ACT I: RISE UP TO HEAVEN!
Było mi bardzo zimno. Pierwsze co poczułem zaraz po przebudzeniu to chłód i gęsia skórka na moich rękach. Wszystko wlewało się do mojej głowy jednocześnie, przez co nie umiałem ustawić zdarzeń w kolejności. To co wysuwało się naprzód jednak było faktem – zostałem porwany. Otworzyłem jedno z oczu tylko aby zaraz zamknąć je z powrotem. Płatek śniegu rozpuścił się na mojej gałce ocznej. ,,Śnieg..’’ – pomyślałem, zastanawiając się kiedy ostatni raz go widziałem. Nie zwlekając ani chwili dłużej spojrzałem na świat już obojgiem oczu. Widziałem niebo, przepełnione ciemnoszarymi chmurami i bladym odcieniem niebieskiego. To co nie umknęło mojej uwadze to jakby czarna ramka wokoło mojego wzroku. Jeśli miałbym teraz już na miejscu strzelać, to obstawiłbym maskę, ale dlaczego miałem ją założoną? Położyłem jedną z dłoni na swojej twarzy aby wymacać obiekt. Zasłaniała tylko górną część, zostawiając wolne usta. Nie myśląc nad tym zbyt długo spróbowałem ją zdjąć. Krzyknąłem z agonii i wróciłem na ziemię z której co dopiero się podniosłem. Ból był nie do opisania, nawet porównanie do tysiąca szpilek wbijanych jednocześnie nie było wystarczające. Nie mogłem się zmusić do ponownej próby. Wstałem z ziemi i otrzepałem się, a następnie zacząłem rozglądać.
Wokół mnie znajdował się z
każdej strony las iglasty, wypełniony świerkami i jodłami. Patrząc pod nogi i
chodząc po podłożu tej konstrukcji, nie obawiałem się stwierdzić że jest
zrobiona z metalu. Byłem na dachu jakiejś budowli? Tego musiałem przekonać się
sam, eksplorując dalej. Dokładnie przede mną stała wysoka ściana tworząca najprawdopodobniej
coś w rodzaju wieży. Obejść ją mogłem lewą stroną, ponieważ sama budowla
umiejscowiona została skrajnie po prawej stronie dachu na środku. Poprawiłem
delikatnie czerwoną muszkę i czarną koszulę, a następnie poszedłem dalej.
![]() |
| Casper Cartie |
- Casper? – Szturchnąłem go w ramię.
Usłyszałem z jego strony donośne ,,huh’’ zanim zdecydował się odwrócić i
spojrzeć w moje oczy. Również miał maskę. Biały kawałek plastiku zasłaniał mu
lewą stronę twarzy, zostawiając tylko jedną zieloną tęczówkę oraz otwór na
usta.
- Jake? Jezu, jak
się cieszę że też tu jesteś! – Podniósł głos i podał mi rękę. Musiałem
przyznać, że też trochę odetchnąłem z ulgą. Jedna znajoma twarz jest lepsza niż
cokolwiek innego. Nie mogliśmy jednak sobie pozwolić na sentymenty.
- Ćśś… Też się
cieszę, że tutaj jesteś Casper, ale musimy przestrzegać zasad. Jeśli znajdzie
się ktokolwiek inny kogo nie znamy, my również się nie znamy. Tak jak nas
uczyła. – Upomniałem go. Byłem pewny że pamiętał, on robił to zawsze najlepiej
z nas. Kiwnął głową, że rozumie, a następnie nastała cisza którą chłopak
przerwał wskazując na budynek który wcześniej był przede mną.
- Próbowałeś do
niego wejść? Dopiero co się tutaj obudziłem… - Oznajmił Cartie, otrzepując dokładniej
swoje ubrania ze śniegu.
- Nie próbowałem,
też dopiero co odzyskałem przytomność. Możemy spróbować razem. – Powiedziałem i
od razu ruszyłem w stronę drzwi. Po kilku sekundach miałem już dłoń na klamce
którą pociągnąłem kilka razy, bez skutku.
- Kurwa mać,
zamknięte! – Uniosłem się trochę. Nie lubiłem kiedy coś mi nie wychodziło, a
Casper i reszta to wiedzieli. Dzięki nim mogłem utrzymywać nerwy na wodzy.
- Uspokój się.
Mamy jeszcze tamte schody. – Gestem ręki je wskazał. Musieliśmy jakoś stąd zejść,
a innej drogi nie było. Chłopak prowadził, a ja szedłem tuż za nim. Zeszliśmy
schodami na pół piętro, gdzie następne schody w dół umiejscowione zostały
równolegle koło siebie. Długi, czerwony dywan dekorował je niemalże idealnie. W
końcu po jakieś minucie zeszliśmy na kolejne piętro.
Pomieszczenie było bardzo
szerokie, korytarze po lewej jak i prawej wydawały się być dosyć równe.
Naprzeciwko schodów, troszkę z lewej strony, znajdowało się dalsze przejście,
ale musieliśmy sprawdzić co znajdowało się jeszcze tutaj. Casper poszedł w
prawy korytarz, natomiast ja sprawdzałem lewy. Na obydwu ścianach znajdowały
się drzwi, równo osiem, cztery po jednej i cztery po drugiej, natomiast na
końcu korytarza stała pojedyncza, krótka ściana z jedną parą drzwi. Na wszystkich
drzwiach wygrawerowano nazwiska, które praktycznie nic mi nie mówiły. W oczy
rzuciły mi się nazwiska ,,Doca’’, ,,Deresad’’ i moje własne. O co w tym
wszystkim chodziło?
- Hej! Pomóż mi!
– Usłyszałem głos Caspra z korytarza obok. Szybko podbiegłem aby zobaczyć o co
chodzi.
![]() |
| Misiek |
- Wszystko w
porządku? Długo nie mogliśmy cię dobudzić. – Oznajmił Cartie, klepiąc go po
plecach. Mężczyzna nie odpowiedział, kładąc swoje ręce na masce.
- Nie radzę, nie
uda ci się a tylko zaboli. Wiem coś o tym. – Poinformowałem nieznajomego,
którego już zwykłem nazywać ,,Misiem’’. Posłuchał się mojej rady, a następnie
bez niczyjej pomocy postawił się na nogi.
- Dziękuję.. na
razie wolałbym się nie przedstawiać, jeśli pozwolicie. – Od razu przeszedł do
kwestii przedstawiania się. ,,Mądrze’’ – stwierdziłem w myślach. Ja jak i
Casper również nie mieliśmy takiego zamiaru. Staliśmy kilka sekund w ciszy po
której usłyszeliśmy głosy z pomieszczenia obok.
- Przyszedł jakiś
czarnoskóry, robi się coraz dziwniej. – Kobiecy głos przebijał się przez
ściany. Popatrzyliśmy na siebie z Casprem i obydwoje rozumiejąc swoje intencje,
zacząłem się skradać, a Cartie wytłumaczył Misiowi co robimy. Po chwili wszyscy
trzej podkradaliśmy się do tajemniczych głosów z pomieszczenia obok.
![]() |
| Maskarada |
![]() |
| Światowiec |
![]() |
| Ada Deresad |
- Hej, co tu się
dzieje? – Zapytał wszystkich Światowiec. W jego stronę odwróciły się dwie
osoby, których wcześniej nie wymieniłem. Kobieta o szarych włosach i czerwonej
masce z długim, odstającym nosem była znajomą twarzą. Ada. Nasza kochana kominiara. Ubrana oczywiście w strój kominiarza, stała
obok mężczyzny o długich blond włosach, związanych w kucyk. Jego maska była po
prostu kartką z wyciętymi otworami na usta i oczy. Ubrany w białą koszulę w
kropki i czerwoną marynarkę bez rękawów, trzymał ręce w kieszeni jeansów.
![]() |
| Kartka |
![]() |
| Miętówka |
- Jakie są
szanse, że to rozwalimy? – Zapytałem Światowca, pewny jednak odpowiedzi.
![]() |
| Pasek |
- Czyli nikt nie
może zdjąć maski, co? – Zapytała Maskarada, a w rękach trzymała coś co
wyglądało jak dyktafon.
- Najwidoczniej.
Jedyne co możemy teraz zrobić to przeszukać resztę tego budynku i odnaleźć
innych, jeśli jeszcze jacyś w ogóle są. – Odpowiedziała Miętówka, wstając z
kanapy wraz z Paskiem.
- Powinniśmy
wyjść tędy, tutaj jeszcze nikt nie był jak dobrze rozumiem? – Zapytał
wszystkich Światowiec, wskazując na jedno z wyjść do drugiej części budynku.
Wszyscy kiwnęli głową. – Fantastycznie. Jeśli pozwolicie, poprowadzę. –
Oznajmił.
- Otóż nie
pozwolimy. Ja pójdę przodem, w ramach oczywiście bezpieczeństwa. – Misiek
wepchnął się przed Światowca i szedł przodem.
- Jak chcesz… -
Fuknął zrezygnowany Światowiec, nijako idąc za nim.
![]() |
| Złoty |
- Nie bój się,
nie chcemy cię skrzywdzić… - Głos Miętówki był kojący. Wzięła go na bok i po
chwili wróciła wraz ze Złotym, który widocznie się zaczerwienił.
- P-przepraszam,
że tak zareagowałem. – Ledwie wydukał. Uśmiechnąłem się tak samo jak kilka
innych osób, ale zaraz potem nie przeciągając podeszliśmy do drzwi niedaleko
miejsca w którym leżał Złoty. Misiek położył dłoń na klamce i pociągnął kilka
razy, bezskutecznie.
- Jak na razie
wszystko wydaje się być zamknięte. – Celnie stwierdził Casper, kiedy odchodziliśmy
od drzwi tylko po to aby zaraz trafić na kolejne. Troszkę dalej w głąb
korytarza znajdowały się podwójne wrota na których wygrawerowano jakąś scenę
biblijną.
- To jest jakaś
kaplica? – Usłyszałem gdzieś za sobą, musiałem przyznać że to również była moja
pierwsza myśl na widok tego. Tym razem ja chciałem pociągnąć za klamkę, która
nagle zniknęła z moich oczu. Drzwi otworzyły się z lekkim piskiem, a osoba
która wychodziła z drugiej strony bez namysłu we mnie weszła. Obydwoje
leżeliśmy na ziemi, a ja złapałem się za kolano.
- Ała, kurwa mać!
Uważaj jak leziesz! – Opieprzyłem kogoś, nawet nie wiedząc jak wygląda. Po
chwili rudzielec z maską w kształcie czterościankowych kostek do gry podał mi
rękę i pomógł wstać.
![]() |
| Kostek |
![]() |
| Origami |
- Nie ma cienia
szans, kolego. – Odpowiedział Misiek, klepiąc go po plecach. – To pomieszczenie
w którym byliście, to kaplica?
- Mhm. Jest nawet
świetnie udekorowana, na pewno Pan Bóg cieszy się widząc takie piękno! -
,,Origami’’ był zbyt entuzjastyczny jak na mój gust. Nie zamierzałem pytać o co
chodziło z ,,Kostkiem’’, pewnie ktoś inny już to zrobił.
Ktoś nowy się zbliżał z góry,
bardziej lewej strony, tam gdzie prowadziło wyjście z salonu którego jeszcze
nie używaliśmy. Nosił okulary, czarną czapkę i brązowo-beżową narzutkę. Jego
maska była biała i zakrywała prawą część twarzy, zostawiając oczywiście otwór
na usta. Kiedy podszedł bliżej, poznałem go niemalże od razu. Raph Doca. Marynarz podszedł do grupy i
zaczął nam tłumaczyć co zwiedził.
- Tam na górze
jest coś na wzór sali sportowej którą sprawdziłem wzdłuż i wszerz, naprawdę nic
tam nie ma. Zastanawia mnie co jest zaraz obok korytarza prowadzącego na salę
sportową, ale zobaczyłem was i musiałem podejść.
![]() |
| Raph Doca |
- Mamy kolejną! –
Ja, Casper, Raph i Ada wiedzieliśmy kim jest nieprzytomna kobieta. Julia. Nasza liderka. Mimo, że nie
mogliśmy nikomu pokazać że ją znamy, wszyscy jednomyślnie do niej podeszliśmy i
zaczęliśmy wybudzać. Jej czarna maska ze wzorem siatki zajmowała tylko górną
połowę twarzy. Miała na sobie czarną koszulkę z napisem ,,MLEM’’ oraz jeansową
kurtkę. Po chwili ciągłego szturchania, kobieta obudziła się. Z początku widać
było, że się bała, ale kiedy zdała sobie sprawę z obecności w tym tłumie
naszych twarzy i sylwetek od razu się rozjaśniła. Pomogliśmy jej wstać, a ona
się otrzepała.
- Mam rozumieć,
że pamiętasz to samo co my? Tylko porwanie? – Zapytał Kostek, który dowiedział
się wszystkiego od pozostałych.
![]() |
| Julia Mushial |
Kuchnia wyglądała jak
trzy-gwiazdkowa. Wszystko aż lśniło nowością i czystością, a przyjemny aromat
składników urozmaicał jej całokształt. Na podłodze niedaleko zlewu leżał
mężczyzna ubrany w białą koszulę ze wzorem ukazującym smoka o kolorze
limonkowym. Obok niego, blisko jego rąk, nóg oraz głowy wbite były w podłogę
kuchenne noże. Dokładnie nad nim stała Miętówka oraz Pasek, który
prawdopodobnie krzyknął wcześniej.
![]() |
| ? |
- Nie dziwi cię
to, że żaden nie trafił? – Zapytał Światowiec, a w jego głosie znajdowała się
ta słyszalna nutka zaciekawienia. Zgadując po tym jak wcześniej mi
odpowiedział, pewnie teraz właśnie analizował jaka minimalna, procentowa szansa
była na spudłowanie.
- Powiedzmy, że
urodziłem się na farciku i farcik się mnie trzyma przez całe życie, ale czasami
trochę za to płacę. – Odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Wróciliśmy
się wszyscy do restauracji, gdzie ludzie zaczynali po kolei siadać na wcześniej
przygotowanych krzesłach przy stołach. Ja, Raph, Casper i Julia usiedliśmy przy
jednym, zostawiając Adę samą, ponieważ przy jednym stole były maksymalnie
cztery siedzenia. Po chwili jedynym stojącym jeszcze na nogach okazał się być
Misiek, który swoim donośnym głosem starał się dodać nam morale.
- Myślicie że to
wszyscy? Może powinniśmy się wszyscy teraz masowo przywitać i zacząć myśleć nad
tym w jakiej sytuacji się znaleźliśmy? – Po tych słowach z krzesła wstała
Julia, a zaraz po niej Maskarada i Światowiec.
- Osobiście
uważam to za głupi pomysł. – Stwierdziła Julia, a osoby stojące razem z nią
pokiwały zgodnie głową.
- Jest bardzo
duża szansa na to, że to nie wszyscy w tym budynku, a dodatkowo nie wiemy czy
ktoś stąd nie jest odpowiedzialny za nasze porwanie albo nawet kilka osób. Wolę
nie ryzykować, ale nie zabronię wam się przedstawiać. Myślę, że jeśli byłbyś
mądry i słuchał faktycznie tego co mówimy, to wiedziałbyś w jakich
okolicznościach się tutaj znajdujemy. – Odpowiedział Misiowi Światowiec,
wszystko chłodnym i jednostajnym tonem. Po języku ciała Misia widziałem, że nie
lubił być pouczany przez innych. Stereotypowy przykład samozwańczego lidera.
- HAHAHAHAHHAHA!
– Głośny śmiech doszedł do naszych uszu z korytarza. Wszyscy obróciliśmy głowy
w kierunku drzwi wejściowych i wyjściowych do restauracji. Kilka osób, razem ze
mną, wstało i pobiegło w stronę głosu.
![]() |
| Kolorowy |
- Czy ktokolwiek
potrafi go uspokoić? – Zapytał nas ,,Kolorowy’’ wskazując na osobę koło siebie.
- Już już,
przepraszam ale naprawdę mnie to bawi! Jak mogłeś tak utknąć? – Uśmiech nie
schodził z twarzy ,,Brzoskwiniowego’’. – Słuchajcie, znalazłem go na sali
sportowej zamkniętego w magazynie! Walił i walił, brzmiał tak żałośnie kiedy go
słyszałem! – Moje spojrzenie powędrowało w kierunku Rapha, który stał
niedaleko. Dostrzegł to.
- Kiedy
sprawdzałem magazyn był zamknięty, a on prawdopodobnie był nieprzytomny, skąd
mogłem wiedzieć? – Wytłumaczył się. Nikt go jednak nie obwiniał.
![]() |
| Brzoskwiniowy |
- Mogło zdarzyć
się każdemu, nie rozumiem co w tym zabawnego. – Powiedział w stronę
Brzoskwiniowego Raph. Mina temu pierwszemu zrzedła, a zamiast uśmiechu pojawił
się nijaki grymas.
- Dajcie sobie na
luz, ludzie! Przecież wiem, że to nie jego wina, ale musicie przyznać że
gdybyście go znaleźli w takiej sytuacji w jakiej znalazłem go ja to również
byście się zaśmiali. – Wyrzucił z siebie jakby słowa ciężko przechodziły mu
przez usta. Minęła chwila spędzona w ciszy, aby tylko zaraz po niej
Brzoskwiniowy na powrót się uśmiechnął i szedł w stronę pomieszczenia, którego
do tej pory nie odwiedziliśmy. Wejście do niego znajdowało się na prawo od
restauracji patrząc od zewnątrz, bez żadnych drzwi. Poszliśmy za nim, ciekawi
tego dokąd tak idzie.
Po lewej i prawej stronie na
czymś co z początku wyglądało na drewniane ściany wisiały dwa ogromne, zgaszone
monitory. To był tylko przedsionek czegoś, co stało dalej i wywierało faktyczne
wrażenie. Podeszliśmy bliżej, a przed naszymi oczami pojawiła się scena z
dwiema ogromnymi, czerwonymi kurtynami, a to co w przedsionku na pierwszy rzut
oka wydawało się być ścianami, teraz nabierało znaczenia jako tył rzędów
schodów po lewej i prawej stronie. Moje oczy się rozszerzyły. Nasze wszystkie
się rozszerzyły. Właśnie byliśmy świadkami, jak nieznajoma osoba obmacuje inną.
Miał brązowe włosy długie do ramion i granatowy płaszcz. Nosił maskę z
podobizną małego lwa. Drewniana podłoga skrzypiała pod naszymi stopami,
zdradzając że nadciągamy coraz bliżej. Nieznajomy spojrzał na nas, a w jego
ruchach widziałem strach i niepewność. Zamierzał uciekać, to było pewne.
Poczułem czyjąś rękę w swojej kieszeni zabierającą jeden z kilku kieliszków
które trzymałem przy sobie.
![]() |
| Lew |
- N-NICZEGO JEJ NIE
ZROBIŁEM, PRZYSIĘGAM! TAKĄ JĄ ZNALAZŁEM, NAWET JEJ NIE TCHNĄŁEM! – Jego głos
był bardzo chaotyczny i drżący. Nawet nie zauważyłem kiedy do pomieszczenia
wpadła reszta grupy z restauracji. Kostek podszedł do leżącej dziewczyny i
uklęknął przy niej, a następnie zaczął sprawdzać puls. ,,Lew’’ stał obok, a
całe jego ciało wyglądało jakby drżało z zimna.
- Ona nie jest
nieprzytomna. Po prostu nie żyje. – Chłodnym głosem oznajmił nam wszystkim
Kostek. W tym samym momencie Lew zaczął biec. Krok za krokiem, sprintem sięgnął
schodów na scenę. Tam skończyła się jego wycieczka, Casper potrzebował tylko
kilku sekund. Od kiedy go poznałem, imponował mi swoimi umiejętnościami i
wypracowaną celnością. Nawet nie było mi szkoda kieliszka, który upadł na
podłogę zaraz przed Lwem i się stłukł. Cartie trafił idealnie pod kolanem.
Wszyscy oprócz Kostka i Światowca którzy badali ciało, oblegli Lwa. Widok
martwej mnie nie wzruszył, tak samo jak Julię, Caspra, Rapha czy Adę. Byliśmy
przyzwyczajeni.
- O-obudziłem się
w rekwizytorni za s-sceną! Wyszedłem do t-tego pomieszczenia i spotkałem tego z
brzoskwiniowymi włosami, opowiedz im! Razem badaliśmy te ciało, jednak zostałem
na dłużej by sprawdzić czy może m-ma przy sobie jakiś dokument.. - Było mi go trochę szkoda, miałem przeczucie
że mówił prawdę.
- Zostawcie go,
chłopak nie kłamie. Ale muszę przyznać, nieźle go załatwiłeś snajperze! –
Zwrócił się do Caspra Brzoskwiniowy, jednak wiedziałem że mu się to nie
spodoba. Nienawidził tego określenia.
- Nie jestem
żadnym snajperem. – Odpowiedział cicho, powoli i stanowczo. Uśmiech zniknął z
twarzy Brzoskwiniowego. Nie potrafiłem zrozumieć jak mógł być tak
podekscytowany w takiej sytuacji.
- Sapphira. Miała
na imię Sapphira, to wszystko czego potrafiłem się dowiedzieć. Musiałbym ślęczyć
nad tym ciałem kilka dni żeby faktycznie odnotować przyczynę zgonu, ale nie ma
żadnych zewnętrznych, widocznych ran. – Oznajmił Kostek chowając rękawiczki
które wcześniej założył do oględzin. Był lekarzem, prawdopodobnie dobrym.
Cieszyło mnie to, że chociaż jedna osoba z tych nieznajomych faktycznie może
się przydać.
Nagle światła zgasły. Odpaliły
się reflektory skierowane na miejsca na widowni. A zaraz potem pojawiły się te
głośne, piszczące głosy.
- Proszę
wszystkich zebranych aktorów o zajęcie miejsca, za chwilę zaczynamy
przedstawienie! – Kłuły mnie w uszy. Komunikat powtórzył się raz jeszcze i raz
jeszcze, i tak raz za razem.
- Niech wszyscy
usiądą, wtedy prawdopodobnie przestanie. – Oznajmiła wszystkim na głos
Maskarada, tym samym siadając w trzecim rzędzie z przodu. Wszyscy mozolnie
poszliśmy w jej ślady, aż w końcu agonalna symfonia przestała lecieć. Kolejne
reflektory, odpalone, oświecały lewą i prawą stronę kurtyny. Zawiesiłem wzrok
na dwóch humanoidalnych postaciach, jednak dalekich od żywego człowieka.
Wyglądały jak marionetki, a ich drobne nóżki powolutku wkraczały na deski
sceny.
















