Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 2: Puppet Master (Sunny Whatever)

               To wszystko przerażało mnie coraz bardziej z każdą kolejną minutą. Zostałam porwana, po raz drugi już w swoim życiu i chociaż udawałam twardą, to moje nogi były jak zrobione z waty. Chciałam tylko rzucić się na łóżku w swoim domu i wykrzyczeć do świata cały swój żal. Nie miałam zamiaru poznawać tych ludzi, już na samym początku nie wydawali się dla mnie interesujący. Mężczyzna w masce demona działał mi na nerwy, próbował przejmować inicjatywę, chociaż nikt tak naprawdę nie chciał go słuchać. Normalnie już przewodziłabym tymi nieznajomymi do zwycięstwa, ale nie potrafiłam przebić się przez tę wewnętrzną warstwę strachu jaką pozostawił mi ojciec. Czułam jak po całej zaczerwienionej twarzy spływał mi pot, byłam bliska płaczu, ale wstrzymywałam się. Trzymałam ręce w kieszeniach, nie chciałam nikomu pokazywać swoich słabości. Ktoś nagle położył mi dłoń na ramieniu. Zwróciłam swoją głowę w prawo, aby zobaczyć smutny wyraz twarzy mężczyzny w brytyjskim mundurze.
- Hej, wszystko w porządku? – Do tej pory nie dawał po sobie poznać, że martwi się o innych. Myślałam, że jest raczej typem samotnika chłodno analizującego sytuację, jak prawdopodobnie wielu innych tutaj.
- Oczywiście, dlaczego miałoby nie być? – Odpowiedziałam szybko i bez przekonania. Tak naprawdę nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Miałam nadzieję, że nie będzie drążył dalej tego tematu.
- Twoje nogi się trzęsą, to już dostateczna oznaka. – Stwierdził i oparł wygodniej plecami o krzesło. Nie byłam w stanie go zwieść z tropu. To jeszcze nie był czas na kłamanie, wybrałam za to pół-prawdę.
- Mogło być gorzej, bywałam w o wiele gorszych sytuacjach. – Wypuściłam z siebie bez emocji. Usłyszałam jak deski sceny powoli trzeszczą pod ciężarem humanoidalnych marionetek.
- Ja też.. – Wyszeptał zrezygnowany patrząc na to co działo się przed naszymi oczyma. Porcelanowo blada twarz z kontrastującymi, czerwonymi ustami i żółtymi oczami, wychodziła z prawej. Spod czarnego, szerokiego kapelusza z płaskim dnem i trzema piórami tego samego koloru, opadały złociste loki długie do łopatek. Czarna, falbaniasta suknia wyglądająca niczym wyciągnięta z epoki renesansu z gorsetowym topem, z czerwono-złotym obszyciem w kwieciste wzory wpasowywała się do niej idealnie. W swej lewej dłoni trzymała rozłożony wachlarz o kolorze marmuru. Z prawej strony wyszła marionetka postawy męskiej z krótkimi, czarnymi włosami oraz długą brodą. Miał założoną grecką tunikę z czerwonym obszyciem na kształt fal u dołu, oraz symbolem słońca na klatce piersiowej. Cały jego styl podkreślały ciemnoniebieskie oczy. Para przeszła kilka kroków, aż w końcu stanęła na środku sceny.
- Witajcie wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie sztuki! – Wygłosili na głos, teatralnie podnosząc do góry swoje malutkie ręce. – Patrząc na okoliczności, prawdopodobnie nie wiecie gdzie obecnie się znajdujecie i dlaczego to akurat wy zostaliście wybrani. Witamy was w kurorcie ,,Szczypta Perfekcji’’! – Moje włosy na głowie stanęły dęba. Kurorcie? Czy to wszystko było jednym, wielkim żartem zorganizowanym przez jakiegoś bogatego dupka? Gdyby to okazało się prawdą, nie zdziwiłabym się. Nowy Jork był pełen dziwnych i popieprzonych ludzi.
- Dlaczego nas tutaj wszystkich porwaliście? – Rzucił pytaniem ktoś z przodu.
- Ależ Panie Habber, nie porwaliśmy nikogo z tej grupy! Wszyscy zgodziliście się na wykonanie rytuału, dlatego tutaj jesteście. Każdy z was jest częścią Elohim Essaim! – Elohim Essaim? Nie miałam bladego pojęcia o czym mówiły marionetki. Ktoś musiał nimi sterować, szukałam wzrokiem u góry sceny, ale niczego nie umiałam wychwycić.
- Panienko Sunny, informujemy Panią, że jesteśmy jak najbardziej niezależne i mamy swoją własną, wolną wolę. To było niegrzeczne z Pani strony, ale przymkniemy na razie na to oko. – Swoje słowa skierowały do mnie. Zaczęło robić mi się gorąco. Musiały być kontrolowane zdalnie w takim razie, nie wierzyłam w żadne cuda czy zjawiska paranormalne. – Wracając do naszego tematu. Wierzymy, że trzymali Państwo głowę na karku i nie zaczęli opowiadać sobie nawzajem swoich biografii, dlatego teraz po kolei będziemy wywoływać jednego z was na scenę, gdzie my po krótce państwa przedstawimy. Proszę się nie martwić, patrząc na okoliczności, będziemy dawkować informacje.. – Ostatnie słowo przeciągnęły i puściły oczko. Powoli to wszystko zaczynało mnie przerastać. Decyzja zapadła w momencie, kiedy usłyszałam swoje imię.
- Panienko Sunny, zapraszamy na środek! – Byłam pierwsza. Pierwszy obiekt testowy dla tych dziwolągów. Nie miałam pojęcia, ile oni mogli o mnie wiedzieć a tym bardziej jak byli w stanie mnie porwać. Przechwalanie się nie było w moich genach, ale nie zamierzałam ukrywać też tego że byłam całkiem sławna w Nowym Jorku. Miałam jednak nadzieję, że nikt mnie nie pozna albo chociaż nie poznał do teraz. Wstałam ze swojego siedzenia i po kilku minutach stałam w świetle reflektorów. Sunny Whatever, perfekcyjna dziennikarka! Liczymy na owocną współpracę! – Tego się nie spodziewałam. Tylko imię i nazwisko? Co oznaczało określenie ,,perfekcyjna’’? Byłam wyśmienita w swojej pracy, ale moje ego nie było tak duże by nazywać się miarą perfekcji. Rozglądałam się po widowni, gdzie kilka osób uśmiechało się w moją stronę. Chłopak z brzoskwiniowymi włosami nawet pokusił się o pomachanie mi. ,,Dziwny człowiek’’.  Po kilku minutach byłam na swoim miejscu.
                - Bleslav Adalbert, perfekcyjny analityk!Mężczyzna w brytyjskim mundurze był zaraz po mnie. Po ogłoszeniu ukłonił się, a następnie zszedł ze sceny by wrócić na miejsce obok mnie. Usiadł i chwilę siedzieliśmy w ciszy, po czym podał mi dłoń.
- Miło mi cię poznać, Sunny. – Było czuć od niego monotonię, mimo tego że na jego twarzy widoczny był uśmiech.
- Miło mi cię poznać, Bleslav. – Odpowiedziałam dokładnie tym samym tonem którym on mnie przywitał. Nie chciałam pokazywać zbytecznego entuzjazmu, którego i tak nie umiałabym potem ciągle utrzymywać.
- Matthew Tailorwich, perfekcyjny standuper! – Mężczyzna w złotej masce okazał się być standuperem. Jego wygląd naprawdę odzwierciedlał zawód. Luźno zawieszony na szyi czarny krawat i niechlujnie zapięta błękitna koszula ze wzorem w kratę. Nie spotkałam w życiu wielu komików, którzy faktycznie potrafili mnie rozśmieszyć, ale może on mógł to zmienić? Kto tak naprawdę wiedział…
- Matthias Wail, perfekcyjny szczęściarz! – Matthias się uśmiechał tak szeroko, że widać było jego umiejscowione głęboko w buzi złote zęby. Tryskał energią, byłam ciekawa jak szybko się to zmieni. Zastanawiało mnie to dlaczego został nazwany ,,perfekcyjnym’’ szczęściarzem. Każdy z nas miał odrobinę szczęścia, czy jego było lepsze niż nasze? Z każdą kolejną osobą stawałam się coraz ciekawsza.
- Yukino Cambell, perfekcyjna fujoshi! – Fujoshi? Co to w ogóle oznaczało? Było to coś z japońskiego? Trochę się nad tym głowiłam, aż całą salę teatralną wypełnił głośny śmiech brzoskwiniowego.
- Fujoshi? Ja pierdolę, ale mamy tutaj ekipę! – Poczułam gdzieś w głębi siebie, że z niej zadrwił, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Szybko został jednak uciszony.
- Panie Charles, jeszcze jeden taki niegrzeczny przerywnik podczas przedstawiania się i zostanie Pan ukarany. – Cały czas mówili jednocześnie, chłodno i stanowczo. Śmiech brzoskwiniowego ucichł, a on sam odchrząknął.
- Najmocniej przepraszam, obiecuję poprawę. – W pstryknięcie palca się zmienił. Jego mimika spoważniała, a jego ton głosu stał się jakby cięższy. Jeśli miałabym wybierać, to on wraz z Matthiasem byli teraz numerem jeden do poznania na mojej liście.
- Sebastian Cop, perfekcyjny niedźwiedź! – Przez całą widownię przeszedł głośny szmer. Nie dziwiłam się, te ,profesje’’ robiły się coraz dziwniejsze. Jak ktoś mógł być niedźwiedziem? To wszystko nie miało sensu, cały pobyt w tym ,,kurorcie’’. Widziałam kątem oka, jak Bleslav praktycznie nie może wytrzymać ze śmiechu, ale dusi to w sobie. Ci ludzie naprawdę są niepojęci.
Jake Saladsky
- Raph Doca, perfekcyjny marynarz! – Mieliśmy tutaj nawet marynarza? Musiałam przyznać, że to jedna z tych normalniejszych rzeczy, której jednak się nie spodziewałam. Z drugiej strony, skoro był ,,perfekcyjnym’’ marynarzem to nie mógł cieszyć się z wizji bycia porwanym na lądzie.
- Jake Saladsky, perfekcyjny barman! – W tym wypasionym salonie znajdował się barek, na pewno on też musiał to zauważyć. Zabiłabym za dobre i orzeźwiające mojito.
- Thomas Herring, perfekcyjny improwizator! – Tutaj też pobudzili moją ciekawość. Improwizator? Myślę, że był jedynym z nas, albo jednym z niewielu którzy faktycznie nie byli przerażeni w tej sytuacji. Skoro był improwizatorem to musiał czuć się teraz i tutaj jak ryba w wodzie.
- Alvaro Cup, perfekcyjny reżyser! – Wyglądał na rozsądnego człowieka z początku, miałam nadzieję że się na nim nie zawiodę.
- Simon Isnt, perfekcyjny mistrz gry! – Huh? To nie miało żadnego sensu! Mistrz gry? Przecież każdy widział na własne oczy, że jest lekarzem. Bije od niego tajemnicza aura autorytetu! Wyglądało na to, że Simon miał swoje drugie oblicze którego żaden z nas jeszcze nie zdążył poznać.
- Charles Braid, perfekcyjny tłumacz! – Nie spodziewałam się innego obrazka. Uśmiech od ucha do ucha prawie co zepchnął z jego twarzy monokl który miał założony przed maską. Wszedł na deski sceny i ukłonił się teatralnie po czym powiedział jakieś zdanie w języku, którego nie poznawałam. Im dłużej na niego patrzyłam, czułam niepokój. Cała ciekawość z wcześniej zniknęła, miałam gęsią skórkę. Jego uśmiech nie był naturalny, nie mógł być. Zamknęłam oczy i czekałam tylko na kolejne ogłoszenie.
- Coś się stało, Sunny? – Zapytał siedzący obok mnie Bleslav. Nie mogłam mu przecież odpowiedzieć, że mam złe przeczucie wobec Charlesa. Głos analityka był strasznie wysoki, jakby podekscytowany.
- Nie, musiałam tylko przetrzeć oczy. – Odpowiedziałam na szybko i z powrotem zwróciłam wzrok ku scenie na którą wchodził mężczyzna w niebieskiej czapce.
- Casper Cartie, perfekcyjna celność! – Doświadczyłam tego dosłownie przed chwilą. Celności nie dało się określić mianem ,,talentu’’ czy ,,profesji’’ ale byłam praktycznie pewna, że z tego się utrzymywał. Kieliszek trafił idealnie pod kolanem gościa w masce Lwa i powalił go widowiskowo. Po tym jednak jak odpowiedział Charlesowi byłam pewna, że nie był zabójcą na zlecenie ani niczym w tym stylu. Zamierzałam z nim jeszcze dzisiaj na ten temat porozmawiać.
- Ada Deresad, perfekcyjna pani kominiarz! – Na razie niczym się tak naprawdę nie wyróżniła. Była mi totalnie obojętna. Nawet jej talent nie był niczym ,,specjalnym’’.
Anton Borsch, perfekcyjny model! – Niewiarygodnie przystojny mężczyzna wyszedł na scenę. Wcześniej nie pomyślałabym, że mógł być modelem, bo tak naprawdę nie zwracałam na to uwagi. Teraz po tych idealnych rysach twarzy, jestem w stanie stwierdzić, że musiał trzepać niezły hajs.
- Habber Goeson, perfekcyjny bokser! – Czarnoskóry mężczyzna wszedł na scenę. Nie wiedziałam co o nim sądzić, strasznie panikował ale ja również to robiłam, tylko tego nie pokazywałam. Wyglądał na umięśnionego i silnego pod tą czerwoną bluzą i skórzaną, czarną kurtką.
- Chester Rooker, perfekcyjny pisarz fanfiction! – No tutaj to już polecieli. Pisarz fanfiction? Bez obrazy, ale czy z tego faktycznie da się wyżyć? Dodatkowo ta maska lwa nie pasowała do jego dość kobiecego ciała. No cóż, zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie..
- Julia Mushial, perfekcyjna lesbijka! – Na te słowa się wzdrygnęłam. Są miliony innych imion na świecie, czemu musiałam trafić na to? Nie byłam osobą stereotypową i z góry oceniającą, która bazuje na przesądach, jednak coś co nie powinno, zakuło w serce. Nie chciałam żeby mi o niej przypominała.. Nawet nie zwracałam uwagi na jej ,,profesję’’, wcześniej mieliśmy niedźwiedzia, nic nie mogło mnie już zaskoczyć.
- Powiesz mi w końcu prawdę? – Usłyszałam wymagający głos Bleslava. Nie dawał za wygraną, ale nie mogłam powiedzieć, że sama go do tego nie zachęcałam, przynajmniej nieświadomie. Po moim policzku spływała łza, którą dopiero teraz poczułam.
- Jaką prawdę? Coś wpadło mi do oka, to wszystko. – Odpowiedziałam nijako i zaczęłam udawać, że faktycznie coś sobie z niego wyjmuję, a następnie przetarłam dłonią twarz.
- Potrzebuję tylko jednego kawałka układanki. Znałaś wcześniej jakąś Julię? – Nie nazywają go perfekcyjnym analitykiem bez powodu, co? Nie zamierzałam mu dawać tej satysfakcji z rozgryzienia mnie. Nic nie odpowiedziałam, siedzieliśmy króciutko w ciszy dopóki głosu znowu nie zabrały marionetki.
- Dobrze, skoro wszyscy się już sobie przedstawiliśmy to czas na wytłumaczenie zasad pobytu tutaj. Pierwszą zasadą jest absolutna podstawa – kurort może opuścić osoba, która popełni morderstwo doskonałe. Jesteśmy pewni, że mają państwa pytania, ale pozwólcie nam dokończyć, a potem odpowiemy na wszystkie wątpliwości. Zasadą numer dwa jest to, że jeden zabójca może maksymalnie zabić dwie osoby. Trzecią zasadą jest to, co niektórzy z was zauważyli z pewną dolegliwością, że maska w obecności innych musi być założona. Czwarta zasada mówi, że po odnalezieniu ofiary przez dwie osoby, które nie są sprawcą, aktywuje się holograficzny deszcz. Piąta zasada to to, że śledztwo aktywuje się w momencie, kiedy wszyscy pozostali żyjący aktorzy zobaczą ciało. Szósta zasada to wytłumaczenie, że śledztwo normalnie trwa trzy godziny, jednak można je skrócić za wspólną zgodą pozostałych żyjących aktorów. Po zakończeniu śledztwa aktorzy muszą udać się na zewnątrz do klapy piwnicznej i przejść schodami na salę procesową. W porządku, to same podstawowe zasady naszego rytuału. Jakieś pytania? – Moja głowa szalała. Pytania? Nie byłoby osoby, która ich nie miała. Zostaliśmy wrzuceni w środek jakiegoś totalnego szaleństwa! Zabijanie się? Nie dopuszczałam do siebie nawet takiej opcji! Czym było to całe ,,zabójstwo’’ doskonałe? Śledztwo? Proces? Żądaliśmy odpowiedzi.
- Czemu każecie nam się zabijać? O co tutaj w ogóle chodzi do kurwy nędzy?! – Wykrzyknął Matthew, wyraźnie spanikowany. Byłam pewna, że on był głosem przemawiającym tymi samymi myślami które każdy z nas miał w swojej głowie.
- Panie Matthew, nie każemy nic nikomu. W kurorcie zostanie zapewniony wam komfort życia, jednak nie po to tutaj się zebraliśmy, prawda? Wszyscy chcieliście być ,,wyniesionym’’, a ten rytuał jest jedynym wyjściem. Jeśli chce Pan dożyć tutaj swoich podeszłych lat, to nikt Panu nie broni, jednak jesteśmy pewni, że są tutaj osoby które chętnie skorzystają z propozycji. – Ich wysokie głosy zaczynały mnie coraz bardziej denerwować. ,,Wyniesionym’’? Nie pamiętałam zupełnie niczego co mogłoby być związane z jakimś kultem czy zgodą na rytuał. Musieli kłamać, innych możliwości nie brałam pod uwagę.
- Mam rozumieć, że cała ta otoczka z procesem i śledztwem ma się odnosić do ,,morderstwa doskonałego’’, tak? Moglibyście wytłumaczyć, bo chciałbym sprawdzić czy dobrze zrozumiałem. – Inicjatywę przejął Bleslav.
- Ależ oczywiście Panie Bleslav! Wierzymy w to, że zrozumiał Pan już zasady, ale wytłumaczymy dla reszty aktorów. Morderstwo doskonałe, jak sama nazwa mówi, jest morderstwem nie do rozwiązania. Żeby wyjść z kurortu należy zabić inną osobę w taki sposób, aby podczas śledztwa i procesu nikt nie wskazał na was. Myślimy, że to raczej proste do zrozumienia. – Odpowiedziały nam marionetki. Nikt nie miał odwagi czegokolwiek powiedzieć, więc Bleslav przemawiał dalej.
- Co się dzieje kiedy jednak osoba zostanie odkryta? Zostaje w jakiś sposób ukarana, tak samo jak chcieliście przed chwilą ukarać Charlesa? – Analityk ciągle zadawał celne pytania. Poza tym, że drążył niektóre tematy zbyt mocno, to cieszyłam się że mamy w grupie tak otwartą umysłowo osobę.
- Tak jak Pan powiedział. Osoba która zostanie odkryta i uznana za winną na procesie zostaje poddana publicznej egzekucji. Natomiast jeśli zagłosujecie źle, to wy wszyscy oprócz tej jednej osoby zostaniecie poddani egzekucji. Też raczej zrozumiałe. – Słyszałam gdzieś z drugiego rzędu odgłosy oburzenia. Nie wydawało mi się, że była jakakolwiek osoba zadowolona z tego w co zostaliśmy wplątani. – Od razu ostrzegamy, że akty przemocy wobec nas są zabronione i będą srogo karane, tak samo jak złamanie jakiejkolwiek zasady. Zanim zapomnimy, mamy dla was jeszcze mały prezencik! – Powiedzieli równocześnie, a kobieca marionetka zniknęła za kurtyną. Po chwili się pojawiła, podchodząc do nas bliżej i rozdając coś na wzór telefonów. Wzięłam swój do ręki, na pokrowcu z tyłu miał wygrawerowaną literę ,,S’’. – Jeśli pozwolicie, rozdamy wam jeszcze klucze do swoich pokojów i będziemy znikać, ponieważ mamy dużo pracy! – Żeńska marionetka zrobiła drugie okrążenie i rozdała również klucze. – Reszta zasad znajduje się w waszych telefonach w pliku ,,zasady’’.
- Zanim znikniecie, mam trzy pytania! – Zatrzymał ich Adalbert, kiedy te miały już zniknąć za kurtyną. – Jak się nazywacie, co oznacza to, że nazywacie nas ,,aktorami’’ i kim jest ta cała Sapphira która leży tutaj martwa?
- Panie Bleslavie, ja nazywam się Koryfeus! – Męska marionetka pokłoniła się przed nami.
- Natomiast mi mówcie Venice. – Odpowiedziała stonowanie żeńska marionetka. – Co do nazywania aktorami, to przecież nimi jesteście! Zerknijcie w zasady, wszystko się rozjaśni! Co do Sapphiry, był to nieszczęśliwy wypadek z którym niestety na razie nic nie zrobimy. Jesteśmy jednak pewni, że Pan Simon pragnąłby przebadać ciało, dlatego damy mu taką okazję. Swoją drogą, była perfekcyjną tancerką brzucha. Następny raz zobaczymy się na ogłoszeniu przedstawienia! – Wykrzyczała i obydwie marionetki wyszły. Zostaliśmy sami na sali teatralnej.
                Odblokowałam swój telefon, który okazał się być na skaner odcisku palca. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to plik nazwany właśnie ,,zasady’’. Kliknęłam na niego i odpalił się notatnik z siedemnastoma punktami.
1. Kurort może opuścić tylko zabójca, który popełnił zabójstwo doskonałe.
2. Jeden zabójca może zabić maksymalnie dwie osoby.
3. Maska w obecności innych musi być założona.
4. Po odnalezieniu ofiary przez dwie osoby, które nie są sprawcą, aktywuje się holograficzny deszcz.
5. Śledztwo aktywuje się w momencie, kiedy wszyscy pozostali żyjący aktorzy zobaczą ciało.
6. Śledztwo trwa trzy godziny, lecz można zakończyć je poprzez zgodę wszystkich pozostałych aktorów na zakończenie podczas ankiety w telefonie.
7. Po zakończeniu śledztwa aktorzy muszą udać się na zewnątrz do klapy piwnicznej i przejść schodami na salę procesową.
8. Jeśli zabójca zostanie odkryty, czeka go egzekucja.
9. W procesie muszą brać udział wszyscy żyjący goście.
10. Przemoc względem marionetek jest zakazana.
11. Każdy aktor ma prawo do dwóch telefonów dziennie do wybranego przez siebie, innego aktora.
12. Raz na półtorej tygodnia organizowane jest przedstawienie, podczas którego każdy ma wykonać określoną dla niego rolę.
13. Przydzielone role będą pojawiać się na monitorze w sali teatralnej.
14. Morderstwo i proces anulują przedstawienie w danym tygodniu i od razu przechodzą do następnego.
15. Role pojawiają się po każdym procesie oraz w okresie bezprocesowym po ostatnim przedstawieniu.
16. Każdy aktor musi ściśle trzymać się scenariusza oraz przeznaczonych dla niego zadań na backstage'u.
17. Każda niesubordynacja w związku z przedstawieniami będzie karana.
- Myślicie, że o co może chodzić z tymi przedstawieniami? Ja naprawdę nigdy nie byłem aktorem.. – Stwierdził smutno model. Wszyscy byliśmy zmieszani nagłą ilością dziwnych informacji i zasad.
- Naprawdę tylko tyle cię teraz martwi? – Skwitowała go szybko Julia, zabierając głos. – Czy ktoś tutaj był może blisko pokoi i mógłby nas zaprowadzić? – Zapytała na głos.
- Nie tak szybko, myślę że powinniśmy chwilę zostać i porozmawiać o tym wszystkim. Czy naprawdę nikt tutaj nie pamięta niczego o tym tajemniczym ,,Elohim Essaim’’? – Analityk prezentował się godnie, stając na scenie i poprawiając swój mundur, jednak nie odpowiedział mu nikt. – Nie możemy w takim momencie panikować. Sytuacja jest dziwna, ale damy sobie radę. – Starał się nas wszystkich uspokoić. Widziałam na twarzach ludzi niepokój.
- Naprawdę chcę już się położyć spać i spróbować o tym wszystkim pomyśleć, okej? – Głos standupera był czynnikiem który tak naprawdę podzielił nas na dwie grupy, tę skorą do rozmowy teraz i ludzi, którzy po prostu chcieli pójść się wyspać.
- Zanim ktokolwiek gdziekolwiek pójdzie, potrzebuję pomocy w przeniesieniu ciała tej kobiety do mojego pokoju. Sebastian, czy mógłbyś się tym zająć? – Simon zwrócił się do niedźwiedzia. Ten tylko kiwnął głową i podszedł do tancerki brzucha, biorąc ją na ręce. Dwójka wyszła z sali teatralnej, a za nimi zaraz szedł Matthew.
- Zapraszam osoby chętne do rozmowy na teraz, aby poszły razem ze mną do restauracji. Pójdziemy, usiądziemy przy stole i na spokojnie pomyślimy co mamy zrobić. – W czasie jego przemówienia niektóre osoby zaczęły wychodzić. Ostatecznie na samej sali teatralnej został analityk, ja, Julia, Jake, Charles, Casper i Thomas. – Dziękuję że chociaż wy cokolwiek chcecie zrobić, żeby stąd wyjść. – Uśmiechnął się i gestem ręki wskazał wyjście. Szliśmy do restauracji.
                Usiadłam obok Thomasa i Caspra. Analityk stał przed nami wszystkimi, chodził w tę i we w tę, trzymając palce na brodzie.
- Myślę, że jeśli naprawdę chcemy się stąd wydostać to musimy zacząć ponowne przeszukiwania pomieszczeń które już znamy, żeby sprawdzić czy nie ma tutaj jakiegoś wyjścia. – Zaproponował siedzący koło mnie Casper.
- Szansa na to, że ukryli wyjście inne niż to oblepione łańcuchami jest praktycznie zerowa, ale gdzieś musimy zacząć. – Odpowiedział mu Charles, a Bleslav się z nim zgodził. – Macie swoje typy?
- Typy czego? – Zapytał go Jake.
- Typy pierwszej ofiary. Mam nadzieję, że nie planujecie happy endu z tej sytuacji. Maksymalnie mogę dać nam wszystkim tydzień. – Jego kpiący głos wypełnił restaurację. Nikt nie chciał o tym mówić, nikt nawet nie chciał o tym myśleć. Oprócz oczywiście niego.
- Zamiast skupiać się na takich idiotyzmach powinniśmy starać się sobie przypomnieć o co tak naprawdę chodzi z całym tym rytuałem i naszą masową utratą pamięci. – Zmieniła temat Julia, wszyscy byliśmy jej za to wdzięczni.
- Niczego się nie dowiemy stojąc w miejscu, naprawdę powinniśmy jeszcze raz przeszukać te wszystkie pomieszczenia zważywszy na to, że w tej domniemanej ,,sali sportowej’’ nawet nie postawiliśmy nogi. – Trzymał się swojego Casper, a Adalbert westchnął.
- Masz rację, to zawsze cokolwiek nam da. – Rzucił i poprawił swoje włosy ręką. – No nic, musimy dzisiaj na tym skończyć. Jeśli dowiemy się jutro czegoś więcej o tym całym Elohim Essaim to spotkamy się w całości tutaj i o tym porozmawiamy. Mam do was tylko jedną prośbę – nie mówcie nikomu o tym, że szukamy wyjścia. Nie macie takiego obowiązku, ale to będzie dobry początek współpracy jeśli mi zaufacie. – Błagalnym głosem wyrzucił z siebie. Nie zamierzałam nikomu nic mówić i miałam nadzieję, że oni też nie. Rzuciłam okiem na Thomasa, który coś tam próbował majsterkować ze sztućcami.
- Co ty właściwie robisz? – Zapytałam, ciekawa jego zajęcia.
- Nie mam pojęcia, po prostu kiedy jestem zestresowany muszę zająć się czymkolwiek. Swoją drogą, mam pytanie, skoro jesteś dziennikarką to nie masz czasem przy sobie dyktafonu?
- Oczywiście że mam, chcesz go pożyczyć? – Nie miałam oporów żeby mu go dać, nie miał dla mnie żadnej wartości sentymentalnej, gorzej by było gdyby poprosił o naszyjnik. Wyjęłam go z kieszeni i postawiłam na stole przed nim.
- Dzięki! Na pewno zrobię z niego świetny użytek, a nawet jeśli mi się spodoba to ci go przedstawię! – Był cały podekscytowany i radosny. Musiałam przyznać, była to jakaś odskocznia od przygnębiającego dnia w którym dzisiaj trwaliśmy.
- Dobra, jak teraz o tym myślę to ostatecznie wszystko. Nie wiem czy są w tych urządzeniach budziki, ale jeśli tak to ustawcie je na godzinę 7:00. Im wcześniej zaczniemy, tym wcześniej skończymy i będziemy mogli podzielić się informacjami, dobrymi bądź też złymi, z resztą grupy. Teraz sugerowałbym pójście do pokoju i przespanie. – Po tych słowach pośpieszył się i wyszedł z restauracji. Też nie chciałam zostawać ani chwili dłużej na nogach, dlatego wstałam z krzesła idąc w stronę drzwi.
                Równolegle do mnie szedł Casper. W końcu byliśmy sam na sam i mogłam z nim pogadać na temat jego talentu.
- Od kiedy wiedziałeś, że jesteś tą ,,perfekcyjną’’ celnością? – Zapytałam z zaciekawianiem. Szliśmy bardzo powoli, dotrzymywaliśmy sobie kroku.
- Nie nazwałbym się perfekcyjnym, to przede wszystkim. Szczerze mówiąc, od kiedy byłem dzieckiem nie chybiałem nawet głupich rzutów kamieniami. Zauważyli to moi nauczyciele i zapisywali na zawody strzeleckie i zawody strzelania z łuku. Wygrywałem je wszystkie, ale czegoś mi brakowało, nawet można powiedzieć, że do teraz brakuje.
- Czego ci niby brakuje, jeśli pozwolisz że spytam? – Chwilę się wahał, ale w końcu przełamał.
- Nie wiem jak to dobrze ująć w słowa. Poparcia? Robiłaś kiedykolwiek coś, czego nie popierał nikt w twoim środowisku?
- Praktycznie większość swojego życia to robię, jestem dziennikarką. – Odpowiedziałam i cicho zaśmiałam, a chłopak odwzajemnił uśmiech.
- Dobra, faktycznie to było trochę głupie pytanie, haha. Moi rodzice nigdy praktycznie nie zważali na to czego potrzebuję, a kiedy byłem w potrzebie to mnie porzucili. Wtedy mój upadek jako mistrza Anglii w strzelaniu z wiatrówki pozwolił mi się otrząsnąć i wstać na nogi. Była pewna osoba, która mnie uratowała. – Jego głos przycichł. Nie chciałam być jak Bleslav i drążyć tematu, który był dla niego niewygodny, chociaż korciło jak cholera. Poklepałam go dłonią po plecach.
- Ale jest już dobrze, prawda? Nie warto zadręczać się przeszłością, wtedy tylko doprowadzasz się do grobu. Może chcesz dzisiaj spać ze mną? – Puściłam oczko i zadziornie uśmiechnęłam. Byłam ciekawa na ile sobie mogę pozwolić.
- Może nie dzisiaj, ale jak już poznamy się bliżej skorzystam z propozycji.. – Odpowiedział płynnie, bez zająknięcia się. Cieszyło mnie to, że też potrafi mieć wyluzowaną stronę pomimo całej otoczki tego pierdolonego dnia. Powoli dochodziliśmy do naszych pokoi, które okazały się być naprzeciwko siebie.
- Dobranoc Sunny, pamiętaj o nastawieniu budzika. – Przypominał mi i pomachał na pożegnanie.
- Dzięki za przypomnienie, dobranoc Casper. – Odpowiedziałam i włożyłam klucz do zamka, powoli go przekręcając.
                Pokój był standardowy. Na lewo od wejścia przy ścianie stało podwójne łóżko oraz stolik nocny. Po prawej stronie znajdowało się średniej wielkości drewniane biurko z lampką i ogromna szafa z ubraniami, a niedaleko niej były drzwi. Otworzyłam je i znajdowałam się teraz w dosyć przestrzennej łazience posiadającej wannę, prysznic, dwa zlewy i sedes. Wyszłam z łazienki i zauważyłem, że praktycznie naprzeciwko wejścia znajdowały się schody.  Marionetki nic o nich nie wspominały, więc byłam lekko zaskoczona, jednak postanowiłam nimi zejść. Po kilku minutach znalazłam się w piwniczce wypełnionej po brzegi papierami. Wszędzie stały stoły z różnorodnym asortymentem, maszyny do pisania, drukarki, aparaty, pióra, kamery wideo i dyktafony walały się wszędzie. Miałam wrażenie jakbym była u siebie w biurze. Na razie niczego nie potrzebowałam, więc wróciłam na górę i wzięłam szybki prysznic, przebierając w przygotowaną dla mnie piżamę. Położyłam się na łóżku i przykryłam śliwkową pościelą. Spojrzałam na telefon, gdzie dostałam kilka wiadomości.
- Zapomnieliśmy wspomnieć, że maski możecie zdejmować będąc sami w pokojach! Pamiętajcie tylko by je z powrotem rano założyć! Dodatkowo, wiemy że Pan Adalbert i Pan Braid już to sprawdzili, ale powiemy wszystkim. Pokoje są dźwiękoszczelne, także jeśli ktoś chciałby zaatakować nawet dziś to wiecie co robić. Dobrej nocy! ~~Koryfeus i Venice.  – Oprócz tej wiadomości, w mojej skrzynce znajdowały się jeszcze dwie. W obydwóch nadawca był nieznany.
- Dobranoc jeszcze raz i nie zapomnij o budziku! – Ta na pewno była od Caspra. Miłe z jego strony, że tak się martwi. Odpisałam i spojrzałam na następną.
- Ktoś w twojej rodzinie miał na imię Julia, prawda? – Mimo, że nadawca był nieznany bardzo dobrze wiedziałam od kogo to była wiadomość. Zaczęłam się jednak zastanawiać czy wszystkie wiadomości wysłane są bez nadawcy i trzeba się podpisać? Koryfeus i Venice to zrobili, może faktycznie tak jest? Zobaczyłam na listę kontaktów, gdzie znajdowali się wszyscy pozostali z grupy. Większość ustawiona alfabetycznie oprócz Caspra który wysunął się na samą górę. Prawdopodobnie osoba przewijała się na samą górę listy w przypadku aktywności. Odpisałam analitykowi tylko ,,dobranoc’’ i przyłożyłam głowę do poduszki.

*
                W telefonie faktycznie istniała opcja budzika, który ustawiłam na 6:30. Zawsze wolałam wstawać pół godziny wcześniej niż planowana godzina. Wzięłam prysznic, umyłam zęby i założyłam maskę którą wczoraj wieczorem zdjęłam. Zaczyna się drugi dzień w tym miejscu. Kiedy zegarek w telefonie wybił godzinę 7:00 usłyszałam komunikat. Brzmiał strasznie dziwnie, jakby leciał z środka mojej głowy. W środku nie było żadnych głośników ani monitorów z których mógłby grać. Przestraszyłam się.
Dzień dobry wszystkim! Nadajemy komunikat aby przekazać wam, że jest już 7:00 i śniadanie zostanie  podane o 8:00 w restauracji. Życzymy wszystkim aktorom miłego dnia!~
Oh, czyżby takie komunikaty miały zamiar nas witać codziennie o tej samej godzinie? W sumie miło z ich strony, że nie trzeba pamiętać o ustawieniu pobudki, ale niektórzy mogą spać dłużej niż te siedem godzin. Co wtedy? Cóż odpowiedź musiałam pozostawić domysłom.
                Wyszłam na korytarz, a przed moimi oczami pojawił się Raph oparty o ścianę i jedzący pomarańczkę. Nawet nie zauważyłam, że nosi on na ustach dwa odcienie niebieskiej szminki. Zauważył mnie jak zamykałam pokój i podszedł zagadać.
- Dzień dobry! Jak tam się spało? – Powiedział w końcu po przełknięciu kawałka owocu.
- Dzień dobry. Szczerze mówiąc, lepiej niż myślałam. Przynajmniej w całej tej sytuacji chociaż łóżka są wygodne, co nie? – Odpowiedziałam. Powoli ruszyliśmy w stronę schodów, kiedy zauważyłam że marynarz się kiwa. – Wszystko w porzą.. – Urwałam swoją sentencję w momencie kiedy Doca upadł przed moimi oczami. Podałam mu rękę. – Nic ci nie jest?
- N-nie. Przepraszam, po prostu dużo czasu spędziłem na morzu i czasami chodzenie po równej przestrzeni bez tych uderzeń fal sprawia mi problemy. – Odpowiedział smutno, chwytając moją dłoń i wstając. Wyciągnął coś z kieszeni. – Chcesz może pomarańczkę? Tylko tyle jestem w stanie zaoferować..
-Właściwie to skąd ją wytrzasnąłeś? – Zauważyłam że kieszenie jego kurtki były wypchane cytrusami. – Okradłeś kuchnie?
-Co? Nie! Nie, nie, nie, absolutnie nie. Wyglądam jak taki typ człowieka? Szczerze przepraszam! – Chciałam się z nim podroczyć, ale nie spodziewałam się takiej reakcji...więc to panikarz. – Chyba Pani widziała schody do piwnic, w mojej było kilka drzewek z cytrusami. Zgaduje że chodzi o zabezpieczenie przeciwko szkorbutowi,ale jak miałbym w ogóle zachorować na coś takiego na lądzie... – Ostatnie słowa zabrzmiały wyjątkowo smutno.
Z tego wynika że, każdy pokój ma pomieszczenie związane z profesją właściciela. Więc to masowe porwanie musiało być przygotowane z dużym wyprzedzeniem.
-Więc...chce Pani jedną? – ponownie wskazał na pomarańczę.
- W sumie czemu nie, dziękuję. – Uśmiechnęłam się i wzięłam od niego owoc, który zaczęłam obierać paznokciami. Zeszliśmy po schodach, gdzie na dole czekali Matthew i Alvaro. Byli w środku intensywnej konwersacji, cieszyłam się że standuper pomimo wczorajszego strachu dzisiaj postanowił się trochę bardziej otworzyć. Podeszliśmy na tyle blisko, że nas zauważyli.
- O, Raph i Sunny! Dzień dobry! Jak się spało? – Entuzjastycznie przywitał nas tylko reżyser, standuper stał tylko koło niego nie mówił nic. – Też mógłbyś się przywitać, Matt. – Skarcił go Alvaro.
- C-cześć wam. Dalej nie jestem zbytnio przekonany co do tego wszystkiego, więc idę na śniadanie i od razu wracam do pokoju. Nie chcę ryzykować.
- Aj tam, pierdolisz! – Uderzył go w plecy Alvaro. – Musimy dzisiaj wszystko obadać jeszcze raz, chcecie zrobić to z nami? – Zapytał mnie i marynarza. W sumie mój plan pozostawał niezmienny, a skoro sami na to wpadli to mieliśmy dodatkowe pary oczu.
- Jasne, tylko najpierw pójdźmy zjeść, bo ta pomarańczka raczej nie zadowoli mojego żołądka. – Odpowiedziałam po przełknięciu wcześniej wziętego kęsa.
- Ależ oczywiście, o nasze panie trzeba dbać. – Powiedział donośnie i gestem ręki wskazał przejście w filarze. Razem w czwórkę szliśmy do restauracji, po drodze nie spotykając już nikogo.
                Kiedy weszliśmy do restauracji, większość osób siedziała już na miejscach. Casper, Julia, Jake i Thomas siedzieli razem przy jednym stole, drugi zajmowali Chester, Yukino, Sebastian i Anton. Słychać było od pisarza i fujoshi, że są bardzo podekscytowani patrząc właśnie na modela i niedźwiedzia. Ukradkiem słyszałam kawałek ich rozmowy.
- Nawet jeśli nie wszyscy uważali cię za lidera, to naprawdę mi się podobałeś w tej roli. – Z uśmiechem na twarzy pocieszył większego od siebie mężczyznę.
- Dzięki, ale nadal będę chciał wam wszystkim pomagać. – Przeszliśmy obok nich i usiedliśmy jeden stół dalej. Podobał mi się biały obrus w czerwoną kratę jakim były nakryte wszystkie te stoły. Rozsiedliśmy się wszyscy oprócz marynarza.
- Z tego co zdążyłem usłyszeć jest tam szwedzki stół, mówcie co chcecie to wam przyniosę. – Oznajmił ciepłym i serdecznym głosem. Był uczynnym chłopakiem, to musiałam mu przyznać.
- Poproszę naleśniki z białym serem i zieloną herbatę, jeśli to oczywiście nie problem. – Jako pierwsza ,,zamówiłam’’ przełamując lody. Nic mi nie odpowiedział tylko od razu poleciał do okienka. Wrócił po chwili przynosząc mi wszystko o co poprosiłam. – Jezu, dziękuję ci bardzo, jesteś kochany. – Odpowiedziałam, a marynarz się zarumienił. ,,Dwie zupełnie różne reakcje, podoba mi się’’.
- Nie chcę cię stary wykorzystywać, sam pójdę po swoje jedzenie razem z tobą. Matthew, mów co chcesz jeśli byłbyś łaskaw. – Lubiłam ton głosu reżysera. Był taki donośny, ale empatyczny. Byłam przekonana, że ludzie lubili pracować z nim razem na planie.
- P-poproszę zwykłą jajecznicę i do tego sok pomarańczowy, z góry d-dziękuję. – Słychać było, że był zmieszany. Nie chciał utrzymywać bliskich kontaktów z grupą i praktycznie nic nie mówił, ale reżyser kolokwialnie mówiąc mu się narzucał, nie dając wyboru. Wydawało mi się to całkiem zabawne. Nagle dwie osoby zaczęły bardzo głośno ze sobą rozmawiać, aż obejrzałam się żeby zobaczyć kto to. Ada i Matthias plotkowali sobie w najlepsze dopóki ktoś ich nie uciszył. Zaraz po tym wydarzeniu, ktoś zaczął stukać łyżeczką w szklankę.
                Julia stała na krześle aby być wyżej od wszystkich innych osób. Uderzała deserową łyżeczką w kieliszek do wina do momentu, aż w końcu wszyscy ucichli.
- Dziękuję. Muszę wam coś ogłosić. Wczoraj w nocy te osoby, które nie poszły spać, miały zebranie właśnie tutaj w restauracji. Ustaliliśmy, że musimy poszukać dzisiaj jakiegokolwiek wyjścia, ale chcieliśmy to robić po kryjomu, żeby nikt z osób których nie było nie zauważył. Jestem zdania, że jeśli mamy się wydostać to wszyscy, bez wyjątku, a nawet jeśli wyjścia nie będzie to wszyscy bez wyjątku musimy poczuć z tego powodu rozczarowanie.
- Naprawdę nie chciałam nic do ciebie mieć, ale wychodzi na jaw to jak głupia jesteś! – Wykrzyknęłam nie opanowując się. Bleslav nie chciał wywoływać paniki w momencie kiedy faktycznie wyjścia by nie było, zrozumiałam to, ale jak widać ta idiotka nie umiała pojąć. Widzę, że imię potrafi przesądzić o człowieku.
- Ja jestem głupia? Spójrz na siebie, szmato! Tylko błędnie słuchasz się czyichś rozkazów, nie myśląc sama o innych sposobach. Jeśli bycie fair w stosunku do innych jest byciem idiotą w twoich oczach to jestem w stanie to na siebie wziąć. – Podeszłam bliżej, ale kobieta zdążyła zejść ze stołka. Próbowałam się na nią zamachnąć, ale szybko odskoczyła i zrobiła kontratak. Już byłam pewna, że dostanę, ale ktoś mnie obronił.
- Nie bije się słabszych. Spokojnie. – Stanął przede mną Jake. Zablokował jej cios i ją trochę odtrącił. Będę musiała mu później podziękować.
- Zamknijcie się, kurwa, wszyscy! – Do restauracji wszedł Bleslav. – Dokładnie, tak jak ustaliliśmy idziemy sprawdzić każde pomieszczenie dogłębnie aby poszukać jakiegokolwiek wyjścia. Niczego wam nie obiecuję, a szanse znalezienia takowego są naprawdę niskie, dlatego nie chciałem wszystkim mówić. Mleko się rozlało, teraz przynajmniej możemy szukać wszyscy. Nikt przez noc nie przypomniał sobie nic o Elohim Essaim? – Odpowiedziała mu cisza. – Tak jak myślałem. Każdy kto skończył jedzenie niech wyjdzie z restauracji, zbieramy się za chwilę do przeszukiwań.
- Niech nikt nie wychodzi, chyba że nie chcecie znać jej powodu śmierci to możecie wypierdalać. – Oznajmił dopiero przybyły Simon. Dzisiaj był o wiele bardziej nieznośny niż tak jak poznaliśmy go wczoraj.–  Zarwałem nockę żeby dokładnie sprawdzić tą cholerną dziewczynę z wczoraj. Jakby to ująć. Po prostu została otruta. Miała przy sobie jakiś naderwany list, ale jedyne co w nim było to jej imię i nazwisko. Nie wykluczam samobójstwa, choć to rozwiązanie tylko dla kobiet i ciot. – Ostatnie dwa słowa zaakcentował. Uszy mnie od niego bolały, nie miałam ochoty dłużej go słuchać i odeszłam od stołu. W moje ślady poszli Matthew, Alvaro i Raph. Chciałam jeszcze przed wyjściem zajrzeć do kuchni, byłam czegoś ciekawa.
                Kiedy stawiałam stopę w kuchni, mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać. Na blacie siedziała marionetka ubrana w strój kucharski z czapką. Pewnie dosyć się zdziwiła widząc nas tutaj.
- Huh? Nie widzicie szwedzkiego stołu w okienku? Co wy tutaj robicie?
- Chciałam tylko sprawdzić czy faktycznie jest tutaj ktoś zdolny do gotowania. – Odpowiedziałam i widziałam jak na te słowa marionetka uniosła się dumnie.
- Jestem Raudey, kucharz Szczypty Perfekcji. Od dzisiaj aż do końca waszego pobytu będziecie jeść przygotowane przeze mnie posiłki, ale proszę starajcie się nie wchodzić do kuchni, zaburzacie wtedy mój rytm pracy.
- Przepraszamy, nie wiedzieliśmy.. – Odpowiedział Raph.
Nic się nie stało, ale proszę już wyjść. – Nie zamierzałam się z nim kłócić i grzecznie udałam się do wyjścia najpierw z kuchni, a potem restauracji. Pozostało nam czekać na resztę.
                Minęło kilkanaście minut po których wszyscy wyszli, a głos przejął Sebastian.
- Sprawdziliśmy już kuchnię i wykluczyliśmy z miejsc do obadania, pozostało dokładnie sprawdzić kaplicę, salę sportową, salon i salę teatralną. Najpierw pójdziemy do salonu bo jest teoretycznie najbliżej, a potem po kolei do kaplicy, na salę teatralną i na deser sala sportowa. Czy wszyscy zrozumieli? – Nikt mu nie odpowiedział. Było to trochę smutne, ale Bleslav też tak czasami miał. Ciężko było być liderem grupy nieznajomych. Tak więc wszyscy skierowaliśmy się w stronę salonu.
                W salonie nie znaleźliśmy praktycznie nic. Widziałam jak bokser ze szczęściarzem przeszukują kanapy, fujoshi coś tam grzebie w kominku i go gasi, a barman, o ironio, staje i patrzy za barem. Nie było tam niczego co faktycznie mogłoby służyć jako przełącznik tajnego przejścia, a kominek był tak ciasny i długi, że nikt nie mógł się przez niego przecisnąć. Nadzieja powoli umierała. Podeszłam do Jake’a stojącego za barem przy którym siedzieli już standuper, reżyser i fujoshi.
- A co dla ciebie, panno dziennikarko? – Zapytał mnie średnio wysoki barman polerując chusteczką szklankę.
- Poproszę najlepsze mojito jakie potrafisz zrobić. – Oznajmiłam i usiadłam na niezajętym jeszcze czerwonym hokerze.
- Ja wszystkie drinki które sobie wymarzysz potrafię zrobić perfekcyjnie. – Odpowiedział dziarsko i zaczął wywijać tak rękoma, że nie potrafiłam za nimi nadążyć.
- Kiedy już się z tym ogarniemy, będę musiała zorganizować jakieś zajęcia relaksacyjne dla całej grupy. – Powiedziała na głos fujoshi.
- Czym się zajmowałaś w ramach pracy na wolności? – Zapytał ją reżyser.
- Byłam psycholożką, dla osób o orientacji homoseksualnej głównie. – Odpowiedziała sącząc łyk z kieliszka. W tym samym momencie barman postawił mi przed twarzą moje zamówienie.
- Mam nadzieję, że spełni twoje oczekiwania. – Powiedział i puścił mi oczko. Wzięłam do ręki kieliszek i leciutko musnęłam cieczą o swoje usta. Było tak, cholernie, dobre. Cieszyłam się, że moje marzenie z wczoraj się ziściło. Dokończyliśmy drinki rozmawiając o pierdołach i ruszyliśmy dalej, do kaplicy.
                Przed wejściem do kaplicy, Simon stwierdził, że nie chce tam wchodzić i woli zostać na zewnątrz. Nikt go oczywiście nie zmuszał, ale Jake postanowił, że również zostanie aby dotrzymać mu towarzystwa. Całą grupą minus dwie osoby weszliśmy do środka. Kaplica była ogromna. Jej sufit był bardzo wysoko, a wybudowane na nim sklepienia imponujące. Na ziemi stały rzędy ławek, a na wprost nas stał ogromny posąg Jezusa Chrystusa powieszonego na krzyżu. Po bokach sufit podpierały grube kolumny zakończone czymś co roboczo nazwałabym rusztowaniem po którym można chodzić. Podeszliśmy bliżej do posągu Jezusa i szukaliśmy wszystkiego co mogłoby dać cień szansy. Ostatecznie rzuciły mi się w oczy drzwi na tyłach ołtarza.
- Prawdopodobnie zakrystia, jestem ciekawy jaka jest wyśmienita patrząc na samą kaplicę! – Wypowiedział entuzjastycznie model, ale kładąc dłoń na klamce i pociągając kilka razy dowiedzieliśmy się, że była zamknięta. Bleslav spytał na głos czy ktoś coś znalazł, ale wszyscy siedzieli cicho co oznaczało, że faktycznie niczego tutaj nie ma, albo ktoś kłamał. Tak czy owak opuściliśmy kaplicę i poszliśmy na salę teatralną.
                Od razu poszłam zajrzeć do rekwizytorni, ponieważ wiedziałam że była otwarta, a wcześniej tam nie byłam. Weszłam na scenę i zgrabnie za kurtyną na zaplecze. Przywitał mnie widok kolejnej marionetki, podobnej do tej z kuchni, tylko jej ubrania bardziej przypominały jakiegoś krawca niż kucharza.
- Witam was drodzy aktorzy! Nazywam się Taylor i to ja będę szył wam stroje do przedstawień jakie będziecie wystawiać. W rekwizytorni również macie do wyboru do koloru atrap broni i innych rzeczy których możecie śmiało używać do wczuwania się w rolę albo zaplanowania zbrodni doskonałej! – Nie patyczkował się i od razu wszystko wytłumaczył. Podobało mi się to, nie lubiłam dopytywać, tym bardziej jakichś mówiących marionetek. Zaczęliśmy się rozglądać po rekwizytorni, ale coś odciągnęło moją uwagę od tych malowniczych sukien czy plastikowych dekoracji zamków, gór, plebsu. Casper i Raph wzięli po jednym sztucznym mieczu rycerskim i zaczęli walczyć.
- En garde! – Wykrzyczał Cartie, zadając pierwszy cios który został zblokowany. Nagle koło mnie pojawił się Charles.
- Nie ma tutaj niczego, została nam tylko sala sportowa. – Oznajmił mi, kiedy ja ciągle czekałam na rezultaty walki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz