Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 10: Regrets of... (Simon Isnt)

Dzień 1
              Leżałem z zamkniętymi oczami na czymś twardym. Od krótszej chwili byłem przytomny, ale coś mi mówiło żebym poczekał, jakikolwiek znak by mi odpowiadał, hałas, głos, cokolwiek. Zacząłem odliczać sekundy, te po chwili zamieniły się w minuty, jedna… dwie… pięć… dłużej nie wytrzymam. Podniosłem się do siadu prostego i rozejrzałem. To na czym wcześniej leżałem było ławką, jedna z wielu, ułożonych rzędami, skierowanych do ołtarza z mównicą, za którą piętrzył się posąg Chrystusa na krzyżu. Coś mnie ścisnęło w żołądku na sam jego widok, prychnąłem i podniosłem wzrok, aby nad swoją głową ujrzeć pięknie wyrzeźbione sklepienie, ozdobione freskami, przedstawiającymi przeróżne sceny biblijne. Musiałem przyznać… to były naprawdę imponujące obrazy. Teraz dotarło do mnie, że moje pole widzenia ogranicza jakiś dziwny przedmiot. Sięgnąłem po to, jednak w tym samym momencie w którym podważyłem palcem tajemniczą maskę, mój wzrok zaszedł czerwienią, ból jakby ktoś wbijał mi metalowe pręty w mózg i odbijające się echem słowa „AKCJA ZAKAZANA”. Natychmiast odpuściłem zdejmowanie maski, a kiedy ocknąłem się z szoku, znalazłem siebie skulonego, na podłodze, między rzędami ławek. Rzuciłem okiem na resztę kaplicy, grube zdobione filary pod ścianami i wielkie wrota naprzeciwko posągu, to jedyne interesujące rzeczy w tym pomieszczeniu.
                Z trudem podniosłem się na równe nogi, otrzepałem i sprawdziłem kieszenie swojego fartucha medycznego. W jednej kieszeni znalazłem parę białych rękawiczek, od razu schowałem je z powrotem, one nie miały znaczenia. Liczyłem tylko że nikt mi nie odebrał moich skarbów. Moja dłoń spotkała się z znajomym kształtem i teksturą kryształowych kostek. Wyciągnąłem je i dokładnie badając, liczyłem  ile ich dokładnie miałem przy sobie. 2 sztuki K6, 4 K4 i po jednej K10, K20 i K100. Lekko się uśmiechając, wrzuciłem bryły z powrotem do kieszeni, jednak zatrzymałem moją dłoń w połowie drogi do mojego płaszcza. Kątem oka zauważyłem coś, co zdecydowanie nie pasowało do kolorystyki tego miejsca. Za mównicą leżał mężczyzna o smukłej sylwetce, nosił cylinder i spodnie z motywem origami. Ostrożnie podszedłem bliżej, był nieprzytomny, ale oddychał. Z dużej odległości nie byłem w stanie tego stwierdzić, ale teraz mogłem się przyjrzeć twarzy nieznajomego. Mimo białej maski zasłaniającej lewą część oblicza, mogłem bez problemu powiedzieć że chłopak był przystojny.
                Co powinienem zrobić? Z jednej strony, nie znam gościa i nie powinienem mieć wyrzutów zostawiając go samego ale z drugiej strony również ma na sobie maskę, to może być sojusznik albo przynajmniej towarzysz w niedoli. Usiadłem okrakiem, oparłem plecy o mównicę, westchnąłem głośno i wyciągnąłem K6. 1 do 3 zostanę z nim, 4 - 6 szukam wyjścia. Sześcian potoczył się po kamiennej posadzce, aż wylądował 3 do góry. Schowałem bryłę, wyprostowałem nogi i zacząłem uważnie obserwować jegomościa w cylindrze. Nie chcąc marnować czasu postanowiłem chociaż spróbować przypomnieć sobie jak tu trafiłem.
                Wracałem z długiej 20-godzinnej zmiany w szpitalu, byłem wykończony z powodu trzech operacji jakie tamtego dnia przeprowadzałem. Jechałem autostradą, starając się nie zasnąć, kiedy z przeciwległego pasa zauważyłem światła syren policyjnych. I wtedy… ciemność, nie pamiętam co wydarzyło się dalej. Może zostałem zakładnikiem jakiegoś uciekającego przestępcy? Czy mężczyzna w cylindrze mógłby być tym zbiegiem?
- Przepraszam? - Z toku myślowego wyrwał mnie słaby głos. - Pan jest doktorem? Jestem w szpitalu? Coś mi dolega? - Nie wiedziałem co powiedzieć, wydawał się być bardziej zmieszany niż ja. On nie może być wmieszany w to porwanie w inny sposób niż ja. - Doktorze?
- To zależy, coś cię boli? - nieświadomie przełączyłem się w tryb lekarza…
- Chyba...chyba nie. - Kapelusznik podniósł się do siadu prostego, a następnie zaczął podnosić się na równe nogi. - Hmm? A co to takiego? - powiedział dotykając maski na swojej twarzy
- Lepiej tego nie ruszaj, wtedy dopiero zacznie cię boleć. - Ostrzegłem go, a ten unosząc lekko brew, odpuścił sobie prób zdejmowania akcesoria. -Pewnie nie pamiętasz jak tu trafiłeś, co? - Zapytałem naiwnie, wciąż wpatrując się w jegomościa.
-Hmm… - Mruczał tak przez dłuższą chwilę, zacząłem szczerze żałować że go w ogóle zapytałem. - No więc wracałem z siostrami z galerii sztuki, i wtedy… O nie, a co z moimi siostrami!? Gdzie one są? Muszę je zobaczyć! Nie! Na pewno są bezpieczne, Pan ma je w swej opiece. - W jednej chwili przez twarz tego człowieka przebiega cała gama emocji, ostatnie słowa wypowiadał łapiąc się za pierś. Po samym wyglądzie nie zgadłbym że ten koleś będzie takim dziwakiem.
- Rety...jak tu pięknie! - Nieznajomy zaczął żywo rozglądać się po kaplicy. Zszedł dwa stopnie, z poziomu mównicy do poziomu ławek, obrócił się, uklęknął na jedno kolano, zdjął kapelusz i złożył ręce do modlitwy.
                Natychmiast zrozumiałem że ten człowiek będzie bezużyteczny. Skrzyżowałem ręce na piersi, przyglądałem się dłuższą chwilę jak koleś stoi w absolutnym bezruchu z zamkniętymi oczami. Przewróciłem oczami i odwróciłem się w stronę posągu ukrzyżowanego. Moją uwagę jednak nie przykuła gargantuicznych rozmiarów figura, lecz normalnych rozmiarów drzwi stojące po prawej stronie. Podszedłem do nich i licząc że z ich pomocą wyjdę z tego cholernego miejsca, pociągnąłem za klamkę. Na próżno, drzwi były zamknięte.
- Oh, zakrystia jest zamknięta? - Obróciłem się gwałtownie, mężczyzna w kapeluszu stał tuż za mną. - Szkoda, musi wyglądać równie niesamowicie co to pomieszczenie. - Mówiąc to, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie usłyszałem nawet, kiedy podszedł tak blisko. Przyjrzałem mu się raz jeszcze i tym razem zauważyłem wisiorek z krzyżem, luźno wiszący pod krawatem bolo. W tym momencie byłem już absolutnie pewny...ten człowiek to jedna z tych ogłupionych, łatwych do zmanipulowania owiec. Nie ma najmniejszego powodu by marnować czas na tego odrażającego śmiecia. Cały mój szacunek do tej osoby, jako do człowieka, właśnie się ulotnił.
- Oh, ale gdzie moje maniery. - Powiedział wyciągając rękę. Zabieraj mi sprzed twarzy te ohydne dłonie. - Anton Borsch, miło mi, a pan jest?
- Simon. - burknąłem, chowając dłonie w kieszeniach kitla.
- Simon jaki?
- Simon który jak się nie zamkniesz to tak ci przypierdoli że skończysz z zębami w tyle czaszki! - Odepchnąłem go i ruszyłem w stronę wielkich drzwi na drugim końcu pomieszczenia.
- Nie powinien pan się tak wyrażać w domu bożym.
- Nie powinieneś paradować z takim kapeluszem poza karnawałem. - W tym momencie pchnąłem podwójne wrota i choć nie stawiały żadnego oporu, wydały donośny pisk. Jedyną rzeczą jakiej się teraz nie spodziewałem była druga osoba tuż za drzwiami. Wpadliśmy na siebie, przy okazji chyba uderzyłem go w kolano, upadłem na podłogę. Spojrzałem przed siebie, ktoś kto na pierwszy rzut oka przypominał kelnera, siedział na podłodze naprzeciwko mnie i masował swoje kolano.
- Ała, kurwa mać, uważaj jak leziesz! - Chłopak również nosił maskę, tak samo zresztą jak kilka innych osób które nas otoczyło. Wszyscy patrzyli się na mnie, chyba oczekiwali ode mnie jakiejś reakcji. Odchrząknąłem, zebrałem się w sobie i odpowiedziałem najbardziej profesjonalnym głosem na jaki było mnie stać:
- Przepraszam, to akurat moja wina. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, ale myślę że ból zaraz minie. -Odczekałem chwilę po której podniosłem się z podłogi. - A teraz jeśli pozwolisz to będę stąd spadać, bo jeszcze jedno słowo od tego różowego pajaca i mu zajebię w pysk. - Przeskanowałem każdą z obecnych tam osób, po czym ruszyłem przed siebie, jednak zostałem szybko zatrzymany przez człowieka w mundurze, z maską z mapą świata.
- Chwileczkę, dokąd się wybierasz? - Zapytał, łapiąc mnie za rękaw.
- Idę poszukać wyjścia, to chyba oczywiste.
- To się świetnie składa, bo wszyscy tu obecni go szukamy. Może jednak zostaniesz z nami, w grupie raźniej. - Ten mężczyzna się uśmiechał, ale każde jedno słowo wypowiadał z okropną monotonią. - Może przy okazji mi powiesz, coś tak wybiegł z tej kaplicy?
- Nie przepadam za religią. - Tyle musi mu starczyć, nie będę się usprawiedliwiał przed jakimś nowo spotkanym gościem.
                Następnie do grupy dołączył jakiś okularnik w czapce, jednak to co przykuło moją uwagę była jego maska, przypominała lustrzane odbicie maski innego gościa, który również znajdował się w grupie, może byli braćmi, ale nie wchodzili ze sobą w zbytnie interakcje. Następnie znaleźliśmy kobietę w jeansowej kurtce oraz chłopaka o złotym zębie. Żadne jednak nie miało więcej informacji od reszty, albo nie chcieli się nimi dzielić. Kilka chwil później do bandy dołączyła kolejna para dziwaków: frajer który dał się zamknąć w jakimś składziku oraz chłopak o brzoskwiniowych włosach. Na pierwszy rzut oka potrafiłem stwierdzić że z tym gościem, w masce ze słowami, jest coś nie tak, wszystko co robił i mówił wydawało mi się być jakoś… sztywne czy nienaturalne.
                Było nas już 17, a mimo to wciąż nikt nie miał pojęcia o jakichkolwiek sposobach wyjścia z tego miejsca. Skierowaliśmy się do kolejnego pomieszczenia, którym była sala teatralna. Ogromna scena robiła wrażenie, rzędy wygodnych czerwonych foteli sprawiały wrażenie iście wyrafinowanego luksusu. Jednak nie było czasu na podziwianie architektury czy kunsztu wystroju pomieszczenia. Na samym środku sceny znajdowały się dwie figury: wysoki, szczupły chłopak z maską lwa, nachylał się nad leżącą dziewczyną o ciemniejszej, latynoskiej, karnacji. Jej maską była  nadłamana czaszka ze wzorami kwiatowymi, zasłaniała jej prawe oko.
- N-NICZEGO JEJ NIE ZROBIŁEM, PRZYSIĘGAM! TAKĄ JĄ ZNALAZŁEM, NAWET JEJ NIE TKNĄŁEM! - Darła się niemiłosiernie Lwia Morda. Irytujący typ, już mnie wnerwia. Ale… coś było nie tak z tą dziewczyną… podświadomie podszedłem zakładając wcześniej znalezione rękawiczki. Złapałem dziewczynę za nadgarstek z nadzieją że poczuję, choćby nikły, puls. Nie czułem nic, dziewczyna leżąca przede mną nie żyła. Cholera jasna, nie rzucałem kostkami na swój charakter, co powinienem zrobić? Powiedzieć im, nie mówić… Chyba… chyba im powiem:
- Ona nie jest nieprzytomna. Po prostu nie żyje. - Rany...zabrzmiałem okropnie poważnie, ale to chyba dobrze, w końcu mamy przed sobą trupa. Uklęknął na przeciwko mnie mężczyzna w mundurze:
- Hej, widzisz to? - Wskazał palcem na klatkę piersiową dziewczyny. Z powodu, wręcz odrażającego uśmiechu na jego twarzy sądziłem że chce zrobić jakiś chory żart o jej piersiach… Ale to co wskazywał było czymś zupełnie innym. Górna część sukienki dziewczyny miała kieszeń na klatce piersiowej, z tej kieszeni wystawał jakiś kawałek papieru. Ostrożnie wyciągnąłem go, ale to co znaleźliśmy było zaledwie skrawkiem kartki. Niewielki naderwany liścik mieścił na sobie tylko jedną linijkę tekstu:
                „Nazywam się Sapphira Calante, jestem perfekcyjną tancerką brzucha, a jednocześnie...”
Sprawdziłem dokładnie kieszeń Sapphiry, ale nie było tam reszty listu. Podałem urywek człowiekowi w masce mapy i spojrzałem na resztę grupy. Lew leżał obok rozbitego kieliszka przy schodach. Z tego co zrozumiałem, chłopak próbował uciec, ale blondyn w czapce go powstrzymał. Spojrzałem jeszcze raz na gościa w mundurze, przez dziurki w jego masce widziałem szeroko otwarte oczy,  przerażający uśmiech nie schodził z jego twarzy. Coś mamrotał sobie pod nosem ale nie byłem w stanie wyłapać jego słów. Ten człowiek nie jest normalny, ale z drugiej strony, w tym miejscu zebrała się pokaźna banda dziwaków. Sprawdziłem co jeszcze mogłem na szybko, po czym wstałem:
- Sapphira. Miała na imię Sapphira, to wszystko czego potrafiłem się dowiedzieć. Musiałbym ślęczeć nad tym ciałem kilka dni żeby faktycznie odnotować przyczynę zgonu, ale nie ma żadnych zewnętrznych, widocznych ran. - powiedziałem chowając rękawiczki.
                Nagle światła zgasły, kompletny mrok mnie zaskoczył, ale szybko się otrząsnąłem po odpaleniu się reflektorów, których strugi światłą skierowane były na miejsca na widowni.
- Proszę wszystkich zebranych aktorów o zajęcie miejsca, za chwilę zaczynamy przedstawienie! - Ten sam, okropnie brzmiący, komunikat powtarzał się kilka razy, aż w końcu wszyscy usiedli w fotelach. Snopy światła rozeszły się na lewą i prawą stronę sceny, by prowadzić dwie małe postacie ku jej środkowi.
                Następne 40 minut było lawiną nowych informacji, siedziałem w kompletnym osłupieniu, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Rytuał Elohim Essaim, sam się do niego zgłosiłem? Co za stek bzdur, pamiętałbym gdybym zapisywał się do pieprzonego teleturnieju z morderstwem jako motywem przewodnim. Co do moich towarzyszy… podzieliłem ich na 4 kategorie:
1. Absolutne przygłupy – nie wchodzić z takimi w kontakt w żadnym wypadku, strata czasu: Goeson, Cambell, Deresad, Rooker, Doca oraz Borsch
2. Enigmy – nie potrafię ich odczytać, powinienem się upewnić zanim spróbuję nawiązać więź:
Mushial, Tailorwich, Wail, Herring, Cop oraz Braid
3. Ludzie którzy z pewnością przydadzą się w szukaniu wyjścia z tego miejsca:
Saladsky, Cartie, Whatever i Cup
4. Niebezpieczni – nie zbliżać się do nich pod żadnym pozorem, jest w nich coś niepokojącego:
Adalbert

Osoby z drugiej kategorii poprzerzucam do odpowiednich grup kiedy kogoś zweryfikuję.
Przydałoby się też sprawdzić dokładnie ciało Sapphiry.
- Jesteśmy jednak pewni że Pan Simon pragnąłby przebadać ciało, dlatego damy mu taką okazję. Swoją drogą, była perfekcyjną tancerką brzucha. – Czy one czytały mi w myślach? – Następny raz zobaczymy się na ogłoszeniu przedstawienia! – Lalki wyszły, a jedyne co zostawiły za sobą to nieludzko ciężką atmosferę. Spojrzałem się po ludziach, niektórzy siedzieli wczytani w swoje telefony, ja swój trzymałem w zaciśniętej pięści. Nie mam teraz siły na czytanie, chcę się stąd jak najszybciej wynieść.
- Czy naprawdę nikt tutaj nie pamięta niczego o tym tajemniczym „Elohim Essaim”? – Bleslav Adalbert, jest potworem w owczej skórze, nie mogę dać się omamić jego przyjaznym słówkom. – Nie możemy w takim momencie panikować. Sytuacja jest dziwna, ale damy sobie radę. – Nie widziałem żeby porwał tłumy tą gadką, dobrze mu tak. Nie wiem co takiego sprawia że jest groźny, ale wiem że nie chcę się do niego zbliżać.
                Kilka osób zaczęło wstawać, poszedłem w ich ślady, ale zamiast kierować się do wyjścia wszedłem na scenę:
- Zanim ktokolwiek gdziekolwiek pójdzie, potrzebuję pomocy w przeniesieniu ciała tej kobiety do mojego pokoju. – Poszukałem wzrokiem kolosa w futrzanym płaszczu. Z tego co zrozumiałem z małych rozmówek, Sebastian był już przy pokojach, poza tym, taki wielkolud w zupełności mi wystarczy żeby przenieść Sapphirę. – Sebastian, czy mógłbyś się tym zająć?
Nic nie mówiąc, kiwnął głową i wdrapał się na scenę. Zakasałem rękawy aby mu pomóc z niesieniem zwłok, ale ku mojemu zdziwieniu, sam podniósł dziewczynę, bez najmniejszego problemu. Wolałbym nie dostać od takiego fangi…
- Um…? Idziemy? – zapytał zmieszany Cop
- A, jasne, tylko wiesz… Ja nie wiem gdzie są pokoje. Jakbyś mógł prowadzić byłoby super.
- W porządku, chodź, zaprowadzę cię. – Spodziewałem się raczej zniecierpliwienia, ale wygląda na to że Sebastian jest bardziej wyrozumiały niż na jakiego wygląda… zresztą ciężko z opisywaniem jego emocji przez tą maskę, chociaż muszę przyznać maska którą nosił niedźwiedź była niesamowita. Przypominała mi niektóre scenariusze z systemów które ogrywałem, chociażby spaczone sady Asarum, to była niesamowita kampania…
                Stanęliśmy przed drzwiami do mojego pokoju, w czasie szukania go zdążyłem wygrzebać klucz z kieszeni, włożyłem go do dziurki w drzwiach i przekręciłem. Mój pokój bardziej przypominał gabinet lekarski niż faktycznie pokój. Pod ścianą, po lewej, stało biurko obok którego piętrzyły się szafki na dokumenty. Po prawej od drzwi wisiała rozsunięta kotara, za którą czekał stół taki sam jak te które można znaleźć w kostnicach. Na ścianie wisiały sterylnie wyczyszczone narzędzia chirurgiczne a trochę niżej umiejscowiony był zlew. Bardziej w głębi pokoju można było dostrzec dwuosobowe łóżko. Resztę pomieszczenia stanowiły regały z książkami, wszystkie o medycynie czy psychologii, oraz szafki ze szklanymi drzwiczkami, które kryły niezliczone ilości buteleczek i ampułek, każda jedna miała etykietkę opisującą działanie danego specyfiku. Pokój był wymalowany biało-beżową farbą i z żółtawym światłem jakie dawały lampy, bardziej przypominał publiczną przychodnię.
- Połóż ją tam. – Wskazałem palcem, na stół przy kotarze.
- Jasne. Ej a… ty nie byłeś nazwany przez marionetki perfekcyjnym mistrzem gry?
- Zgadza się.
- To czemu twój pokój wygląda jak pokój szpitalny? – Mówiąc to delikatnie położył ciało Sapphiry na stole. – Znaczy… nie wiem co to ten „mistrz gry” ale… – W tym momencie Sebastian pociągnął parę razy nosem, po czym kichnął.
- Wszystko w porządku? – Zapytałem, bardziej z grzeczności niż z troski.
- Nie dość że wygląda jak pokój lekarski to jeszcze pachnie w nim chemią. – Wziąłem głęboki wdech, ten zapach był tak znajomy że na początku nawet go nie zauważyłem.
- To płyn do dezynfekcji narzędzi. Wracając do „mistrza gry” to na razie się tym nie przejmuj, kiedyś ci wytłumaczę ale wiesz, chcę się teraz zająć Calante. – Zacząłem wypychać tego wielkoluda z pokoju, nie wytrzymam dłużej w tej samowolce charakteru… muszę się go pozbyć i to szybko.
- Mam jeszcze jedno pytanie Simon.
- CZEGO?! – Chyba przesadziłem, spodziewałem się że zaraz na mnie ryknie ale…
- No bo… chodzi o te telefony… wiesz… wiesz jak je uruchamiać? – Patrzyłem właśnie jak, na oko, 2 metrowy mężczyzna, kuli się w swoim płaszczu i zachowuje jak dziecko. Byłem w nieopisywalnym szoku… Myślałem że jest po prostu wścibski, ale on naprawdę wyglądał na zagubionego. Westchnąłem głośno, pokazałem mu na przykładzie własnego telefonu i wyprosiłem go z pokoju. Przekręciłem kluczyk w drzwiach, oparłem się o nie i osunąłem na ziemię. Dzisiejszy dzień był absolutną katastrofą, powinienem był to zrobić od razu po przebudzeniu w tym miejscu, na dzisiaj już za późno, ale pierwszą rzeczą którą robię jutro rano jest rzut na osobowość. Spojrzałem w kierunku ciała na stole, podszedłem bliżej, przybliżyłem jedną z lamp do twarzy dziewczyny. Wcześniej nie miałem okazji się jej przyjrzeć, ale teraz widzę że tancerka brzucha naprawdę była piękna. Długie, czarne włosy spięte w gruby warkocz, który rozkładał się na wiele mniejszych w okolicach łopatek. Podniosłem delikatnie powiekę Sapphiry, fioletowe, choć przekrwione tęczówki, piękny odcień… Podobny odcień miały jej usta, ale nie było to sinienie spowodowane brakiem przepływu krwi, miała fioletową szminkę. Na jej skórze wyraźnie było widać ciemniejsze plamki piegów. Ubrana była w suknie której, top był błękitny, z wycięciem na brzuch, widocznie lubiła się nim chwalić, nic dziwnego, z takim talentem. Dolna część sukni składała się z wielokolorowych pozszywanych łat. Na nogach miała jasno zielone baletki.
                Będę musiał ją rozebrać żeby się upewnić  czy nie ma żadnych ran na ciele, ale z drugiej strony, nie widać żadnych nacięć czy krwi na ubraniach. Spojrzałem na telefon który cały ten czas leżał na stole, przyszła nowa wiadomość, zdjąłem rękawiczki, usiadłem przy biurku i odczytałem wiadomość:
- Zapomnieliśmy wspomnieć, że maski możecie zdejmować będąc sami w pokojach! Pamiętajcie tylko by je z powrotem rano założyć! Dodatkowo, wiemy że Pan Adalbert i Pan Braid już to sprawdzili, ale powiemy wszystkim. Pokoje są dźwiękoszczelne, także jeśli ktoś chciałby zaatakować nawet dziś to wiecie co robić. Dobrej nocy! ~~Koryfeus i Venice. – Pokoje są dźwiękoszczelne, to przydatna informacja.
                Rozejrzałem się po pokoju jeszcze raz, nie było tu nic związanego z moim talentem, to naprawdę smutne. Wstałem i zacząłem przyglądać się książkom na regałach, skoro nie ma żadnych oznak że Sapphira została skrzywdzona, to musi oznaczać że została wykorzystana trucizna… tylko jaka? Chwilę mi to zajęło, ale znalazłem coś o tytule „Encyklopedia szkodliwych i przyjaznych substancji chemicznych”, przyda się. Położyłem książkę na biurku i przeszedłem głębiej do pokoju, tam gdzie stało łóżko, nie było tego widać z głównej części pokoju, ale po prawej stały dwie pary drzwi, jedne prowadziły do standardowej łazienki: zlew, prysznic, wanna i szafa z ubraniami. Bardziej interesowały mnie drugie drzwi, otworzyłem je powoli, by ujrzeć długą klatkę schodową. Schodziłem nią jakieś 4 minuty, ale kiedy dotarłem do końca schodów, moim oczom ukazała się niesamowita komnata, cała obita ciemnym drewnem. Futra, świeczniki i tapiserie ozdabiały ściany. Pod jedną ze ścian stała biblioteczka z przeróżnymi podręcznikami do systemów, wraz z dodatkami do nich. Mimo że uważałem się za eksperta od RPG, to widziałem kilka tytułów o których nigdy nie słyszałem. Obok regału z podręcznikami stała jeszcze mniejsza półka, znajdowały się na niej płyty CD z podkładami muzycznymi, była tam klasyczna, karczemna, techno, elektroniczna oraz folk. Wieża muzyczna piętrzyła się na stoliczku nieopodal, tak jak się spodziewałem, była to najnowsza perła technologiczna. Wszystko to pomagało wczuć się w atmosferę, ale główną atrakcją tego pomieszczenia był wielki, drewniany, okrągły stół, na którego brzegach zostały wypalone runy. 19 masywnych krzeseł, nabitych futrami, stało wokoło mebla. Rozsiadłem się w jednym z nich, było to najbardziej wygodne krzesło na jakim usadziłem swoje pośladki, od kiedy żyję. W stole, przy każdym fotelu, była szuflada, otworzyłem jedną z ciekawości, by moim oczom ukazał się zestaw kości do rzucania. Różnokolorowe bryły, mieniły się w świetle lampek umiejscowionych w szufladach. Siedziałem tak pełen dumy, mój pokój odzwierciedlał mnie lepiej niż sądziłem… Dziękuję Koryfeus… Venice...  Siedziałem tak w bezruchu dobre kilka minut, aż w końcu stwierdziłem że powinienem wrócić do badania Sapphiry. Wdrapałem się po schodach do pokoju, ciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz, stanąłem przed szufladkami, otworzyłem jedną i zajrzałem do środka. Wewnątrz znajdowały się akta medyczne każdego aktora, którego dzisiaj spotkałem. Wyjąłem wszystkie teczki i ułożyłem je w dwa stosy przy biurku. Przejrzałem kilka z nich, nic nadzwyczajnego, za wyjątkiem dokładności i ilości informacji każda z teczek zawierała wyniki każdego jednego badania, każda kontrola, nawet roczne zmiany fizyczne, takie jak wzrost i waga, całe życie zamknięte w jednej teczce. Przestudiowałem już badania Marynarza, Barmana, Dziennikarki oraz Boksera, żadne z nich nie wyróżniało się niczym specjalnym, sięgnąłem po kolejną teczkę, „Charles Braid” przeczytałem okładkę, otworzyłem plik i wyjąłem jedno z zapasowych zdjęć pacjenta które wisiało w małej kopertce na wewnętrznej stronie teczki. Wczytywałem się w życiorys Tłumacza, aż dotarłem do jednej konkretnej diagnozy:
- Oh... To by wyjaśniało jego dziwne zachowanie... – Doczytałem do końca badania Charlesa i odłożyłem je na stos przeczytanych, siedziałem chwilę w zadumie czy na pewno chcę to zrobić... muszę rzucić.
                Wyciągnąłem K6, 1 do 3 zrobię to, 4 do 6 odpuszczam. Kostka potoczyła się chwilę, by zaraz wylądować 1 do góry. W porządku… robię to. Wyciągałem zapasowe zdjęcie każdego aktora z teczek i przytwierdzałem je magnesami do białej tablicy na kółkach, samą tablicę przysunąłem bliżej biurka. Jak powinienem to zrobić…? Eliminować pojedynczo aż zostanie jedna osoba? Nie… za długo to zajmie… Już wiem… Rozejrzałem się nerwowo po pokoju, wmawiałem sobie że niepotrzebnie i że spokojnie mogę mówić, marionetki pisały że pokoje są dźwiękoszczelne. Czułem jak zimny pot zbiera mi się na czole, oblizałem wargi i zacisnąłem dłoń na kostce w kształcie piramidy.
- Parzyste mężczyzna, nieparzyste kobieta. – Wydawało mi się że moje palce sztywnieją, jednak kostka swobodnie opuściła moją rozwartą dłoń. Czas dla mnie spowolnił do granic możliwości, w głowie pokazywały mi się wizje każdego możliwego wyniku, widziałem jak kostka raz po raz odbija się by ostatecznie zatrzymać się z 3 triumfującą nad pozostałymi cyframi. Wziąłem głęboki oddech, podszedłem do tablicy z czerwonym markerem. Myślałem że tablica będzie bardziej potrzebna, jednak po jednym rzucie wyeliminowałem 13 jednostek, szkoda mi było moich przygotowań, i choć niektórzy nazwaliby to marnowaniem środków, zacząłem skreślać kolejno każdego mężczyznę który widniał na tablicy. Zrobiłem krok do tyłu by mieć pełny obraz sytuacji jaka się rysowała teraz na tablicy, przepiąłem zdjęcia dziewczyn trochę niżej, przyjrzałem się każdej z osobna, dlatego uwielbiałem podejmować wybory rzutami, moje emocje nie miały znaczenia. Zakładając że którąś z tych dziewczyn darzyłbym specjalnym uczuciem, kostki wiedziały lepiej, jeśli musiałbym ją zabić, nie wahałbym się. Zdjąłem maskę i przetarłem oczy, tak bardzo mnie piekły, jednak musiałem kontynuować. Usiadłem raz jeszcze przy biurku, wziąłem do ręki jeszcze raz K4, znowu rozejrzałem się po pokoju… nikogo nie było, można się było tego spodziewać. Przełknąłem ślinę, słyszałem swój własny oddech… Czy ja robię coś złego? Czy renomowany chirurg i znany mistrz gier powinien robić takie rzeczy? Z drugiej strony ktoś taki jak ja nie powinien być w takim miejscu, to co robię jest usprawiedliwione. PRZESTAŃ. MYŚLEĆ.
R. Z. U. C. A. J.
- 1 Ada Deresad, 2 Yukino Cambell, 3 Sunny Whetever, 4 Julia Mushial… - zamknąłem oczy, dźwięk upadającej kostki, który kiedyś uważałem za jeden z najpiękniejszych, był mi teraz niczym przejechaniem paznokciem po tablicy. Chwilę później nie słyszałem już nic, otworzyłem oczy, ale nie miałem odwagi pochylić głowy, patrzyłem przed siebie otępiały, nie wiem ile czasu minęło, minuta? Czy pół godziny? W końcu ocknąłem się z letargu, nachyliłem głowę i w momencie w którym ujrzałem cyfrę która była najwyżej, ulżyło mi, nie czułem więcej winy. Nieopisywalna fala radości zaczęła napływać do mojego serca, zacząłem panicznie się śmiać. Wstałem i starając się zakryć swoje usta, nieopamiętanie podskakiwałem w spazmach śmiechu. Kiedy tylko te ustały, nachyliłem się nad kostką:
- Julio… Mushial… – chichrałem się między każdym jednym słowem. – Będziesz… moją… ofiarą…
Czekał mnie jeszcze jeden rzut dzisiaj, jednak jego zasady powinny działać na zupełnie innych fundamentach, grzebiąc chwilę w fartuchu znalazłem rubinową K20. Nie powinienem traktować wyboru kiedy zabiję jak wyboru co zjem na śniadanie. Tylko raz dziennie będę rzucał tą kostką, dzień w którym na wierzchu tej kostki pojawi się 1 będzie dniem w którym pozbawię Julii Mushial życia.
                Rozejrzałem się nerwowo po pokoju, rzuciłem kostką, 17, nawet nie było blisko, musiałabyś mieć naprawdę pecha by zginąć pierwszego dnia tutaj… A skoro o tym mowa…  spojrzałem na ciało Sapphiry. Powinienem zacząć szukać jaka trucizna zabiła tą kobietę. Schowałem akta medyczne z powrotem do szafek. Przesunąłem tablicę pod ścianę, tak by zdjęcia aktorów były odwrócone do niej. Stanąłem raz jeszcze przy ciele Calante, założyłem rękawiczki i zacząłem szukać co takiego doprowadziło do śmierci tancerki.

                                                                                Dzień 2

                Arsen, rtęć, opiat, glikol etylenowy, arszenik, cyjanek, fosfor, rycyna… Wciąż nie wiem co zostało użyte na Sapphirze. Prześlęczałem całą noc gapiąc się, to na kartki encyklopedii, to na ciało tancerki. W głowie mam absolutny mętlik, nie dam rady dłużej… muszę… odpocząć. Oparłem się o stół chirurgiczny, zasłoniłem oczy dłońmi… i wtedy do mnie dotarło. Ja nie jestem w szpitalu w którym zwykle operuję. Światło, zapach, ułożenie przedmiotów, wszystko sprawia że czuję się jak u siebie w pracy, automatycznie sięgałem po narzędzia tak, jakbym wiedział dokładnie gdzie będą. To straszne, jak dobrze zorganizowane są te pokoje.

                Dzień dobry wszystkim! Nadajemy komunikat aby przekazać wam, że jest już 7:00 i śniadanie zostanie podane o 8:00 w restauracji. Życzymy wszystkim aktorom miłego dnia!~

                Wziąłem głęboki oddech, otworzyłem oczy, spojrzałem na świat przez palce moich dłoni. Nie mam już siły… ale muszę przekazać innym wieści, jestem w 99% pewny, Sapphira Calante została otruta. Możliwe że to było samobójstwo, na to by wskazywał naderwany list który miała przy sobie. Ale co się stało z tym listem? Marionetki go zabrały? To i tak chyba nie ma teraz znaczenia, cokolwiek zrobiły tancerce, nie ma szans żebyśmy mogli coś wskórać w tym temacie.
                Jakimś cudem doczłapałem się do łazienki, powoli rozebrałem i wszedłem pod prysznic…
Ciepła żeby się rozluźnić czy zimna żeby przebudzić?… Wyszedłem spod prysznica, wyciągnąłem z kitla K6. 3 w dół, pobudka; 4 w górę, relaks… 5 … Po chwili fale ciepła uderzały w moje ciało, czy to był dobry pomysł? Powinienem był się przebudzić, ale… kostki zdecydowały. Stałem tak dobre 15 minut, przy okazji dobrze się namydliłem i opłukałem. Wyszedłem ostrożnie z kabiny, śmierć poprzez poślizgnięcie się na płytkach byłaby jednocześnie żałosna, jak i głupia, nie mógłbym sobie na to pozwolić. Umyłem zęby, wysuszyłem włosy i ubrałem się w nowe ciuchy. Szafa była pełna podobnie wyglądających ubrań oraz masek. Zebrałem brudną odzież z podłogi i wyrzuciłem do kosza na ubrania, uprzednio przenosząc moje skarby do kieszeni świeżego kitla.
                Wziąłem ze stołu operacyjnego mój telefon aby sprawdzić która godzina, 8:05. Właściwie jak powinienem zareagować na fakt że właśnie się spóźniam? Nie umawialiśmy się na wspólne śniadania, ani nic w tym stylu. Z drugiej strony pewnie większość będzie posłuszna rozkazom pacynek… Idę tam… ale najpierw… Standardowo, 1-2 Dobry, 3-4 neutralny, 5-6 nieuprzejmy. K6 wylądowało 6 do góry. Dzisiaj wysokie rzuty, chyba masz dużo szczęścia Julio Mushial. Wyszedłem z pokoju, z ciekawości sprawdziłem z kim tak właściwie sąsiaduje mój pokój, na moje nieszczęście z wyjątkiem Wail’a byłem otoczony idiotami. Nikogo nie spotkałem w drodze do restauracji. Przed drzwiami zatrzymałem się aby wziąć kilka głębokich wdechów, dopiero po nich z całych sił pchnąłem, obydwiema dłońmi, drzwi jadalni.
                Pierwszą rzeczą którą ujrzałem były plecy mężczyzny w mundurze, kończył właśnie jakąś swoją przemowę, nie obchodziły mnie jego oklepane formułki, dodatkowo mówił je z taką monotonią w głosie, chyba sam w to nie wierzył. Muszę przekazać wszystkim informacje, pamiętaj, jesteś zły, fakt że męczy cię przemęczenie tylko ułatwia ci sprawę.
- Niech nikt nie wychodzi, chyba że nie chcecie znać jej powodu śmierci to możecie wypierdalać. – Czy to brzmiało okej? Nie jestem pewny… na wypadek, więcej kolokwializmów... – Zarwałem nockę żeby dokładnie sprawdzić tą cholerną dziewczynę z wczoraj. Jakby to ująć… – Chyba nie powinno się tak mówić o zmarłych… – Po prostu została otruta. Miała przy sobie jakiś naderwany list, ale jedyne co w nim było to jej imię i nazwisko. Nie wykluczam samobójstwa, choć to rozwiązanie tylko dla kobiet i ciot. – Chyba przesadziłem… a może nie?
- Samobójstwo? Jesteś pewny? Może te marionetki ją otruły? – Julia zadała mi pytanie, podchodząc bliżej. Czy ty mnie obrażasz? Nie mogę dać po sobie poznać że mam ją na celowniku, uspokój się, odpowiedz jej normalnie. Pamiętaj, nikt nie wie.
- Jesteś jakaś tępa? Oczywiście że jestem pewny, dziwka została otruta i to tyle z jej historii. Może marionetki maczały w tym palce, ale nie mamy jak tego potwierdzić. Jedyną rzeczą jaką miała przy sobie był fragment listu, a wątpię że masz coś, co panienka Calante własnoręcznie podpisywała do porównania. – Skrzywiła się na obelgę, ale chyba trafił do niej przekaz mojej wiadomości.
- Słuchaj pajacu w szlafroku, lepiej zacznij lepiej dobierać słowa bo inaczej…
- Nie powinieneś tak mówić o zmarłych. – Dziewczyna w czarnym ubraniu i z czerwoną maską stanęła między mną o Julią. Coś mi mówiło że ją chyba wczoraj widziałem ale…
- Ktoś ty?
- S-słucham?
- Nie pamiętam jak się nazywasz.
- Ada? Deresad? Nazwali mnie perfekcyjną kominiarką? – Spojrzała na mnie zdziwiona. Faktycznie… ktoś taki był wczoraj wspominany. W której była grupie? No tak… oleje ją.
- Wiesz czym została otruta? – Do rozmowy dołączył się Sebastian
- Nie znalazłem jeszcze konkretnej substancji… – Mushial wraz z… Adą odeszły bez jednego słowa, tym łatwiej dla mnie.
- Szkoda, wiesz, jakbyś potrzebował pomocy to mogę spróbować, kiedyś, coś tam czytałem o truciznach. – Wielkolud się do mnie uśmiechnął. Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale muszę grać.
- Wybacz ale wiedza która jest na poziomie „kiedyś coś tam” nie przyda się mi. A teraz daj mi zjeść bo zaraz mi żołądek skręci na lewą stronę. – Z tymi słowami odepchnąłem go na bok i skierowałem się do okienka z jedzeniem.
                Co to ma być? Czy oni wszyscy są nienormalni? Jest tu tak wiele rzeczy do wyboru, nie wytrzymam, nie chcę wybierać. Szybko, ponumeruj jedzenie w głowie, wyciągnij kostki i...rzuć. 23. Jeszcze raz. 9. Co ja biorę? Jakieś kanapki i… zielona herbata. W porządku. Westchnąłem i z pełną tacką obróciłem się w kierunku stolików. Jedynymi osobami które pozostały w restauracji byli Adalbert, który siedział sam, dopijając kawę, oraz Thomas siedzący z Cartie’em. Analityk był w czwartej kategorii, nie powinienem z nim rozmawiać. Skierowałem się do stolika z improwizatorem i Aim’em.
- Hej, Simon, może się dosiądziesz? – Głos Bleslava zabrzmiał cicho, ale stanowczo, to nie było pytanie.
-… Jasne, czemu nie. – Nie mogę pokazywać że jego obecność mnie niepokoi. Podsunąłem pod siebie krzesło i wziąłem łyk herbaty. Zakończmy to szybko.
- Więc mówisz, że nie odkryłeś niczego interesującego, Simon? – W momencie w którym zadał to pytanie wgryzłem się w kanapkę, dziękowałem bogom, dało mi to czas do namysłu co mu odpowiedzieć. To prawda że nic nie znalazłem, ale nie chciałem żeby myślał że jestem bezużyteczny. – Wiesz jeśli odkryłeś cokolwiek, możesz się tym z nami podzielić, wszyscy mamy wspólny cel. To nie muszą być konkrety. – Swoją drogą, nie mam pojęcia co było w tej kanapce, ale smakowało paskudnie. Po chwili przeżuwania przełknąłem i mogłem mu w końcu odpowiedzieć.
- Nie wiem za kogo mnie uważasz żołnierzyku, ale podzieliłem się z wami wszystkim co odkryłem do tej pory. Nie miała żadnych śladów walki na swoim ciele, nie było żadnych ran czy zadrapań, ani jednego przekłucia igłą… nic. Wierzę że jedynymi możliwościami w takim wypadku jest albo otrucie jej podstępem, albo sama coś zażyła.
- Rozumiem. – Na twarzy Analityka pojawił się lekki uśmiech. Wychylił ze swojego kubka z kawą po czym wstał. Zamiast jednak pójść w kierunku wyjścia, położył dłoń na moim ramieniu. – Dobra robota, Simon. I nie powinieneś się tak denerwować. – Słucham? Skąd on? – Naprawdę jesteś kimś Isnt, a na dodatek z samego ranka zajadasz się kanapkami ze świńskim sercem. Nie przewidziałem że ktokolwiek je weźmie. – Klepnął mnie po ramieniu i lekkim krokiem wyszedł z restauracji. Dokończyłem śniadanie, nie miałem wyboru, kostki zadecydowały. Przepłukałem usta zieloną herbatą i wyszedłem do reszty.
                Przeszukiwaliśmy salon, jak na razie bez skutków. Pozwoliłem sobie odpocząć, usiadłem na kanapie, dopiero teraz dotarło do mnie jak śpiący jestem, jakby nie patrząc nie spałem całą noc…
- Hej, mogę się przysiąść? – Spojrzałem w górę, przed sobą zobaczyłem kolorowo mieniącą się maskę Herringa.
- Cokolwiek.
- Super! – Improwizator ciężko usiadł koło mnie. – Wiesz, Simon, jesteś naprawdę imponujący, zdążyłeś sprawdzić ciało Sapphiry w jedną noc i w ogóle.
- Nie zdążyłem jej sprawdzić, wciąż nie wiem co dokładnie ją zabiło. – Burknąłem, ale w głębi serca miło było otrzymać pochwałę. – A ty zrobiłeś cokolwiek pożytecznego? Znalazłeś jakąkolwiek drogę ucieczki?
- No… no nie, ale próbowałem nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym!
- I coś poradziłeś?
- Nie! – Czemu to powiedział z taką dumą? – Telefon stawiał opór, nie dałem rady go złamać.
- Co ty w ogóle próbowałeś zrobić? Improwizacja to nie jest czasem ciągła gadanina? – Zastanawiam się w której grupie powinienem umieścić Thomasa…
- Właściwie to nie tylko, specjalizuje się również w konstruowaniu i majsterkowaniu. – Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. Chyba liczył że mi tym zaimponuje.
- Więc jesteś jakby… mechanikiem?
- Mniej więcej.
- Hm… to może być przydatne… – Chwila, czy ja to powiedziałem na głos?
- Co mruczysz Simon?
- Nie twój interes! Pierdol się!
- Jesteś strasznie markotny, Simon, chyba za dużo się przejmujesz. – O czym on gada? To nie są wakacje tylko porwanie! – Pomyśl o tym miejscu jako o wakacjach. Pomyśl czego dawno nie robiłeś i spróbuj to zrobić tutaj.
Wydaje się że mówi absolutne bzdury… ale może się przydać w przyszłości. Zaryzykuje i przerzucę go do grupy trzeciej. Nawet jeśli gada od rzeczy… czemu mnie to ruszyło? Od kilku miesięcy nie tknąłem żadnego podręcznika do sesji… Ja naprawdę za tym tęsknię, czemu taki wesoły przygłupek mnie uświadomił… nie rozumiem. Czy ja… powinienem mu… podziękować?
- Thom…
- Słuchajcie ludzie, nic tu nie ma, a widzę że niektórzy sobie nawet odpuścili… Przejdźmy może do kaplicy. Ktoś jest przeciw? – Na pytanie niedźwiedzia odpowiedziała cisza.
- No, dzięki za wymianę zdań, Simon. Do później. – Improwizator zniknął gdzieś w tłumie. Czy ja go zraziłem do siebie? A nawet jeśli, to czemu dał mi radę?
                Stanęliśmy całą grupą, przed wielkimi wrotami do kościoła. Wczoraj, dokładnie tutaj, wpadłem na Jake’a, niby nic wielkiego ale może powinienem go później zbadać? Przyjrzałem się drzwiom do kaplicy, teraz zauważyłem że na ich powierzchni zostały wyryte wszelakie sceny biblijne. Nie mam zamiaru tam wchodzić, brzydzi mnie sama myśl o bogu… Nienawidzę go, siedzi gdzieś, tam wysoko, patrzy sobie na nas z góry i rzuca nam pod nogi kolejne kłody. Może nie przepadałem za tą grą w boga właśnie dlatego że przypominała bycie mistrzem gry? Dlatego wolałem wszystko zostawiać w „rękach” kostek, nie brałem odpowiedzialności za swoje czyny, ale nie dyrygował nimi również żaden Bóg. Tak było lepiej, nie potrzebuję go w swoim życiu, jestem pewny że ja również nie jestem mu potrzebny.
- Ja tam nie wchodzę. – Powiedziałem, kiedy niektórzy zdążyli już zniknąć za zdobionymi drzwiami.
- Co? Dlaczego? – Zapytała Whatever sięgając do tylnej kieszeni spodni, chwilę się siłowa z tym co chciała, ale w końcu jej się udało. Chwilę później przed twarzą miałem włączony dyktafon. – Tylko głośno i wyraźnie.
- Wyłącz to.
- No przecież żartuję, Simon… – Schowała dyktafon z powrotem do kieszeni. Cały czas uśmiechała się zawadiacko. – Ale wiesz, powodem mógłbyś się podzielić.
- Już tu byłem wczoraj, nic nie znalazłem, a drzwi na tyły były zamknięte. Swoją drogą te religijne motywy mnie obrzydzają. – Nawet nie musiałem kłamać, tylko mi ułatwiało sprawę.
- Naprawdę nie zamierzasz pomagać, bo nie jesteś wierzącym? – Sunny drążyła temat, mogłem się spodziewać po dziennikarce.
- Jestem wierzącym, ale nie w żadnego boga czy nawet kilku, wierzę w los, poza tym  nie widzę sensu w przeszukiwaniu tego samego pomieszczenia dwa razy. Obiecuję, że nie spierdolę moim magicznym przejściem o którym wiem tylko ja. – Dziennikarka spojrzała na mnie lekko zirytowana.
- Sunny, idź do reszty, ja posiedzę z Simonem. – Barman lekko złapał dziewczynę za ramię, ta spojrzała na niego niepewnie ale lekko uniesione brwi Jake’a i pewny siebie uśmiech przekonały ją.
Po tym jak pozostali zniknęli za drzwiami, oparłem się o ścianę i zjechałem na podłogę. W sumie nie miałem co robić, mogłem jedynie czekać, gapiąc się pustym wzrokiem przed siebie, aż zaczną wychodzić z kaplicy. Mijały sekundy, następnie minuty, nie wytrzymam, ile można sprawdzać jedno pomieszczenie?
- No daaaaaaleeeeeej, ile można? Hej, Simon, ile oni już tam siedzą? – Jake usiadł koło mnie, myślałem że jest bardziej cierpliwy, no bo po co zgłaszałby się aby ze mną tu siedzieć?
- Czemu z nimi nie poszedłeś? – Burknąłem.
- Właściwie to miałem do ciebie pytanko, ten instrument na twojej koszulce, co to?
- Powiem ci, ale ty odpowiesz na jedno moje pytanie, zgoda? – Właściwie jedna rzecz przykuwała moją uwagę w wyglądzie barmana.
- Jasne, zgoda.
- W porządku, to lutnia, taka średniowieczna gitara, chociaż prawdziwie popularna stała się w renesansie. Jest takim swojskim symbolem bardów, a że za dzieciaka jako gracz zwykle wybierałem barda… to myślałem że to fajna koszulka. – Czemu to powiedziałem? Chciał tylko wytłumaczenia co to za instrument. Jednak coś w tym mężczyźnie sprawiało że chciało się do niego gadać. Spojrzałem na niego, Jake patrzał mi prosto w oczy i uśmiechał się tym samym uśmiechem który nigdy nie znikał z jego twarzy. Zero reakcji? Nie wiem czego oczekiwał ale…
- Simon, zauważyłeś kiedykolwiek, że jak wspominasz granie w RPG to się zaczynasz uśmiechać? Tak szczerze uśmiechać. Czy praca lekarza nie jest zbyt czasochłonna? Kiedy ostatni raz robiłeś za mistrza gry? – Saladsky wstał, otrzepał się, po czym skierował do salonu w filarze. – No choć, załatwimy to zanim wrócą.-
O czym on mówi? I jeszcze nie odpowiedział na moje pytanie, a już zadaje mi kolejne? Nie tak się umawialiśmy. Poszedłem w jego ślady i kiedy tylko przekroczyłem próg salonu:
- Ej Saladsky?! myślisz że zapomnę? Wisisz mi jedną odpowiedź. – Barman już stał za ladą barku, przeglądał niektóre butelki które stały na poziomie jego wzroku.
- No chodź i siadaj. – Machnął na mnie ręką. Zmieszany, podszedłem bliżej, spojrzałem na hoker, wzruszyłem ramionami i usiadłem naprzeciwko Jake’a. – Co sobie życzysz?
- Słucham?
- DO PICIA, PRZYPOMINAM ŻE SIEDZISZ PRZY BARZE. – Barman wypowiedział każde słowo bardzo powoli, głośno i wyraźnie.
- Ale nie wiem co ja chcę. Czekaj… – Wyciągnąłem z kieszeni 3 K4, przyjrzałem się liście alkoholi wiszącej nad półkami a następnie rzuciłem bryłami. – No więc…
- Co ty robisz?
- No, zawsze daję kostkom wybierać co będę jadł i pił. No więc wezmę…
- Nie ma szans że dam ci wybrać drinka w tak bezosobowy sposób. – Mówiąc to Barman porwał czworościany z lady.
- Oddaj je przygłupie! – Próbowałem odzyskać moje skarby, jednak dodatkowa przeszkoda, w postaci kontuaru, skutecznie mi to uniemożliwiła
- Nie oddam póki nie wybierzesz drina. – Jake zmarszczył brwi, nie wyglądał na wkurzonego, ale bardziej… zmartwionego? – i to TY masz go wybrać, a nie jakieś kostki.
- Ale ja…
- ŻADNYCH ALE!
- Daj mi… nie wiem… Gin z tonikiem.
- No i widzisz? To było takie trudne? – Po tym jak to powiedział, rzucił kostki na ladę. – Ty patrz, trzy 4. Chyba niezły jestem w te klocki, co? – Miał rację, każda z kostek dała najwyższy wynik…
- Wracając do mojego pytania.
- Śmiało, pytaj. – Barman zaczął wywijać shakerem
- O co chodzi z tym „Demon” wyszytym na twojej nogawce. Wygląda zbyt obciachowo żebyś znalazł to w sklepie.
- Aua, chyba nie umiesz mówić bez uszczypliwości, co? – Westchnął ciężko wciąż wstrząsając pojemnikiem. – Kiedyś miałem przezwisko „Demon”, właściwie to „Glass Demon”, a jak chcemy łapać za słówka to nawet „Diavolo di Vetro”. Powiedzmy że okolice w których pracowałem raczej mógłbyś przypisać do tych szemranych. Robiłem jako barman, podawałem szklanki, a że kiedyś był ze mnie również niezły zabijaka… – Zakręcił teatralnie szklanką na palcu, po czym ją postawił i nalał mi wymieszany alkohol. – tak narodził się „Szklany Demon”
- I taki jesteś dumny z tego przydomka że go sobie wyszyłeś na spodniach?
- Nigdy nie powiedziałem że byłem z niego dumny. – Pierwszy raz zobaczyłem jak ciepły uśmiech Jake’a zamienił się w tajemniczy. – No ale dosyć o mnie, kto to widział żeby barman opowiadał o sobie! – I znowu ten sam uśmiech sprzed kilku minut… – Wiesz, to zwykle my wysłuchujemy zrzędzenia i smutnych opowieści.
- Nie tak szybko, zadałeś mi dwa pytania, ja tobie tylko jedno. Fakt, na to drugie nie odpowiedziałem, ale z własnej woli uciekłeś za ladę.
- Dobra, masz mnie. – Podniósł ręce w geście porażki.
- Co chciałeś osiągnąć, mówiąc że się nieświadomie uśmiecham, kiedy wspominam RPG? To była po prostu reakcja na miłe wspomnienia.
- I wierzysz że tak jest? Podsłuchałem trochę twojej rozmowy z Thomasem i się z nim zgadzam. Chyba mi nie powiesz, że nie tęsknisz za byciem mistrzem gry? Przemyśl to, ok? Jest tutaj wiele osób które chętnie by spróbowało czegoś takiego, a zostanie nauczonym przez samego „perfekcyjnego” mistrza gry to już spory zaszczyt. – Czemu on mi to wszystko mówi? Teraz jak o tym pomyślę, to improwizator faktycznie mówił coś podobnego. Czy ja… tęsknię za RPG? – No, kończ tą szklanę, jak wyjdą i nas nie zobaczą to pomyślą że poszliśmy się miziać. – Z całą pewnością to nie będzie ich pierwsza myśl… Jake Saladsky… kim ty tak naprawdę jesteś? Wziąłem głęboki wdech i jednym haustem opróżniłem szklankę. Przyjemne pieczenie w gardle i nagłe ciepło w żołądku trwało krótką chwilę, po której wszystko wróciło do normy.
                Mimo drinka nie czułem się ani trochę mniej zmęczony, ześlizgnąłem się z hokera i oparłem o ladę.
- Ej ej ej, chyba mi nie padniesz tu po jednej szklance? – Głos barmana zabrzmiał w moich uszach.
- Nie, daj mi chwilę, nie spałem całą noc. – Przymknąłem powieki, dopiero teraz poczułem jak bardzo piekły mnie gałki oczne. Otworzyłem je minutę później. – W porządku, chodźmy.
Wyszliśmy z filaru, w tym samym momencie reszta grupy zaczęła wylewać się z kaplicy. Tak jak się spodziewałem, bez skutku. Jako następny cel obrali salę teatralną, nic dziwnego, była tuż obok. Jednak nie zamierzałem bawić się z nimi. Usiadłem w fotelu w pierwszym rzędzie i z zamkniętymi oczami myślałem nad tym co sugerowali mi oboje, improwizator i barman. Z toku myśli wyrwał mnie Habber, który poinformował mnie że przechodzimy teraz na salę sportową. Westchnąłem i z niemałym trudem wygramoliłem się z wygodnego fotela. Postanowiłem trochę pomóc w sali sportowej bo nie wypadało żebym absolutnie nic nie robił podczas poszukiwań, nawet jeśli całą noc badałem ciało denatki.
                Na samej sali podzieliliśmy się na dwie grupy po 9 osób, szedłem na szarym końcu grupy, której zadaniem miało być ogarnięcie magazynu. Kiedy miałem już przestąpić próg do wyznaczonego pokoju, pisarz fanfiction przykucnął przy kaloryferze stojącym na prawo od wejścia, na moje nieszczęście zaczął tarasować całe przejście.
- Rusz się. – Zamruczałem, jednak zero reakcji – Rusz się. – tym razem powiedziałem to głośno, żeby na pewno mnie usłyszał. Jednak znowu, nic. Chester Rooker zaczynał działać mi na nerwy, nie dość że jest jakimś pompatycznym idiotą, to jeszcze przeszkadzał tym faktycznie działającym. – POWIEDZIAŁEM RUSZ SIĘ PRZYGŁUPIE! NIE ROZUMIESZ? – Pociągnąłem Pisarza za te jego łachmany, teraz mnie zauważył.
- Oszalałeś, puść mnie wariacie! – Rooker zaczął się szarpać i popchnął mnie. Gdyby nie drink i praktycznie zerowa ilość snu, taki wymoczek nie byłby w stanie mnie przesunąć, jednak to do niego się los uśmiechnął. Poleciałem do tyłu uderzając głową o drzwi do magazynu. Nie było to nic poważnego, jednak krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Nienawidzę takich śmieci jak on.
- Co ty odpierdalasz skurwielu, hm?! – Widziałem jak wargi Chestera się ruszają, coś pierdoli, jednak ja nie zamierzam go słuchać. Zacząłem podejmować próby wstania z podłogi, nie obyło się bez powtórek, jednak osiągnąłem sukces, zacząłem iść w kierunku Rookera. Ale on musiał stanąć mi na drodze…
- Z tego co widziałem, to ty wpadłeś na niego Simon. Zresztą nie ważne po prostu się nie kłóćcie. Konflikty w grupie nic nam nie dadzą, a tylko zaszkodzą. – Jake stał między mną a Chesterem.
- Nie dam temu gnojowi pójść bez poniesienia konsekwencji. – Mam go po prostu dosyć, wszystko mnie w nim denerwuje.
- Odpuść. Po prostu odpuść. Jesteś niewyspany i podkurwiony, idź na salę sportową i połóż się na ławce, a jeśli zapytają cię o co chodzi, odeślij ich do mnie. – To nie był ten sam ciepły i przyjazny głos barmana, był stanowczy i nie przyjmował nie za odpowiedź. Spojrzałem mu prosto w oczy, nie był zły, tylko chciał żebym poszedł… zrozumiałem przekaz. Parsknąłem i wyszedłem z magazynu, obrałem kierunek na jedną z ławek stojących pod ścianą. Nie potrzebowałem wiele czasu, aby zasnąć.
                Siedziałem na tylnym siedzeniu sportowego samochodu. Za oknami było ciemno, jednak światła lamp ulicznych skakały po skórzanych fotelach. Na miejscu kierowcy siedziała zbitka bezkształtnej czerni, trzymała wyciągnięte, przypominające smołę, macki na kierownicy.
- Oh, jak się spało Simon? Mam nadzieję że nie przeszkadzały ci wyboje. – Głos materii odbijał się echem w mojej głowie, był niski i gardłowy. Otworzyłem usta aby odpowiedzieć, ale żadne dźwięki nie wydobywały się z nich. – Nic nie powiesz, co? To wygodne Simonie. Nie musieć brać odpowiedzialności za swoje czyny. Znowu „dokonałeś” wyboru, kogo tym razem zabijesz? Staruszkę, noworodka, nauczyciela, żebraka? Tyle opcji, cały świat stoi otworem, a ty jednak chowasz się, jak za fartuchem matki. Simon, jesteś maminsynkiem, wiesz o tym? Ale może to i lepiej, gdybyś nim nie był, musiałbyś brać na swoje barki wszystkie te grzechy które popełniłeś.- Mówiąc to, część czerni spłynęła na pedał gazu, samochód przyśpieszył, obrazy miasta zaczęły się zlewać w jedną całość. Siedziałem nieruchomo w tylnym siedzeniu, mogłem jedynie patrzeć przed siebie. Czarna figura spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko, pokazując rzędy białych zębów. Nagle w przedniej szybie ujrzałem dziewczynkę, nie miałem jednak czasu się jej przyjrzeć. Nagłe szarpnięcie, kiedy wóz uderzył w ciało dziewczyny, widziałem jak jej głowa rozbija szybę samochodu. Auto się nie zatrzymało, mimo olbrzymiej plamy czerwieni przysłaniającej cały widok. Patrzyłem w horrorze jak krew rozprzestrzenia się po tafli szkła.
                Podniosłem się cały zlany potem i rozejrzałem w panice. Byłem w swoim pokoju, w swoim łóżku. Ktoś musiał mnie tu przenieść z sali sportowej. Nikogo tu nie było, może to i lepiej, jeśli ktokolwiek znalazłby moją tablicę… Zerwałem się z posłania i podbiegłem do tablicy, nikt jej nie ruszył, ale… to nie znaczy że nikt nie widział co na niej miałem. Nie… chyba nie ma w tym kurorcie osoby która szperałaby po czyichś rzeczach… zwłaszcza że właściciel spałby kilka kroków od nich. Westchnąłem ciężko… co powinienem zrobić? 1 do 3 wyluzuj i graj spokojnego, 4 do 6 pozbądź się zdjęć, K6 zatrzymała się na 1, mam nadzieje że kostki wiedzą co robić…
                Spojrzałem na zegarek w telefonie, 20:23, od dłuższej chwili wydają kolację… zgłodniałem.
                Uchyliłem lekko drzwi na korytarz, wychyliłem głowę i sprawdziłem czy teren jest bezpieczny. Nie miałem teraz ochoty na bezsensowne pogaduszki. Wchodząc do restauracji, zauważyłem Alvaro i Chestera związanych w kącie pomieszczenia. Chyba wydarzyło się coś ciekawego kiedy spałem…
- Co się kurwa dzieje? Co za pojeb ich związał i w ogóle za co? – Jeszcze nie skończył się dzień, musiałem tak przeklinać jeszcze chwilę… żebym tylko jutro dostał inny charakter. Podeszła do mnie Julia:
- Isnt, pewnie się wystraszyłeś jak się obudziłeś w pokoju bez klucza, masz. – Na jej wyciągniętej dłoni leżał klucz do mojego pokoju. Czy ona mnie zaniosła do mojego pokoju? Czy ona widziała tablicę? Teraz nie mogę jej zabić, jeśli będzie się tego spodziewała. Nie mogę ryzykować... – Jake cię zaniósł, tylko mu lepiej później podziękuj.
                Więc to barman się mną zajął, to zmienia postać rzeczy. Saladsky to porządny człowiek, nie przeglądałby moich rzeczy, nie jestem spalony, wciąż mogę cię zabić, czy to nie piękna wiadomość… Julio Mushial?
- Jasne, podziękuję temu błaznowi. Uśmiechnąłem się lekko.
- Uważaj sobie Isnt. – Warknęła i odeszła, by po chwili stanąć na krześle tak jak to robiła wcześniej i anonsowała coś.
                Mnie już nie obchodziło co mówiła. Jak zawsze kostki wybrały mój posiłek, po którym wróciłem do pokoju. Rzuciłem K20, wynikiem była 20, dzisiaj jest najgorszy możliwy dzień na zaatakowanie Julii. Spojrzałem do rogu pokoju, zza wiszącej kotary dało się czuć chłód, który utrzymywał ciało Sapphiry od zepsucia.
- Wybacz moja droga, ale dzisiaj chcę pójść spać wcześniej, jutro się tobą zajmę. - Wykąpałem się, ubrałem w piżamę i leżąc w pościeli, zastanawiałem się nad kilkoma rzeczami które wciąż miałem gdzieś z tyłu głowy. Thomas Herring, jego przerzucam do grupy numer 3. Jest jeszcze jedna osoba którą muszę umieścić w jednej z grup… Julia Mushial, moja przyszła ofiara…
- Gratuluję, właśnie otrzymałaś własną grupę, grupę numer 5, mój kluczu do wolności.
W głowię odbijamy mi się echem słowa jednocześnie Thomasa i Jake’a, chcę wrócić do prowadzenia sesji, myślę że to idealny moment. Jeśli jutro będę miał dobry charakter, znajdę sobie jakichś ludzi do grania, choćby nie wiem co. I z tą myślą, zasnąłem.

                                                                                Dzień 3

                Obudził mnie nieprzyjemny chłód, rozejrzałem się. Zasłona, oddzielająca stół chirurgiczny od reszty pokoju, była złożona. Podszedłem zszokowany, by ujrzeć niewielką wizytówkę leżącą w miejscu w którym jeszcze wczoraj była Calante. Podniosłem karteczkę:
- Przepraszamy Simon, ale jesteśmy w 100% przekonani, że nic więcej nie wyniesiesz z badań nad jej ciałem, a nie chcemy żeby zaczęła się psuć, dlatego zabierzemy je w bezpieczne miejsce. – Co to ma znaczyć, te marionetki sobie ze mną pogrywają, idealnie zdają sobie sprawę że ten pokój jest przystosowany do trzymania ciała. Nie wiem nawet jak na to zareagować…
 Wziąłem sześcian do ręki, chuchnąłem na niego i momencie w którym wypuściłem go z rąk, powtarzałem sobie w głowie: dobry, dobry, dobry. Kostka wysłuchała moje prośby, wylądowała na 1. Dla pewności rzuciłem też K20, 4, to wciąż nie jest TEN dzień. Jednak nie martwiłem się późniejszym wynikiem, teraz liczyło się dla mnie że kostki pozwoliły mi być dzisiaj miłym. Tak jak wczoraj postanowiłem, zdobędę dzisiaj jakichś graczy do sesji! Ubrałem się, schowałem kartkę do kieszeni i wyszedłem z pokoju.
                Śniadanie zjadłem w samotności, nie szkodzi, samotność mi nie przeszkadza, łatwiej mi będzie w niej wymyślić jakiś scenariusz dla moich przyszłych zawodników. Powinienem też pomyśleć w jakim systemie powinienem poprowadzić sesję… specjalizuję się w fantasy i atmosfera jaka towarzyszy mojej piwnicy również to sugeruje, ale z drugiej strony nowym ludziom bardziej podchodzą motywy sci-fi… Będę musiał później na to rzucić, jak będę w pokoju i będę widział jakie systemy mam dostępne w piwnicy.
                Ludzie naprawdę się porozchodzili, nikogo nie spotkałem w drodze powrotnej do pokoju, zszedłem do mojej komnaty mistrza gry i zacząłem przyglądać się podręcznikom. Zdecydowanie było ich zbyt wiele, wybrałem 10 losowo i z tych postanowiłem wybierać z pomocą K10. Bryła potoczyła się po drewnianym stole, numer 5, wziąłem książkę do rąk, był to system który przenosił ludzi do okresu dwudziestego wieku. Czyli ani to fantasy, ani Sci-fi, to chyba dobrze. Przygotowałem karty postaci, dobrałem odpowiednią muzykę. Zajęło mi to dobre półtorej godziny, oczywiście nie planowałem już dzisiaj robić sesji, ale chciałem mieć części estetyczne jak najszybciej z głowy. Szkoda tylko że nie mogłem zmienić stylu piwnicy, jednak nie był to wielki problem.
                Po 11:20 wyszedłem z pokoju, był to mój oficjalny wypad w polowaniu na nowych graczy, nie mogłem się już doczekać! Postanowiłem poczekać na kogoś w salonie, wydawało mi się to być idealnym miejscem do tego typu rzeczy, salon był pomieszczeniem koniecznym do przejścia jeśli chciało się pójść gdziekolwiek z własnego pokoju… nie licząc dachu, ale kto by tam chciał chodzić. Stanąłem przy kontuarze, przyjrzałem się wypisanym napojom bezalkoholowym, wyciągnąłem odpowiednie kostki które wybrały mi Cole. Nalałem sobie takowej do szklanki i wtedy ujrzałem modela i niedźwiedzia siedzących przy jednej z konsol. Zaprosili mnie do wspólnej gry, następne kilka godzin spędziłem nawalając w przyciski na padzie, już nie pamiętałem kiedy ostatni raz nie musiałem martwić się pracą… było to naprawdę odprężające. Sebastian i Anton okazali się być przyjemnymi kompanami do rozmów, postanowiłem… chcę żeby oni wzięli udział w mojej sesji powrotnej.
                Jednak tą sielankę przerwał nagły komunikat od marionetek:
                                Proszę wszystkich aktorów o zebranie się za pięć minut w sali teatralnej!
Po krótkiej wymianie zdań zdecydowaliśmy się posłuchać komunikatu i chwilę później przestępowaliśmy próg sali teatralnej, w tym samym momencie poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Przyjrzałem się nowemu plikowi na tapecie telefonu.
- ”Dubler”. Co to w ogóle ma oznaczać? – Oczywiście wiedziałem co robił dubler w teatrze, ale co taki plik robił na moim telefonie? Mimo prób otworzenia go, nie reagował.
                W kilka minut wszyscy zebrali się w wyznaczonym miejscu, po tym pokazały się marionetki, które tak jak kilka razy wcześniej, wyjaśniały nam nowe zasady, jak zawsze po wiadomościach od marionetek zrobił się niemały szum, ale to pytanie Thomasa przebiło się ponad cały raban.
- Co się stanie kiedy odmówimy zagrania w tym przedstawieniu?
                Marionetki pokazały nam gramofon który wydaje przeszłość każdego, kto odmówi współpracy. To nie może być prawda, nie miałem zamiaru brać udziału w tych żałosnych przedstawieniach. Nikt nie może poznać mojej zbrodni, tak ciężko pracowałem, zataiłem każdy jeden fakt, to nie może być prawda, te informacje nie mogą wyjść na światło dzienne. W pewnym etapie życie byłem nawet gotowy zabić każdego kto wiedziałby o tym. Sesje z terapeutą, rehabilitacja, ja musiałem nauczyć się żyć od nowa... z tą ciężką prawdą... Ona... nie może... zostać...ujawniona... Robi mi się niedobrze, nie okazuj tego innym, graj dalej, jesteś miły, nie panikuj. O czym oni wszyscy mówią? Nie potrafię się skupić, moje myśli ciągle wracają do tego gramofonu... Gdzie oni idą? Restauracja? Pójdę za nimi, rusz się, chyba pamiętasz jak chodzić.
                Już w samej jadalni, odzyskałem trochę zmysłów, jednak gromadzący się kwas w moim żołądku nie dawał o sobie zapomnieć, zaraz zwymiotuję. Pierwsze kroki skierowałem do siedzących przy stole Antona i Sebastiana, ale do wolnych przy nich siedzeń ubiegli mnie Yukino oraz Chester, zaczęli się zagadywać, to była moja szansa. Obróciłem się na pięcie i szybkim spacerem wyszedłem z pomieszczenia, kiedy tylko drzwi za mną się zatrzymały, puściłem biegiem do swojego pokoju, łapiąc się za usta. W połowie schodów wyjąłem klucz do mojego pomieszczenia i niemalże rozbijając się o drzwi, wbiegłem do środka. Klęcząc przed toaletą, oddawałem wcześniej zjedzone posiłki, kwaśny posmak w ustach tylko napędzał odruchy wymiotne, kiedy te już zupełnie ustąpiły przepłukałem usta i twarz. Widząc swoje odbicie w lustrze, zadałem sobie pytanie: „Jak do tego doszło?” Jak te cholerne marionetki pozyskały informacje o tym incydencie. Jestem niemalże pewny że chodzi o tą konkretną rzecz, skąd... skąd one wiedzą? Wziąłem głęboki wdech, upewniłem się że wyglądam normalnie i wyszedłem z łazienki. Skoro już byłem w pokoju, a wybrałem sobie już przynajmniej dwóch graczy do sesji, to równo dobrze mógłbym zgarnąć karty postaci dla nich, no i jakieś kostki. Wróciłem do restauracji, gdzie para moich kandydatów na uczestników siedziała razem, już bez towarzystwa dodatkowych osób. Resztę wieczoru spędziłem z nimi tworząc postacie, później każdy wrócił do swojego pokoju.
                Jednak sprawa gramofonu nie dawała mi spokoju, tak długo walczyłem sam ze sobą, by się przekonać do tego że to nie była moja wina i naprawdę zacząłem w to wierzyć. Więc czemu kiedy tylko marionetki wytłumaczyły działanie gramofonu, byłem niemalże pewny że to dokładnie ta sytuacja, i na dodatek to samo poczucie winy wróciło, prześladując mnie jak zjawa. Leżąc w łóżku, spojrzałem na zegarek w telefonie. Pięć po północy, nowy dzień, mógłbym rzucić na charakter... dwa z trzech moich charakterów byłyby wstanie zająć się gramofonem... wygramoliłem się z łóżka, wymacałem w ciemności sześcian i rzuciłem, w miejscu w którym ustał dźwięk zaświeciłem telefonem. 3. Obojętny, choć nie był to charakter bezpośrednio przejawiający się agresją, był on w stanie zniszczyć coś co zagrażało mojej osobie. Ruszyłem ledwo oświetlonymi korytarzami kurortu, minąłem salon, w którym dogorywał kominkowy ogień, to dało mi pewien pomysł. Wszedłem do sali teatralnej, ciemne kształty gramofonu rysowały się pod jedną ze ścian, obszedłem je i skierowałem się do rekwizytorni, zacząłem szukać po kątach, jestem pewny że gdzieś mi to mignęło przed oczami kiedy siedziałem w fotelu widowni. Wtedy natrafiłem palcami na dokładnie to czego szukałem, złapałem pewnie za drewniani kij baseballowy, był lekki ale czuć było że jest wytrzymały. Zamachnąłem się nim kilka razy dla pewności, to zdecydowanie wystarczy. Wolnym krokiem zacząłem podchodzić do gramofonu, te przeklęte ustrojstwo doprowadziło mnie do tego stanu, a już spokojnie żyłem, wolnym od trosk, przepracowując się do nieprzytomności. W jednej chwili na urządzeniu pojawił się znajomy kształt, masa ciemności z mojego ostatniego koszmaru, biały, szeroki uśmiech gościł na czymś co nazwałbym głową, gdyby nie niekończąca się zmiana kształtów istoty.
- Co jest Simon? Myślałeś że jestem zaledwie koszmarem? Świetnie sobie zdajesz sprawę czym jestem, tylko boisz się przyznać do tego. Ale nie martw się, to normalne... to normalne dla takich żałosnych morderców, morderców jak ty. AHHAHAHAHAHAHAHAH MORDERCA! TYM WŁAŚNIE JESTEŚ! MORDERCA I NIC POZA TYM. MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.MORDERCA.
- Milcz! Milcz, milcz, milcz! – Uniosłem kij do góry. – Nie jestem mordercą. – Dźwięk gniecionego metalu rozbrzmiał w sali teatralnej. – Nie – kolejne uderzenie – Jestem i kolejne – Mordercą – Wpadłem w rytm uderzania i z każdym kolejnym wydawało mi się że kamienna skorupa w moim sercu pęka. Biłem bez opamiętania, cienista istota nie przestając się śmiać, powoli ginęła wśród szczątek maszyny, aż w pewnym momencie... absolutna cisza. Poczułem się wolny, spojrzałem na kij, widać było że go wymęczyłem, musiałem się go pozbyć. Przejrzałem raz jeszcze zgliszcza gramofonu, by się upewnić że nie zostały odłamki narzędzia zbrodni pomiędzy nimi. Wybiegłem z sali i mógłbym przysiądź, że kątem oka widziałem parę czerwonych ślepi wśród foteli widowni. Otworzyłem szklane drzwiczki kominka i wrzuciłem pałkę do środka. Dokonało się, drugie morderstwo w tym kurorcie, prychnąłem na samą myśl o tym. Wróciłem po tym wydarzeniu do pokoju i padłem twarzą na łóżko, natychmiast odpłynąłem.
                                                               
                                                                                Dzień 4

                Mimo że spałem dobrze, obudziłem się czując jak gówno, nie miałem nawet ochoty myśleć nad moimi akcjami z nocy. Jedyne czym chciałem teraz zająć mój umysł, to scenariusz dla moich graczy, musiałem wybrać coś ciekawego i w miarę krótkiego dla początkujących… Ale najpierw, muszę o coś spytać marionetki, była jedna sprawa która nie dawała mi spokoju.
                Kąpiel, nowe ciuchy i maska, rzut K20, 8, nawet mi się nie chce tego komentować. Wyszedłem, zamykając za sobą pokój, zamiast jednak kierować się do restauracji, poszedłem do sali teatralnej. Zastałem tą samą ruinę, którą po sobie zostawiłem w nocy.
- Co tu się stało? – Chciałem chociaż utrzymać pozory że nie byłem to ja. – Hej! Koryfeus, Venice, jesteście tu?
- Oh, przepraszamy za ten bałagan, jednakże ktoś nas zaskoczył tym nagłym aktem wandalizmu. – Więc one nie wiedziały kto to zrobił? Tym lepiej dla mnie. – O co chodzi, panie Isnt?
- Booo ja dostałem rolę „Dublera”. Czy to oznacza że mam się uczyć wszystkich kwestii? Trochę tego byłoby dużo, nie uważacie?
- Ależ oczywiście że byłoby to dużo, wcale nie oczekujemy od dublerów takiego oddania. Widzi pan, dubler to specjalna rola, osoby które ją dostają, otrzymują pewnego rodzaju przywilej. Nie muszą uczyć się żadnego tekstu, marionetki suflerzy podkładają głosy takich osób, jedyną rzeczą jaką mają robić dublerzy, jest zastąpienie obstawionych aktorów w razie wypadku.
- Wypadkiem może być śmierć?
- Jeśli nie znajdziecie żadnego ciała do czasu występu, to tak.
- Rozumiem, dziękuję.
- To my dziękujemy, za interesowanie się szczegółami. – Lalki wymusiły od siebie uśmiechy, po czym zniknęły, a ja zostałem wśród gramofonowej masakry.
                Nie miałem teraz ochoty widzieć się z tą całą zgrają ludzi, ale wiedziałem że jeśli się im nie pokażę, to tylko bardziej będą mnie szukali… Wchodząc do jadalni, uderzyła mnie fala kuszących zapachów, że też drzwi do restauracji potrafią nie przepuszczać tak intensywnych aromatów. Rozejrzałem się w poszukiwaniu dwóch konkretnych osób, oni nie będą zadawali niepotrzebnych pytań. Pomogło mi ogłoszenie, które wygłaszał Sebastian, mówił coś o jakiejś próbie, jak dobrze że mogłem olać ten cholerny występ, a na dodatek nic już nam nie grozi, nikt nie wyjawi naszych sekretów. Przysiadłem się do niedźwiedzia i modela, pogadałem z nimi, coś zjadłem, wytłumaczyłem im jak działa wybieranie kostkami, a potem razem ruszyliśmy do sali teatralnej.
                - Jak myślicie, co się stało? – Model rozejrzał się ze zdziwieniem na szczątki urządzenia, które rozwaliłem w nocy.
- Nie mam pojęcia, ale jakiś totalny popierdol musiał to zrobić. – Chyba mnie nie podejrzewają, to dobrze. Usiadłem w pierwszym rzędzie.
- Ej co zrobiłyście? Najpierw pokazujecie nam ten magnetofon… – Zaczął czarnoskóry… jak on miał na imię?
- Gramofon, Habber. – Sunny jak zawsze pomocna, koleś się nazywał Habber.
- Co? – Bokser spojrzał w jej kierunku
- Magnetofon nagrywa i odtwarza, to czego resztki widzisz tutaj to był gramofon, na ogół tylko odtwarza, i do tego głównie winyle. – Dziennikarka skrzyżowała ręce na piersiach, ciężko czytać ludzi, kiedy mają na sobie maski, ale wyglądała jakby bawiło ją poprawianie głupka.
- No nieważne! Pokazujecie to nam, a potem sami to niszczycie? – Wrócił z pytaniem do marionetek, które stały na scenie. Rozumiem, nikt mnie nie podejrzewa, to bardzo dobra wiadomość.
                Marionetki opowiedziały nam że to ktoś z nas zniszczył urządzenie, nie wiele mnie obchodziło z ich gadaniny, z wyjątkiem jednej wzmianki, przez którą okropne bóle brzucha się nawróciły:
- Mamy jeszcze mnóstwo takich samych gramofonów. Jeśli nikt się nie przyzna, czeka was kara, a uwierzcie nam, będzie wam dawała nauczkę na przyszłość. – Po tej informacji od Koryfeusa i Venice, grupa bezimiennych marionetek zaczęła zbierać części maszyny, natomiast inny oddział wniósł nowy gramofon który postawili w miejscu starego. To nie mogła być prawda, moja chwila wytchnienia i okazania siły by trzymać swój sekret w tajemnicy… To wszystko na marne? Wcześniej te lalki były mi obojętne, widać było że nie będą ingerować w to co robimy… ale teraz z całego serca ich nienawidzę.
                - ZAMKNĄĆ SIĘ I SŁUCHAĆ WY NIEROZGARNIĘTE ŻYCIOWO DEBILE! – Krzyk Jake’a wyrwał mnie z letargu. – Możesz mówić, Charles
- Dzięki Jake. Tak czy siak, posłuchajcie mnie. Wiem kto to zrobił i zamierzam nakłonić tę osobę do przyznania się, dlatego możecie odpuścić ten temat. – O czym on mówi, nie mógł wiedzieć że to ja, prawda? Te czerwone ślepia które dostrzegłem w mroku, czy to mógł być Charles? Nie, nie, nie, NIE!
                Siedziałem na kanapie w salonie z modelem i Sebastianem. Rozmowa z nimi w jakiś sposób koiła moje nerwy, choć fakt że gramofon wciąż jest widmem groźby nade mną i że Charles, nawet jeśli udaje, chce namierzyć sprawcę.
- Myślicie, że Charles naprawdę wie kto to zrobił, czy tylko udaje na potrzeby grupy? – Unikali tego tematu, ale musiałem się upewnić.
- Szczerze mówiąc, wydaje mi się że kłamał, ale kto go wie, to Charles, on codziennie zachowuje się inaczej i robi inne rzeczy.
- Anton ma rację, to dziwak, nie powinieneś się przejmować tym co on mówi. – No tak, oni nie mają pojęcia, może to i lepiej? Tłumaczenie takich spraw byłoby straszną stratą czasu. Spędziliśmy ze sobą jeszcze dłuższą chwilę, po czym wróciliśmy do sali teatralnej, na próbę. Nie mogłem się powstrzymać od spoglądania co jakiś czas na nowy gramofon, to paskudztwo mogłoby zniszczyć moją reputację w jednej chwili… Teraz jestem zmuszony grać jak mi te marionetki zagrają. Mimo że pojawiłem się na próbie, nie zastałem tam długo, wyszedłem w momencie w którym Thomas stwierdził że nie będziemy potrzebni.
                Siedziałem w swoim pokoju czytając na zmianę encyklopedię trucizn i podręcznik do systemu. Zerkałem na kurtynę w rogu pokoju:
- Gdzie cię zabrali Sapphiro? – Spojrzałem na książki dookoła mnie, nie mam już na nie siły, muszę odpocząć. Wstałem i podszedłem do stołu chirurgicznego, wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale jeśli chciałem zabić czymś Julię Mushial, musiałem wybrać broń. Jakbym w ogóle miał ją zabić? Może naciąłbym jej żyły? A potem jak by się już wykrwawiła, wykroiłbym jej jakieś większe rany na ciele. Jestem lekarzem, pewnie zostawią mi autopsje ciała, wcisnę im jakikolwiek kit i pewnie nie będą drążyć. Ale faktycznie powinienem wybrać broń którą zakończę jej życie. Wybrałem kilka narzędzi ze ściany, położyłem je na stole i ponumerowałem w głowie. Miałem czas, rzucałem raz za razem odrzucając jedną opcję za kolejną, aż na końcu zostałem z czymś co bardzo przypadło mi do gustu, średniej wielkości skalpel typu lancet, obustronne ostrze miało około 7 centymetrów, może trochę długie jak na narzędzie lekarskie, ale przecież i tak nie zamierzałem używać go w celu medycznym. Odwiesiłem resztę sprzętu, schowałem nożyk do kieszeni płaszcza i wyszedłem z pokoju zamykając go za sobą. Skierowałem się na dach, mało kto tam chodził, ale było to zrozumiałe, na dworze było zimno i padał śnieg. Ale teraz mi to nie przeszkadzało, rozejrzałem się czy nikogo nie ma i podszedłem do barierki naprzeciwko drzwi wejściowych na dach, musiałem przejść koło masywnej wieży stojącej po lewej stronie. Oparłem się o lodowato zimną barierkę, wziąłem głęboki oddech, poczułem jak chłodne powietrze wypełnia moje płuca. Trzymałem je tak dłuższą chwilę po czym wypuściłem, tak, było mi to potrzebne, chwila wyciszenia, nie miałbym jej w swoim pokoju, gdzie leży mnóstwo odwracaczy uwagi. Robiło się już ciemno, ciekawe jak innym idzie próba… może powinienem był do nich zajrzeć?
- Um, Dobry wieczór? – Usłyszałem za sobą głos, który kojarzyłem, jednak nie mogłem przypasować do niego maski właściciela. Obróciłem się by ujrzeć jakontammiałnaimię Wail’a, Szczęściarza. Jak zawsze, prezentował swój złoty ząb w szerokim uśmiechu. – O, Wystraszyłem cię? Przepraszam, ale mogę się dosiąść?
Bez mojej odpowiedzi stanął tuż koło mnie i wychylił się bardzo daleko do przodu, ja bym tak nie potrafił, bałbym się że spadnę, ale jemu widocznie wysokość nie przeszkadzała.
- Co tu robisz? – Zapytałem bez emocji, nie wiedziałem jak się zachowywać koło niego, wydawał się być zupełnie oderwany od rzeczywistości.
- Lubię tu przychodzić, mało kto tu zagląda i jest przyjemnie chłodno. – Spojrzał się mnie tylko przez chwilę, po czym wrócił do wyglądania zza barierki, wychylił się jeszcze bardziej, wystarczyłoby jedno drobne pchnięcie i Szczęściarz zniknąłby we mgle otaczającej budynek. – A ty? Nie widziałem cię tu wcześniej.
- Ja… – Wahałem się nad odpowiedzeniem mu, był w grupie drugiej, nie wiedziałem o nim nic.
- Niech zgadnę, chciałeś tutaj trochę odpocząć. Nie dziwię ci się, ludzie tam na dole potrafią być bardzo intensywni. Widzę to w tobie, też nie przepadasz za tłumami, chyba mógłbym nawet pokusić się o powiedzenie że jesteśmy podobni. – Co jest z nim nie tak, tak się rozgaduje z ledwo co poznanym gościem, nie gadaliśmy ze sobą nawet tak dużo, dziwak z ciebie. – Ale wiesz co? Czuję że nie zostaliśmy tu zebrani bez powodu, nie po to żeby się zabijać, po coś o wiele głębszego. Wyjdę trochę na hipokrytę, ale nie powinieneś się tak odcinać od innych. To całkiem fajni ludzie, wiem to, choć znamy się zaledwie cztery dni.- Przez jedną, krótką, chwilę widziałem jak uśmiech Wail’a się zmienił, w tym ułamku sekundy był pełen melancholii czy on naprawdę może być podobny do mnie, wydajemy się być zupełnie różni, ale czuję że w środku obojga z nas gnieździ się podobny ból.
- Przepraszam, nie wiedziałem że to twoja „świątynia kontemplacji.” Nie chciałem ci przeszkodzić w przemyśleniach. – Mówiąc to skierowałem się do wyjścia.
- Po pierwsze, nie przeszkadzasz mi, po drugie to ja tu przyszedłem później więc jak już to ja tobie coś przerwałem, po trzecie naprawdę tak po prostu odejdziesz bez słowa po mojej zarąbistej przemowie? – Prychnąłem ze śmiechu, ciekawy człowiek. Stałem przed drzwiami z klatką schodową na dół, zastanawiałem się nad odpowiedzią dłuższą chwilę, obróciłem się do szczęściarza wciąż stojącego przy barierkach:
- Jesteś silniejszy niż sądzisz Wail. Pamiętaj o tym. – Te słowa wisiały w powietrzu przez dobrą chwilę, po której zszedłem z dachu.
                Wróciłem do pokoju, przebrałem się w piżamę i zasnąłem na stercie książek leżącej na moim łóżku.

                                                                                Dzień 5

Pobudka, prysznic, czyste ubrania rzut na charakter: 5, zły; rzut K20: 2, tak blisko, a mimo to wciąż nie to. Śniadanie, rozmowy o niczym z Sebastianem i Modelem, po tym wróciłem się do pokoju po podręcznik do systemu, miałem już w 60% opracowany scenariusz dla moich graczy i nie mogłem się doczekać kiedy ich będę mógł przeprowadzić przez tą podróż. Przez większość próby siedziałem wczytany w moją lekturę i jedynym momentem w którym zrobiłem sobie przerwę było kiedy makieta księżyca prawie spadła na głowę Julii, trochę mi ulżyło. Gdyby zginęła zanim bym ją  zabił to nie wiem co bym ze sobą zrobił. Ludzie byli poprzebierani w XVI-wieczne stroje, ciekawe czy gdybym poprosił Taylor’a o stroje dla graczy to by je uszył. Po próbie wszyscy stwierdzili że zrobią sobie imprezę, nie miałem ochoty na tego typu zabawy, nie w tym momencie, jedyną rzeczą którą chciałem teraz zrobić było ukończenie fabuły mojego scenariusza. Z drugiej strony, jak wszyscy się upiją to nie będą mi przeszkadzać, to idealny moment i na zakończenie scenariusza, i na zabicie Julii po północy.
- Ja będę u siebie w pokoju, ale radzę mi nie przeszkadzać, bo wyrwę wam głowy i naszczam do szyi. Tak poza tym, miłej zabawy. – Kurwa, jestem symbolem bycia miłym.
                Wróciłem do swojego pokoju, gdzie udało mi się ukończyć moją pracę nad sesją, była gotowa, w końcu mogłem poprosić Modela i Sebastiana na wspólną grę. Skończyłem równo po północy, z pewnością impreza trwa na całego, o ile ktoś jeszcze jest na tyle trzeźwy… Usłyszałem pukanie do drzwi, kto to mógł być? Chyba nikt nie postanowił mnie zabić w alkoholowym amoku? Dla pewności sprawdziłem czy w kieszeni kitla jest mój skalpel, był. Powoli otworzyłem drzwi, by ujrzeć trzech sprutych gości. Dwóch z zaczerwienionymi twarzami, modela oraz Caspra, chwiejących się na nogach, i jednego, fanfica, wiszącego na ramionach wcześniej wspomnianych, ten ostatni trzymał dłoń w górze i z tego co zauważyłem miał wybity palec. Wypuściłem skalpel z dłoni, którą trzymałem w kieszeni i poczułem jak zbiera we mnie gniew.
- Co jest kurwa?! Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać. – Nie wyglądali jakby do końca rozumieli co się dzieje. Nie było nawet sensu ich opierdalać. – Co żeś tym razem odjebał Cartie?
Wytłumaczyli, albo raczej sam wywnioskowałem z ich niezrozumiałego bełkotu że grali w zbijaka. Po pijanemu. Ci ludzie prawdopodobnie się sami pozabijają zanim ktokolwiek wykona jakikolwiek ruch. Wziąłem fanfica do środka, nie mogłem pozwolić trzem schlanym głąbom rozbijać się po moim, jakby nie patrząc pełnym ostrych narzędzi, pokoju. Jeszcze który by odkrył tablicę z zdjęciami, byłbym spalony, nawet jeśli by byli pijani. Opatrzyłem głupka, dałem mu maść i kazałem przyjść do mnie jutro, właściwie to dzisiaj, ale później, ale chyba zrozumiał. Wygoniłem go na korytarz, dałem im reprymendę a model wspomniał znowu tego swojego Boga, wkurwił mnie więc trzasnąłem im drzwiami przed nosami. Po tym incydencie mnie znużyło i tak jak byłem ubrany poszedłem spać.

                                                                                Dzień 6

                Jak co rano, oddałem się porannej rutynie: kąpiel, ciuchy, zęby i nowa maska. Rzuciłem K6 na charakter, 1, bardzo dobrze, odpowiadał mi taki stan rzeczy. Następnie rzut na… zabicie Julii Mushial, Dwudziestościan potoczył się po biurku, a cyfrą która wygrała, była 3. Wzruszyłem ramionami, schowałem bryłę do kieszeni i wyszedłem z pokoju. Obszedłem dwóch nieprzytomnych, Caspra i modela, widocznie nie udało im się po odprowadzeniu fanfica wrócić do reszty imprezowiczów. Wszedłem do restauracji, która świeciła pustkami, jedynymi osobami którym udało się doczłapać tutaj był marynarz i pani kominiarz. Deresad leżała twarzą na blacie, coś mamrocząc, za to Doca lekko się uśmiechając, głaskał ją po plecach. Wybrałem kostkami jakieś jedzenie, po czym dosiadłem się do nich.
- Nieźle się trzymasz. – Zagadałem chłopaka.
- Nie piłem, pilnowałem żeby sobie czegoś nie zrobili. – Odpowiedział nie przestając klepać dziewczynę po plecach.
- Coś słaby z ciebie opiekun, tak patrząc po wczoraj. – Uśmiechnąłem się lekko
- O, czyli dotarli do ciebie. To dobrze. – Marynarz wstał i podszedł do okienka, po chwili wrócił z kilkoma puszkami piwa. Otworzył jedną z nich i podsunął dziewczynie. – Adzia.
Dziewczyna wymamrotała coś po czym podniosła głowę tylko na tyle wysoko by móc wypić z puszki.
- Trzymaj, zasłużyłeś, dziękuję za zajęcie się Chesterem. – Podał mi napój, po czym sam sięgnął po jeden. Kto to był Chester?
- Kim?
- Chesterem? Coś mu się stało w rękę wczoraj, pamiętasz?
- A no tak, jasne, jasne. Chester, no tak.
- Nie mogłem mu pomóc, więc trochę się o jego kontuzję obwiniam. Czy to moja wina? Miałem ich pilnować, a po wszystkim nawet go nie zaprowadziłem do ciebie i jeszcze…
- Dobrze się spisałeś, jak na 15 spitych ludzi, jeden zbity palec nie jest niczym tragicznym, zresztą nie zostawiłbyś chyba pozostałych imprezowiczów tylko dlatego że jednego trzeba było przenieść.
- Chyba masz rację… – Nie wyglądał na przekonanego.
W tym momencie do restauracji wszedł analityk, wciąż widziałem go jako zagrożenie, ale dlaczego? Nie zrobił niczego niebezpiecznego, więc czemu przeszedł mnie dreszcz? Nie mogłem okazywać strachu… dlatego zagadam pierwszy.
- Siemanko Bleslav! Jak tam się spało? Pewnie podobnie co im, biedactwo?
                Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, w końcu ktoś stwierdził że może powinniśmy sprawdzić czy nikomu się nic nie stało. Ostatecznie do grupy nie dołączyła tylko Deresad. Sprawdzaliśmy pokoje i choć niektórzy nam nie odpowiedzieli, to i tak udało nam się upewnić że z większością jest w porządku. Przy okazji sprawdziłem stan dłoni Chestera, zaskakująco szybko się pozbierał, będę musiał go później zbadać pod tym względem. Jednak zaczynałem się martwić w momencie w którym drzwi do pokoju Julii Mushial się nie otworzyły. Czy to możliwe że już nie żyje, z pewnością to jest możliwe ale… Marynarz i Bleslav coś sobie szeptali co jakiś czas, jednak nie byłem w stanie ich usłyszeć. Sprawdziliśmy następnie salę sportową, na której spotkaliśmy boksera  i śpiących Wail’a i Jake’a. Doca i Adalbert znowu o czymś rozmawiali jednak tym razem o wiele bardziej agresywnie, kłócili się, nie miałem czasu na ich spory, powstrzymałem ich. Zaplanowaliśmy kolejno iść do kaplicy, teatralnej i na koniec na dach. Czekałem przed drzwiami do kaplicy czekając aż wrócą, wciąż nie miałem zamiaru tam wchodzić. Obcowanie z modelem, trochę mnie zmiękczyło, ale nie na tyle, by na nowo zacząć wierzyć w tego kutasa z niebios. Borsch okazał się być mniej wkurzający niż jak na początku się wydawał, ale wciąż co jakiś czas wspomina jaki to on wierzący, tej jego strony nie trawiłem. Analityk i marynarz wyszli z kaplicy, nikogo tam nie było, to chyba dobrze, kto wie do jakich profanacji doszłoby, gdyby ktoś tam postanowił zabalować. W sali teatralnej też nikogo nie znaleźliśmy, więc skierowaliśmy się na dach, błagałem w duszy żebyśmy spotkali ją na dachu, żywą.
                Moje modły zostały wysłuchane, Julia Mushial stała oparta o barierki, wpatrując się w horyzont. Moi współ-poszukiwacze oraz dziewczyna wymienili kilka zdań, ale ich nie słuchałem, ja po prostu stałem z boku, ciesząc się że nic jej się nie stało, była cała i zdrowa. Poprosiła Analityka o rozmowę sam na sam, a ja nie chcąc robić jej problemów, posłuchałem.
                Postanowiliśmy z marynarzem wrócić się do restauracji, na wypadek gdyby ktoś z tych kogo nie spotkaliśmy postanowił tam zajrzeć. Jednak po drodze chciałem jeszcze pogadać z Ralphem… Robertem, jakkolwiek tam miał na imię.
- Zauważyłem że jest trochę napięcia między tobą a Bleslavem.
- Ciebie nie było wczoraj, ten czubek mówił że podoba mu się bycie zamkniętym tutaj i skazanym na zabijanie się. – A więc to tak Adalbert widzi tą grę, nie mogę się z nim nie zgodzić, w końcu sam już podjąłem decyzję…
- To okropne. – Skłamałem
- Co nie? Świr, nie pozwolę mu nikogo skrzywdzić. – Wyglądał na zdeterminowanego, choć na pierwszy rzut oka wydawał się niekompetentny i wrzuciłem go do grupy pierwszej… może… to był błąd? Cieszyło mnie że przynajmniej nie byłem sam w postrzeganiu analityka jako zagrożenia.
Dotarliśmy do jadalni, gdzie zebrało się trochę więcej ludzi, gdzieś w tle mignęła mi kominiarka rozmawiająca z szczęściarzem.
- Pomożesz mi porozdawać piwo? – Zapytał mnie marynarz.
- Jasne, czemu nie. – Odpowiedziałem z uśmiechem, po czym chodziliśmy od okienka do aktorów rozdając napoje.
                Wszyscy powymieniali się informacjami, Bleslav oddał przywództwo Julii, fujoshi coś organizowała i dzisiaj miała się odbyć próba generalna. Nie obchodziły mnie szczegóły z wyjątkiem, o której odbędzie się to coś co organizowała Cambell. Jako jedyny nie wziąłem udziału w chyba żadnej atrakcji jaką sobie tu ludzie organizowali, więc chociaż w tym mógłbym uczestniczyć. Wróciłem do pokoju i oczekiwałem godziny 16:00.
                Zabawa w chowanego? Czy my mamy pięć lat? Nie chciałem narzekać, ale naprawdę nie uważałem tego za dobry pomysł, już chciałem sobie odpuścić, ale jak zobaczyłem że lesbijka i marynarz natychmiastowo wyszli… trochę mi się zrobiło żal fujoshi. Losowaliśmy rolę i jak można się było domyśleć, zostałem chowającym, liczyłem trochę na tę rolę, miałem zamiar brać udział w tej zabawie, ale zdecydowanie nie chciałoby mi się chodzić po całym kurorcie szukając wszystkich. Szukał Bleslav, nawet nie wiedziałem co o tym myśleć.
                Schowałem się wraz z Thomasem w magazynku sportowym, oczywiście to nie byłoby wystarczające, więc postanowiłem również wejść do kosza na piłki, niezgrabnie wdrapałem się do niego, po czym zatonąłem w piłkach.
- Hej, Simon? – Usłyszałem głos Improwizatora.
- O co chodzi?
- Fajnie że się z nami bawisz. – Czemu on to powiedział i co oznaczało to drganie serca… Wolałem o tym nie myśleć.
- Przymknij się bo nas usłyszy. – Powiedziałem, a w odpowiedzi usłyszałem chichot Thomasa
- Ja już mam plan co zrobię jak tu wejdzie.
                Dziesięć minut później, szliśmy do salonu, po tym jak Adalbert nas znalazł.
- Więc twoim planem, było strzelanie w niego piłkami?
- No ale prawie wyszło, nie? – Jego szeroki uśmiech nie znikał mu z twarzy.
                Chowany zakończył się tym, iż mimo Analityk znalazł kominiarkę, nie był wstanie jej złapać, w efekcie czego się poddał. Pogratulowaliśmy Deresad oklaskami, po czym wszyscy się rozeszli w swoje strony. Wraz z Borsh’em i Sebastianem postanowiliśmy zjeść kolację.
- Słyszałem że Thomas strzelał do Bleslava piłkami tenisowymi, to prawda? – Śmiał się Niedźwiedź. – Jak to wyglądało?
- Nie wiem, słyszałem to, ale nie widziałem, siedziałem w koszu z piłkami do siatkówki.
- Dobrze że mu się nic nie stało, przecież taka piłka tenisowa musi boleć. – Zmarszczył brwi Model.
- Przesadzasz, Adalbert nie jest taką chudzinką jak Chester. – odpowiedział mu Sebastian.
- No może… ale to wciąż imponujące że cię znalazł w tym koszu, co nie?
- Ten człowiek nie jest normalny, jest jak maszyna, taka bojowa, i do tego dobrze naoliwiona. – Wahałem się przez chwilę, teraz był dobry moment żeby zaprosić ich na wspólną grę, mają postacie, ja mam scenariusz… Ja… Ja naprawdę chcę wrócić do RPG! – Hej, tak się zastanawiałem… – Obaj zwrócili głowy w moją stronę.
- O co chodzi? – Model przystawił kubek z herbatą do ust.
- Gadaj Simon, nam możesz powiedzieć! – Powiedział Sebastian przeżuwając.
- Bastian, przełknij. – poprawił go Borsh.
- Dobrze mamo. – Niedźwiedź przewrócił oczami.
- Za...Zastanawiałem się, czy nie chcielibyście wziąć udziału w sesji RPG którą bym wam poprowadził? – Zamknąłem oczy, nie chciałem usłyszeć ich odpowiedzi, pewnie były zbyt okrutne, albo powstrzymywali się od wybuchnięcia śmiechem. Cisza… Czemu nic nie mówią? Otworzyłem powoli oczy, uśmiechali się do mnie.
- Po coś zamknął oczy? – Sebastian nie przestał mówić z pełnymi ustami.
- Nie wiem, chyba bałem się waszej reakcji.
- Pewnie że z tobą zagramy, tylko nie spodziewaj się po nas cudów. – Powiedział Model.
- Zaprojektowałem scenariusz, specjalnie pod was, więc powinien być przyjazny dla nowicjuszy. – uniosłem się lekko na krześle, to się naprawdę działo, wracałem do bycia mistrzem gry…
- W takim razie, to będzie zaszczyt zagrać z tobą. – Borsch, wstał po czym się ukłonił, zdejmując kapelusz.
- Jasne że zagram, Simon. Kiedy tylko chcesz! – Wielkolud również wstał i objął mnie, bujając się to w lewo, to w prawo.
- Mi obojętnie, może po przedstawieniu? Żebyście mogli odpocząć.
- Już nie mogę się doczekać! – Sebastian w końcu mnie wypuścił z uścisku.
- Ja również. – powiedział Model poprawiając cylinder.
                Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy do pokoi, jednak ja nie mogłem usiedzieć w miejscu, to leżałem na łóżku, to schodziłem do piwnicy, to kładłem się na stole chirurgicznym. To się działo! Będę miał sesję! Już nie mogę się doczekać~~ Chodząc bez celu po pokoju, zauważyłem kartkę pod drzwiami. Podniosłem ją i odczytałem:
- Spotkajmy się o północy na dachu. Przyjdź sam. Zniszcz tą wiadomość po odczytaniu, PS. Znam twój plan. – Co to jest? Kto to mógł napisać… Czy to możliwe? Może to od Julii~~
Może to okazja, sama mi się wystawia bym zaatakował, taka sytuacja może się nie powtórzyć! Spojrzałem na zegarek w telefonie 23:35, nie mam zbyt wiele czasu. Już dzisiaj rzucałem na zabicie Julii Mushial, ale… skoro ma się to wydarzyć o północy, to mógłbym rzucić teraz za jutro. Położyłem K20 na biurku, patrzyłem na bryłę przez dłuższą chwilę, kręciłem nią w dłoni, aż w końcu byłem gotowy. Wziąłem głęboki wdech i… kostka potoczyła się po blacie. Zamknąłem oczy, a gdy stukanie ustało, otworzyłem je. Zacząłem się niekontrolowanie śmiać, dwudziestościan wylądował na 1. To był ten czas, twój czas nadszedł. Chyba nie myślałaś że nigdy nie wyrzucę jedynki?! Julio Mushial, ciesz się ostatnim kwadransem życia! Uspokoiłem się dopiero po jakichś dobrych pięciu minutach.
                Jednak musiałem pozbyć się jednego z dowodów obciążających mnie, wrzuciłem list do kosza na śmieci, z szuflady biurka wyciągnąłem zapałki, odpaliłem jedną i… wpatrzyłem się w dziko tańczący płomień na drewnie. Był… taki… piękny… Z wielkim bólem wyrzuciłem ją do kosza, list złapał ogień, odstawiłem go na środek pokoju, żeby na pewno nic więcej się nie podpaliło i wyszedłem z pokoju. Przeszedłem koło pokoi Matthiasa oraz Jake’a, stanąłem u podnóża schodów na dach. Spojrzałem na telefon, 23:58, zacząłem się wspinać po stopniach. W tej samej chwili do mojej głowy zaczęły napływać różne myśli: Uśmiechnięte twarze Sebastiana oraz Modela, Nie myśl o nich. Głosy Jake’a i Thomas’a, którzy namawiali mnie do powrotu do sesji, okłamywali cię. Rozgwieżdżone niebo, kiedy Matthias mówił mi że może nie jesteśmy aż tacy różni, Jesteś inny. U szczytu schodów zauważyłem znajomy mi cień, mroczną masę która mnie nawiedzała, jej szeroki uśmiech mówił mi wszystko. Już wiem kim była… Cały ten czas… Cień był moją paniczną potrzebą wyrwania się stąd. Pogodzenia się z tym że jestem...
- No, powiedz mi kim jesteś Simonie… – Wśród masy widziałem rząd białych zębów, uśmiechała się.
- Jestem mordercą.
- Cieszę się że zrozumiałeś. – I z tymi słowami chwyciłem za klamkę drzwi na dach i otworzyłem je szeroko.
- Hej, widzę że dostałeś wiadomość. – Julia Mushial stała na dachu, wśród spadających płatków śniegu.

                                                                                Dzień 7

                - Czemu mnie tu sprowadziłaś Julio? – Chciałem się z nią trochę pobawić.
- Nie zgrywaj idioty, Simon. Wiem co chciałeś zrobić.
- Ale to ja chyba nie wiem o co ci chodzi. – Uśmiechnąłem się, nagle skalpel zaczął mi bardzo ciążyć w kieszeni.
- Planowałeś mnie zabić. I to od dawna. – Nie zauważyłem tego wcześniej, ale była ubrana inaczej, ciemne dresowe ciuchy i na dodatek trzymała coś w dłoniach, co to było? Maska? Bez znaczenia i tak nią nic nie osiągnie. – Może coś powiesz?!
- Hm, przepraszam, nie obchodzi mnie gadanina jakiejś wariatki. – Podszedłem bliżej, stałem teraz przy drzwiach do wieży, natomiast lesbijka cofnęła się do barierki za nią.
- Ty… nie podchodź do mnie!
- Co się stało Julia? Boisz się? To nie jest w twoim stylu.
- A co ty możesz wiedzieć.
- Wiem wiele rzeczy… na przykład tylko jedno opuści ten dach żywym. Przykro mi Julio, kostki zdecydowały, zostałaś moją ofiarą. One tak powiedziały…
- Zabijesz człowieka, bo tak ci kazał kawałek plastiku? Nie masz ty własnego rozumu?
- Żałosna prowokacja, Julio… mam nadzieje że nie masz żadnych żali przed śmiercią. – Postawiłem kolejny krok do przodu, spodziewałem się że Julia znowu wykona krok do tyłu ale…
- Wiesz co, Simon? Mylisz się w jednej sprawie. – mówiąc to zaczęła iść w moje prawo, chciała mnie wyminąć?
- A w jakiej to sprawie, Mushial?
- Nie zejdę z tego dachu sama. – Zatrzymała się, ale coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi, teraz mnie dopadło. Trzeszczenie śniegu pod jej butami, nawet kiedy się zatrzymała, nie ustało…
Rozejrzałem się, by ujrzeć cztery figury, tak samo ubrane, z białymi maskami na twarzach. Każde z nich trzymało nóż. Spojrzałem raz jeszcze na Julię Mushial
- Co się stało, Simon? Boisz się? – Dziewczyna założyła maskę i wyciągnęła nóż.
- Nie pogrywaj sobie ze mną dziwko! – Ruszyłem biegiem w jej kierunku, wyciągnąłem skalpel, jeśli chociaż zdążę ją zabić, to będzie wystarczająco. Jednak poczułem szarpnięcie za prawą rękę, jedna z figur złapała mnie za nią. Nie masz prawa mnie dotykać! Zatrzymałem się i walnąłem osobnika moją lewą ręką, poczułem jak coś pęka, napastnik odleciał do tyłu, jednak kolejni rzucili się na mnie, obezwładniając. Leżałem teraz brzuchem do góry, czterej zamaskowani trzymali mnie, każdy za inną kończynę.
- Pogódź się z tym Simon. Przegrałeś, chciałeś pogrywać sobie ze mną, a ostatecznie to ty zostaniesz moim narzędziem do zniszczenia tej gry.
- O czym ty mówisz?! – Szarpnąłem się, bez skutku.
- Doprowadzę do śmierci, z której nie będzie można wyczytać kto jest mordercą. Marionetki zostaną ogłupione i będą musieli dać nam odejść.
- To…
- Nic nie mów, nie utrudniaj nam tego, okej? Zacznijcie. – Wydała rozkaz, a chwilę później poczułem olbrzymi ból w okolicach ramion, następnie na nogach. Cieli wzdłuż, żeby jak najwięcej krwi wypływało. Chciałem krzyczeć z bólu, jednak Mushial mi to skutecznie uniemożliwiła, trzymała mnie za szczękę, dociskając głowę kolanami. Szarpałem się jak szalony, jednak siła trzech osób, kiedy jedna cięła, była dla mnie zbyt wielka. Walczyłem tak bez osiągnięć aż w końcu… poddałem się, nie miałem już szans, to był mój koniec, umrę na tym dachu. Zaczynało mi się kręcić w głowie od utraty krwi. Wiedzieli gdzie ciąć, tyle było pewne. Żelazne uchwyty puściły, jednak ja nie miałem już żadnej woli by walczyć, przekręciłem lekko głowę, w kierunku drzwi do zejścia z dachu, napastnicy wychodzili. Zauważyłem że dwie figury, jeszcze spojrzały za mną, kto to był? Kto się zgodził jej pomagać? Z tymi myślami leżałem na śniegu, zimny wiatr smagał moją twarz, był kontrastem dla gorącej krwi która ciekła po moich nogach i rękach.
                Ja… zawiodłem, zginę tu, czuję to, już za paręnaście minut, wykrwawię się, zostanie po mnie jedynie opinia naburmuszonego gbura z huśtawką nastrojów. Nie tak to miało wyglądać. Patrzałem prosto w niebo, gwiazdy świeciły na sklepieniu, piękne. Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.

                                                                                Catharsis

                Leżałem na łóżku w pokoju Jake’a Saladsky, ten ze łzami w oczach, próbował coś wskórać apteczką pierwszej pomocy. Co on wyprawia? Jak on mnie znalazł na dachu? Wtedy zauważyłem… Jake miał na sobie dres jednego z napastników… był tam, a teraz próbuje mi  pomóc?
- Co…  ty robisz… ? – Zapytałem słabo.
- Ja nie mogłem cię tak zostawić, ja… już kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Nie zostawiłem człowieka wtedy, więc nie zostawię cię teraz.
- Przestań marnować na mnie środki idioto, dla mnie… jest za późno. – Z początku nie wierzył i dalej nieudolnie obwiązywał mi rany bandażami, ale zrozumiał kiedy w napadzie kaszlu wyplułem sporą ilość krwi.
- Może coś z twojego pokoju? Mam coś przynieść? Coś ci pomoże? – Czemu mu tak zależy na tym bym przeżył, kiedy kilka chwil wcześniej doprowadził mnie do stanu w którym jestem teraz?
-Nie Ja… ke, to… mój limit, wykrwawię się, a morderca…  będzie wśród jednego z was… ale jak nie będziecie w stanie go określić… wszys… wszyscy zginiecie. – Barman szeroko otworzył oczy. Czy oni nie brali takiej opcji za możliwość? – Marionetki…  was nie wypuszczą, to…  naiwne myślenie. Jeśli chcesz żeby resz… ta przeżyła. – Musiałem wziąć przerwę, ból w kończynach wciąż nie ustępował, a zawroty głowy stawały się coraz silniejsze. – Musisz mnie zabić. Tak żebyś był pewny że to ty mnie zabiłeś.
- Simon… Ale ja… to moja wina, ja znalazłem tą twoją tablicę ze zdjęciami, wtedy, drugiego dnia.
- ZRÓB TO DO CHOLERY! – Jak można być takim idiotą?! Ja chcę mu pomóc, a on ględzi o tym teraz?! Dalej szuka sposobu żeby wszyscy przeżyli… – Przepraszam Jake… z tej sytuacji nie ma Happy Endu. Zrobisz to?
- Z… Zrobię to, masz jakieś ostatnie życzenia? Czekaj! Mam pomysł. – Po tym jak to powiedział, zniknął gdzieś w pokoju, ja mogłem tylko patrzeć tępo w sufit i nie myśleć o bólu. Ostatnie życzenia? Czy ja mam jakieś żale? Kurwa… tak bardzo… nie mogłem doczekać się… sesji z aktor… nie… z moimi przyjaciółmi. Poczułem ciepło łez na moich policzkach. I na co teraz beczysz, Simon? Nie jesteś warty opłakiwania… Czy coś jeszcze? Nigdy nie przeprosiłem… Julii, ani Natalie… Jestem… okropnym… człowiekiem…
                Saladsky usiadł przy mnie z gorzkim uśmiechem, w dłoniach trzymał dwa kieliszki.
- Namyśliłeś się? – Głos mu się załamał.
- W...W kieszeni mam K20, możesz nią…  rzucić, a potem…  daj mi wynik… – Przymknąłem oczy, ale poczułem jak jego ręka sięga do moich kieszeni. Teraz się wszystko okaże, jeśli wypadnie 6, to powiem mu co mi leży na sercu.
- Sze… – Naprawdę? W takim momencie wypadła dokładnie ta cyfra? – snaście. – Co? To nie może być prawda? To nie jest fair, to nie jest fair wobec żadnej osoby którą spotkałem w ciągu tego tygodnia!
- Jebać te kostki! – Teraz łzy leciały mi strumieniami. – Jake, ja… przepraszam, ciebie, Julię, wszystkich. Ja nigdy nie chciałem być taki opryskliwy. – Musiałem wziąć oddech, czułem że mój czas się kończy. Muszę się śpieszyć. – Powiedz Julii że ją przepraszam, tak samo mod… Antona i Sebastiana, tak n-nie mogłem się doczekać sesji z nimi… Podziękuj Thomasowi, bo dzięki tobie i niemu w ogóle brałem RPG znowu jako możliwość.
- Dobrze, zrobię to. – Jego uśmiech koił moje zszargane nerwy, perfekcyjny barman… – Coś jeszcze?
- Tylko się pośpiesz, nie mogę zginąć od utraty krwi… Spróbuj to wygrać... 
- Spróbuję...Zanim to, to po jednym, ostatni raz. Jako jedyny nic ode mnie nie wypiłeś. – Mówiąc to wlał mi kolorową mieszankę do ust, smakowało niesamowicie, gdyby nie krew z którą mieszał się trunek, to może nawet i bym poprosił o drugi. Spojrzałem na Jake’a, właśnie odstawił swoją, pustą, szklankę na szafkę nocną. Siedzieliśmy tak w ciszy… nawet nie wiem jak długo.
- Gotowy? – Saladsky zapytał niepewnym głosem.
- Gotowy. – Chłopak wziął poduszkę, spod mojej głowy, gniótł ją w rękach. Czekał na coś? Zamknąłem oczy, wziąłem ostatni głęboki oddech i poczułem aksamit na twarzy, czułem jak palce barmana łapią mnie za szyję, powoli utrudniając mi oddychanie. Leżałem w absolutnym bezruchu, a ostatnie chwili mojego życia przeleciały mi przed oczami. Więc to prawda, człowiek kiedy umiera, widzi takie rzeczy… Z tą myślą… moja świadomość opuściła ciało i utonęła w bezkresnej czerni.

                                                                                Simon Isnt, Perfekcyjny Mistrz gry
                                                                                 Godzina śmierci: 00:43
                                                                                 Sposób śmierci: Uduszenie
                                                                                Oprawca: Jake Saladsky 


RISE UP TO HEAVEN – END