Cast

Cast
Art by CoolHiggs

Chapter 1: Goodbye, days sweet like tangerines (Jake Saladsky)


                  


ACT I: RISE UP TO HEAVEN!


                Było mi bardzo zimno. Pierwsze co poczułem zaraz po przebudzeniu to chłód i gęsia skórka na moich rękach. Wszystko wlewało się do mojej głowy jednocześnie, przez co nie umiałem ustawić zdarzeń w kolejności. To co wysuwało się naprzód jednak było faktem – zostałem porwany. Otworzyłem jedno z oczu tylko aby zaraz zamknąć je z powrotem. Płatek śniegu rozpuścił się na mojej gałce ocznej. ,,Śnieg..’’ – pomyślałem, zastanawiając się kiedy ostatni raz go widziałem. Nie zwlekając ani chwili dłużej spojrzałem na świat już obojgiem oczu. Widziałem niebo, przepełnione ciemnoszarymi chmurami i bladym odcieniem niebieskiego. To co nie umknęło mojej uwadze to jakby czarna ramka wokoło mojego wzroku. Jeśli miałbym teraz już na miejscu strzelać, to obstawiłbym maskę, ale dlaczego miałem ją założoną? Położyłem jedną z dłoni na swojej twarzy aby wymacać obiekt. Zasłaniała tylko górną część, zostawiając wolne usta. Nie myśląc nad tym zbyt długo spróbowałem ją zdjąć. Krzyknąłem z agonii i wróciłem na ziemię z której co dopiero się podniosłem. Ból był nie do opisania, nawet porównanie do tysiąca szpilek wbijanych jednocześnie nie było wystarczające. Nie mogłem się zmusić do ponownej próby. Wstałem z ziemi i otrzepałem się, a następnie zacząłem rozglądać.
                Wokół mnie znajdował się z każdej strony las iglasty, wypełniony świerkami i jodłami. Patrząc pod nogi i chodząc po podłożu tej konstrukcji, nie obawiałem się stwierdzić że jest zrobiona z metalu. Byłem na dachu jakiejś budowli? Tego musiałem przekonać się sam, eksplorując dalej. Dokładnie przede mną stała wysoka ściana tworząca najprawdopodobniej coś w rodzaju wieży. Obejść ją mogłem lewą stroną, ponieważ sama budowla umiejscowiona została skrajnie po prawej stronie dachu na środku. Poprawiłem delikatnie czerwoną muszkę i czarną koszulę, a następnie poszedłem dalej.
Casper Cartie
                Usłyszałem kroki. Ktoś również tutaj był, dokładnie z prawej strony. Nie miałem pojęcia, czy jest sojusznikiem albo wrogiem, dlatego uklęknąłem i zacząłem się skradać. Powoli, krok po kroku, podchodziłem coraz bliżej nieznajomego. Widziałem już jego buty koloru bladego różu oraz spodnie od garnituru o tej samej barwie. Stał do mnie plecami, eksponując swoją błękitną kurtkę połączoną z płaszczem. Jego długie blond włosy wychodzące spod niebieskiej czapki opadały na plecy oraz ramiona. Byłem praktycznie pewien, ale musiałem zadać pytanie kontrolne.
- Casper? – Szturchnąłem go w ramię. Usłyszałem z jego strony donośne ,,huh’’ zanim zdecydował się odwrócić i spojrzeć w moje oczy. Również miał maskę. Biały kawałek plastiku zasłaniał mu lewą stronę twarzy, zostawiając tylko jedną zieloną tęczówkę oraz otwór na usta.
- Jake? Jezu, jak się cieszę że też tu jesteś! – Podniósł głos i podał mi rękę. Musiałem przyznać, że też trochę odetchnąłem z ulgą. Jedna znajoma twarz jest lepsza niż cokolwiek innego. Nie mogliśmy jednak sobie pozwolić na sentymenty.
- Ćśś… Też się cieszę, że tutaj jesteś Casper, ale musimy przestrzegać zasad. Jeśli znajdzie się ktokolwiek inny kogo nie znamy, my również się nie znamy. Tak jak nas uczyła. – Upomniałem go. Byłem pewny że pamiętał, on robił to zawsze najlepiej z nas. Kiwnął głową, że rozumie, a następnie nastała cisza którą chłopak przerwał wskazując na budynek który wcześniej był przede mną.
- Próbowałeś do niego wejść? Dopiero co się tutaj obudziłem… - Oznajmił Cartie, otrzepując dokładniej swoje ubrania ze śniegu.
- Nie próbowałem, też dopiero co odzyskałem przytomność. Możemy spróbować razem. – Powiedziałem i od razu ruszyłem w stronę drzwi. Po kilku sekundach miałem już dłoń na klamce którą pociągnąłem kilka razy, bez skutku.
- Kurwa mać, zamknięte! – Uniosłem się trochę. Nie lubiłem kiedy coś mi nie wychodziło, a Casper i reszta to wiedzieli. Dzięki nim mogłem utrzymywać nerwy na wodzy.
- Uspokój się. Mamy jeszcze tamte schody. – Gestem ręki je wskazał. Musieliśmy jakoś stąd zejść, a innej drogi nie było. Chłopak prowadził, a ja szedłem tuż za nim. Zeszliśmy schodami na pół piętro, gdzie następne schody w dół umiejscowione zostały równolegle koło siebie. Długi, czerwony dywan dekorował je niemalże idealnie. W końcu po jakieś minucie zeszliśmy na kolejne piętro.
                Pomieszczenie było bardzo szerokie, korytarze po lewej jak i prawej wydawały się być dosyć równe. Naprzeciwko schodów, troszkę z lewej strony, znajdowało się dalsze przejście, ale musieliśmy sprawdzić co znajdowało się jeszcze tutaj. Casper poszedł w prawy korytarz, natomiast ja sprawdzałem lewy. Na obydwu ścianach znajdowały się drzwi, równo osiem, cztery po jednej i cztery po drugiej, natomiast na końcu korytarza stała pojedyncza, krótka ściana z jedną parą drzwi. Na wszystkich drzwiach wygrawerowano nazwiska, które praktycznie nic mi nie mówiły. W oczy rzuciły mi się nazwiska ,,Doca’’, ,,Deresad’’ i moje własne. O co w tym wszystkim chodziło?
- Hej! Pomóż mi! – Usłyszałem głos Caspra z korytarza obok. Szybko podbiegłem aby zobaczyć o co chodzi.
Misiek
                Na ziemi leżał dosyć potężnych gabarytów mężczyzna. Ubrany w grube, brązowe futro i maskę zasłaniającą całą twarz z otworem na usta, przypominającą uosobienie jakiegoś demona, naprawdę mnie przerażał. Jego bordowe włosy opadały mu na ramiona. Cartie wstrząsał jego ramieniem, ale nieznajomy nie dawał oznak życia. Ukucnąłem i pomogłem Casprowi. Próbowaliśmy parę minut po których faktycznie widać było efekty. Mężczyzna rozbudził się i odchrząknął.
- Wszystko w porządku? Długo nie mogliśmy cię dobudzić. – Oznajmił Cartie, klepiąc go po plecach. Mężczyzna nie odpowiedział, kładąc swoje ręce na masce.
- Nie radzę, nie uda ci się a tylko zaboli. Wiem coś o tym. – Poinformowałem nieznajomego, którego już zwykłem nazywać ,,Misiem’’. Posłuchał się mojej rady, a następnie bez niczyjej pomocy postawił się na nogi.
- Dziękuję.. na razie wolałbym się nie przedstawiać, jeśli pozwolicie. – Od razu przeszedł do kwestii przedstawiania się. ,,Mądrze’’ – stwierdziłem w myślach. Ja jak i Casper również nie mieliśmy takiego zamiaru. Staliśmy kilka sekund w ciszy po której usłyszeliśmy głosy z pomieszczenia obok.
- Przyszedł jakiś czarnoskóry, robi się coraz dziwniej. – Kobiecy głos przebijał się przez ściany. Popatrzyliśmy na siebie z Casprem i obydwoje rozumiejąc swoje intencje, zacząłem się skradać, a Cartie wytłumaczył Misiowi co robimy. Po chwili wszyscy trzej podkradaliśmy się do tajemniczych głosów z pomieszczenia obok.
Maskarada
                Zeszliśmy po schodach jeszcze niżej, na piętro które nazwałbym ,,zerowym’’. Po lewej stronie znajdowały się jakieś drzwi i tylko tyle zdążyłem zauważyć zanim dwójka nieznajomych podeszła do nas z palcami na ustach. Mężczyzna z beżowymi włosami w odcieniach czerwieni, ubrany był w brytyjski mundur i musiałem przyznać, że prezentował się godnie. Zaraz koło niego stała latynoska ubrana w fioletowy żakiet bez rękawów i posiadająca czarne włosy. Maska mężczyzny zasłaniała, podobnie jak u mnie, tylko górną połowę twarzy i jej wzorem okazała się być mapa świata, dlatego w mojej głowie był już ,,Światowcem’’. Maska kobiety z wyglądu przypominała maskę karnawałową, stąd nazwa ,,Maskarada’’. Obydwoje stali koło wejścia do czegoś na wzór ogromnego filaru z dziurą w środku.
Światowiec
- Bądźcie cicho, tam w środku jest ich jeszcze więcej. – Oznajmił Światowiec wskazując na monumentalny pilar. Podszedłem razem z nim bliżej, aby przekonać się na własne oczy o czym mówi. Nagle, z pomieszczenia które obserwowałem zaczęły wydobywać się głośne i chaotyczne dźwięki, jakby ktoś coś uderzył albo upadł na podłogę. Nie myśląc dużo, wbiegliśmy tam wszyscy aby zobaczyć co się dzieje.
Ada Deresad
                Pomieszczenie wyglądało jak wypasiony salon wyrwany wprost z domu jakiegoś bogacza. Mnóstwo kanap, konsol do gier, kamienny kominek a nawet bar z alkoholami zapełniały całą przestrzeń. Dzięki temu wszystkiego znowu poczułem się jak w Liverpoolu. Dwie osoby siedziały na czerwonej kanapie. Niska dziewczyna o miętowych włosach, nazywana przeze mnie chwilowo ,,Miętówką’’, widocznie uspakajała siedzącego obok niej czarnoskórego chłopaka. Maska Miętówki zakrywała tylko górną połowę twarzy i kształtem przypominała pyszczek kota, zostawiając dolną wolną, natomiast maska tego chłoptasia zrobiona z kilku skórzanych pasów, zakrywała nieznaczny obszar jego twarzy.
- Hej, co tu się dzieje? – Zapytał wszystkich Światowiec. W jego stronę odwróciły się dwie osoby, których wcześniej nie wymieniłem. Kobieta o szarych włosach i czerwonej masce z długim, odstającym nosem była znajomą twarzą. Ada. Nasza kochana kominiara.  Ubrana oczywiście w strój kominiarza, stała obok mężczyzny o długich blond włosach, związanych w kucyk. Jego maska była po prostu kartką z wyciętymi otworami na usta i oczy. Ubrany w białą koszulę w kropki i czerwoną marynarkę bez rękawów, trzymał ręce w kieszeni jeansów.
Kartka
- Gość spanikował, to się stało. – Odpowiedziała stanowczo ,,Kartka’’. Ada spojrzała na mnie, a potem na Caspra i już wiedziała co miała robić. To był jeden wielki test praktyczny, który kiedyś musiał nadejść.
Miętówka
- N-nie wyjdziemy stąd! Tam są łańcuchy, ogromne jak ja pierdolę! Chcę już do domu… - ,,Pasek’’ się jąkał. Wskazywał dłońmi w jedno miejsce znajdujące się za kanapą na której siedział. Filar z tego co zdążyłem zauważyć miał cztery wejścia, z czego dwa po tej samej stronie budynku. Aby przejść na drugą stronę, należało przejść przez właśnie salon, ponieważ obydwie strony budynku oddzielała kolumna wraz ze ścianami. Poszedłem ze Światowcem w stronę którą wcześniej pokazywał. Po kilku sekundach znaleźliśmy się przy drzwiach owianych ogromnymi łańcuchami i kłódkami. Nie wyglądało to dobrze.
- Jakie są szanse, że to rozwalimy? – Zapytałem Światowca, pewny jednak odpowiedzi.
Pasek
- Bez odpowiednich narzędzi? Szanse szacują się na około zero przecinek zero zero procent. – Odpowiedział chłodnie i analitycznie po czym odszedł. Dziwny gość. Wróciłem do salonu, gdzie zastałem środek rozmowy.
- Czyli nikt nie może zdjąć maski, co? – Zapytała Maskarada, a w rękach trzymała coś co wyglądało jak dyktafon.
- Najwidoczniej. Jedyne co możemy teraz zrobić to przeszukać resztę tego budynku i odnaleźć innych, jeśli jeszcze jacyś w ogóle są. – Odpowiedziała Miętówka, wstając z kanapy wraz z Paskiem.
- Powinniśmy wyjść tędy, tutaj jeszcze nikt nie był jak dobrze rozumiem? – Zapytał wszystkich Światowiec, wskazując na jedno z wyjść do drugiej części budynku. Wszyscy kiwnęli głową. – Fantastycznie. Jeśli pozwolicie, poprowadzę. – Oznajmił.
- Otóż nie pozwolimy. Ja pójdę przodem, w ramach oczywiście bezpieczeństwa. – Misiek wepchnął się przed Światowca i szedł przodem.
- Jak chcesz… - Fuknął zrezygnowany Światowiec, nijako idąc za nim.
Złoty
                Kiedy wyszliśmy z salonu, od razu po prawej stronie znaleźliśmy kolejnego. Miał krótkie blond włosy oraz złotą, teatralną maskę, oparty o ścianę prawdopodobnie był nieprzytomny. Całą grupą podeszliśmy do niego i zaczęliśmy powoli wybudzać. Po kilku minutach ,,Złoty’’ otworzył oczy i niemalże natychmiast od nas odsunął. Widać było po nim przerażenie, nie dziwiłem mu się.
- Nie bój się, nie chcemy cię skrzywdzić… - Głos Miętówki był kojący. Wzięła go na bok i po chwili wróciła wraz ze Złotym, który widocznie się zaczerwienił.
- P-przepraszam, że tak zareagowałem. – Ledwie wydukał. Uśmiechnąłem się tak samo jak kilka innych osób, ale zaraz potem nie przeciągając podeszliśmy do drzwi niedaleko miejsca w którym leżał Złoty. Misiek położył dłoń na klamce i pociągnął kilka razy, bezskutecznie.
- Jak na razie wszystko wydaje się być zamknięte. – Celnie stwierdził Casper, kiedy odchodziliśmy od drzwi tylko po to aby zaraz trafić na kolejne. Troszkę dalej w głąb korytarza znajdowały się podwójne wrota na których wygrawerowano jakąś scenę biblijną.
- To jest jakaś kaplica? – Usłyszałem gdzieś za sobą, musiałem przyznać że to również była moja pierwsza myśl na widok tego. Tym razem ja chciałem pociągnąć za klamkę, która nagle zniknęła z moich oczu. Drzwi otworzyły się z lekkim piskiem, a osoba która wychodziła z drugiej strony bez namysłu we mnie weszła. Obydwoje leżeliśmy na ziemi, a ja złapałem się za kolano.
- Ała, kurwa mać! Uważaj jak leziesz! – Opieprzyłem kogoś, nawet nie wiedząc jak wygląda. Po chwili rudzielec z maską w kształcie czterościankowych kostek do gry podał mi rękę i pomógł wstać.
Kostek
- Przepraszam, to akurat moja wina. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, ale myślę że ból zaraz minie. – Poczułem od niego aurę autorytetu. Nosił biały fartuch a pod nim koszulkę w tym samym kolorze z nadrukowanym jakimś instrumentem którego nie kojarzyłem.  A teraz jeśli pozwolisz to będę stąd spadać, bo jeszcze jedno słowo od tego różowego pajaca i mu zajebię w pysk. – Oznajmił i poszedł kilka kroków dalej, jednak został zatrzymany przez Światowca. Zaraz po nim wyszedł mężczyzna w kapeluszu i różowych włosach do łopatek. Jego maska była biała w kształcie symbolu yang, ułożona tylko na lewej stronie twarzy i zakrywająca wyłącznie jedno oko.
Origami
- Oh, dzień dobry! Wiecie o co mu w ogóle chodzi i może gdzie jesteśmy? – Zapytał nas mężczyzna w spodniach w motywach origami, które strasznie mi się podobały.
- Nie ma cienia szans, kolego. – Odpowiedział Misiek, klepiąc go po plecach. – To pomieszczenie w którym byliście, to kaplica?
- Mhm. Jest nawet świetnie udekorowana, na pewno Pan Bóg cieszy się widząc takie piękno! - ,,Origami’’ był zbyt entuzjastyczny jak na mój gust. Nie zamierzałem pytać o co chodziło z ,,Kostkiem’’, pewnie ktoś inny już to zrobił.
                Ktoś nowy się zbliżał z góry, bardziej lewej strony, tam gdzie prowadziło wyjście z salonu którego jeszcze nie używaliśmy. Nosił okulary, czarną czapkę i brązowo-beżową narzutkę. Jego maska była biała i zakrywała prawą część twarzy, zostawiając oczywiście otwór na usta. Kiedy podszedł bliżej, poznałem go niemalże od razu. Raph Doca. Marynarz podszedł do grupy i zaczął nam tłumaczyć co zwiedził.
- Tam na górze jest coś na wzór sali sportowej którą sprawdziłem wzdłuż i wszerz, naprawdę nic tam nie ma. Zastanawia mnie co jest zaraz obok korytarza prowadzącego na salę sportową, ale zobaczyłem was i musiałem podejść.
Raph Doca
- Może chodźmy tam razem? Co jeśli tam kryje się coś niebezpiecznego? Będę musiał was jakoś przed tym ochronić! – Wytłumaczył Misiek i prowadził grupę prosto do pomieszczenia w którym jeszcze nie postawiliśmy stopy. W momencie przekroczenia progu, zalała nas fala ciepłego powietrza i miłego zapachu. Przed nami znajdowało się kilkanaście nakrytych stołów, a cała otoczka przypominała przytulną włoską restaurację w której zdarzało mi się bywać. Przerażające było to, jak wiele rzeczy w tym miejscu kojarzyło mi się z przyjemnymi wspomnieniami. Misiek który poszedł przodem zawołał nas wszystkich.
- Mamy kolejną! – Ja, Casper, Raph i Ada wiedzieliśmy kim jest nieprzytomna kobieta. Julia. Nasza liderka. Mimo, że nie mogliśmy nikomu pokazać że ją znamy, wszyscy jednomyślnie do niej podeszliśmy i zaczęliśmy wybudzać. Jej czarna maska ze wzorem siatki zajmowała tylko górną połowę twarzy. Miała na sobie czarną koszulkę z napisem ,,MLEM’’ oraz jeansową kurtkę. Po chwili ciągłego szturchania, kobieta obudziła się. Z początku widać było, że się bała, ale kiedy zdała sobie sprawę z obecności w tym tłumie naszych twarzy i sylwetek od razu się rozjaśniła. Pomogliśmy jej wstać, a ona się otrzepała.
- Mam rozumieć, że pamiętasz to samo co my? Tylko porwanie? – Zapytał Kostek, który dowiedział się wszystkiego od pozostałych.
Julia Mushial
- Tak jest. Mam tylko przebłyski tego co stało się przed albo po, sama nie potrafię rozróżnić. – Odpowiedziała, a tymczasem ktoś krzyknął coś z pomieszczenia obok, domyśliłem się że prawdopodobnie kuchni. Wejście do niej składało się z drzwi otwierających się bez klamek w obydwie strony oraz okna, tego przy którym można było złożyć i odebrać zamówienie. Większość grupy wraz ze mną weszła aby sprawdzić źródło tajemniczego krzyku.
                Kuchnia wyglądała jak trzy-gwiazdkowa. Wszystko aż lśniło nowością i czystością, a przyjemny aromat składników urozmaicał jej całokształt. Na podłodze niedaleko zlewu leżał mężczyzna ubrany w białą koszulę ze wzorem ukazującym smoka o kolorze limonkowym. Obok niego, blisko jego rąk, nóg oraz głowy wbite były w podłogę kuchenne noże. Dokładnie nad nim stała Miętówka oraz Pasek, który prawdopodobnie krzyknął wcześniej.
?
- To, że go nie trafiły to niezwykły pokaz szczęścia. – Stwierdziła Ada patrząc na zaistniałą sytuację. Pasek i Miętówka obudzili go po kilku minutach. Chłopak wstał z ziemi i nie wzdrygnął się nawet na wbite obok niego noże.
- Nie dziwi cię to, że żaden nie trafił? – Zapytał Światowiec, a w jego głosie znajdowała się ta słyszalna nutka zaciekawienia. Zgadując po tym jak wcześniej mi odpowiedział, pewnie teraz właśnie analizował jaka minimalna, procentowa szansa była na spudłowanie.
- Powiedzmy, że urodziłem się na farciku i farcik się mnie trzyma przez całe życie, ale czasami trochę za to płacę. – Odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Wróciliśmy się wszyscy do restauracji, gdzie ludzie zaczynali po kolei siadać na wcześniej przygotowanych krzesłach przy stołach. Ja, Raph, Casper i Julia usiedliśmy przy jednym, zostawiając Adę samą, ponieważ przy jednym stole były maksymalnie cztery siedzenia. Po chwili jedynym stojącym jeszcze na nogach okazał się być Misiek, który swoim donośnym głosem starał się dodać nam morale.
- Myślicie że to wszyscy? Może powinniśmy się wszyscy teraz masowo przywitać i zacząć myśleć nad tym w jakiej sytuacji się znaleźliśmy? – Po tych słowach z krzesła wstała Julia, a zaraz po niej Maskarada i Światowiec.
- Osobiście uważam to za głupi pomysł. – Stwierdziła Julia, a osoby stojące razem z nią pokiwały zgodnie głową.
- Jest bardzo duża szansa na to, że to nie wszyscy w tym budynku, a dodatkowo nie wiemy czy ktoś stąd nie jest odpowiedzialny za nasze porwanie albo nawet kilka osób. Wolę nie ryzykować, ale nie zabronię wam się przedstawiać. Myślę, że jeśli byłbyś mądry i słuchał faktycznie tego co mówimy, to wiedziałbyś w jakich okolicznościach się tutaj znajdujemy. – Odpowiedział Misiowi Światowiec, wszystko chłodnym i jednostajnym tonem. Po języku ciała Misia widziałem, że nie lubił być pouczany przez innych. Stereotypowy przykład samozwańczego lidera.
- HAHAHAHAHHAHA! – Głośny śmiech doszedł do naszych uszu z korytarza. Wszyscy obróciliśmy głowy w kierunku drzwi wejściowych i wyjściowych do restauracji. Kilka osób, razem ze mną, wstało i pobiegło w stronę głosu.
Kolorowy
                Otworzyliśmy szeroko drzwi, a przed naszymi oczami stali dwaj panowie, których wcześniej nie widzieliśmy. Jeden z nich, ten śmiejący się, miał brzoskwiniowe włosy i białą maskę zakrywającą tylko górną połowę twarzy na której wypisane zostały różne słowa, których znaczenia nie znałem. Ten drugi, mężczyzna o czarnych włosach, miał maskę podobną do drugiego, tylko kolorową złożoną z zielonego, fioletowego oraz czerwonego. Jego szyja opleciona była czerwonym, długim szalem opadającym na czarną podkoszulkę.
- Czy ktokolwiek potrafi go uspokoić? – Zapytał nas ,,Kolorowy’’ wskazując na osobę koło siebie.
- Już już, przepraszam ale naprawdę mnie to bawi! Jak mogłeś tak utknąć? – Uśmiech nie schodził z twarzy ,,Brzoskwiniowego’’. – Słuchajcie, znalazłem go na sali sportowej zamkniętego w magazynie! Walił i walił, brzmiał tak żałośnie kiedy go słyszałem! – Moje spojrzenie powędrowało w kierunku Rapha, który stał niedaleko. Dostrzegł to.
- Kiedy sprawdzałem magazyn był zamknięty, a on prawdopodobnie był nieprzytomny, skąd mogłem wiedzieć? – Wytłumaczył się. Nikt go jednak nie obwiniał.
Brzoskwiniowy
- Spoko, nic się nie stało. Po prostu wkurza mnie ciągłe wypominanie tego. – Oznajmił Kolorowy. Brzoskwiniowy już nie śmiał się tak głośno jak przedtem, ale wciąż widać było że się wzdryga.
- Mogło zdarzyć się każdemu, nie rozumiem co w tym zabawnego. – Powiedział w stronę Brzoskwiniowego Raph. Mina temu pierwszemu zrzedła, a zamiast uśmiechu pojawił się nijaki grymas.
- Dajcie sobie na luz, ludzie! Przecież wiem, że to nie jego wina, ale musicie przyznać że gdybyście go znaleźli w takiej sytuacji w jakiej znalazłem go ja to również byście się zaśmiali. – Wyrzucił z siebie jakby słowa ciężko przechodziły mu przez usta. Minęła chwila spędzona w ciszy, aby tylko zaraz po niej Brzoskwiniowy na powrót się uśmiechnął i szedł w stronę pomieszczenia, którego do tej pory nie odwiedziliśmy. Wejście do niego znajdowało się na prawo od restauracji patrząc od zewnątrz, bez żadnych drzwi. Poszliśmy za nim, ciekawi tego dokąd tak idzie.
                Po lewej i prawej stronie na czymś co z początku wyglądało na drewniane ściany wisiały dwa ogromne, zgaszone monitory. To był tylko przedsionek czegoś, co stało dalej i wywierało faktyczne wrażenie. Podeszliśmy bliżej, a przed naszymi oczami pojawiła się scena z dwiema ogromnymi, czerwonymi kurtynami, a to co w przedsionku na pierwszy rzut oka wydawało się być ścianami, teraz nabierało znaczenia jako tył rzędów schodów po lewej i prawej stronie. Moje oczy się rozszerzyły. Nasze wszystkie się rozszerzyły. Właśnie byliśmy świadkami, jak nieznajoma osoba obmacuje inną. Miał brązowe włosy długie do ramion i granatowy płaszcz. Nosił maskę z podobizną małego lwa. Drewniana podłoga skrzypiała pod naszymi stopami, zdradzając że nadciągamy coraz bliżej. Nieznajomy spojrzał na nas, a w jego ruchach widziałem strach i niepewność. Zamierzał uciekać, to było pewne. Poczułem czyjąś rękę w swojej kieszeni zabierającą jeden z kilku kieliszków które trzymałem przy sobie.
Lew
- Pożyczę w razie czego. – Powiedział mi na ucho Casper, który prawdopodobnie doszedł do takiego samego wniosku jak ja.
- N-NICZEGO JEJ NIE ZROBIŁEM, PRZYSIĘGAM! TAKĄ JĄ ZNALAZŁEM, NAWET JEJ NIE TCHNĄŁEM! – Jego głos był bardzo chaotyczny i drżący. Nawet nie zauważyłem kiedy do pomieszczenia wpadła reszta grupy z restauracji. Kostek podszedł do leżącej dziewczyny i uklęknął przy niej, a następnie zaczął sprawdzać puls. ,,Lew’’ stał obok, a całe jego ciało wyglądało jakby drżało z zimna.
- Ona nie jest nieprzytomna. Po prostu nie żyje. – Chłodnym głosem oznajmił nam wszystkim Kostek. W tym samym momencie Lew zaczął biec. Krok za krokiem, sprintem sięgnął schodów na scenę. Tam skończyła się jego wycieczka, Casper potrzebował tylko kilku sekund. Od kiedy go poznałem, imponował mi swoimi umiejętnościami i wypracowaną celnością. Nawet nie było mi szkoda kieliszka, który upadł na podłogę zaraz przed Lwem i się stłukł. Cartie trafił idealnie pod kolanem. Wszyscy oprócz Kostka i Światowca którzy badali ciało, oblegli Lwa. Widok martwej mnie nie wzruszył, tak samo jak Julię, Caspra, Rapha czy Adę. Byliśmy przyzwyczajeni.
- O-obudziłem się w rekwizytorni za s-sceną! Wyszedłem do t-tego pomieszczenia i spotkałem tego z brzoskwiniowymi włosami, opowiedz im! Razem badaliśmy te ciało, jednak zostałem na dłużej by sprawdzić czy może m-ma przy sobie jakiś dokument.. -  Było mi go trochę szkoda, miałem przeczucie że mówił prawdę.
- Zostawcie go, chłopak nie kłamie. Ale muszę przyznać, nieźle go załatwiłeś snajperze! – Zwrócił się do Caspra Brzoskwiniowy, jednak wiedziałem że mu się to nie spodoba. Nienawidził tego określenia.
- Nie jestem żadnym snajperem. – Odpowiedział cicho, powoli i stanowczo. Uśmiech zniknął z twarzy Brzoskwiniowego. Nie potrafiłem zrozumieć jak mógł być tak podekscytowany w takiej sytuacji.
- Sapphira. Miała na imię Sapphira, to wszystko czego potrafiłem się dowiedzieć. Musiałbym ślęczyć nad tym ciałem kilka dni żeby faktycznie odnotować przyczynę zgonu, ale nie ma żadnych zewnętrznych, widocznych ran. – Oznajmił Kostek chowając rękawiczki które wcześniej założył do oględzin. Był lekarzem, prawdopodobnie dobrym. Cieszyło mnie to, że chociaż jedna osoba z tych nieznajomych faktycznie może się przydać.
                Nagle światła zgasły. Odpaliły się reflektory skierowane na miejsca na widowni. A zaraz potem pojawiły się te głośne, piszczące głosy.
- Proszę wszystkich zebranych aktorów o zajęcie miejsca, za chwilę zaczynamy przedstawienie! – Kłuły mnie w uszy. Komunikat powtórzył się raz jeszcze i raz jeszcze, i tak raz za razem.
- Niech wszyscy usiądą, wtedy prawdopodobnie przestanie. – Oznajmiła wszystkim na głos Maskarada, tym samym siadając w trzecim rzędzie z przodu. Wszyscy mozolnie poszliśmy w jej ślady, aż w końcu agonalna symfonia przestała lecieć. Kolejne reflektory, odpalone, oświecały lewą i prawą stronę kurtyny. Zawiesiłem wzrok na dwóch humanoidalnych postaciach, jednak dalekich od żywego człowieka. Wyglądały jak marionetki, a ich drobne nóżki powolutku wkraczały na deski sceny.