasa, który coś tam próbował
majsterkować ze sztućcami.
- Co ty właściwie
robisz? – Zapytałam, ciekawa jego zajęcia.
- Nie mam pojęcia,
po prostu kiedy jestem zestresowany muszę zająć się czymkolwiek. Swoją drogą,
mam pytanie, skoro jesteś dziennikarką to nie masz czasem przy sobie dyktafonu?
- Oczywiście że
mam, chcesz go pożyczyć? – Nie miałam oporów żeby mu go dać, nie miał dla mnie
żadnej wartości sentymentalnej, gorzej by było gdyby poprosił o naszyjnik.
Wyjęłam go z kieszeni i postawiłam na stole przed nim.
- Dzięki! Na pewno
zrobię z niego świetny użytek, a nawet jeśli mi się spodoba to ci go
przedstawię! – Był cały podekscytowany i radosny. Musiałam przyznać, była to
jakaś odskocznia od przygnębiającego dnia w którym dzisiaj trwaliśmy.
- Dobra, jak teraz
o tym myślę to ostatecznie wszystko. Nie wiem czy są w tych urządzeniach
budziki, ale jeśli tak to ustawcie je na godzinę 7:00. Im wcześniej zaczniemy,
tym wcześniej skończymy i będziemy mogli podzielić się informacjami, dobrymi
bądź też złymi, z resztą grupy. Teraz sugerowałbym pójście do pokoju i
przespanie. – Po tych słowach pośpieszył się i wyszedł z restauracji. Też nie chciałam
zostawać ani chwili dłużej na nogach, dlatego wstałam z krzesła idąc w stronę
drzwi.
Równolegle do mnie szedł Casper.
W końcu byliśmy sam na sam i mogłam z nim pogadać na temat jego talentu.
- Od kiedy
wiedziałeś, że jesteś tą ,,perfekcyjną’’ celnością? – Zapytałam z
zaciekawianiem. Szliśmy bardzo powoli, dotrzymywaliśmy sobie kroku.
- Nie nazwałbym
się perfekcyjnym, to przede wszystkim. Szczerze mówiąc, od kiedy byłem
dzieckiem nie chybiałem nawet głupich rzutów kamieniami. Zauważyli to moi nauczyciele
i zapisywali na zawody strzeleckie i zawody strzelania z łuku. Wygrywałem je
wszystkie, ale czegoś mi brakowało, nawet można powiedzieć, że do teraz
brakuje.
- Czego ci niby
brakuje, jeśli pozwolisz że spytam? – Chwilę się wahał, ale w końcu przełamał.
- Nie wiem jak to
dobrze ująć w słowa. Poparcia? Robiłaś kiedykolwiek coś, czego nie popierał
nikt w twoim środowisku?
- Praktycznie
większość swojego życia to robię, jestem dziennikarką. – Odpowiedziałam i cicho
zaśmiałam, a chłopak odwzajemnił uśmiech.
- Dobra,
faktycznie to było trochę głupie pytanie, haha. Moi rodzice nigdy praktycznie
nie zważali na to czego potrzebuję, a kiedy byłem w potrzebie to mnie
porzucili. Wtedy mój upadek jako mistrza Anglii w strzelaniu z wiatrówki
pozwolił mi się otrząsnąć i wstać na nogi. Była pewna osoba, która mnie
uratowała. – Jego głos przycichł. Nie chciałam być jak Bleslav i drążyć tematu,
który był dla niego niewygodny, chociaż korciło jak cholera. Poklepałam go
dłonią po plecach.
- Ale jest już
dobrze, prawda? Nie warto zadręczać się przeszłością, wtedy tylko doprowadzasz
się do grobu. Może chcesz dzisiaj spać ze mną? – Puściłam oczko i zadziornie
uśmiechnęłam. Byłam ciekawa na ile sobie mogę pozwolić.
- Może nie
dzisiaj, ale jak już poznamy się bliżej skorzystam z propozycji.. –
Odpowiedział płynnie, bez zająknięcia się. Cieszyło mnie to, że też potrafi
mieć wyluzowaną stronę pomimo całej otoczki tego pierdolonego dnia. Powoli
dochodziliśmy do naszych pokoi, które okazały się być naprzeciwko siebie.
- Dobranoc Sunny,
pamiętaj o nastawieniu budzika. – Przypominał mi i pomachał na pożegnanie.
- Dzięki za
przypomnienie, dobranoc Casper. – Odpowiedziałam i włożyłam klucz do zamka,
powoli go przekręcając.
Pokój był standardowy. Na lewo
od wejścia przy ścianie stało podwójne łóżko oraz stolik nocny. Po prawej
stronie znajdowało się średniej wielkości drewniane biurko z lampką i ogromna
szafa z ubraniami, a niedaleko niej były drzwi. Otworzyłam je i znajdowałam się
teraz w dosyć przestrzennej łazience posiadającej wannę, prysznic, dwa zlewy i
sedes. Wyszłam z łazienki i zauważyłem, że praktycznie naprzeciwko wejścia
znajdowały się schody. Marionetki nic o
nich nie wspominały, więc byłam lekko zaskoczona, jednak postanowiłam nimi
zejść. Po kilku minutach znalazłam się w piwniczce wypełnionej po brzegi
papierami. Wszędzie stały stoły z różnorodnym asortymentem, maszyny do pisania,
drukarki, aparaty, pióra, kamery wideo i dyktafony walały się wszędzie. Miałam
wrażenie jakbym była u siebie w biurze. Na razie niczego nie potrzebowałam,
więc wróciłam na górę i wzięłam szybki prysznic, przebierając w przygotowaną
dla mnie piżamę. Położyłam się na łóżku i przykryłam śliwkową pościelą.
Spojrzałam na telefon, gdzie dostałam kilka wiadomości.
- Zapomnieliśmy
wspomnieć, że maski możecie zdejmować będąc sami w pokojach! Pamiętajcie tylko
by je z powrotem rano założyć! Dodatkowo, wiemy że Pan Adalbert i Pan Braid już
to sprawdzili, ale powiemy wszystkim. Pokoje są dźwiękoszczelne, także jeśli
ktoś chciałby zaatakować nawet dziś to wiecie co robić. Dobrej nocy! ~~Koryfeus
i Venice. – Oprócz tej wiadomości, w
mojej skrzynce znajdowały się jeszcze dwie. W obydwóch nadawca był nieznany.
- Dobranoc jeszcze
raz i nie zapomnij o budziku! – Ta na pewno była od Caspra. Miłe z jego strony,
że tak się martwi. Odpisałam i spojrzałam na następną.
- Ktoś w twojej rodzinie miał na imię Julia,
prawda? – Mimo, że nadawca był nieznany bardzo dobrze wiedziałam od kogo to
była wiadomość. Zaczęłam się jednak zastanawiać czy wszystkie wiadomości wysłane
są bez nadawcy i trzeba się podpisać? Koryfeus i Venice to zrobili, może
faktycznie tak jest? Zobaczyłam na listę kontaktów, gdzie znajdowali się
wszyscy pozostali z grupy. Większość ustawiona alfabetycznie oprócz Caspra
który wysunął się na samą górę. Prawdopodobnie osoba przewijała się na samą
górę listy w przypadku aktywności. Odpisałam analitykowi tylko ,,dobranoc’’ i
przyłożyłam głowę do poduszki.
*
W telefonie faktycznie istniała
opcja budzika, który ustawiłam na 6:30. Zawsze wolałam wstawać pół godziny
wcześniej niż planowana godzina. Wzięłam prysznic, umyłam zęby i założyłam
maskę którą wczoraj wieczorem zdjęłam. Zaczyna się drugi dzień w tym miejscu.
Kiedy zegarek w telefonie wybił godzinę 7:00 usłyszałam komunikat. Brzmiał
strasznie dziwnie, jakby leciał z środka mojej głowy. W środku nie było żadnych
głośników ani monitorów z których mógłby grać. Przestraszyłam się.
Dzień dobry wszystkim!
Nadajemy komunikat aby przekazać wam, że jest już 7:00 i śniadanie
zostanie podane o 8:00 w restauracji.
Życzymy wszystkim aktorom miłego dnia!~
Oh, czyżby takie
komunikaty miały zamiar nas witać codziennie o tej samej godzinie? W sumie miło
z ich strony, że nie trzeba pamiętać o ustawieniu pobudki, ale niektórzy mogą
spać dłużej niż te siedem godzin. Co wtedy? Cóż odpowiedź musiałam pozostawić
domysłom.
Wyszłam na korytarz, a przed
moimi oczami pojawił się Raph oparty o ścianę i jedzący pomarańczkę. Nawet nie
zauważyłam, że nosi on na ustach dwa odcienie niebieskiej szminki. Zauważył
mnie jak zamykałam pokój i podszedł zagadać.
- Dzień dobry! Jak
tam się spało? – Powiedział w końcu po przełknięciu kawałka owocu.
- Dzień dobry.
Szczerze mówiąc, lepiej niż myślałam. Przynajmniej w całej tej sytuacji chociaż
łóżka są wygodne, co nie? – Odpowiedziałam. Powoli ruszyliśmy w stronę schodów,
kiedy zauważyłam że marynarz się kiwa. – Wszystko w porzą.. – Urwałam swoją
sentencję w momencie kiedy Doca upadł przed moimi oczami. Podałam mu rękę. –
Nic ci nie jest?
- N-nie.
Przepraszam, po prostu dużo czasu spędziłem na morzu i czasami chodzenie po
równej przestrzeni bez tych uderzeń fal sprawia mi problemy. – Odpowiedział
smutno, chwytając moją dłoń i wstając. Wyciągnął coś z kieszeni. – Chcesz może
pomarańczkę? Tylko tyle jestem w stanie zaoferować..
-Właściwie to skąd
ją wytrzasnąłeś? – Zauważyłam że kieszenie jego kurtki były wypchane cytrusami.
– Okradłeś kuchnie?
-Co? Nie! Nie,
nie, nie, absolutnie nie. Wyglądam jak taki typ człowieka? Szczerze
przepraszam! – Chciałam się z nim podroczyć, ale nie spodziewałam się takiej
reakcji...więc to panikarz. – Chyba Pani widziała schody do piwnic, w mojej
było kilka drzewek z cytrusami. Zgaduje że chodzi o zabezpieczenie przeciwko
szkorbutowi,ale jak miałbym w ogóle zachorować na coś takiego na lądzie... –
Ostatnie słowa zabrzmiały wyjątkowo smutno.
Z tego wynika że,
każdy pokój ma pomieszczenie związane z profesją właściciela. Więc to masowe
porwanie musiało być przygotowane z dużym wyprzedzeniem.
-Więc...chce Pani
jedną? – ponownie wskazał na pomarańczę.
- W sumie czemu
nie, dziękuję. – Uśmiechnęłam się i wzięłam od niego owoc, który zaczęłam
obierać paznokciami. Zeszliśmy po schodach, gdzie na dole czekali Matthew i
Alvaro. Byli w środku intensywnej konwersacji, cieszyłam się że standuper
pomimo wczorajszego strachu dzisiaj postanowił się trochę bardziej otworzyć.
Podeszliśmy na tyle blisko, że nas zauważyli.
- O, Raph i Sunny!
Dzień dobry! Jak się spało? – Entuzjastycznie przywitał nas tylko reżyser,
standuper stał tylko koło niego nie mówił nic. – Też mógłbyś się przywitać,
Matt. – Skarcił go Alvaro.
- C-cześć wam.
Dalej nie jestem zbytnio przekonany co do tego wszystkiego, więc idę na
śniadanie i od razu wracam do pokoju. Nie chcę ryzykować.
- Aj tam,
pierdolisz! – Uderzył go w plecy Alvaro. – Musimy dzisiaj wszystko obadać
jeszcze raz, chcecie zrobić to z nami? – Zapytał mnie i marynarza. W sumie mój
plan pozostawał niezmienny, a skoro sami na to wpadli to mieliśmy dodatkowe
pary oczu.
- Jasne, tylko
najpierw pójdźmy zjeść, bo ta pomarańczka raczej nie zadowoli mojego żołądka. –
Odpowiedziałam po przełknięciu wcześniej wziętego kęsa.
- Ależ oczywiście,
o nasze panie trzeba dbać. – Powiedział donośnie i gestem ręki wskazał
przejście w filarze. Razem w czwórkę szliśmy do restauracji, po drodze nie spotykając
już nikogo.
Kiedy weszliśmy do restauracji,
większość osób siedziała już na miejscach. Casper, Julia, Jake i Thomas
siedzieli razem przy jednym stole, drugi zajmowali Chester, Yukino, Sebastian i
Anton. Słychać było od pisarza i fujoshi, że są bardzo podekscytowani patrząc
właśnie na modela i niedźwiedzia. Ukradkiem słyszałam kawałek ich rozmowy.
- Nawet jeśli nie
wszyscy uważali cię za lidera, to naprawdę mi się podobałeś w tej roli. – Z
uśmiechem na twarzy pocieszył większego od siebie mężczyznę.
- Dzięki, ale
nadal będę chciał wam wszystkim pomagać. – Przeszliśmy obok nich i usiedliśmy
jeden stół dalej. Podobał mi się biały obrus w czerwoną kratę jakim były
nakryte wszystkie te stoły. Rozsiedliśmy się wszyscy oprócz marynarza.
- Z tego co zdążyłem
usłyszeć jest tam szwedzki stół, mówcie co chcecie to wam przyniosę. – Oznajmił
ciepłym i serdecznym głosem. Był uczynnym chłopakiem, to musiałam mu przyznać.
- Poproszę
naleśniki z białym serem i zieloną herbatę, jeśli to oczywiście nie problem. –
Jako pierwsza ,,zamówiłam’’ przełamując lody. Nic mi nie odpowiedział tylko od
razu poleciał do okienka. Wrócił po chwili przynosząc mi wszystko o co
poprosiłam. – Jezu, dziękuję ci bardzo, jesteś kochany. – Odpowiedziałam, a
marynarz się zarumienił. ,,Dwie zupełnie różne reakcje, podoba mi się’’.
- Nie chcę cię
stary wykorzystywać, sam pójdę po swoje jedzenie razem z tobą. Matthew, mów co
chcesz jeśli byłbyś łaskaw. – Lubiłam ton głosu reżysera. Był taki donośny, ale
empatyczny. Byłam przekonana, że ludzie lubili pracować z nim razem na planie.
- P-poproszę
zwykłą jajecznicę i do tego sok pomarańczowy, z góry d-dziękuję. – Słychać
było, że był zmieszany. Nie chciał utrzymywać bliskich kontaktów z grupą i
praktycznie nic nie mówił, ale reżyser kolokwialnie mówiąc mu się narzucał, nie
dając wyboru. Wydawało mi się to całkiem zabawne. Nagle dwie osoby zaczęły
bardzo głośno ze sobą rozmawiać, aż obejrzałam się żeby zobaczyć kto to. Ada i
Matthias plotkowali sobie w najlepsze dopóki ktoś ich nie uciszył. Zaraz po tym
wydarzeniu, ktoś zaczął stukać łyżeczką w szklankę.
Julia stała na krześle aby być
wyżej od wszystkich innych osób. Uderzała deserową łyżeczką w kieliszek do wina
do momentu, aż w końcu wszyscy ucichli.
- Dziękuję. Muszę
wam coś ogłosić. Wczoraj w nocy te osoby, które nie poszły spać, miały zebranie
właśnie tutaj w restauracji. Ustaliliśmy, że musimy poszukać dzisiaj
jakiegokolwiek wyjścia, ale chcieliśmy to robić po kryjomu, żeby nikt z osób
których nie było nie zauważył. Jestem zdania, że jeśli mamy się wydostać to
wszyscy, bez wyjątku, a nawet jeśli wyjścia nie będzie to wszyscy bez wyjątku
musimy poczuć z tego powodu rozczarowanie.
- Naprawdę nie
chciałam nic do ciebie mieć, ale wychodzi na jaw to jak głupia jesteś! –
Wykrzyknęłam nie opanowując się. Bleslav nie chciał wywoływać paniki w momencie
kiedy faktycznie wyjścia by nie było, zrozumiałam to, ale jak widać ta idiotka
nie umiała pojąć. Widzę, że imię potrafi przesądzić o człowieku.
- Ja jestem
głupia? Spójrz na siebie, szmato! Tylko błędnie słuchasz się czyichś rozkazów,
nie myśląc sama o innych sposobach. Jeśli bycie fair w stosunku do innych jest
byciem idiotą w twoich oczach to jestem w stanie to na siebie wziąć. –
Podeszłam bliżej, ale kobieta zdążyła zejść ze stołka. Próbowałam się na nią
zamachnąć, ale szybko odskoczyła i zrobiła kontratak. Już byłam pewna, że
dostanę, ale ktoś mnie obronił.
- Nie bije się
słabszych. Spokojnie. – Stanął przede mną Jake. Zablokował jej cios i ją trochę
odtrącił. Będę musiała mu później podziękować.
- Zamknijcie się,
kurwa, wszyscy! – Do restauracji wszedł Bleslav. – Dokładnie, tak jak
ustaliliśmy idziemy sprawdzić każde pomieszczenie dogłębnie aby poszukać
jakiegokolwiek wyjścia. Niczego wam nie obiecuję, a szanse znalezienia takowego
są naprawdę niskie, dlatego nie chciałem wszystkim mówić. Mleko się rozlało,
teraz przynajmniej możemy szukać wszyscy. Nikt przez noc nie przypomniał sobie
nic o Elohim Essaim? – Odpowiedziała mu cisza. – Tak jak myślałem. Każdy kto
skończył jedzenie niech wyjdzie z restauracji, zbieramy się za chwilę do
przeszukiwań.
- Niech nikt nie
wychodzi, chyba że nie chcecie znać jej powodu śmierci to możecie wypierdalać.
– Oznajmił dopiero przybyły Simon. Dzisiaj był o wiele bardziej nieznośny niż
tak jak poznaliśmy go wczoraj.– Zarwałem
nockę żeby dokładnie sprawdzić tą cholerną dziewczynę z wczoraj. Jakby to ująć.
Po prostu została otruta. Miała przy sobie jakiś naderwany list, ale jedyne co
w nim było to jej imię i nazwisko. Nie wykluczam samobójstwa, choć to
rozwiązanie tylko dla kobiet i ciot. – Ostatnie dwa słowa zaakcentował. Uszy
mnie od niego bolały, nie miałam ochoty dłużej go słuchać i odeszłam od stołu.
W moje ślady poszli Matthew, Alvaro i Raph. Chciałam jeszcze przed wyjściem
zajrzeć do kuchni, byłam czegoś ciekawa.
Kiedy stawiałam stopę w kuchni,
mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać. Na blacie siedziała
marionetka ubrana w strój kucharski z czapką. Pewnie dosyć się zdziwiła widząc
nas tutaj.
- Huh? Nie
widzicie szwedzkiego stołu w okienku? Co wy tutaj robicie?
- Chciałam tylko
sprawdzić czy faktycznie jest tutaj ktoś zdolny do gotowania. – Odpowiedziałam
i widziałam jak na te słowa marionetka uniosła się dumnie.
- Jestem Raudey,
kucharz Szczypty Perfekcji. Od dzisiaj aż do końca waszego pobytu będziecie
jeść przygotowane przeze mnie posiłki, ale proszę starajcie się nie wchodzić do
kuchni, zaburzacie wtedy mój rytm pracy.
- Przepraszamy,
nie wiedzieliśmy.. – Odpowiedział Raph.
- Nic się nie stało, ale proszę już wyjść. – Nie zamierzałam się z nim kłócić i grzecznie
udałam się do wyjścia najpierw z kuchni, a potem restauracji. Pozostało nam
czekać na resztę.
Minęło kilkanaście minut po
których wszyscy wyszli, a głos przejął Sebastian.
- Sprawdziliśmy
już kuchnię i wykluczyliśmy z miejsc do obadania, pozostało dokładnie sprawdzić
kaplicę, salę sportową, salon i salę teatralną. Najpierw pójdziemy do salonu bo
jest teoretycznie najbliżej, a potem po kolei do kaplicy, na salę teatralną i
na deser sala sportowa. Czy wszyscy zrozumieli? – Nikt mu nie odpowiedział.
Było to trochę smutne, ale Bleslav też tak czasami miał. Ciężko było być
liderem grupy nieznajomych. Tak więc wszyscy skierowaliśmy się w stronę salonu.
W salonie nie znaleźliśmy
praktycznie nic. Widziałam jak bokser ze szczęściarzem przeszukują kanapy,
fujoshi coś tam grzebie w kominku i go gasi, a barman, o ironio, staje i patrzy
za barem. Nie było tam niczego co faktycznie mogłoby służyć jako przełącznik
tajnego przejścia, a kominek był tak ciasny i długi, że nikt nie mógł się przez
niego przecisnąć. Nadzieja powoli umierała. Podeszłam do Jake’a stojącego za
barem przy którym siedzieli już standuper, reżyser i fujoshi.
- A co dla ciebie,
panno dziennikarko? – Zapytał mnie średnio wysoki barman polerując chusteczką
szklankę.
- Poproszę
najlepsze mojito jakie potrafisz zrobić. – Oznajmiłam i usiadłam na niezajętym
jeszcze czerwonym hokerze.
- Ja wszystkie
drinki które sobie wymarzysz potrafię zrobić perfekcyjnie. – Odpowiedział
dziarsko i zaczął wywijać tak rękoma, że nie potrafiłam za nimi nadążyć.
- Kiedy już się z
tym ogarniemy, będę musiała zorganizować jakieś zajęcia relaksacyjne dla całej
grupy. – Powiedziała na głos fujoshi.
- Czym się
zajmowałaś w ramach pracy na wolności? – Zapytał ją reżyser.
- Byłam
psycholożką, dla osób o orientacji homoseksualnej głównie. – Odpowiedziała
sącząc łyk z kieliszka. W tym samym momencie barman postawił mi przed twarzą
moje zamówienie.
- Mam nadzieję, że
spełni twoje oczekiwania. – Powiedział i puścił mi oczko. Wzięłam do ręki
kieliszek i leciutko musnęłam cieczą o swoje usta. Było tak, cholernie, dobre.
Cieszyłam się, że moje marzenie z wczoraj się ziściło. Dokończyliśmy drinki
rozmawiając o pierdołach i ruszyliśmy dalej, do kaplicy.
Przed wejściem do kaplicy, Simon
stwierdził, że nie chce tam wchodzić i woli zostać na zewnątrz. Nikt go
oczywiście nie zmuszał, ale Jake postanowił, że również zostanie aby dotrzymać
mu towarzystwa. Całą grupą minus dwie osoby weszliśmy do środka. Kaplica była
ogromna. Jej sufit był bardzo wysoko, a wybudowane na nim sklepienia
imponujące. Na ziemi stały rzędy ławek, a na wprost nas stał ogromny posąg
Jezusa Chrystusa powieszonego na krzyżu. Po bokach sufit podpierały grube
kolumny zakończone czymś co roboczo nazwałabym rusztowaniem po którym można
chodzić. Podeszliśmy bliżej do posągu Jezusa i szukaliśmy wszystkiego co
mogłoby dać cień szansy. Ostatecznie rzuciły mi się w oczy drzwi na tyłach
ołtarza.
- Prawdopodobnie
zakrystia, jestem ciekawy jaka jest wyśmienita patrząc na samą kaplicę! –
Wypowiedział entuzjastycznie model, ale kładąc dłoń na klamce i pociągając
kilka razy dowiedzieliśmy się, że była zamknięta. Bleslav spytał na głos czy
ktoś coś znalazł, ale wszyscy siedzieli cicho co oznaczało, że faktycznie
niczego tutaj nie ma, albo ktoś kłamał. Tak czy owak opuściliśmy kaplicę i
poszliśmy na salę teatralną.
Od razu poszłam zajrzeć do
rekwizytorni, ponieważ wiedziałam że była otwarta, a wcześniej tam nie byłam.
Weszłam na scenę i zgrabnie za kurtyną na zaplecze. Przywitał mnie
widok kolejnej marionetki, podobnej do tej z kuchni, tylko jej ubrania bardziej
przypominały jakiegoś krawca niż kucharza.
- Witam was drodzy
aktorzy! Nazywam się Taylor i to ja będę szył wam stroje do przedstawień jakie
będziecie wystawiać. W rekwizytorni również macie do wyboru do koloru atrap
broni i innych rzeczy których możecie śmiało używać do wczuwania się w rolę
albo zaplanowania zbrodni doskonałej! – Nie patyczkował się i od razu wszystko
wytłumaczył. Podobało mi się to, nie lubiłam dopytywać, tym bardziej jakichś
mówiących marionetek. Zaczęliśmy się rozglądać po rekwizytorni, ale coś
odciągnęło moją uwagę od tych malowniczych sukien czy plastikowych dekoracji
zamków, gór, plebsu. Casper i Raph wzięli po jednym sztucznym mieczu rycerskim
i zaczęli walczyć.
- En garde! –
Wykrzyczał Cartie, zadając pierwszy cios który został zblokowany. Nagle koło
mnie pojawił się Charles.
- Nie ma tutaj niczego,
została nam tylko sala sportowa. – Oznajmił mi, kiedy ja ciągle czekałam na
rezultaty walki.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz