Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 19: My fairytale (Matthias Wail)


                Najgorsze w tym wszystkim było to, że czułem się coraz lepiej. Od morderstwa Simona moje szczęście jakby ,,zasnęło’’, pozwoliło cieszyć najmniejszymi rzeczami. Nie potrafiłem jednak o nim zapomnieć. Każdego pojedynczego dnia budziłem się z nastawieniem pełnym smutku i nienawiści do hedonizmu. Bo niby jaki był powód ,,wyłączenia się’’ tego przeklętego bytu? Czyjaś śmierć? To było tak straszne, że aż nie chciałem o tym myśleć. Habber i Ada pomagali mi zdecydowanie najwięcej ze wszystkich w tym miejscu. Nie było dnia żebym nie dostał od nich wiadomości na telefon czy przynajmniej raz porozmawiał twarzą w twarz. Byli moją kroplówką, ostatnim czynnikiem trzymającym w ryzach. Przez chwilę naprawdę w to wszystko wierzyłem. Krótki odpoczynek wystarczył, abym zaczął wierzyć że mogę wyjść na prostą. ,,Byłeś głupi, Matthias’’ – myślałem zdając sobie sprawę. Moja bajka nie miała szczęśliwego zakończenia.
                To był dzień w którym razem z innymi pełniłem wartę. Komunikat pozwolił mi się przebudzić, jednak potrzebowałem kilku minut aby przetrzeć oczy i przyzwyczaić do światła. Ciekawiło mnie czy Ada już wstała. Spędzanie z nią czasu było najlepszym co przytrafiło mi się od lat. Nie mogłem sobie pozwolić na zjebanie tego. Niedługo zamierzałem wyznać jej dokładnie co czułem, jednak nie umiałem się zwyczajnie zebrać.
                Usłyszałem szelest czyjejś kołdry. W końcu zebrałem się w sobie żeby wstać i rozejrzeć. Yukino siedziała z bałaganem na swojej głowie i głęboko ziewała. Adalbert już zniknął, nie było go w pokoju. Ada jeszcze słodko drzemała, przytulona głową do poduszki.
- Cześć, Yukino. – Powiedziałem szeptem uśmiechnięty. Ostatnie dni przyprawiały mnie o dobry humor.
- Siemanko, Matt. Jak tam ci się spało? – Odpowiedziała pytając.
-W miarę dobrze. Myślę, że powinniśmy ją obudzić. – Odparłem palcem wskazującym pokazując na Adę. Chciałem zrzucić na Cambell ten obowiązek, moje serce nie wytrzymałoby takiej okrutności. Fujoshi przytaknęła i po cichu przemknęła na jej materac a następnie położyła ręce na śpiącej. Momentalnie Yukino zaczęła nią trzepać jak oszalała, a przestraszona pani kominiarz w jednej chwili się wzdrygnęła.
- C-co jest kurwa! – Przeklęła przestraszona Deresad. Nie mogłem powstrzymać się od subtelnego śmiechu. Uspokoiła się po krótkiej chwili. – Dlaczego w taki sposób, Yukino?
- Jest skuteczny, prawda? Jeśli jest skuteczny to czemu by nie? – Zaśmiała się po czym klepnęła ją zabawowo w ramię. – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
- Cokolwiek. Gdzie jest Bleslav? – Zapytała pani kominiarz.
- Nie mamy pojęcia. Nie ma go tutaj odkąd wstaliśmy, prawdopodobnie chodzi gdzieś teraz po kurorcie. – Odpowiedziałem szczerze. Wszyscy podnieśliśmy się ostatecznie z ziemi i zaczęliśmy ogarniać. Dziewczyny wzięły ze sobą po kupce jakichś ubrań.
- My idziemy się umyć u siebie jak coś. – Oznajmiła obojętnie fujoshi. Tylko przytaknąłem w ramach odpowiedzi.
- Ty nie idziesz? – Na twarzy Ady widoczne było zmieszanie.
- Nie, skoro Bleslava nie ma to równie dobrze mogę umyć się u niego. Tym bardziej, że nie mam jakiegoś wstrętu do używania czyjejś łazienki ani niczego w tym stylu. – Kiedy to odpowiedziałem, Yukino wzdrygnęła się. Nie wiedziałem co to mogło oznaczać, ale może miała to, o czym mówiłem? Na tym skończyliśmy rozmowę, kobiety wyszły z pokoju a ja z kupką okolicznie zebranych ciuchów zatoczyłem się do łazienki. Wziąłem krótki prysznic, umyłem zęby i przeczesałem nawilżone włosy. Uwielbiałem to uczucie świeżości zaraz po wyjściu z kabiny.
                Kiedy opuściłem łazienkę, zaskoczył mnie niespodziewany widok. W swojej całej okazałości stał przede mną Bleslav, widocznie zamykał drzwi od swojej piwnicy. Wydawało mi się, że miał nawilżone włosy, co oznaczało że kąpał się jeszcze przede mną.
- Huh? A myślałem, że wyszedłeś z pokoju wcześniej niż my. – Nawet bez przywitania zagaiłem. Z tego co zdążyłem poznać Bleslava, wolał rozmawiać z kimś kto prowadził dialog niekonwencjonalnie. Analityk obrócił się na pięcie w moją stronę.
- Jak widzisz, nie zrobiłem tego. A ty co tutaj jeszcze robisz? Korzystałeś z mojej łazienki? – Poszedłem bliżej.
- Myszkowałem po twoim pokoju. – Odpowiedziałem ironicznie. – To chyba oczywiste, że używałem twojej łazienki.
- Wiem, chciałem się tylko upewnić. Teraz możesz już wyjść. – Swoim mechanicznym tonem głosu wyprosił mnie z pomieszczenia. Ja jednak chciałem pogadać z nim chociaż jedną chwilę dłużej.
- Powiedz mi, Adalbert, co takiego trzymasz w tej piwnicy, że nie chcesz pokazać innym? – Nacisnąłem. Na twarzy mojego rozmówcy pokazał się półuśmiech. – Może to faktycznie ty jesteś mistrzem tej pojebanej gry, co? Stosujesz jakąś odwrotną psychologię, żeby ludzie cię nie podejrzewali, jednak jesteś za kulisami mistrzem marionetek.
- Wierz w sobie co chcesz, Wail. Nie ukrywam że sytuacja w której się znaleźliśmy jest mi na rękę, jednak żałuję że ja nie wpadłem na taki pomysł. Wychodzę z pokoju, więc mógłbyś też wyjść razem ze mną? – W jego głosie czułem zniecierpliwienie.
- Zanim wyjdę, chcę ci zadać jedno pytanie. Mogę? – Przeciągałem.
- Dawaj.
- Powiesz mi jak to jest być maszyną z wyboru? – Patrzyłem mu prosto w jego turkusowe oczy przez maskę. Jego źrenice się rozszerzyły, a dłonie zaczęły trząść. Czy coś zrobiłem?
- N-nie nazywaj mnie tak, Wail. Nie jestem maszyną i zdecydowanie nie z wyboru. – Odparł jąkającym się głosem.
- To czym w takim razie jesteś? Dystansujesz się od innych, nie odczuwasz żadnych emocji oprócz podniecenia tymi wszystkimi pojebanymi rzeczami. Jak się określasz, Adalbert? Pustą powłoką? Bezdusznikiem?
- Zamknij się już, Wail! – Niespodziewanie na mnie krzyknął. Był jakby zdenerwowany, przerażony i przewrażliwiony. – Nie masz psiego prawa cokolwiek o mnie mówić, kiedy sam tak się zachowywałeś! Pierdolony hipokryto. – Miał poniekąd rację. Nadal czułem się okropnie, jednak trochę mniej od jakiegoś dobrego czasu. Dlaczego zapytałem o taką rzecz? Czy tęskniłem za starym trybem życia? Nie, to nie było możliwe. Prawda?
- Przepraszam, Bleslav. Już sobie pójdę. – Analityk mi nie odpowiedział. Upadł bezwładnie na swoje łóżko i trzymał dłonie na masce. Kiedy stawiłem stopy za progiem, wydawało mi się że słyszałem z tyłu głowy cichy szloch. Czy aż tak go to zraniło? Czy maszyna jednak potrafiła płakać?
                W restauracji usiadłem przy stole z Yukino, Habberem i Chesterem. Ada siedziała gdzieś z Lożą. Przede mną stał talerz na którym leżały polane syropem klonowym naleśniki, bardzo miałem na nie ochotę.
- Matthias, jak tam z Adą? Już sobie wszystko ,,wyjaśniliście’’? – Zapytała mnie znikąd Yukino. Nie miałem pojęcia o czym mówiła.
- Co masz na myśli?
- Na serio? To nawet ja już wiem o co jej chodzi. – Delikatnie oburzył się bokser. O co im wszystkim chodziło?
- Musisz być mężczyzną Matt i przejąć inicjatywę. – Dodał od siebie pewny Chester. Wszyscy przy stole się na mnie uwzięli, musiałem przestać udawać że nie wiem o co chodzi.
- Wiem, wiem. Myślę, że zaczepię ją i powiem dzisiaj na warcie. Myślicie, że to dobry pomysł?
- Najlepszy na jaki mogłeś wpaść. – Potwierdziła Yukino. – Nie ma co zwlekać z takimi rzeczami kiedy jesteś pewny odpowiedzi.
- Jestem?
- Przecież ona jest wpatrzona w ciebie w jak obrazek, gościu. Lepszej okazji niż dzisiaj nie będziesz mieć, musisz ją zaatakować z zaskoczenia a potem odebrać swoją nagrodę. – Fanfic się rozkręcił, dużo gestykulował.
- Jesteś głupi czasami, wiesz? – Yukino trzepnęła Chestera otwartą dłonią po głowie. – Po prostu jej to dziś powiedz i zobaczysz jak się to rozwiąże. Ostatecznie jak coś, to idźcie do twojego pokoju, nie wiem czy ja i Bleslav chcemy słuchać.
- Możemy już skończyć? Przecież widać, że Matt nie czuje się komfortowo rozmawiając o tym. – Zaczął bronić mnie Habber. Ucieszyłem się, nie lubiłem być centrum uwagi, dodatkowo mówiąc o takim temacie.
- Już, już. Sorki. – Pomachała mi Yukino i zadziornie wystawiła język. Cieszyłem się, że wszyscy trzymają za mnie kciuki. Chciałem wierzyć w to, że chociaż raz moje szczęście mi pomoże i pozwoli z nią być. Jeśli coś miałoby się jej stać przeze mnie, nie wybaczyłbym sobie tego. Skrzywdziłem mamę, tatę, Jane… To zdecydowanie za dużo cierpienia jak na jedno życie. Wiedziałem też, że aura kolejnego morderstwa wisiała w powietrzu. Sytuacja była napięta, jednak odnajdowałem się w niej. Zamierzałem bronić kominiarki do samego końca własną piersią, nawet za cenę życia. Jeśli moje przekonania w tamtej chwili były tylko głupim wierzeniem w bajkę, to zamierzałem być białym rycerzem dla swojej damy.
                Zaczepiłem Yukino. Wiedziałem, że dzisiaj chcę wyznać jej co czuję, ale szczerze nie robiłem tego tak dawno, że byłem trochę zmieszany na temat tego co chcę powiedzieć. Była psycholożką, musiała wiedzieć coś na ten temat, a przynajmniej więcej niż ja.
- Hej, masz może chwilkę? – Zapytałem delikatnie pukając ją w ramię po śniadaniu. Chciałem się ulotnić jak najszybciej, czułem osaczające spojrzenia niektórych. Czemu tak bardzo mnie obserwowali? Nie miałem pojęcia. Czy to dlatego, że stałem się bardziej socjalny przez ostatnie kilka dni? Nawet jeśli, to chyba nie było jakoś mega szokujące patrząc na osoby z którymi się trzymam. Casper i Charles nawet się nie kryli z tym, że głęboko się we mnie wpatrują. To było dziwne.
- Jasne, co tam Matt? – Ze szczerym uśmiechem stanęła aby wysłuchać. Przez kilka sekund walczyłem żeby się przemóc i powiedzieć co leży mi na sercu.
- Chciałbym jej to dzisiaj wyznać, tylko mam jeden problem… nie mam dokładnie pomysłu jak. – Cicho i nieśmiało odpowiedziałem.
- Aww, chętnie ci pomogę! Najlepiej myśli mi się nad takimi rzeczami w mojej piwnicy, może chciałbyś tam ze mną pójść? – Zaproponowała, a ja niewiele myśląc się zgodziłem. Co niby mogło się stać?
                 Piwniczka Yukino naprawdę wyglądała jak profesjonalny gabinet. Leżałem na cyjanowym szezlongu, natomiast ona siedziała przy mnie na drewnianym krześle. Pomieszczenie zawierało w sobie też kanapę, która mogłaby pomieścić kilka osób naraz, plazmowy telewizor i kilka pólek z jakimiś komiksami. Przypominały mi się czasy kiedy to musiałem chodzić na regularne wizyty do swojego terapeuty. Przez większą część swojego życia winiłem szczęście za śmierć swojej matki, ale to była jedyna zbrodnia której nie mogłem przypisać akurat jemu. To przeze mnie i ojca, osoby które skazały ją na samotność, umarła. To ja byłem przyczyną jej samobójstwa.
- Zanim zaczniemy Matthias, mogłabym zadać ci kilka niezwiązanych z naszą sesją pytań? – Nie miałem nic przeciwko temu, nie uważałem akurat jej za zagrożenie.
- Jasne. O co chcesz zapytać? – Ochoczo odrzuciłem.
- Przez pierwsze kilka dni naszego porwania byłeś bardzo… odizolowany. Słyszałam od niektórych o twoim ,,szczęściu’’ i chciałam o nim porozmawiać. Czujesz się z tym komfortowo?
- Oczywiście. Co chcesz o nim wiedzieć? Mam zacząć od początku? – Miałem kilkanaście lat żeby przyzwyczaić się do rozmawiania o tym wszystkim co mnie spotyka.
- Najlepiej jakbyś mógł. Dlaczego nazywają cię ,,perfekcyjnym szczęściarzem’’? Co stało się w twoim życiu, że otrzymałeś taki tytuł?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Sam nie nazwałbym tego szczęściem. Wiesz, działało to na prostej zasadzie. Przedstawię ci to na podstawie analogii do gry w zbijaka. Drużyna przeciwna miała piłkę i rzuciła we mnie, jednak jakaś nieznana siła kazała mi się przesunąć, moja podświadomość kazała mi to zrobić. Piłka nie uderzyła we mnie, natomiast w kolegę. Złapałem ją, odrzuciłem i trafiłem, wygrywając mecz. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Myślę, że tak. Czyli mówisz, że ty jako ty miałeś szczęście, natomiast nikt w twoim otoczeniu przez ciebie go nie miał?
- Owszem. Brzmi to trochę niedorzecznie, ale mam tak odkąd żyję. Podobno położny odbierający poród mojej matki niedługo potem zmarł na zawał. Trochę to depresyjne.
- Może tu nie chodzi o ciebie? Ludzie wokół ciebie mogą mieć po prostu pecha, nie uważasz? Obwinianie się o każdą najmniejszą rzecz i zamykanie przed ludźmi nigdy nie będzie dobre.
- To strasznie naciągane, że nagle wszyscy wokół mnie mają po prostu pecha, którego nie mam ja. Zresztą, już przestałem się za to karać. Pewnie słyszałaś od Habbera o moich bliznach na plecach. W swoim życiu zawiodłem już tyle osób, że nie chcę zawieść więcej. Dlatego boję się, Yukino. Boję się, że ją skrzywdzę…
- Nie zrobisz tego, Matthias. Jesteśmy tutaj wszyscy, ja też tutaj jestem. Wiem, że do tej pory ciężko było traktować mnie poważnie, ale zaufaj mi i moim umiejętnościom. Pomagam ludziom, Wail. Robię to za pieniądze jak i z dobrej chęci. Nie zamierzam pozwolić wam upaść. W każdej chwili możesz do mnie przyjść, zadzwonić czy cokolwiek. Zawsze wysłucham was obojga. – Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Pierwszy raz od dawna czułem się naprawdę wdzięczny komukolwiek. Czułem, że mam kogoś kto mnie wysłucha.
- Dziękuję, Yukino… naprawdę.
- Nie masz za co. Jeśli chodzi o to jak masz wyznać jej uczucia, po prostu podejdź i to zrób. Zaproś ją może do swojego pokoju, porozmawiajcie szczerze. Powiedz jej to wszystko, co powiedziałeś mi. Pokaż blizny i uświadom jej, że jest jedyną osobą która pomaga ci o nich zapomnieć. Obiecaj jej, że razem stąd wyjdziecie. Że znajdziesz nowy sens tylko z jej pomocą. Tylko tak mogę ci pomóc. Szczerość, Matt. Szczerość zdziała cuda.
                Czułem w głębi, że rozmowa z fujoshi mi ogromnie pomogła. Niektórzy uważali ją za głupią i zupełnie niepotrzebną grupie, jednak ja już przekonałem się jak bardzo są w błędzie. Byłem pewien, że niektórzy docenią jej pomoc już za niedługo, kiedy nastąpi kolejne morderstwo. Musiałem zacząć myśleć. Jak ochronić tych, których lubię? Habber, Ada i Yukino. Co mam zrobić, żeby nie zostali ofiarami? Trzymać ich przy sobie? Kto teraz wypuści na wolność swoje mordercze zapędy? Wątpię, aby była to Julia, chociaż na pewno niektórzy będą zrzucać na nią winę kiedy coś się stanie. Ostatecznie wpadłem na pomysł, który nie był idealny, ale był rozwiązaniem na jakie mogłem sobie pozwolić. Musiałem nastawić kogoś przeciwko komuś, sfałszować morderstwo. Nie obędzie się bez rozlewu krwi, ale patrząc na to jakie są to osoby, grupa nie powinna ucierpieć. Charles i Casper na ostatnim procesie doskonale pokazali jak wygląda ich poczytalność i kim są w tej grze. Aktywnymi graczami. Jeżeli wyeliminowaliby się nawzajem, byłoby to najbardziej optymalne rozwiązanie. Wtedy Bleslav miały dla siebie zajęcie, a ja mógłbym przemyśleć sposób owinięcia go wokół swojego palca. Oskarżałem analityka o bycie mistrzem marionetek, jednak wierzyłem, że ja muszę się nim stać. Musiałem ich ochronić.
                Musiałem zawrzeć pakt z samym diabłem. Znalezienie Adalberta nie zajęło mi wcale długo, siedział wraz z Sunny w archiwum i przeczesywał różne sterty papierów. Chciałem porozmawiać z nim sam na sam, chociaż dzisiaj rano rozmowa się nam nie kleiła. Miałem zamiar go przeprosić za wcześniej, nawet jeśli nieszczerze. Nie chciałem żeby Ada, Habber i Yukino stali się pionkami w tej grze, przynajmniej nie jego pionkami.
- Bleslav? Widzę że jesteś zajęty, mógłbyś jednak ze mną chwilę porozmawiać sam na sam? Chodzi o dzisiejszy poranek… - Podszedłem z wymuszonym uśmiechem i położyłem dłoń na jego ramieniu. Analityk siedział przykucnięty obok dziennikarki.
- Nie chcę żebyś marnował ani trochę więcej mojego czasu, Wail. Wszystko sobie wyjaśniliśmy co do tej kłótni. – Odparł ostro i zdecydowanie. Gdyby nie to, że życie moich przyjaciół od tego zależało, najpewniej teraz bym odpuścił. Czasami trzeba być upartym.
- Nalegam, Adalbert. Obiecuję, że nie pożałujesz ani jednej sekundy spędzonej na rozmowie ze mną. – Naciskałem tym samym tonem głosu, którym on wcześniej próbował mnie zbyć. Blondyn nawet na mnie nie spojrzał, powoli wstał do pozycji stojącej i głośno westchnął.
- Przepraszam, Sunny. Zaraz wrócę ci pomóc, obiecuję. – Powiadomił dziennikarkę, ta jednak była zbyt zaczytana i zajęta pracą by mu odpowiedzieć. Wyszliśmy obydwoje z archiwum, staliśmy teraz na korytarzu. – Może przejdziemy się po oceanarium? Wolałbym jednak trochę rozprostować kości.
- Jasne. – Przytaknąłem, a następnie razem udaliśmy się do oceanarium. Musiałem przyznać, że każdym razem wyglądało tak samo oszałamiająco. To, że nie musiałem używać latarki, było dodatkowym atutem tego jak dobrze oświetlone było. Bleslav trzymał swoje ręce za plecami, jedna dłoń leżała na drugiej.
- To o czym chciałeś porozmawiać? – Nie marnował ani jednej sekundy, jak oczekiwałem.
- Tak naprawdę nie chciałem cię przepraszać. Potrzebowałem jakoś zwrócić twoją uwagę. Potrzebuję twojej pomocy, Bleslav. Jesteś jedynym zdolnym do udzielenia mi jej. – Wytłumaczyłem na spokojnie zaistniałą sytuację. Analityk tylko parsknął.
- W czym chcesz pomocy? Tym bardziej ode mnie, po tym jak rano mnie obrażałeś? – Po jego tonie głosu mogłem zgadnąć, że był zaciekawiony.
- Potrzebuję usunąć z gry dwóch graczy, a ty jako jedyny byłbyś zdolny obmyślić plan jak to zrobić. – Zrobiłem przerwę. Przez krótką chwilę staliśmy w ciszy.
- Kto? Tylko mów cicho, ściany mają uszy. – Ostrzegł Adalbert.
- Cartie i Braid. Nie mogę pozwolić im chodzić wolno, nie po tym co stało się po ostatnim procesie. – Przedstawiłem mu swoje typy, jednak stało się coś dziwnego. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Przykro mi, Wail, ale nie zamierzam się ich pozbywać. Jeszcze nie teraz. Nie potrafisz docenić tego, co razem dodają do tej sytuacji? Trzeba cieszyć się z ich obecności, a nie planować ich proces. – Miał ten maniakalny ton głosu, który zawsze przejmował nad nim kontrolę w takich momentach.
- Proszę cię, Bleslav. Są zagrożeniem dla każdego, nawet dla ciebie. Nie można przewidzieć ich akcji, co daje im status niebezpiecznych. Zamykanie ich byłoby niehumanitarne, zresztą, to nie rozwiązanie na zawsze. Nie chcesz mieć kontroli nad sytuacją cały czas? – Starałem się tak, cholernie, bardzo go przekonać. Nie potrafiłem odczytać tego co ten człowiek ma w głowie. Był jak algorytm, który zmieniał się co kilka minut.
- Zagrożeniem dla mnie? Nie dobijaj mnie, Matthias. Jestem praktycznie nietykalny. Nie byłoby sytuacji w której bałbym się śmierci. – Uniósł się swoją nonszalancją.
- Prędzej czy później ktoś ci to udowodni, Adalbert. Może jesteś jednym z graczy w tej pojebanej grze, jednak wszyscy gracze mają coś wspólnego. Nie są nieśmiertelni. Pewnego dnia będziesz bezbronny i podatny, będziesz łaknął pomocy, jednak wszyscy nie będą słyszeć twojego błagania. Umrzesz tutaj sam, Bleslav. Czy może wolałbyś określenie ,,rozładują ci się akumulatory’’? – Nie wytrzymałem. Emocje wzięły nade mną górę, wyładowałem się na nim. Patrzyłem na niego cały poddenerwowany i roztrzęsiony. Myślałem, że zaraz mnie wyśmieje i każe spierdalać, tak się jednak nie stało. Oczy analityka były martwe. Stał i patrzył pustym spojrzeniem przed siebie. Jego dolna warga delikatnie drgała, a po zaróżowionych policzkach zaczęły spływać łzy. System zawiódł.
- Dlaczego to musisz być ty, Wail?! – Wykrzyknął z pełnią swojej mocy. – Jest tu tyle ludzi, a jednak tylko ty sprawiłeś sobie tyle kłopotu aby prawić mi kazania. Dlaczego tak bardzo ci zależy na zniszczeniu tego, co budowałem od lat? Powoli to robisz, okej?! Niszczysz maszynę.. – Zaraz potem odbiegł w stronę wyjścia z oceanarium. Co się właśnie stało? Nie mam pojęcia. Ostatecznie zostałem z niczym, Adalbert mi nie pomógł a tylko doprowadziłem go do płaczu. To też osiągnięcie. Doprowadzić do płaczu kogoś bez emocji.
                Byłem w pokoju Habbera. Zaprosił mnie do siebie na ćwiczenia podczas mojej nocnej warty, jednak nie potrafiłem mu odmówić. Minęło kilka dni, a jednak nikt nie umarł. Miałem przeczucie, że to blisko, ale nie aż tak. Jeszcze jej nie powiedziałem, chciałem to zrobić zaraz po wspólnym treningu z bokserem. Wtedy zziajany i spocony podejdę, powiem że chcę stać się silniejszy dla niej, a reszta pójdzie z główki. Chyba.. Obydwoje siedzieliśmy na jego łóżku, zamyślony patrzyłem w sufit. Naprawdę się zmieniłem, co? Jeszcze kilkanaście dni temu byłem gotowy powiesić się na żyrandolu, a teraz myślałem jak sprawić żeby ktoś zabił inną osobę. Czy stałem się zły? Niekoniecznie. Gdyby nie ich psychotyczna natura, nie byłoby tego problemu. Takie jednostki zdecydowanie sprawiały problemy.
- O czym tak myślisz? Jak jej powiedzieć? – Zadawał pytanie siedzący nieopodal Goeson.
- W sumie to tak. Nie wiem czemu się tak tym zamartwiam… - Nie mogłem powiedzieć mu prawdy, nie chciałem go zniszczyć.
- Rozumiem cię, ale nie przesadź z tym myśleniem. Ja też kiedyś długo zwlekałem z powiedzeniem pewnej dziewczynie co o niej sądzę, jednak ostatecznie byliśmy razem. Słyszałem, że pytałeś Yukino o radę.
- Ano. W dużym skrócie powiedziała mi ,,szczerość’’. Też mi kurwa psycholożka..
- Haha. Ale nie powiesz, że rada którą ci dała jest zła, co? Szczerość liczy się najbardziej, nieważne jaka.
- Tylko żartuję, naprawdę doceniam jej pomoc. To dziwne, jeszcze kilkanaście dni temu pragnąłem śmierci, a teraz pragnę żyć. To fascynujące jak szybko opinia może się zmienić, co?
- Żyj, Matthias. Dla nas wszystkich. Poświęciliśmy ci tyle czasu, że nie chcielibyśmy teraz patrzeć jak tak po prostu się poddajesz. Ale chyba starczy tej przygnębiającej gadki, co? Ostry wycisk czeka. – Klepnął mnie w kolano po czym wstał z łóżka i swoimi dłońmi wskazał drzwi do swojej piwniczki.
- Proste, że tak. Nie mogę się doczekać! – Ze szczerym uśmiechem wyrzuciłem kiedy schodziłem schodami. – Weź jakieś ręczniki i wody jeśli możesz!
- W porządku! – Z tym akcentem rozpoczęliśmy ostry trening trwający około godzinę.
Catharsis
- …dzisiaj nie będę jej wysyłać wiadomości, to nie ma sensu skoro i tak jesteśmy razem na warcie. Myślisz, że to głupie? – Byłem cały spocony i co chwilę wycierałem się ręcznikiem w przerwach od picia wody. Bokser znosił to zdecydowanie lepiej, był przyzwyczajony. Za chwilę miałem wychodzić, ale postanowiliśmy jeszcze chwilkę pogadać.
- Dlaczego miałoby być? To jest coś waszego, jeśli nie uważasz że jest głupie, to takie nie jest. Cieszę się, że tak bardzo się wam powodzi. – Pokazał mi okejkę i wyszczerzył zęby. Cieszyłem się, że miałem kogoś z kim mogłem tak po prostu pogadać.
- Pamiętasz naszą rozmowę na samym początku? Tę w nocy, kiedy piliśmy wódkę z butelki? – Zapytałem. Chciałem się jeszcze raz do niej odnieść.
- Oczywiście. Co z nią? – Był zdecydowanie zaciekawiony.
- Nigdy nie mówiłem ci kogo zabiłem, a raczej kogo zabiło moje szczęście. Przeze mnie powiesiła się matka, a ja sam zastrzeliłem ojca. Do tego moja dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym z mojej winy. Zanim tu trafiłem, ja… byłem skazany na dożywocie. – Zrobiłem przerwę. To było zdecydowanie za wiele informacji na raz do przyswojenia, a ja jak ostatni debil o tym nie pomyślałem…
- Przykro mi, Matt. Nie będę starać się cię tutaj pocieszać, ale nie uważasz że rodzina to coś co można też sobie stworzyć? Ja jak nie miałem takowej, sam ją stworzyłem. Bardzo chętnie stałbym się dla ciebie kimś bliskim! – Wykrzyknął z uśmiechem na twarzy i mnie przytulił. Było to bardzo urocze z jego strony.
- Dzięki, Habber. To wiele dla mnie znaczy. Po prostu uważaj na siebie, okej? Nie chciałbym cię stracić w momencie kiedy moje życie zaczyna być bajką z happy end’em. – Szepnąłem mu na ucho. Poklepał mnie po plecach.
- Spokojna głowa. Jestem zawsze ubezpieczony. – Odparł przyjemnym tonem głosu. Obydwoje wstaliśmy z jego łóżka. Kierowałem się do wyjścia, jednak nagle poczułem jakieś obciążenie z tyłu. Nim zdążyłem zareagować, upadłem na ziemię. Po drodze musiałem o coś uderzyć, bo usłyszałem dźwięk. – M-Matt? Wszystko w porządku? – Słyszałem za sobą zaniepokojony głos boksera. Dopiero teraz zorientowałem się, że moje jedno oko zatonęło w czerni. Przyłożyłem do niego dłoń, którą zaraz potem przyozdobiła krew.
- H-habber? P-pomożesz mi w-wstać? – Zacząłem wewnętrznie panikować. Bokser delikatnie i powoli pomagał wstać mi z ziemi. Kiedy w końcu stanąłem, nie mogłem się uspokoić. Chwiałem się na boki i wierzgałem, choć naprawdę nie wiedziałem dlaczego. Bałem się? Bałem się śmierci? – Habber! P-pomożesz mi w-wyjść? – Poprosiłem, jednak prośba zaginęła wśród dźwięków moich jęków. Bolało. Bolało jak diabli.
- U-uspokój się! Matthias, uspokój się! – Doceniałem że próbował, jednak nie umiałem się zastosować. Przestraszyłem się jeszcze bardziej kiedy ponownie poczułem obciążenie. Runąłem jak długi do przodu, a ból podzielił się na dwie części. Na obydwa oczodoły. Czy to był koniec? Nie chciałem umierać. Nie powiedziałem jej. – M-MATT! ZOSTAŃ ZE MNĄ! MATT! – Przykro mi, Habber. Bajka nie miała szczęśliwego zakończenia.
                Byłem ledwo przytomny. Chyba leżałem na ziemi, jednak nie potrafiłem do końca stwierdzić co działo się z moim ciałem. Wiedziałem, że nawet jeśli przeżyję to będę ślepy. Nie powiedziałem jej. Cały czas zadręczałem swój umysł tym, że jej nie powiedziałem. Ada stoi i czeka na mnie gdzieś na korytarzach tego przeklętego kurortu, a ja nawet nie będę mógł już zobaczyć jej twarzy. Momentalnie poczułem powietrze na swojej twarzy, tak jakby ktoś mnie niósł. Czy to bokser? Co zamierzał ze mną zrobić? Odpowiedź nadeszła szybciej niż sądziłem. Wrzucił mnie do zimnej wanny, a ja uderzyłem głową o jej kant. Nawet nie czułem już bólu. Po chwili poczułem jak zaczynam moknąć, Habber wypełniał wannę wodą. A więc jednak zamierzał mnie zabić. ,,Rób co musisz’’ – pomyślałem zastanawiając się jak zamierza to zrobić. Tylko dlaczego? Przez całe swoje życie byłem szczęśliwym, a teraz nagle miałem pecha? Czy może jednak szczęście stwierdziło, że to odpowiedni moment na śmierć? Nie wiedziałem jak się czuć.
- Przepraszam, Matthias... – Słyszałem jak nade mną szeptał szlochając.
- Nic nie szkodzi… Jesteś bohaterem tej bajki, Habber… - Wydusiłem z siebie resztą sił. Poczułem tylko jak ogromna fala energii przechodzi przez moje ciało, szybko i skutecznie zabijając każdą żywą tkankę organizmu.
- Czekaliśmy, Matt. – Usłyszałem głos swojej mamy. Stała tam w towarzystwie taty. Z otwartymi ramionami zachęcali mnie do przyjścia. Jak najszybciej podbiegłem i ich przytuliłem. – Mój synek. Przykro mi, że musiałeś tyle znosić.
- Nic się nie stało, mamo. Już nigdy cię nie zostawię, przysięgam. Już nigdy…
- Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało, wiesz o tym prawda? Jesteś moim małym szczęściem.         

[Ofiara: Matthias Wail, Perfekcyjny Szczęściarz]
Godzina śmierci: 23:11
Sposób śmierci: Szczęście
[Oprawca: Habber Goeson]


LET THERE BE LIGHT – END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz